Autor: admin o 8. sierpnia 2008
Ponieważ w piątkowe przedpołudnie pogoda nam sprzyjała postanowiliśmy nie tracić czasu i czym prędzej udać się na górskie podboje. Tym bardziej, że około piętnastej pociągiem z Zurychu miał przybyć Piotrek i do tego czasu musieliśmy już być po treningu i prysznicu gotowi do powitania naszego kolegi. Dlatego też z Meiringen wyruszyliśmy około godziny dziesiątej przy słonecznej pogodzie i miłej temperaturze 20 stopni Celsjusza. Chyba za bardzo nam się śpieszyło w góry, albowiem zbyt szybko zjechaliśmy z drogi nr 11 prowadzącej do Innertkirchen. Zamiast dojechać do stacji benzynowej w Kirchet, skręciliśmy w prawo już przy małej poczcie na obrzeżach miasta zobaczywszy pierwszy znak drogowy „zapraszający” na Grosse Scheidegg. Na skutek tego błędu na pierwszych dwóch kilometrach podjazdu czyli za nim nasza alternatywa połączyła się z oficjalną droga ku wspomnianej przełęczy musieliśmy pokonać dwa niezbyt przyjemne odcinki szutrowe. Do tego jeszcze góra ta niemal od startu robi się nieprzyjemnie stroma. Licznik nie kłamie i tak pierwsze siedem kilometrów tego podjazdu miało średnie nachylenie 9,7 % z najtrudniejszym odcinkiem rzędu aż 18 %!
Na szczęście w środkowej części podjazdu można było trochę wypocząć, ponieważ ostatnie dwa kilometry przed Rosenlaui są prawie płaskie. Średnie nachylenie tego odcinka to ledwie 1,8 %, zaś kilometr poprzedzający parking przed schroniskiem Schwarzwaldalp wznosi się na niemal równie skromnym poziomie 2,7 %. Niemniej jadąc tą górską dolinką lepiej nie wrzucać zbyt twardego przełożenia. Warto oszczędzić nogi na finałową część wzniesienia gdzie czeka nas wąziutka i stroma droga wśród alpejskich łąk. Od razu trzeba przejść na miękki obrót bowiem już 300 metrów za wspomnianym schroniskiem szosa ponownie pnie się pod rekordowym na tej górze nachyleniem 18 %. Pommo tego na szlaku tym regularnie kursuje autobus turystyczny relacji Meiringen – Grosse Scheidegg – Grindewald. Oczywiście pojazd tych gabarytów zajmuje niemal całą szerokość drogi. Dlatego też gdy mnie mijał musiałem uprzejmie zjechać na trawę i kilkadziesiąt metrów pokonać poboczem. Ogółem podjazd ten w naszym wykonaniu (czyli od budynku Poczty) liczył sobie 16,4 km przy średnim nachyleniu 8,7 % i przewyższeniu 1305 metrów. Jego pokonanie zajęło mi niemal 74 minuty przy średniej prędkości 13,3 km/h i całkiem niezłym VAM 1060 m/h.
Niestety pogoda na górze w niczym nie przypominała tej z e startowego poziomu 600 metrów. Na przełęczy zastała mnie temperatura ledwie 10 stopni, było mglisto i momentami padała mżawka. Dlatego też po paru minutach schowałem się w przedsionku do hotelowej restauracji i tam przeczekałem z grubsza pół godziny do przyjazdu Łukasza. Przy wspomnianych warunkach atmosferycznych nie było sensu zbytnio przedłużać naszego pobytu na górze. Dlatego po założeniu cieplejszych ubrań i wykonaniu paru zdjęć rozpoczęliśmy nasz wielokrotnie przerywany zjazd do Meiringen. Po niedługiej chwili spotkaliśmy dwójkę naszych rodaków rodem z Oświęcimia, którzy na rowerach górskich od dobrych dwóch tygodni przemierzali górskie szlaki w tej części Szwajcarii. Na całym zjeździe minęliśmy zresztą chyba ze dwudziestu amatorów, którzy tego dnia zapragnęli się zmierzyć z tą potężną górą. Na dole w Meiringen ładna pogoda zachęciła nas do dalszej jazdy. W nogach mieliśmy dopiero 37 kilometrów i dość wolnego czasu by przejechać całe miasteczko ze wschodu na zachód i wybrać się na przełęcz Brunig.
