banner daniela marszałka

Archiwum dla czerwiec, 2017

Col du Joly

Autor: admin o 7. czerwca 2017

DANE TECHNICZNE

Wysokość: 1989 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1251 metrów

Długość: 22,4 kilometra

Średnie nachylenie: 5,6 %

Maksymalne nachylenie: 11,1 %

PROFIL

SCENA

Początek w Beaufort (Sabaudia). To największa miejscowość w dolinie Beaufortain, acz mająca niewiele ponad 2100 mieszkańców. Miasteczko położone jest przy drodze D925 biegnącej z Albertville do Bourg-Saint-Maurice via Cormet de Roselend. Leży 19 kilometrów na północny-wschód od stolicy Zimowych Igrzysk Olimpijskich sprzed ćwierćwiecza, u zbiegu górskich potoków Le Doron i L’Argentine. Ta okolica dała swą nazwę znanemu sabaudzkiemu serowi z rodziny Gruyere. Jest on wytwarzany z krowiego mleka i ma kwaskowaty, owocowo-warzywny smak oraz kwiatowy aromat. Fachowcy dodają, iż ser ten ma konsystencję gładką i kremową, acz zarazem podwyższoną wartość tłuszczu. Ponoć znakomicie współgra z białym winem i rybami, w szczególności łososiem. Nie dane nam było skosztować tego specjału kuchni francuskiej. Znacznie bardziej interesowały nas górskie skarby jakie posiada okolica Beaufort. Otóż z miejscowości tej można rozpocząć wspinaczkę pod co najmniej cztery wzniesienia godne pierwszej lub najwyższej kategorii. Jadąc na wschód dotrzeć można na wspomnianą już Cormet de Roselend (1967 m. n.p.m.) czyli przełęcz 10-krotnie wykorzystaną na trasach Tour de France, począwszy od roku 1979. Wyruszając na północ wspinaczkę kończymy jeszcze wyżej, bo na Col du Joly (1989 m. n.p.m.). Z kolei kierując się na południe mamy do wyboru nawet dwa podjazdy. To znaczy szutrowy w samej końcówce Cormet d’Areches (2108 m. n.p.m.) oraz w pełni szosowy Col du Pre (1736 m. n.p.m.). Jakby mało było tego bogactwa wystarczy przejechać doliną trzy lub cztery kilometry w kierunku zachodnim, by dotrzeć do podnóża kolejnych dwóch przełęczy bywałych na „Wielkiej Pętli” tzn. Col des Saisies (1656 m. n.p.m.) i Montee de Bisanne (1723 m. n.p.m.).

Pośród wszystkich sześciu wyżej wymienionych wzniesień: najwyższym, największym i po prostu najtrudniejszym jest Cormet d’Areches. Tym niemniej miano najdłuższej dzierży tu przeszło 22-kilometrowa wspinaczka pod Col du Joly, którą to postanowiliśmy przetestować w pierwszej kolejności. Jest ona dość nieregularna. Łatwiejsza w dolnej części za sprawą dwóch niemal płaskich odcinków i wyraźnie trudniejsza na ostatnich 10 kilometrach o średniej ponad 7,4 %. Podjazd kończy się na granicy departamentów Savoie i Haute Savoie. U kresy szosowej drogi można posilić się w restauracji Chez Gaston lub przynajmniej odpocząć na jej drewnianym tarasie podziwiając majestat masywu Mont Blanc. Okazja ku temu jest znakomita, bowiem najwyższa góra Europy w linii prostej oddalona jest od tego miejsca o zaledwie 6 kilometrów. Na drugą stronę przełęczy do miejscowości Les Contamines-Montjoie nie da się już zjechać na szosówce. Niemniej rower trekkingowy ponoć radzi sobie z tym zjazdem, podobnie jak może umożliwić chętnym wjazd na pobliski szczyt Aiguille Croche (2487 m. n.p.m.). Pełen uroku podjazd pod Col du Joly nie został dotychczas wypróbowany w całości na żadnym z profesjonalnych wyścigów. Tym niemniej początkowe siedem kilometrów tego wzniesienia można śmiało połączyć z górną częścią południowej wspinaczki na Col des Saisies. Zrobiono tak chociażby na tegorocznym Tour de l’Avenir. Ostatnie kilometry siódmego etapu tej imprezy wiodły bowiem drogami D70 i D218B z Beaufort przez Hauteluce do olimpijskiej stacji narciarskiej Les Saisies.

AKCJA

W środę przy znacznie lepszej niż dzień wcześniej pogodzie mogliśmy rozpocząć rozplanowany na 10 etapów objazd trzech sabaudzkich dolin. Pierwsze dwa dni mieliśmy jeździć po szosach wokół Beaufortain. Następne trzy w okolicy najbliższej nam Vallee de la Tarentaise. Natomiast pięć ostatnich przeznaczyłem na wycieczki ku położonej na południe od nas Valle de la Maurienne. Naszą kolarską bazą wypadową było Beaufort, do którego dotarliśmy drogami N90 i D925 pokonując dystans 47 kilometrów. Po dojechaniu na miejsce zaparkowaliśmy przy drodze wiodącej na Cormet de Roselend, jakieś trzysta metrów za centrum miasteczka. Na swój pierwszy cel tego etapu zgodnie wybraliśmy podjazd pod Col du Joly. Ba, nie tylko wszyscy wystartowaliśmy w tym samym kierunku. Tym razem udało się nam to zrobić niemal jednocześnie. Ja z Piotrem i Romkiem ruszyłem o 12:02, zaś Darek z Tomkiem trzy minuty później. Z miejsca postoju zjechaliśmy do pierwszego miejskiego ronda i po nawrotce w spokojnym tempie rozpoczęliśmy tą długą wspinaczkę. Początkowe 650 metrów przejechaliśmy jeszcze po drodze D925. Tuż po wjeździe do lasu wzięliśmy zakręt w lewo o 180 stopni aby wjechać na szosę D70. Na początku drugiego kilometra Pedro powiedział, że musi nieco zluzować by móc jechać swoim równym tempem. Tymczasem droga na zmianę wiodła przez łąkę i las. W otwartym terenie minęliśmy pierwsze wiejskie osady tzn. Les Outards (2,3 km) i Les Curtillets (2,9 km). Nachylenie nie przekraczało 9 %, a przy tym trafiły się dwa szybkie, bo niemal płaskie odcinki. Pierwszy na czwartym kilometrze, drugi nieco dłuższy od początku szóstego do połowy siódmego kilometra. Niemniej niedługo potem, bo pod sam koniec siódmego kilometra stromizna po raz pierwszy skoczyła do poziomu 11 %.

Chwilę wcześniej zjechaliśmy z drogi D70 odbijając w prawo na rozjeździe jak nakazywał przydrożny znak. Niebawem przejechaliśmy przez wioskę Saint-Sauveur (7,4 km). W połowie dziewiątego kilometra, tuż przed Les Granges (8,8 km), szosa znowu odpuściła. Tym razem na blisko dwa kilometry. Ten łatwy sektor zakończył się nawet krótkim zjazdem, na którym przeskoczyliśmy na prawy brzeg potoku Ruisseau du Dorinet. Z rozpędu pokonaliśmy króciutką hopkę i przejechawszy 10,4 kilometra byliśmy już na lokalnej drodze C1. Potem do końca jedenastego kilometra znów jechaliśmy po niemal płaskim terenie. Na kilometrze dwunastym nachylenie było już solidniejsze, acz wciąż umiarkowane. Jednak to były już niemal ostatnie łatwiejsze kawałki tego wzniesienia. Podjazd postawił twardsze warunki z chwilą gdy minęliśmy gmach elektrowni Belleville (11,8 km). Dwieście metrów dalej przemknęliśmy obok parkingów przed dolną stacją kolejki gondolowej Ruelle. Z tego miejsca do szczytu pozostało jeszcze nieco ponad 10 kilometrów. Ten długi odcinek składa się z dwóch około 4-kilometrowych segmentów o średniej stromiźnie około 8 %, przedzielonych 2-kilometrowym łatwiejszym sektorem, na którym jest krótkie falsopiano, a także chwila zjazdu. Za najtrudniejszy na całym podjeździe trzeba uznać kilometr szesnasty, gdzie nachylenie cały czas utrzymuje się na poziomie od 8 do 11 %. Trasa niemal cały czas wiedzie tu przez górskie hale i oferuje przednie widoki. Zarówno na okoliczne szczyty jak i wybudowaną w pobliżu zaporę na Lac de la Girotte.

