Rucas di Montoso & Pian Mune
Autor: admin o 10. września 2015
PODJAZD NR 1 > https://www.strava.com/activities/389402771
PODJAZD NR 2 > https://www.strava.com/activities/389402762
W czwartek obudziliśmy się pod znajomym dachem. W B&B „Il Melograno” nocowaliśmy już dwa lata wcześniej na półmetku naszej Route des Grandes Alpes. Siódmy etap tej śmiałej wyprawy zawiódł nas bowiem do Borgo San Dalmazzo. Przy tej okazji poznaliśmy Pier Angelo, który jest zapalonym cyklistą acz preferującym off-roadową odmianę kolarstwa. Tym razem zatrzymaliśmy się u niego na sześć nocy. Od czwartku do poniedziałku mieliśmy kręcić po górskich szosach prowincji Cuneo. Przyznam, że zdążyłem bardzo polubić te okolice. Miejscowe podjazdy są bardzo wymagające i piękne w swej dzikości. Długie, strome i wysokie, a przy tym poprowadzone przez tereny słabo zaludnione, w których intensywniej można odczuć kontakt z naturą. Główną atrakcją tego rejonu są Alpy Kotyjskie z najwyższym szczytem w postaci masywu Mont Viso (3841 m. n.p.m.). Z północnych zboczy tej góry spływają źródła Padu – najdłuższej i największej rzeki całej Italii. Z kolei od Niziny Padańskiej w kierunku granicy francuskiej biegnie siedem górskich dolin. Poczynając od południa są to: Val Vermegnana, Valle Gesso, Valle Stura, Val Grana, Valle Maira, Valle Varaita oraz L’alta Valle del Po czyli Dolina Górnego Padu. Dwie pierwsze znajdują się jeszcze na terenie Alp Nadmorskich (Alpi Marittime), zaś trzecia wyznacza już południową granicę wspomnianych Alp Kotyjskich (Alpi Cozie), w których znajdują się pozostałe cztery doliny. Do ich kresów jak i na łącznikach pomiędzy poszczególnymi dolinami poprowadzono drogi, które są sporym wyzwaniem nawet dla „profich”. Oczywiście spełniają one też sportowe ambicje nawet najbardziej wybrednych amatorów kolarskich wspinaczek. Nic dziwnego, że w tych stronach organizowano do niedawna jeden z najtrudniejszych włoskich wyścigów etapowych dla kolarzy do lat 23 czyli Giro delle Valli Cuneesi. Jeszcze w 2011 roku impreza ta liczyła pięć etapów, z których niemal każdy kończył się poważnym podjazdem. Zwycięzcą został powszechnie dziś znany Fabio Aru. Niestety w 2014 roku wyścig trwał już tylko trzy dni, zaś w sezonie 2015 skreślono go z kalendarza. Warto dodać, że w ostatniej z dotychczas rozegranych edycji tych zawodów trzecie miejsce w „generalce” zajął Marcin Mrożek, który od roku 2016 będzie kolarzem CCC Sprandi.
Przed oczyma miałem pięć ciężkich górskich etapów z dziesięcioma wspinaczkami pośród nierzadko ośnieżonych trzytysięczników. Zdawałem sobie jednak sprawę, że u kresu lata w Piemoncie naszym największym problemem może być pogoda. Wyjechawszy z Ligurii straciliśmy bowiem naszą „licencję na promienie słońca”. Odtąd każdego wieczora i poranka serfując po necie z niepokojem spoglądaliśmy na informacje ze znakomitego portalu pogodowego www.ilmeteo.it. Od początku było dla nas jasne, że wstępny program na etapy od piątego do piętnastego będzie podlegał licznym zmianom dokonywanym na bieżąco. To znaczy w zależności od pogodowych okoliczności. Reguła była prosta. Im aura lepsza tym wyżej jedziemy. Na przełęcze położone powyżej 2000 metrów n.p.m. ruszamy wtedy gdy pogoda jest dobra czyli dzień słoneczny i stosunkowo ciepły. W pozostałe dni celujemy w podjazdy kończące się na nieco niższej wysokości. Czwartek 10 września należał do tych słabszych dni. Kiedy około godziny dziesiątej Darek robił zdjęcie na balkonie naszej stancji to słupek rtęci na termometrze ledwie dobiegał 18 stopni, zaś zachmurzenie było całkowite. Dlatego wyjechaliśmy z domu późno i ostatecznie zdecydowaliśmy się ruszyć ku północnym kresom prowincji aby w pierwszej kolejności zaliczyć podjazd pod Rucas di Montoso (1521 m. n.p.m.). Następnie w drodze powrotnej ja chciałem zahaczyć o Pian Mune (1532 m. n.p.m.). Natomiast Darek w razie względnej przychylności niebios miał „zaliczyć” znacznie trudniejsze Monviso – Pian del Re (2020 m. n.p.m.), które ja zdobyłem już w lipcu 2010 roku. Tym samym naszym pierwszym przystankiem na czwartkowym etapie stało się 6-tysięczne miasteczko Bagnolo Piemonte. Aby do niego dotrzeć musieliśmy przejechać 66 kilometrów szlakiem na: Cuneo, Saluzzo i Cavour. W końcówce tego dojazdu trzeba było jeszcze zamienić drogę krajową SS589 na prowincjonalną SP155 i tak niedługo przed trzynastą zatrzymaliśmy się na parkingu przy szosie SP246. W miejscu, które jak się okazało służyło przede wszystkim kierowcom ciężarówek wożących bloki skalne rozłupane w pobliskich kamieniołomach.