Na rogatkach miasta w dzielnicy Husen zatrzymał nas szlaban opadły przed nadjeżdżającym pociągiem. Zdarzenie tyleż razy widziane przez mnie w relacjach z kolarskich wyścigów w tym kraju. Wspomniałem już, że podjazd pod Brunig nie należy do wzniesień najwyższej kategorii. Świadczą o tym jego wymiary czyli 5,7 km przy średnim nachyleniu 7,1 % i przewyższeniu 393 metrów. Niemniej należy mieć na uwadze, iż na początku trzeciego kilometra nachylenie tego podjazdu sięga 13 %. Jego pokonanie zajęło mi niespełna 21 minut przy średniej prędkości 16,6 km/h i VAM 1131 m/h. Na przełęczy będącej granicą między kantonami Berno i Unterwalden jest całkiem gwarno. Znajdują się tam hotele, restauracje, a także stacja kolejowa. Dla nas największą przyjemnością był jednak szybki zjazd do Meiringen. W przeciwieństwie do dzikiego zjazdu z Grosse Scheidegg tu droga była w idealnym stanie. Co więcej w dolnej części była prosta bądź z wirażami na przestrzał, a przy tym momentami całkiem stroma. Można się było na niej całkiem bezpiecznie rozpędzić. Bez szczególnego „dokręcania” dobiłem do 74 km/h, lecz i tak nie było mi dane oglądać z bliska pleców Łukasza. W sumie tego dnia przejechaliśmy 53,5 kilometra z łącznym przewyższeniem 1742 metrów.
Następnie zgodnie z planem odebraliśmy Piotra z dworca kolejowego, zaś wieczorem wybraliśmy się do dzielnicy Balm by w miasteczku startowym odebrać numery, chipy i inne gadżety przygotowane przez organizatorów dla uczestników sobotniego rajdu.
Napisany w Bez kategorii | Możliwość komentowania Grosse Scheidegg & Brunig została wyłączona
Autor: admin o 7. sierpnia 2008
Po czerwcowym tournee we włoskich Alpach, gdzie podczas 15 dni rowerowej aktywności zaaplikowałem sobie w sumie ponad 32.000 metrów przewyższeń wróciłem do kraju w iście odlotowej formie. Sprawdziła się bowiem maksyma: „co cię nie zabiję to wzmocni”. W lipcu śmigałem po kaszubskich pagórkach bez większego wysiłku. Zrobiłem sobie kilka dłuższych wyjazdów w soboty i niedziele. Jednak nawet 180-190 kilometrowe wypady nie były w stanie wyczerpać moich zasobów energii. Z kolei na podjazdach zdarzało mi się nawet w sposób niezamierzony gubić kolegów ze swojej „klasy rozgrywkowej”. Jednym zdaniem: miałem maksymalną moc przy minimalnej wadze, która spadła mi do ledwie 71 kilogramów przy wzroście 184 cm. Dla porównania ostatnimi laty w środku sezonu zwykłem ważyć 73-74 kilogramy, zaś zimą nawet 77-78 kg. Taki był magiczny efekt alpejskiej zaprawy.
Niestety jako, że nic co piękne nie trwa wiecznie, więc i ów szczyt formy mógł się utrzymać tylko kilka tygodni. Miałem jednak nadzieję wytrzymać w tej błogosławionej kondycji przynajmniej do połowy sierpnia. Na ten miesiąc zaplanowałem bowiem 10-dniową wycieczkę do środkowej i wschodniej Szwajcarii. Od razu powiem, że do tego roku moja rowerowa znajomość z Helvetią była ledwie przelotna. Ograniczała się ona bowiem do 21-kilometrowego odcinka szosy i szutru na zjeździe z passo Stelvio. Zdarzyło mi się wpaść na wschodnie kresy Szwajcarii w towarzystwie Piotra, Mrówczyńskiego, Zdziśka Wojtyło, Darka Kamińskiego i Michała Stocha podczas naszej włosko-francuskiej wyprawy z lipca 2006 roku. Wówczas to po wdrapaniu się na dach kolarskiej Italii zjeżdżaliśmy z powrotem do Prato allo Stelvio okrężną drogą przez graniczną przełęcz Umrbail by już na terenie Szwajcarii minąć miasteczka Santa Maria oraz Mustair, a następnie przez Taufers wrócić na włoską stronę.