Z upływem kilometrów nasze wspólne tempo było dla mnie co raz mniej komfortowe. Końcówka była dość trudna, zaś podjazd jakby nie patrzeć długi. Dla mnie osobiście nawet najdłuższy podczas całej tej wyprawy. Siły powoli zaczęły mnie opuszczać i ostatecznie jakieś 1300 metrów przed finałem musiałem spasować. Romano pojechał po zwycięstwo, zaś ja starałem się już tylko minimalizować straty własne. Wspinaczkę zakończyłem po przejechaniu 22,3 kilometra w czasie niemal 1 godziny i 26 minut. Na stravie znalazłem nasze wyniki z segmentu o długości 21,7 kilometra. Romek przejechał go w 1h 24:30 (avs. 15,4 km/h i VAM 840 m/h). Natomiast ja wykręciłem czas 1h 25:07 (avs. 15,3 km/h i VAM 834 m/h). Nasza prędkość pionowa na pierwszy rzut oka wygląda skromnie. Niemniej na tego typu wzniesieniu z kilkoma odcinkami wypłaszczeń i drobnymi zjazdami, nawet w pełni formy trudno byłoby wykręcić 1000 m/h. Porównując się z innymi amatorami można chyba powiedzieć, że jechaliśmy całkiem nieźle skoro pośród 264 sklasyfikowanych osób Romek zajmuje obecnie 26., zaś ja 34 miejsce. Wjechawszy na górę próbowaliśmy dojrzeć skryty za chmurami szczyt Mont Blanc. Potem podeszliśmy do Chez Gaston. Niestety restauracja ta w dzień powszedni i jakby nie było jeszcze przed letnim sezonem była zamknięta. Postanowiliśmy jednak zostać na jej tarasie, bowiem był nieźle nasłoneczniony, a przy tym zapewniał świetny widok na ostatni fragment wspinaczki. Zaczęliśmy zatem wypatrywać naszych kolegów. Dojechali do nas po kwadransie. Okazało się, że Dario i Tomek dogonili Piotra dopiero na dwa kilometry przed szczytem. Dwaj pierwsi uzyskali czas 1h 38:39 (avs. 13,2 km/h i VAM 719 m/h), zaś Pedro przejechał wspomniany segment w 1h 40:49 (avs. 12,9 km/h i VAM 704 m/h).

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

www.strava.com/activities/1025706299

http://veloviewer.com/activities/1025706299

ZDJĘCIA

20170607_001

FILMY

20170607_134726

20170607_135543

20170607_141817

Napisany w 2017a_Haute-Savoie & Savoie | Możliwość komentowania Col du Joly została wyłączona

Val Pelouse

Autor: admin o 6. czerwca 2017

DANE TECHNICZNE

Wysokość: 1728 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1371 metrów

Długość: 16,3 kilometra

Średnie nachylenie: 8,4 %

Maksymalne nachylenie: 12,7 %

PROFIL

SCENA

Początek w La Rochette (Sabaudia). To niespełna 4-tysięczne miasteczko w południowo-zachodniej Sabaudii. Położone jest w pobliżu drogi D925 biegnącej z Aiton do Pontcharra w departamencie Isere. Do stolicy Sabaudii czyli Chambery dojechać stąd można w nieco ponad pół godziny. Centrum La Rochette skupia się wokół drogi D202 i leży nad rzeczką Le Gelon, będącą lewym dopływem Izery. Najbardziej znanym kolarskim wzniesieniem zaczynającym się w tej miejscowości jest 18,5-kilometrowy, mocno nieregularny zachodni podjazd na Col du Grand Cucheron (1188 m. n.p.m.). To przełęcz pięciokrotnie wykorzystana na trasach Tour de France. Po raz ostatni od tej strony przejechana w 1998 roku, na wspomnianym już przeze mnie etapie do Albertville. Tym niemniej znacznie trudniejsze wyzwanie czeka kolarzy na południe od miasta. Jest nim przeszło 16-kilometrowa wspinaczka do zapomnianej przez narciarzy stacji La Montagne d’Arvillard alias Val Pelouse. Znalazłem ją oczywiście dzięki „archivio salite” i „cyclingcols”. Jednak więcej o tym miejscu dowiedziałem się czytając napisany w 2013 roku na forum „cyclingnews” wątek pt. „21 HC climbs the Tour should (re)vist” autorstwa użytkownika o nicku Linkinito. Otóż stacja Val Pelouse została wybudowana w latach 1969-76. Jest twórcy mieli nadzieję na powtórzenie ekonomicznego sukcesu innych ośrodków narciarskich w masywie Belledonne. Takich jak: Chamrousse, Les Sept Laux czy Super Collet. Tym niemniej rentowność stacji ponad Arvillard rychło okazała się dyskusyjna. Zaczęła ona przynosić długi i ostatecznie w sierpniu 1986 roku ogłoszono jej upadłość.

Po całym tym pomyśle pozostała droga D208 z 21 serpentynami. Wyraźnie trudniejsza niż równie „pokręcony” szlak do słynnej L’Alpe d’Huez. Poza tym tuż przed szczytem jest niemały parking, zaś na samym końcu niszczejące budynki i coraz bardziej zarośnięty trawą plac z widokiem na północ w kierunku szczytów masywu Bauges. Sam podjazd z pewnością zaliczyć można do grona kilkunastu najtrudniejszych szosowych wspinaczek w całej Francji. Jego podstawowe dane podałem powyżej, lecz warto dodać, iż skala trudności rośnie tu wraz z upływem kilometrów. Na ostatnich 10 kilometrach średnia stromizna wynosi ponad 9,5 % czyli niewiele mniej niż na wschodnim Mont du Chat. Pod tym względem największe francuskie sławy typu: Galibier, Tourmalet czy wspomniana L’Alpe mogą się nabawić kompleksów. Tym większa szkoda, że wzniesienia tego prawdopodobnie nigdy nie zobaczymy na ekranach Eurosportu. Do wrzucenia w program wyścigu zwykłej premii górskiej wystarczy tylko jakość nawierzchni i wola organizatora. Niemniej Val Pelouse to ślepa droga, więc musiałaby wystąpić w roli etapowej mety. Podobnie jak pobliski Le Collet d’Allevard na Criterium du Dauphine z 2011 roku. Na takie wyróżnienie ze strony A.S.O. trzeba już zaś niemałej kasy, której w tej okolicy po prostu nie ma. Dlatego dopóki nie wydarzy się jakiś cud „profi” będą mogli na tej górze co najwyżej trenować.

AKCJA

Plan na pierwszy w pełni wspólny dzień w Sabaudii mieliśmy ambitny. Pierwszym punktem wtorkowego programu była wycieczka do La Rochette i wspinaczka do wyżej opisanej narciarskiej stacji-widmo czyli Val Pelouse. Drugie wyzwanie mieliśmy sobie wybrać w drodze powrotnej do bazy. W grę wchodziły dwa wzniesienia. Łatwiejszą opcją był niespełna 10-kilometrowy podjazd z Chamoux-sur-Gelon na Col de Champ-Laurent (1116 m. n.p.m.), przetestowany na Tour de France w 1980 roku. Natomiast trudniejszą alternatywą, nieznana profesjonalnym wyścigom, blisko 16-kilometrowa wspinaczka z Notre-Dame-des-Millieres do Chalet d’Ebaudiaz (1630 m. n.p.m.).  Obie ze średnim nachyleniem powyżej 8 %. Ta druga z uwagi na swą długość w sumie niewiele łatwiejsza od Val Pelouse. Niestety tego dnia sprzysięgły się przeciw nam alpejskie niebiosa. W dolinie Tarentaise lało od rana. Sytuację przed godziną jedenastą najlepiej ilustruje filmik nakręcony przez Darka z balkonu naszej rezydencji. Stalowo-szare niebo jak okiem sięgnąć, znikąd nadziei na przejaśnienie. Tym niemniej byliśmy zdeterminowani, by każdego dnia zaliczyć choć jedno wzniesienie. Zatem mimo nie najlepszych widoków na najbliższe godziny ruszyliśmy na zachód w poszukiwaniu lepszej pogody. Ostatecznie mieliśmy wszak wsiąść na swe karbonowe rumaki dobre 60 kilometrów od bazy. Przynajmniej jeśli wziąć za miarę dystans drogowego transferu, bowiem w linii prostej do La Rochette było nieco bliżej. Chciałem wierzyć, że w ciągu dnia aura się poprawi, zaś oczekiwana zmiana pogody jak zwykle nadejdzie od zachodu.