Mieliśmy przed sobą podjazd mało znany, na Giro d’Italia dotąd niebywały, lecz godny sporego respektu. Wspinaczka z Bagnolo Piemonte do stacji narciarskiej Rucas to 15,6 kilometra o średnim nachyleniu 7,5 % i max. 15%. Przewyższenie netto na tej górze to 1154 metry, zaś brutto nawet 1192. Niemniej te ogólne dane o stromiźnie są „zafałszowane” przez dwa-trzy łatwiejsze odcinki. Na pierwszych trzech kilometrach średnie nachylenie wynosi jedynie 5,4%. Przejazd przez Montoso na jedenastym kilometrze jest jeszcze łatwiejszy, zaś ostatnie 1600 metrów całego wzniesienia – przynajmniej w teorii – zupełnie płaskie. Z kolei największe wyzwanie stanowi środkowy segment czyli odcinek o długości 7,2 kilometra na dojeździe do Montoso, na którym średnie nachylenie przekracza 9,8%. Drugi trudniejszy kawałek zaczyna się wraz z początkiem dwunastego kilometra i liczy sobie 3,3 kilometra o średniej niemal 7,7%. Na stronie cyclingcols podjazd ten wyceniono aż na 1047 punktów. Co godne podkreślenia jest i drugi niewiele łatwiejszy wariant podjazdu na tą górę rozpoczynający się w miejscowości Bibiana (prov. Torino). Liczy on sobie 14,5 kilometra przy średniej 7,8% warte w skali CC 1032 punkty. Oba podjazdy mają wspólną końcówkę łącząc się w Montoso na wysokości niespełna 1250 metrów n.p.m. W pierwszej części wzniesienia warto odnotować przejazd przez Villar (2,0 km) czyli wioskę z kościołem pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela oraz skręt do sanktuarium Madonna delle Neve (6,0 km). Natomiast na trzynastym kilometrze droga na szczyt przez 700 metrów przylega do kamieniołomów Cava di Luserna. W samej końcówce szosa dociera na maksymalną wysokość 1541 metrów n.p.m., lecz ostatnie 400 metrów znów prowadzi lekko w dół. Ponieważ wypadło nam się zmierzyć z tą górą w czwartek trafiliśmy na dzień roboczy. Ciężarówki kursowały w obie strony uprzykrzając nam tą wspinaczkę. Szosa długimi fragmentami była kiepskiej jakości. Za sprawą przeładowanych aut była nie tylko miejscami dziurawa, ale przed wszystkimi pofałdowana i zryta niczym tarka. Dlatego późniejszy zjazd nie należał do przyjemności.