Przyszedł czas by nadrobić swe zaległości. Postanowiłem w końcu złożyć jak najbardziej oficjalną wizytę w tej urokliwej krainie. Magnesem, który przyciągnął moją i Piotra uwagę był sierpniowy rajd po przełęczach w samym sercu szwajcarskich Alp tzn. Alpenbrevet. W tym roku start i metę tej imprezy przeniesiono z Andermatt do Meiringen, lecz zmieniło to jedynie kolejność pokonywania poszczególnych przełęczy serwowanych przez organizatorów w menu owej imprezy. Piotr po swym majowym wypadzie i naszej wspólnej czerwcowej eskapadzie nie mógł już sobie pozwolić na kolejny dłuższy urlop. Postanowił przeto wpaść do Szwajcarii jedynie na długi weekend wokół samego rajdu. Dlatego też moim wspólnikiem w całym ambitnym przedsięwzięciu stał się kolega z Gdańska – Łukasz Talaga. W przeciwieństwie do Piotra czy piszącego te słowa Łukasz w swych sportowych pasjach nie skupia się wyłącznie na kolarstwie. Można by rzec, iż jest sportowcem renesansu: biega maratony, pływa na kajakach, nie stroni od przerzucania ciężarów. To po prostu gość szukający wyzwań na różnych polach sportowej aktywności. Dlatego też choć pod kątem kolarskim nie przygotował się starannie mogłem być względnie spokojny, iż poradzi sobie z czekającym nas wyzwaniem. Jakkolwiek bowiem muskularna sylwetka nie pomaga na podjazdach to ostatecznie najważniejsze okazują się przecież serce do walki z własnymi słabościami i głowa czytaj mocna psychika, która nie pozwala nam się poddać.
W Niemczech jechaliśmy szlakiem przez: Berlin, Lipsk, Norymbergę, Heillbron i Stuttgart by przez Schaffhausen wjechać do Szwajcarii. Na terenie Konfederacji trzeba było następnie obrać drogę przez Zurych, Lucernę i Brunig pass. Do Meiringen dotarliśmy zgodnie z planem wczesnym popołudniem 7 sierpnia. Kilka godzin wolnego czasu przed zmierzchem miało nam pozwolić na zrobienie pierwszej przejażdżki już we czwartek. Niestety aura miała wobec nas inne plany. Późnym popołudniem niebo zachmurzyło się i zaczął padać deszcz. Wobec tego nasza aktywność ograniczyła się jedynie do spaceru po wypielęgnowanych uliczkach Meiringen w poszukiwaniu pomnika i muzeum Sherlocka Holmesa. Co też ma wspólnego słynny detektyw z Baker Street z alpejskim kurortem w centrum Szwajcarii zapyta ktoś. Otóż wedle zamierzeń Arthura Conan Doyle’a miał on zginąć na pobliskim wodospadzie Raichenbach podczas potyczki ze swym wrogiem profesorem Moriartym. Na szczęście przychylność czytelników powieści sprawiła, iż Holmes w sobie tylko znany sposób wykaraskał się z tej opresji. Nam pozostało liczyć na lepszą pogodę w piątek. Co prawda Łukasz nie planował startu w sobotnim rajdzie. Jednak mi przydałyby się jakieś dwie-trzy godzinki na przetarcie przed większym wyzwaniem.
W najbliższej okolicy Meiringen tuż pod naszym nosem mieliśmy dwie przełęcze warte odwiedzin. Wyjeżdżając z Meiringen w kierunku południowo-wschodnim można było trafić na Grosse Scheidegg (1962 m. n.p.m.). Podjazd na tyle trudny, iż podczas obu swych wizyt na trasie Tour de Suisse (w latach 1996 i 1999) wskazywał on zwycięzcę całego wyścigu. Za pierwszym razem plecy swym rywalom pokazał tu Austriak Peter Luttenberger, zaś trzy lata później pierwszy na owej górskiej premii był Francesco Casagrande. Z kolei udając się na północny-zachód mogliśmy pokonać wspomnianą już przeze mnie przełęcz Brunig (1008 m. n.p.m.). Ta co prawda w niczym nie może się równać ze swą sąsiadką, ale pomimo niewielkiej wysokości, przewyższenia czy długości ma ciekawe fragmenty i raczej nie zasługuje na lekceważenie.
Napisany w Bez kategorii | Możliwość komentowania Droga do Szwajcarii została wyłączona