Niestety po przyjeździe na miejsce powitał nas rzęsisty deszcz. Zaparkowaliśmy zatem przy placu Alberta Rey i czekaliśmy u podnóża góry na poprawę warunków. Nie można powiedzieć by było zimno. Temperatura oscylowała w pobliżu 20 stopni. Niemniej soczyste opady zniechęcały do jazdy. Dopiero gdy zaczęły słabnąć, zmieniając się w mżawkę, opuściłem samochodową kryjówkę. Ubrałem się cieplej niż zwykle i do wspólnej jazdy namówiłem Romka. Pozostali kompani postanowili jeszcze chwilę poczekać. Wystartowaliśmy o wpół do pierwszej wjeżdżając na prowadzącą lekko pod górę Avenue Maurice Franck. Po przejechaniu 500 metrów skręciliśmy w prawo trzymając się drogi D209. Gdybyśmy w tym miejscu odbili w lewo to szosą D207 moglibyśmy dotrzeć na przełęcz Grand Cucheron. Pierwszy 2,5-kilometrowy odcinek podjazdu czyli sam dojazd do Arvillard był stosunkowo łatwy. Nachylenie ani przez moment nie przekroczyło na nim 7 %. We wspomnianym miasteczku należało skręcić w lewo, by wjechać na drogę D208, której trzymać mieliśmy się już do samej mety. Przez chwilę niebo przejaśniło się na tyle, że zaczęliśmy żałować, iż wzięliśmy z sobą „zbędne ciuchy”. Stromizna stopniowo rosła, zaś my mijaliśmy ostatnie miejscowości na tym szlaku: La Chaz (po 4,1 km od startu) i Le Molliet (5,5 km). Dwieście metrów po wyjechaniu z tej drugiej wjechaliśmy do lasu, który towarzyszyć miał nam już do końca wspinaczki. Niemal od razu stromizna poszybowała na poziom 12,3 %. Potem w środkowej fazie wzniesienia nachylenie jeszcze pięciokrotnie przekroczyło poziom 12 %.

Jechaliśmy zgodnie, od czasu do czasu zmieniając się na prowadzeniu. Góra była ciężka, ale przynajmniej równa. Trzeba było tylko wyczuć na ile nas stać w tych warunkach i trzymać się swego rytmu jazdy. Okazało się, że na stromym 11-kilometrowym odcinku za Le Molliet optymalnym tempem była dla nas prędkość około 10,5 km/h. Im bliżej byliśmy szczytu tym bardziej niepokoiły nas ciemniejące chmury. W samej końcówce ponownie zaczęło kropić. Przejechaliśmy przez parking, minęliśmy przydrożne tablice i wzięliśmy ostatni zakręt w prawo. Zatrzymaliśmy się po kolejnych stu metrach, gdyż skończył nam się asfalt pod kołami. Według stravy cały podjazd o długości 15,8 kilometra przejechaliśmy w 1h 23:12 (avs. 11,4 km/h i VAM 949 m/h). Stanęliśmy by przebrać się na zjazd i zrobić parę pamiątkowych zdjęć. Gdybyśmy pojechali nieco dalej wąskim, kamienistym szlakiem pośród drzew zapewne dotarlibyśmy do ruin po upadłej stacji narciarskiej. Niemniej było chłodno (tylko 11 stopni) i wzmagał się deszcz, więc postanowiliśmy czym prędzej ewakuować się z tego miejsca. Zazwyczaj pokonanie podjazdu to 90 % czekającego nas wyzwania. Następujący po nim zjazd jest nagrodą za wcześniejszy wysiłek. To czysta przyjemność, acz podszyta pewną dozą ryzyka. Niemniej tego dnia droga w dół wcale nie była dla mnie łatwiejsza od wspinaczki. Romek zjechał do La Rochette bez żadnego przystanku. Ja mimo złej pogody chciałem tu i ówdzie strzelić „fotkę”. Zjeżdżałem zatem wolniej i już po trzech kilometrach złapało mnie oberwanie chmury. Po szosie płynęły takie potoki wody, iż zacząłem tracić zaufanie do hamulców w swym rowerze. Do tego jeszcze temperatura spadła do 8 stopni.

Zatrzymałem się już na trzecim wirażu. Do miasta miałem stąd jeszcze 12,5 kilometra drogi i jakieś 1000 metrów w pionie. Skryłem się pod drzewami, co jednak niewiele poprawiło moją sytuację. Dygocąc z zimna ujrzałem Tomka jadącego w ścianie deszczu i to całkiem żwawo. Oczy przecierałem ze zdumienia, że jeszcze ktoś porwał się do walki z tą górą i wrogimi siłami natury. Po 10 minutach postoju ruszyłem dalej. Początkowo ze względów bezpieczeństwa nawet „szedłem z buta”. Wkrótce naprzeciw siebie ujrzałem ciepłolubnego Darka. Okazało się, że Tommy, Dario i Pedro ruszyli do boju 40 minut po mnie i Romku. Dwaj pierwsi chcieli zaliczyć umówione Val Pelouse. Natomiast Piotr przymierzał się do łatwiejszego Grand Cucheron, lecz przeoczył wspomniany skręt w lewo na wylocie z La Rochette. Ostatecznie zniesmaczony pogodą Pedro przejechał tylko 18 kilometrów na pagórkowatym szlaku do Allevard i z powrotem. Dzięki temu jako pierwszy wrócił na parking i gdy tylko dojechał do niego Romek, obaj ruszyli z odsieczą swym kolegom walczącym o przetrwanie na deszczowej górze. Mnie spotkali w trakcie przejazdu przez Arvillard. Nie powiem, kusiło mnie by wskoczyć do ich samochodu, czym prędzej się ogrzać i osuszyć. Niemniej byłem już blisko La Rochette i najgorsze miałem za sobą. Powiedziałem im by czym prędzej jechali po Tomka i Darka. Ja mogłem poczekać na wszystkich w mieście. Miałem przy sobie jeden z kluczyków do Darkowego Fiata Scudo i tym samym dostęp do ręczników oraz suchej odzieży na zmianę. Tomek wjechał na górę w czasie 1h 34:34. Darek potrzebował na to 1h 31:11, lecz dotarł na szczyt nieco później z uwagi na kilkuminutowy postój pod koniec dziewiątego kilometra. Obaj zostali następnie przechwyceni przez wóz techniczny Piotra i Romana po niespełna 3 kilometrach zjazdu. Będąc już razem na dole poszliśmy na zakupy do podmiejskiego supermarketu. Po takim „laniu z niebios” nikt z nas nie miał ochoty na drugą wspinaczkę.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

www.strava.com/activities/1024007874

http://veloviewer.com/activities/1024007874

ZDJĘCIA

20170606_001

FILM

20170606_104940

Napisany w 2017a_Haute-Savoie & Savoie | Możliwość komentowania Val Pelouse została wyłączona

Col des Cyclotouristes

Autor: admin o 5. czerwca 2017

DANE TECHNICZNE

Wysokość: 1318 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 970 metrów

Długość: 12,5 kilometra

Średnie nachylenie: 7,8 %

Maksymalne nachylenie: 12,5 %

PROFIL

SCENA

Początek w Albertville (Sabaudia). Tego miasta fanom sportu nie trzeba reklamować. W lutym 1992 roku było ono gospodarzem XVI Zimowych Igrzysk Olimpijskich. Ostatnich, które zorganizowano w tym samym sezonie co Igrzyska Letnie. Na dobrą sprawę położone na wysokości ledwie 330 metrów n.p.m. Albertiville bardziej firmowało niż gościło te wielkie zawody. Większość olimpijskich dyscyplin rozegrano w górskich ośrodkach Sabaudii takich jak: Val d’Isere, Tignes, Arc 2000, La Plagne, Courchevel, Meribel czy Les Saisies. Na miejscu widzowie mogli oglądać jedynie: łyżwiarstwo figurowe, łyżwiarstwo szybkie i debiutujące na Igrzyskach łyżwiarskie wyścigi na krótkim torze. Sześć lat później po raz pierwszy i jedyny jak dotąd zakończył się w tym mieście etap Tour de France. To była niesławna „Wielka Pętla” z roku 1998. Etap szesnasty wiódł z Vizille przez przełęcze: Porte, Cucheron, Granier, Grand Cucheron i Madeleine. Niemiec Jan Ullrich podjął próbę odzyskania koszulki lidera utraconej dzień wcześniej na mroźnym i deszczowym etapie do Les Deux des Alpes. Zaatakował na „Magdalenie”, lecz Włoch Marco Pantani nie dał się urwać. Dwa wielcy rywale dojechali do Albertville razem, z przewagą niemal dwóch minut nad 8-osobową grupką pościgową. Po zaciętym finiszu etap wygrał Ullrich przed Pantanim, zaś 1:49 później jako trzeci linię mety przeciął Amerykanin Bobby Julich. Nasz Dariusz Baranowski stracił tego dnia szanse na miejsce w pierwszej „10” wyścigu.