Podjazd przejechaliśmy osobno, bowiem Dario cofnął się do samochodu i ostatecznie wystartował osiem minut po mnie. Niemniej podjazd udał się nam i to bardzo. Jechaliśmy obaj na najwyższych obrotach. Ja przejechałem 15,8 kilometra w czasie 1h 09:12 (avs. 13,8 km/h). Na stravie najdłuższy zmierzony segment obejmuje dystans 15,4 kilometra o przewyższeniu 1141 metrów. Ten odcinek pokonałem w 1h 08:56 (avs. 13,5 km/h i VAM 993 m/h), zaś Dario uzyskał tu 1h 10:00 (avs. 13,3 km/h i VAM 978 m/h). Na skromnej liście obejmującej tylko 18 osób daje to nam drugie i trzecie miejsce. Znacznie więcej „korespondencyjnych rywali” mieliśmy na krótszych segmentach. Niemniej i tu wypadliśmy bardzo godnie. Natomiast tempo wspinaczkowe – jak na nasze możliwości – mieliśmy wprost rewelacyjne. Najtrudniejszy odcinek o długości 7,2 kilometra przejechałem w czasie 38:15 (avs. 11,3 km/h) przy VAM 1169 m/h, zaś Darek pokonał go w 38:46 (avs. 11,2 km/h) przy VAM 1153 m/h. To obecnie wystarcza na 11 i 13 miejsce pośród 109 osób. Zdecydowanym „królem” południowej wspinaczki do poziomu Montoso jest Davide Villela, dziś „profi” z ekipy Cannondale-Garmin. W lipcu 2011 roku czyli miesiąc po swych dwudziestych urodzinach, gdy jeździł jeszcze w młodzieżowym Team Colpack, pokonał ten odcinek w czasie 29:14 (VAM 1529 m/h). Dojechałem do samego końca asfaltowej drogi, która urywa się nagle przechodząc w gruntowy plac przed jednym z dwóch tutejszych hoteli. O tej porze roku nie było tu żywego ducha poza miejscowym „bacą” i jego psem pasterskim. Na górze warunki były cokolwiek rześkie. Temperatura ledwie 12 stopni. Niebo niezmiennie zachmurzone. Na szczęście nadal nie padało. Tym niemniej i tak trzeba się było cieplej ubrać przed zjazdem. Znaleźliśmy sobie miejscówkę pod przydrożnym głazem. Na tle stosownej tablicy zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia. Jeśli wierzyć przewodnikom to z Rucas w najbardziej pogodne dni dojrzeć można nawet dalekie masywy Monte Bianco i Monte Rosa. To jednak nie był jeden z owych dni. Jako takie widoki były tylko na wschodzie. Przede wszystkim na pobliski „zakład pracy” specjalizujący się w rozbiórce góry na drobniejsze kawałki. Poza tym w tle dostrzec można było położone przeszło tysiąc metrów niżej pola na zachodnim skraju Niziny Padańskiej. Po zjeździe, na którym dłonie mogły rozboleć od kumulacji wszystkich drgań kilka minut po wpół do czwartej dotarłem do samochodu. Teraz musieliśmy podjechać do Paesany. Wybraliśmy najkrótszą drogę czyli przeszło 12-kilometrowy górzysty szlak po drodze SP27 przez miasteczko Barge.
Po dojechaniu na miejsce zatrzymaliśmy się na Piazza Vittorio Veneto w pobliżu potoku Agliasco. Za plecami mieliśmy okazały kościół parafialny pod wezwaniem św. Marii. Paesana jak wiele górskich miejscowości mocno „skarlała” na skutek odpływu ludności z rejonów wiejskich do miast. Sto lat temu żyło w tej gminie przeszło osiem tysięcy mieszkańców, zaś dziś niespełna trzy. Około wpół do piątej pogoda nadal była niepewna. Na starcie mieliśmy 18 stopni. Pomimo tego Dario postanowił zagrać o najwyższą stawkę i wjechać na Pian del Re. Wyprawa na polanę, której nazwa pochodzi od osoby Karola VIII Walezjusza (króla Francji z końca XV wieku) to nie lada wyzwanie. Według „Passi e Valli in Bicicetta – Piemonte 2” podjazd ten liczy sobie 20,8 kilometra o średnim nachyleniu 6,8% i max. 13 %. Trzeba na nim pokonać przewyższenie rzędu 1406 metrów. To wzniesienie miało swoje lata świetności w dziejach włoskiego kolarstwa. W latach 1991 i 1992 skończyły się na nim górskie odcinki Giro d’Italia. Oba przyniosły sukces zawodnikom gospodarzy. W 1991 roku pierwszy na linii mety pojawił się Massimiliano Lelli, zaś rok później Marco Giovanetti. Z tej racji ta góra była wysoko na piemonckiej liście moich celów. Nie miałem czasu jej odwiedzić podczas grandfondowej wyprawy z Piotrem w czerwcu 2008 roku. Niemniej już w lipcu 2010 roku w trakcie alpejskich wakacji z Iwoną nie przepuściłem lepszej ku temu okazji i zdobyłem tą górę w czasie 1h 23:02. Wtedy też przypadkiem wpadł mi w oko pobliski podjazd do stacji Pian Mune. Gdy wyjechałem na drogę SP26 wyskoczył mi zza pleców młody kolarz, na oko wyglądający na miejscowego młodzieżowca. Usiadłem mu na koło i po chwili jadąc za nim skręciłem w lewo. Niemniej coś mnie tknęło i zapytałem go czy aby na pewno jedzie ku Pian del Re. Okazało się, że on na ten dzień miał mniej ambitne cele w postaci wspomnianego Pian Mune. Ta znacznie skromniejsza, acz wcale nie łatwa góra tylko raz zetknęła się z kolarstwem szosowym w jego profesjonalnym wydaniu. W sezonie 1995 skończył się tu drugi etap Trofeo Scalatore wygrany przez Leonardo Piepolego. Impreza pod nazwą Nagroda Wspinaczy rozgrywana była w latach 1987-2001 w oryginalnej formule kilku (na ogół trzech) górskich wyścigów jednodniowych. Klasyfikację generalną układano na bazie punktów przyznawanych za czołowe miejsca w poszczególnych etapach. W 1994 roku to Trofeum zdobył nasz Zenon Jaskuła.
