banner daniela marszałka

Archiwum dla czerwiec, 2008

Passo Pennes

Autor: admin o 12. czerwca 2008

Na sezon 2008 przygotowałem sobie rekordową dawkę alpejskich wyzwań. Wśród nich aż cztery wyścigi i każdy o skali trudności większej niż królewskie etapy na każdym z trzech Wielkich Tourów. Tegoroczne wojaże rozłożyłem sobie na 18-dniowe Giro d’Italia w czerwcu oraz 9-dniowy Tour de Suisse w sierpniu. Na początek zgodnie z chronologią będzie rozprawka o pięknej Italii i to w trzech docinkach: tydzień po tygodniu, wyścig po wyścigu. Do Włoch pojechałem wraz z mym wiernym kompanem Piotrem Mrówczyńskim. Zaplanowaliśmy sobie starty co niedzielę w trzech górskich Gran Fondo tzn. Campagnolo (15 czerwca), Pantani (22 czerwca) i Coppi (29 czerwca).

Niemniej w dni powszednie również nie mieliśmy zamiaru próżnować. Przemierzając drogi pięciu alpejskich regionów (wszystkich poza Doliną Aosty) szukaliśmy okazji do przejechania możliwie największej liczby podjazdów znanych z kart wspaniałej historii Giro d’Italia. Oczywiście priorytet na mojej liście życzeń miały wzniesienia jeszcze nam nieznane i zarazem nie znajdujące się w programie w/w imprez. W tym celu wyruszyliśmy do Włoch w środowy wieczór 11 czerwca znanym sobie szlakiem przez polskie bezdroża i niemieckie autostrady, aby następnie po krótkiej przeprawie przez austriacki Tyrol wjechać na włoską ziemię na przełęczy Brenner.

Niestety tym razem „Bella Italia” nie powitała nas słońcem i letnią temperaturą. Przez pierwszy tydzień naszego pobytu pogoda po południowej stronie wschodnich części Alp była nad wyraz kapryśna. Naszym pierwszym przyczółkiem stała się wioska Valgenauna położona przy drodze krajowej SS12 nieopodal Campo di Trens (Freienfeld) i Vipiteno (Sterzing). W to miejsce dotarliśmy w czwartek wczesnym popołudniem, więc do wieczora pozostało nam kilka godzin, z których część postanowiliśmy wykorzystać na pierwszą przejażdżkę po włoskich szosach. Na swój pierwszy cel obraliśmy przełęcz Pennes (2215 m. n.p.m.) będącą „sąsiadką” przełęczy Monte Giovo znanej nam z lipca 2006 roku. Trzeba przyznać, że północny szlak na passo Pennes to – delikatnie rzecz ujmując – „niełatwy orzech do zgryzienia”.

Czternaście kilometrów podjazdu zaczyna się we wiosce Pruno i ma średnie nachylenie na poziomie 9%, przy tym mocno „wchodzi w nogi” już od samego początku co dobrze widać na stosownym profilu. Tym boleśniej można się zderzyć z taką ścianą gdy będąc powodowany entuzjazmem jazdy w kolarskim raju zapomni się zrzucić łańcuch z dużej tarczy na małą. Na skutek tego błędu zabrałem się do „pracy” na niecodziennym przełożeniu 53 x 24. Przyznam bowiem, że dopiero po półtora kilometrze zorientowałem się, iż większy opór materii spowodowany był nad wyraz twardym przełożeniem, a nie jakimś problemem sprzętowym w stylu scentrowane koło ocierające o klocki hamulcowe. Dalej wspinałem się już zgodnie z wszelkimi prawidłami sztuki kolarskiej tzn. na przełożeniu dostosowanym do mocy zwykłego śmiertelnika, a więc 39×24 względnie 39×28 pokonując całe wzniesienie w niespełna 68 minut przy średnim tempie 12,5 km/h. Dało mi to całkiem niezły jak na początek naszej wyprawy VAM rzędu 1090 metrów na godzinę.

Napisany w Bez kategorii | Możliwość komentowania Passo Pennes została wyłączona