Podjazd na przełęcz Cykloturystów zaczyna się we wschodniej części miasta. Na lewym brzegu rzeczki Arly, która to niebawem (bo jeszcze w granicach miasta) wpada do znacznie większej Izery. Zdecydowana większość spośród 19 tysięcy mieszkańców Albertville mieszka jednak po zachodniej stronie obu rzek. Dlatego będąc w centrum trzeba odszukać równoległą do Arly drogę D990, po czym jadąc nią skręcić na Pont des Adoubes. Tuż za tym mostem znajduje się małe rondo. Wspomniana D990 odbija tu prawo czyli na południe ku dolinie Tarentaise. Skręcając w lewo wybieramy szosę D925, która prowadzi na północ w głąb doliny Beaufortain. Nas jednak interesuje stroma droga widoczna na wprost czyli D105. Ta z początku wiedzie do średniowiecznego miasteczka Conflans, zaś po kolejnych 12 kilometrach dociera na Col de Cyclotouristes. Wspinaczka jest dość trudna, ale równa. Najtrudniejszy jest jej sam początek. Większa część podjazdu (w tym cały środek i góra) ukryta jest w lesie. Dwa kilometry przed finałem na wysokości 1130 metrów n.p.m. mija się wybudowany w latach 1877-81 Fort du Mont. Wzniesienie to podobnie jak Arpettaz nie zagościło jeszcze na trasach najsłynniejszych wyścigów etapowych. Mimo swej turystycznej nazwy stanowiłoby niezłe wyzwanie nawet dla profesjonalistów. Na samej przełęczy nie ma ani metra wolnego miejsca na zorganizowanie finiszu. Niemniej po asfalcie da się tu wjechać od dwóch stron. Dzięki temu można by tu wyznaczyć linię górskiej premii (co najmniej pierwszej kategorii), po czym łagodniejszą flanką północną zjechać w dolinę Beaufortain i w ten sposób połączyć Cyclotouristes z kolejnym podjazdem. Do wyboru byłyby cztery tzn. Montee de Bisanne, Col des Saisies, Cormet de Roselend bądź Col du Pre.

AKCJA

Mimo krótkiego pobytu na chłodnej i mglistej Col de l’Arpettaz całe „zwiedzanie” tego wzniesienia zabrało na przeszło dwie i pół godziny. Do Ugine zjechałem na kwadrans przed czwartą. Jak już wspomniałem dojazd do Albertville był krótki. Na miejscu u podnóża Col des Cycloturistes spodziewaliśmy się ujrzeć naszych dwóch kolegów z Mazowsza. Tymczasem w okolicy ronda przy zaparkowanym w bocznej uliczce Renault Traffic spotkaliśmy tylko jednego z nich. Pedra zanadto świerzbiły nogi by czekać na nas aż trzy godziny. Wystartował zatem na przełęcz Cykloturystów solo, już o godzinie 15:24. Na podmiejskim posterunku został tylko cierpliwy Romano. Nasza czwórka ruszyła śladami Piotra dopiero o 16:30. Zważywszy, że cała wspinaczka zabrała naszemu koledze blisko godzinę i 15 minut mogę przypuszczać, że gdy zbieraliśmy się do drogi Pedro był już na przedostatnim kilometrze swego podjazdu. Tymczasem my szybko podzieliliśmy swe siły na dwa pododdziały. Okazją ku temu był trudny początek wspinaczki czyli stromy dojazd do bram średniowiecznego Conflans. Przydrożny znak straszył nawet informacją o nachyleniu rzędu 13 %. Niemniej uczciwie przyznam, iż mój licznik pokazał tu „maksa” na poziomie 11,8 %. W każdym razie jako rzecze „strava” już po przejechaniu 500 metrów mieliśmy z Romkiem 32 sekundy przewagi nad Darkiem i Tomkiem. Jako, że nasi koledzy cały podjazd jechali oszczędnie owa różnica szybko rosła. Pod koniec drugiego kilometra były to już 2:38, zaś w połowie szóstego kilometra 8:18. Na przełęczy czekaliśmy na swych kompanów nieco ponad kwadrans.

Na początku drugiego kilometra stromizna ponownie zbliżyła się do 12 %, po czym znacząco odpuściła niemal do końca czwartego kilometra. Tym niemniej w połowie trzeciego kilometra spotkała nas niemiła niespodzianka. Trafiliśmy akurat na czas robót drogowych na tej przełęczy. Kilka dni przed naszym przybyciem w to miejsce na odcinku około trzech kilometrów wysypano masę drobnych kamyczków, które z czasem zostały zapewne ubite poprawiając jakość tej drogi. Tym niemniej dnia 5 czerwca Roku Pańskiego 2017 uczyniły z drugiej kwarty podjazdu Col des Cycloturistes sektor prawdziwie szutrowy. Romek mający spore doświadczenie w wyścigach MTB czuł się na tej nawierzchni swobodniej ode mnie. Warstwa żwirku nie wszędzie była cieniutka, więc ogólnie trzeba było uważać. Oczywiście godzinę później w trakcie zjazdu na tym odcinku trzeba było być jeszcze bardziej ostrożnym. Nachylenie podjazdu zgodnie z oczekiwaniami było solidne, ale z rzadka przekraczało 10 %. Najwyżej skoczyło do poziomu 12,5 % niespełna 10,7 kilometra po starcie czyli już po minięciu Fort du Mont. Romek dyktował naprawdę solidne tempo. Momentami obawiałem się, że nie wytrzymam. Zastanawiałem się czy to kolega taki mocny, czy ja zanadto zmęczony po Arpettaz. Ostatecznie na przełęcz przyjechaliśmy razem. Według stravy segment długości 12,2 kilometra pokonaliśmy w 59:18 (avs. 12,4 km/h i VAM 959 m/h). Na tym samym odcinku Dario z „Burym” spędzili 1h 14:36. Natomiast będący naszym zwiadowcą Pedro wykręcił tu czas 1h 12:58.

Do Albertville zjechaliśmy kwadrans przed dziewiętnastą. Czekał nas jeszcze blisko 30-kilometrowego dojazd na nocleg do Les Emptes. Wyjeżdżając z miasta musieliśmy znaleźć drogę krajową N90 prowadzącą w głąb doliny Tarentaise. Kilka kilometrów przed Moutiers zaczęliśmy wypatrywać zjazdu ku miasteczku Aigueblanche. Natomiast na sam koniec tego transferu trzeba było jeszcze pokonać 3,5-kilometrowy podjazd szosą D95 do cichej wsi, która miała stać się naszą siedzibą na przeszło półtora tygodnia. Na miejscu trochę czasu zajęło nam znalezienie Gites Les Emptes. W owym domu należącym do sympatycznego francusko-białoruskiego małżeństwa udało mi się zarezerwować przestronny 2-pokojowy apartament z kuchnią, łazienką i długim balkonem. To wszystko za nadspodziewanie skromną cenę, bowiem dzienny koszt wynajmu w przeliczeniu na osobę wynosił tu mniej niż 15 Euro.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

www.strava.com/activities/1022885964

http://veloviewer.com/activities/1022885964

ZDJĘCIA

20170605_051

FILMY

20170605_175140

20170605_183604

Napisany w 2017a_Haute-Savoie & Savoie | Możliwość komentowania Col des Cyclotouristes została wyłączona

Col de l’Arpettaz

Autor: admin o 5. czerwca 2017

DANE TECHNICZNE

Wysokość: 1581 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1175 metrów

Długość: 16,4 kilometra

Średnie nachylenie: 7,2 %

Maksymalne nachylenie: 11,6 %

PROFIL

SCENA

Początek w Ugine (Sabaudia). To miasteczko będące siedzibą gminy mającej 7 tysięcy mieszkańców. Położone jest 24 kilometry na południowy-wschód od Megeve, zaś patrząc z przeciwnej strony ledwie 9 kilometrów na północ od Albertville. Zajmuje teren na północ od styku departamentalnych dróg D1212 i D1508. Opcje wjazdu z Ugine na przełęcz Arpettaz są dwie: krótsza-zachodnia i dłuższa-wschodnia. Obie zaczynają się poniżej miasta na rondzie przy szosie D1508, nazywanej tu Route d’Annecy. Pierwszy kilometr jest wspólny dla obu wersji wspinaczki. Następnie szlak zachodni skręca w lewo i wiedzie przez wioskę Mont Dessous, zaś wschodni odbija w prawo i prowadzi przez wieś o mało oryginalnej w tych stronach nazwie Hauteville. Dla siebie i kolegów wybrałem tą pierwszą opcję widząc w niej podjazd będący większym wyzwaniem. Jak widać na załączonym obrazku tylko pierwsza ćwiartka tego wzniesienia ma łagodne nachylenie. Począwszy od szóstego kilometra wspinaczka staje się wymagająca. Stromizna każdego z kolejnych kilometrowych odcinków nie schodzi już poniżej 7 %.