Wyjechaliśmy z miasteczka ulicą Via Monviso. Po dojechaniu do drogi SP26 Darek musiał odbić w prawo na Calcinere i Crissolo. Miał stąd do przejechania 19 kilometrów o średniej około 7%. Ja skręciłem w lewo by po 800 metrach łagodnego zjazdu dotrzeć do podnóża swej góry na wysokości osady Erasca. Według „PVB” miałem do pokonania podjazd o długości 13,3 kilometra ze średnim nachyleniem 6,7% i max. 10% oraz przewyższeniem 887 metrów. Cyclingcols wycenił Pian del Re na 1091 punktów, zaś moje Pian Mune tylko na 642. Tym niemniej w oczach organizatorów Giro czy Touru i tak byłaby to premia górska pierwszej kategorii. Podjazd jest regularny. Najłatwiejszy szósty kilometr ma średnio 5,8%, zaś najtrudniejszy dziewiąty 7,9%. Na podjeździe jest sporo długich prostych odcinków. Wiraży z prawdziwego zdarzenia naliczyłem siedem. Przez pierwsze siedem kilometrów droga niemal cały czas biegnie w cieniu drzew. Największą miejscowością na szlaku jest San Lorenzo di Prato Guglielmo (7,0 km). Po drodze jest też parę osad złożonych z kilku domostw: Terragni (1,8 km), Barra (3,0 km), Garzino (4,5 km) czy Fantoni (5,7 km). Pięć kilometrów przed szczytem mija się też zjazd do wioski Droe (8,3 km). Asfaltowa droga dociera do miejsca zwanego Pian Croesio. Do położonego nieco wyżej Pian Mune trzeba by się przebić już po drodze gruntowej. Zatrzymałem się po przejechaniu 13 kilometrów w czasie 53:19 (avs. 14,7 km/h). Na stravie znalazłem segment o długości 12,8 km i przewyższeniu 875 metrów. Przejechałem go w czasie 52:58 czyli ze średnią prędkością 14,6 km/h i VAM 991 m/h. Daje mi to 6 miejsce pośród 58 zarejestrowanych osób. Miejscowe schronisko było właśnie remontowane przed zimowym sezonem, zaś wyciąg krzesełkowy na Testa della Sandua (1958 m. n.p.m.) „drzemał” w oczekiwaniu na białą porę roku. Na górze było tylko 11 stopni. Czym prędzej rozpocząłem zjazd, na którym zatrzymywałem się rzadziej niż zwykle. Do samochodu zjechałem około 18:30. Dzięki temu zdążyłem zrobić zakupy spożywcze przed zamknięciem pobliskiego supermarketu. Na piątym etapie przejechałem 61 kilometrów o łącznym przewyższeniu 2085 metrów. Dario pokonał o 10 kilometrów więcej. Na Pian del Re spisał się dzielnie. Segment o długości 16,3 kilometra z początkiem w Calcinere przejechał w 1h 22:45 (avs. 11,8 km/h i VAM 908 m/h) co jest 51 wynikiem pośród 247 odnotowanych. Jako, że Pian del Re leży blisko 500 metrów wyżej niż Pian Mune było tam zimniej i mgliściej niż na mojej górze. Dlatego po pstryknięciu kilku zdjęć i nakręceniu krótkiego filmiku czym prędzej się ewakuował. Do Paesany zjechał w 26 minut, zaś na przeszło 8-kilometrowym odcinku poniżej Crissolo wykręcił nawet jedenasty czas.
Napisany w 2015c_Liguria & Piemonte | Możliwość komentowania Rucas di Montoso & Pian Mune została wyłączona