Zachodnia droga na przełęcz jest bardzo kręta. Na całym podjeździe jest aż 39 wiraży, z czego 32 na ostatnich 10 kilometrach. Wspinaczka kończy się w pobliżu Refuge de Col de l’Arpettaz. Schroniska wybudowanego na wschodnim zboczu góry Mont Chauvin (2407 m. n.p.m.). Przewyższenie, długość jak i średnie nachylenie z pewnością dałyby temu wzniesieniu status premii górskiej najwyższej kategorii. Tym większa szkoda, że nie zostało ono dotąd wykorzystane na żadnym z bywających w tych stronach wyścigów etapowych. Czy zmieni się to w najbliższej przyszłości? Być może. Wszak dopiero w 2016 roku A.S.O. odkryło dla Tour de France pobliską Montee de Bisanne. Arpettaz z racji braku miejsca na szczycie raczej nigdy nie wystąpi w roli etapowej mety. Nawet w przypadku Criterium du Dauphine czy Tour de l’Avenir nie wydaje się to możliwe. Tym niemniej z racji istnienia dwóch alternatywnych dróg na tą przełęcz może być ona wykorzystana jako trudna „przeprawa” w nieco wcześniejszej fazie rywalizacji. Podjazd przez Mont Dessous i zjazd przez Hauteville mogłyby świetnie „zagrać” na górskim odcinku prowadzącym do mety w Albertville.

AKCJA

Poniedziałek był dla nas trzech dniem przeprowadzki. Czekał nas przejazd z Cordon do wioski Les Emptes, leżącej na drodze z Aigueblanche do stacji narciarskiej Valmorel. Najkrótsza droga między tymi miejscowościami liczy około 70 kilometrów. My jednak z początku pojechaliśmy znanym sobie szlakiem przez Sallanches i Saint-Gervais, przedłużając ów transfer o kilkanaście kilometrów. Tak czy owak jadąc bezpośrednio z punktu A do B dotarlibyśmy do swej drugiej bazy noclegowej w niespełna dwie godziny. Daliśmy sobie na to całe popołudnie, ze względu na dwa wyzwania czekające nas po drodze. Przed drugim spodziewaliśmy się jeszcze spotkać Piotrka Podgórskiego i Romka Abramczyka, którzy tego dnia mieli do nas dołączyć na pozostałą część wyprawy. Jadąc szosą D1212 półtora kilometra za wioską Praz-sur-Arly wjechaliśmy na teren Sabaudii. Łagodnie zjeżdżając przemknęliśmy przez Flumet czyli miasteczko, w którym zaczynają się wspinaczki pod przełęcze znane z TdF tzn. Col des Aravis (na północ) i Col des Saisies (na południe). Po kolejnych 20 minutach byliśmy już w Ugine, gdzie zatrzymaliśmy się przy rondzie na styku dróg D1509 z D109. Wyszykowaliśmy się do jazdy i gdy już mieliśmy ruszać po górę zaskoczyli nas rodacy z Mazowsza. Pedro i Romano zmierzając na nasz zlot w Albertville pojechali przez Annecy i nieco z przypadku złapali nas w „bazie wypadowej” u podnóża Col de l’Arpettaz.

Nasi koledzy pod koniec swej kilkunastogodzinnej podróży nie byli gotowi od razu wskoczyć na rowery. Jednak późnym popołudniem mieli już razem z nami wjechać na Col des Cyclotouristes. Teraz należało im się parę godzin odpoczynku. Naszą trójkę czekała w tym czasie nie lada przeprawa. Pod Arpettaz wystartowaliśmy o 13:03 przy temperaturze 23 stopni i zachmurzonym niebie. Przez pierwsze 850 metrów jechaliśmy po Avenue Andre Pringolliet. Szybko straciliśmy z sobą kontakt. Z racji umiarkowanego nachylenia terenu ruszyłem mocno na dość twardym przełożeniu. Dario nie ma w zwyczaju szybko rozpoczynać pierwszego podjazdu, zaś Tomek z ostrożności skłonny był przystać na spokojne tempo początkowych kilometrów. Poza tym obaj zatrzymali się jeszcze pod koniec pierwszego kilometra. Ja na rozdrożu w górnej części Ugine od razu odbiłem w lewo wjeżdżając na Rue Isidore Berthet. Tą ulicą trzeba było jechać niemal do końca drugiego kilometra, by za mostkiem nad potokiem Nant Trouble skręcić w prawo na łącznik z drogą do Mont Dessous. Ja się jednak pośpieszyłem i odbiłem w prawo o 400 metrów za wcześnie wjeżdżając na drogę Chemin du Bon. Na szczęście przed jednym z domów była grupka ludzi i uprzejmy gospodarz wyjaśnił mi jak wrócić na właściwy szlak. Musiałem odszukać Route de Balevin a Mont-Dessous. Całe zamieszanie kosztowało mnie dodatkowe 800 metrów jazdy. Chwilowo znalazłem się za plecami Darka i Tomka. Gdy pod koniec czwartego kilometra do nich dojechałem byli tyleż zdziwieni co rozbawieni tą sytuacją.

Czułem się dobrze, więc na tej górze nie zamierzałem się oszczędzać. Do połowy ósmego kilometra droga prowadziła przez łąki i wioski, co kilkaset metrów zmieniając kierunek naszej jazdy. Za Mont-Dessous szosa zmieniła swój szyld na Route des Montagnes i adekwatnie do nowej nazwy stała iście górska. Nachylenie trzymało się już niemal cały czas powyżej 7 %, wielokrotnie osiągając nawet dwucyfrowe wartości. Mój licznik pokazał maksymalną stromiznę na poziomie 11,6 %. Do początku trzynastego kilometra szlak wiódł przez las. Droga zgodnie z oczekiwaniami stała się bardzo kręta. Kolejne wiraże następowały co 150, 200 max. 250 metrów. Wiele kolarskich gór już w życiu widziałem i śmiało mogę stwierdzić, iż mało który podjazd w Alpach jest równie „zakręcony”. Jakość nawierzchni była przyzwoita, acz momentami szosa była popękana. Ruch samochodowy prawie żaden. Niestety mogliśmy podziwiać owej góry w całej okazałości z uwagi na niski pułap chmur. Podobnie jak na Emosson, im bliżej byłem przełęczy tym mniej wokół siebie widziałem. Dotarłem na przełęcz przejechawszy 17,2 kilometra w czasie 1 godziny i 16 minut. Na prawo był jeszcze kawałek wznoszącej się drogi, więc i tam na chwilkę podjechałem. Ostatecznie postanowiłem się schować w schronisku przed przenikliwą wilgocią i chłodem (tylko 12 stopni). Tu poczekałem na przyjazd kolegów, którzy podobnie jak na Solaison towarzyszyli sobie do samego końca. Według stravy finałowy segment o długości 11,9 kilometra i przewyższeniu 958 metrów przejechałem w 56:53 (avs. 12,6 km/h i VAM 1010 m/h). Darek z Tomkiem solidarnie wykręcili na tym odcinku czas 1h 08:37.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

www.strava.com/activities/1022885973

http://veloviewer.com/activities/1022885973

ZDJĘCIA

20170605_001

FILMY

20170605_143600

20170605_152147

Napisany w 2017a_Haute-Savoie & Savoie | Możliwość komentowania Col de l’Arpettaz została wyłączona

Le Bettex

Autor: admin o 4. czerwca 2017

DANE TECHNICZNE

Wysokość: 1372 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 796 metrów

Długość: 11,3 kilometra

Średnie nachylenie: 7 %

Maksymalne nachylenie: 11,2 %

PROFIL

SCENA

Początek w Le Fayet (Górna Sabaudia), małej miejscowości położonej ledwie 2 kilometry na północ od bardziej znanego miasta Saint-Gervais-les-Bains. Niemniej to z Le Fayet startuje od 1907 roku słynny Tramway du Mont Blanc. Dziś już elektryczny tramwaj, który pokonując 12-kilometrową trasę o maksymalnej stromiźnie 24% wywozi turystów z poziomu 580 metrów n.p.m. na wysokość aż 2372 metrów w stacji końcowej Nid d’Aigle (po naszemu Orle Gniazdo). Podjazd do stacji Le Bettex można też zacząć we wiosce Vervex, leżącej 2 kilometry na zachód od Le Fayet. Tą opcję wybrali organizatorzy ubiegłorocznego Tour de France. Tak czy owak wspinaczka zaczyna się z poziomu niespełna 600 metrów n.p.m. przy dobrze nam znanej drodze D1205. Obie wersje pierwsze fazy podjazdu łączą się na wysokości wioski Les Amerands (780 m. n.p.m.). Wkrótce jednak, bo po przecięciu szerszej szosy D909 znów można sobie wybrać pomiędzy dwiema drogami na szczyt. Szlak wschodni, z którego my skorzystaliśmy wiedzie drogami D43 i D343. Natomiast zachodni po węższej i bardziej stromej Route de Cupelin. Obie schodzą się ponownie na 250 metrów przed centrum stacji.

Podjazd nie jest szczególnie wymagający. W sumie okazał się być najmniejszym spośród 30 wzniesień, które udało mi się poznać podczas tej 16-dniowej wyprawy. Tym niemniej uznałem, że warto również je zobaczyć, skoro bywał na nim największy z kolarskich wyścigów. „Wielka Pętla” dwukrotnie wspinała się do Le Bettex. Po raz pierwszy w 1990 roku, zaś po raz drugi w sezonie 2016. Na obu etapach triumfowali kolarze francuscy. Jako pierwszy Thierry Claveyrolat, który tego dnia wygrał wszystkie trzy premie górskie w drodze po zwycięstwo w klasyfikacji górskiej wyścigu. Dojechał on do mety na solo z przewagą blisko dwóch minut nad Uwe Amplerem z nieboszczki NRD oraz swym rodakiem Charly Mottet. Przeszło ćwierć wieku później w jego ślady poszedł Romain Bardet, który wygrał z przewagą 23 sekund nad Joaquinem Rodriguezem i Alejandro Valverde. Dzięki swej śmiałej akcji na przedostatnim górskim etapie TdF 2016 Bardet awansował z piątej na drugą pozycję w „generalce”. Rok przed ponowną wizytą Touru podjazd ten wypróbowano na Criterium du Dauphine. Etap wygrał wówczas Christopher Froome, zaś Vincenzo Nibali stracił koszulkę lidera na rzecz Tejay’a Van Garderen’a. Warto dodać, iż Tour de France zajrzał również do pobliskiego Saint-Gervais. W 1992 roku finiszowano tam na wysokości 970 metrów n.p.m. Przy tej okazji wygrał Szwajcar Rolf Jarmann, znany w naszym kraju z racji zwycięstwa w Tour de Pologne 1997.

AKCJA

Miejsca, z którego mieliśmy zacząć nasz podjazd pod Le Bettex nie musieliśmy długo szukać. Przez Le Fayet wiodła bowiem nasza droga powrotna do Cordon. Po prostu trzeba się było zatrzymać po około 40 kilometrach jazdy, wkrótce po zjechaniu z szosy krajowej N40. Trudniej było za to znaleźć miejsce do pozostawienia samochodu. Pojechaliśmy więc pod górę szukając dogodnej dla nas miejscówki. Znaleźliśmy je przy drugim wirażu po przejechaniu około dwustu metrów. Stąd na samym początku musieliśmy odrobinę zjechać do jajowatego ronda przy Avenue de Geneve. Po raz drugi na osiem dotychczasowych okazji udało nam się ruszyć tak w komplecie jak i o jednej porze. Wystartowaliśmy zatem razem o godzinie 16:47 przy temperaturze 26 stopni. Wspólnie pokonaliśmy pierwszy kilometr wspinaczki, lecz na drugim Tomek zaczął z wolna odstawać. Pierwsze trzy kilometry wiodły w terenie odsłoniętym, po czym tuż za Les Amerands wjechaliśmy do lasu. Przejechawszy 3,8 kilometra wzięliśmy ciasny zakręt w prawo wskakując na szerszą D909 znaną też jako Route de Megeve. Tym niemniej już po dwustu kolejnych metrach odbiliśmy w lewo wjeżdżając na Route d’Orsin.

Postanowiliśmy trzymać się tej szosy D43 tak długo na ile będzie to zasadne. Tymczasem jadący za nami Tomek wkrótce odbił w prawo na boczną Route de Morets i tym samym zdobył Le Bettex krótszym i bardziej stromym szlakiem zachodnim przez Route de Cupelin. Na początku piątego kilometra nachylenie po raz pierwszy skoczyło ponad 9 %, lecz już po chwili droga znacząco odpuściła na blisko półtora kilometra. W połowie tego łatwego odcinka przejechaliśmy pod kolejką linową z Saint-Gervais do Le Bettex. Dłuższy czas jechaliśmy prosto na południe. Dopiero w połowie siódmego kilometra szosa skręciła w prawo i odtąd wiodła już krętym szlakiem w kierunku zachodnim. Kilkaset metrów dalej, mając już w nogach 7,15 kilometra opuściliśmy wspomnianą Route d’Orsin i wjechaliśmy na Route de Bettex. Do centrum tej stacji narciarskiej brakowało nam jeszcze 4 kilometrów. Momentami wyglądało na to, że jestem nieco mocniejszy od Darka, bo chcąc nie chcąc nieznacznie „wyrywałem się” do przodu. Niemniej widząc ambitną jazdę kolegi postanowiłem odrobinę zwolnić by mógł do mnie dojechać. Ostatnie kilometry pokonaliśmy już razem. Z pewnością najtrudniejszy był odcinek między 7,3 a 8,5 kilometra od startu, na którym licznik kilka razy pokazał mi 11%. Potem równie trudno, acz na krótszą chwilę było jeszcze tylko pod koniec dziesiątego kilometra.

Dojechawszy do centrum Le Bettex wjechaliśmy na prowadzącą wyżej Routes de Cretes. Tym niemniej zawróciliśmy po stu metrach nie dojeżdżając do znajdującej się pod koniec tej drogi stacji kolejki górskiej. Nasza wspinaczka wschodnim szlakiem zakończyła się po przejechaniu 11,3 kilometra. Niebawem dojechał do nas Tomek, który dotarł w to samo miejsce pokonując dystans ledwie 9,9 kilometra. Żaden z dwóch dostępnych na „cyclingcols” profilów podjazdu nie odpowiada w pełni temu co przejechaliśmy. Na tym, który wybrałem do wpisu zgadza się jedynie obraz ostatnich 7 kilometrów. Według stravy segment o długości 10,8 kilometra z przewyższeniem 782 metrów pokonaliśmy z Darkiem w czasie 48:44 (avs. 13,4 km/h i VAM 963 m/h). Natomiast u Tomka na tej samej stronie znalazłem sektor długi na 9,9 kilometra z amplitudą 770 metrów, który to nasz kolega przejechał w 49:28 (avs. 12,0 km/h i VAM 934 m/h). Na górze mieliśmy 19 stopni. Niemniej było pochmurno i wietrznie. Wyglądało jakby zbierało się na deszcz. Dlatego zabawiliśmy tam ledwie 10 minut. Na zjeździe Dario postanowił sprawdzić stromy szlak zachodni. Natomiast „Bury” dla odmiany zjechał ze mną czyli wschodnią stroną wzniesienia.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

www.strava.com/activities/1021195304

http://veloviewer.com/activities/1021195304

ZDJĘCIA

20170604_051

FILMY

20170604_175207

20170604_175836

Napisany w 2017a_Haute-Savoie & Savoie | Możliwość komentowania Le Bettex została wyłączona

Barrage d’Emosson (CH)

Autor: admin o 4. czerwca 2017

DANE TECHNICZNE

Wysokość: 1967 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 893 metry

Długość: 11 kilometrów

Średnie nachylenie: 8,1 %

Maksymalne nachylenie: 12,3 %

PROFIL

SCENA

Początek w Le Chatelard (kanton Valais). Ta góra była szwajcarskim rodzynkiem w naszym francuskim cieście a’la Savoie. Podjazd zaczyna się w miejscu położonym z grubsza w połowie drogi między słynnym, francuskim kurortem Chamonix a szwajcarskim miasteczkiem Martigny. Z naszego punktu widzenia było to jakieś 20 kilometrów na północny-wschód od miasta-gospodarza I Zimowych Igrzysk Olimpijskich. Na dobrą sprawę powinienem był wrzucić to wzniesienie do programu sierpniowej wyprawy. Tym bardziej, że jej celem był właśnie kanton Valais-Wallis. Tym niemniej uznałem, że łatwiej będzie mi ją wpasować do wycieczki francuskiej. Droga z Cordon do Le Chatelard była wcale nie dłuższa niż dojazd ze stacji Nendaz, wybranej na naszą sierpniową bazę noclegową. Poza tym prościej było tu dotrzeć łagodnym szlakiem francuskim przez Col des Montets (1461 m. n.p.m.) niż forsować od strony wschodniej długi i dość stromy podjazd pod Col de la Forclaz (1528 m. n.p.m.). Dokładnie 1700 metrów po minięciu posterunków granicznych należało zjechać z drogi kantonalnej nr 203 w kierunku Finhaut. Co ciekawe w tej miejscowości czyli na wysokości około 1300 metrów n.p.m. kończyła się czasówka rozegrana podczas Tour de l’Avenir z 2006 roku. Przeszło 24-kilometrową górzystą trasę ze startem w Chamonix najszybciej pokonał Holender Stef Clement. Na poziom położonego przeszło 600 metrów wyżej górskiego jeziora Emosson wyścigi organizowane przez A.S.O. wjechały dopiero w kolejnej dekadzie, o czym za chwilę.

Barrage d’Emosson to zapora o długości 560 i wysokości 180 metrów wybudowana w latach 1967-75. Jej korona znajduje się na wysokości 1931 metrów n.p.m. Rzecz jasna spełnia ona rolę elektrowni wodnej. Jest to trzecia najwyższa tama w Szwajcarii, po Grand-Dixence i Mauvosin. Co ciekawe wszystkie trzy wzniesiono właśnie w kantonie Valais. Szosowa droga dociera nieco wyżej niż poziom zapory. To znaczy osiąga pułap niemal 1970 metrów n.p.m. kończąc się na niewielkim parkingu przed restauracją o wiadomej nazwie. To miejsce cały kolarski świat ujrzał przed rokiem, gdy wyznaczono tu metę siedemnastego etapu Tour de France. Niemniej jak to ostatnio bywa ów stromy podjazd o przewyższeniu blisko 900 metrów nieco wcześniej przetestowano na wyścigu Criterium du Dauphine. Na „Delfinacie” z  roku 2014 wygrał tu dość niespodziewanie Holender z Astany Lieuwe Westra, który na finiszu pokonał dwóch rywali z ucieczki czyli Rosjan: Jurija Trofimowa i Jegora Silina. Co ciekawe po tym etapie CdD Alberto Contador odebrał prowadzenie Christopherowi Froome’owi, lecz i tak obu pogodził ostatecznie Amerykanin Andrew Talansky. Natomiast na wspomnianej „Wielkiej Pętli” z roku 2016 najszybciej do Emosson dotarł rosyjski Tatar Ilnur Zakarin. Zawodnik z Katiuszy o 55 sekund wyprzedził Kolumbijczyka Jarlinsona Pantano oraz o 1:26 naszego Rafała Majkę. Można powiedzieć, że ów odcinek był dla nich swego rodzaju rewanżem za jurajski etap piętnasty z metą w Culoz.

AKCJA

Zjechaliśmy jak co dzień krętą drogą z Cordon do Sallanches. Jednak tym razem będąc już na dole musieliśmy skręcić w prawo. Czekała nas bowiem wycieczka na wschód, ba nawet za francuską granicę. Dojazd był najdłuższy z dotychczasowych, bo 52-kilometrowy. Do Chamonix drogą krajową N205, zaś za tym miastem węższą szosą D1506. Gdy zbliżaliśmy się do Szwajcarii zaczęło padać, więc zamiast zostawić samochód tuż przed granicą zdecydowaliśmy się dojechać autem do pierwszych metrów podjazdu. Niespełna dwa kilometry za przejściem odbiliśmy w lewo i zjechaliśmy do mostu nad rzeczką Eau Noire. Zaparkowaliśmy na poboczu drogi, tuż za krótkim tunelem. Niemniej i tak ruszyliśmy pod górę ze wspomnianego mostu. Według stravy wystartowaliśmy w 4-minutowych odstępach czasu. Jako pierwszy ruszył Tomek o godzinie 13:23, następnie ja i na końcu Darek. Pierwsze trzy kilometry wiodły niemal prosto na północny-wschód. Po przejechaniu 2,4 kilometra można było odbić w prawo na wiadukt i w ten sposób przejechać przez wioskę Finhaut. W trakcie wspinaczki żaden z nas nie skorzystał z tej opcji, acz Darek odwiedził ją podczas zjazdu. Na początku czwartego kilometra szosa skręciła o 180 stopni i przez następne cztery kilometry trzymała kurs południowo-zachodni. W tym czasie tj. pod koniec czwartego kilometra wspinaczki, na wysokości domu z dinozaurem, wyprzedziłem Tomka.

Po niedawnym deszczu w powietrzu wciąż było sporo wilgoci, zaś im wyżej jechałem tym słabsza była widoczność z uwagi na niski pułap chmur. Z czasem spadła ona do kilkunastu metrów. Inna sprawa, że tym razem startowaliśmy z poziomu blisko 1100 metrów n.p.m. czyli o kilkaset metrów wyżej niż w poprzednich dniach. Na starcie było jeszcze dość ciepło. Niemniej na mecie w Emosson powitała nas rześka temperatura 12 stopni. Pierwsza tercja podjazdu była stosunkowo miłą wspinaczką z równym nachyleniem na poziomie około 6-7 % i max. 9 %. Począwszy od piątego kilometra trzeba było wejść na wyższe obroty. Każdy z ostatnich siedmiu kilometrów trzymał na średnim poziomie co najmniej 9%, zaś dwukrotnie stromizna skoczyła ponad 12 %. Ten drugi raz na rozległym placu tuż przed finałem. Niżej na wąskim pasku szosy widać było malarskie ślady po ubiegłorocznej wizycie Tour de France. W samej końcówce wspinaczki niebo się rozpogodziło. Po męczącej końcówce dotarłem na szczyt w czasie niespełna 51 minut. Według stravy segment o długości 10,9 kilometra i przewyższeniu 890 metrów przejechałem w czasie 50:34 (avs. 13,0 km/h i VAM 1056 m/h). Dario na tym samym odcinku wykręcił wynik 55:34, zaś Tommy 58:42. Jako, że była niedziela na górze mimo nie najlepszej aury nie brakowało turystów. Do restauracji nie weszliśmy. Szwajcarskie ceny nie zachęcały. Poza tym oficjalną walutą tej wyprawy było Euro.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

www.strava.com/activities/1021195317

http://veloviewer.com/activities/1021195317

ZDJĘCIA

20170604_001

FILMY

20170604_143149

20170603_143649

Napisany w 2017a_Haute-Savoie & Savoie | Możliwość komentowania Barrage d’Emosson (CH) została wyłączona

Le Mole

Autor: admin o 3. czerwca 2017

DANE TECHNICZNE

Wysokość: 1340 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 865 metrów

Długość: 10,2 kilometrów

Średnie nachylenie: 8,5 %

Maksymalne nachylenie: 13,7 %

PROFIL

SCENA

Początek w Marignier (Górna Sabaudia). To miasteczko położone w dolnym biegu rzeki Le Giffre liczy sobie niespełna 6,5 tysiąca mieszkańców. Jak już napisałem Plateau de Solaison było punktem obowiązkowym tej wyprawy po górskich drogach departamentu Haute Savoie. Niemniej układając program całej naszej wycieczki musiałem jeszcze znaleźć w pobliżu Thuet drugi podjazd wart zaliczenia w ramach jej trzeciego etapu. Oczywiście musiało to być wzniesienie na miarę naszych sportowych ambicji. To znaczy o wymiarach godnych premii górskiej pierwszej kategorii. Długo i daleko nie szukałem. Znalazłem odpowiednie wyzwanie ledwie 8 kilometrów od podnóża pierwszej sobotniej góry.

Po północnej stronie rzeki Arve nad całą okolicą góruje wysoki na 1863 metry n.p.m. szczyt o nazwie Le Mole. Owa wysokość bezwzględna w Alpach nikogo nie szokuje, lecz wybitność (czyli deniwelacja względna) na poziomie 1254 metrów świadczy o tym, że owa góra w masywie Chablais mocno wyróżnia się na tle swego otoczenia. Trudno było jej nie dostrzec jadąc przez Vallee de l’Arve. Niemniej nie badaliśmy tego terenu „na żywca”. Namierzyłem tą górę zawczasu dzięki nieocenionej bazie „archivio salite”. Dla nas kluczowy był fakt, iż sporą część wspomnianego przewyższenia można pokonać na rowerze szosowym. Asfaltowa droga stromo pnąc się po wschodnim zboczu Le Mole dociera bowiem na wysokość 1340 metrów. Podjazd jest nieco krótszy od Plateau de Solaison, acz pod względem nachylenia w niczym nie ustępuje słynniejszemu sąsiadowi.

AKCJA

Z Thuet do Marignier dotarliśmy drogami D1205 i D26. W tej drugiej miejscowości po chwilowym błądzeniu znaleźliśmy się u podnóża Le Mole. Swoją drogą gdyby nazwa tej góry miała angielski rodowód można by ją przezwać „Kopiec Kreta”. Początek tego 10-kilometrowego podjazdu znajduje się na prawym brzegu rzeki Le Giffre, na styku Avenue de la Mairie i Route du Coteau. Ta druga droga szerzej znana jako D306 prowadziła nas przez pierwsze 2100 metrów wspinaczki. Postój znaleźliśmy w pobliskiej osiedlowej uliczce, zaś na straży naszego dobytku zostawiliśmy Tomka. „Bury” na początku wyprawy wolał ostrożnie dawkować sobie górskie atrakcje, co by nie przeciążyć kontuzjowanego kolana. Po długim etapie piątkowym i stromym Solaison na powitanie soboty chciał teraz odpocząć. Tym samym podobnie jak pod Romme-sur-Cluses ruszyliśmy we dwóch. Wystartowaliśmy blisko kwadrans po 14-tej, przy temperaturze 34 stopni Celsjusza. Pierwsze trzy-cztery kilometry nie były przesadnie wymagające, co stwarzało okazję do dobrej rozgrzewki. Korzystając z umiarkowanego nachylenia rozpocząłem jazdę szybciej od Darka i jak wynika ze stravy już po dwóch kilometrach dzieliły nas niemal 2 minuty. Na czwartym z ogółem dziewiętnastu wiraży trzeba było się pożegnać wspomnianą szosę D306 i wybrać odchodzącą w lewo Rue d’Ossat.

Pod koniec trzeciego kilometra tj. na zakręcie szóstym należało z kolei przeskoczyć na drogę Route du Mole czyli D406. Po chwili na wysokości około 670 metrów n.p.m. pojawił się znak informujący o tym jak wąska będzie ta górska ścieżka, a także podniesiony szlaban świadczący o tym, iż zimą ta wspinaczka może się skończyć przedwcześnie. Odtąd też z krótkimi wyjątkami droga na szczyt wiodła przez las. Po przejechaniu 4400 metrów stromizna po raz pierwszy przekroczyła 10 %. Pół kilometra dalej zaczął się najtrudniejszy fragment tego wzniesienia. Pomiędzy 4,9 a 6,1 kilometra od startu nachylenie kilkakrotnie szybowało ponad pułap 12 czy 13 % Ten trudny odcinek skończył się tuż przed chatą Chez Clovis. Tym niemniej na ostatnich czterech kilometrach wciąż nie brakowało dwucyfrowych wskazań altimetra. Na 600 metrów przed finałem widać już było w oddali zielony wierzchołek Le Mole. Meta wspinaczki znajdowała się na niewielkim, acz dość gwarnym tego dnia placyku pośród górskiej łąki. Na ostatniej prostej powitał nas sznur samochodów, zaś wokół rozstawionego na placu namiotu kręcili się różni wędrowcy. Niektórzy ruszali stąd wyżej uzbrojeni w sportowe łuki. Według stravy końcowe 7,8 kilometra przejechałem w czasie 42:39 (avs. 11,1 km/h i VAM 1041 m/h). Dario na razie jeszcze nie wzniósł się na swój optymalny poziom. Na wspomnianym odcinku wykręcił czas 47:57.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

www.strava.com/activities/1019218082

http://veloviewer.com/activities/1019218082

ZDJĘCIA

20170603_061

FILMY

20170603_151941

20170603_153006

Napisany w 2017a_Haute-Savoie & Savoie | Możliwość komentowania Le Mole została wyłączona

Plateau de Solaison

Autor: admin o 3. czerwca 2017

DANE TECHNICZNE

Wysokość: 1509 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1036 metrów

Długość: 12 kilometrów

Średnie nachylenie: 8,6 %

Maksymalne nachylenie: 11,6 %

PROFIL

SCENA

Początek w Thuet (Górna Sabaudia). To wioska położona 4 kilometry na południowy-wschód od Boneville i zarazem 12 kilometrów na zachód od Cluses. Z kolei Plateau de Solaison to płaskowyż w zachodniej części masywu Bornes, leżący tysiąc metrów ponad doliną rzeki Arve. Podjazd ten nietrudno było namierzyć w bazie danych „archivio salite”. W powyższym źródle pod hasłem Haute Savoie znalazłem ledwie sześć kolarskich gór o przewyższeniu ponad 1000 metrów. Do tego wspinaczka na Solaison w ostatnich latach zaczęła się pojawiać na trasach cenionych wyścigów etapowych. Najpierw w latach 2012-2013 została przetestowana na młodzieżowej etapówce Tour des Pays de Savoie (obecnie rozgrywanej pod szyldem Tour de Savoie-Mont Blanc). To wyścig o zasięgu regionalnym, acz rozgrywany w obsadzie międzynarodowej. Pierwszym zdobywcą tej góry został Francuz Stephane Rossetto, zaś rok później wygrał tu Hiszpan Jesus del Pino. Następnie w 2014 roku Plateau de Solaison znalazło się już w programie prestiżowego Tour de l’Avenir. Czwarty etap tego wyścigu wygrał Kazach Ilya Davidienok, który na finiszu wyprzedził Holendra Sama Oomena. Stażysta z Astany jechał jednak na dopingu i wkrótce został zdyskwalifikowany na dwa lata. Trzeci na tym odcinku był Miguel Angel Lopez, który tego dnia zdobył koszulkę lidera wyścigu. Trzy dni później ten 20-letni wówczas Kolumbijczyk świętował zwycięstwo w klasyfikacji generalnej TdA.

W sezonie 2017 podjazd z Thuet na Plateau de Solaison miał wystąpić w jeszcze ważniejszej roli. To właśnie na tej górze, ledwie osiem dni po naszej wizycie, zakończyła się 69. edycja wyścigu Criterium du Dauphine Libere. Jak dziś wiemy na tym ledwie 115-kilometrowym odcinku działo się wiele. Finałowy podjazd poprzedzono wspinaczkami na Col des Saisies, Col des Aravis i Col de la Colombiere. Na zjeździe z trzeciej premii górskiej ekipie Sky udało się zgubić lidera czyli Australijczyka Richiego Porte. Tym razem jednak znakomita praca Michała Kwiatkowskiego nie przyniosła spodziewanych efektów. Christopher Froome nie wykorzystał swej szansy na ostatnich kilometrach i dał się nawet wyprzedzić Tasmańczykowi. Tym niemniej obu wielkich faworytów i tak pogodził Duńczyk z Astany Jakob Fuglsang, który wygrał tak etap jak i cały wyścig. Na Plateau wjechał z przewagą 12 sekund nad Irlandczykiem Danielem Martinem, zaś w generalce wyprzedził walczącego do samego końca Porte’a o ledwie 10 sekund. Warto wspomnieć, że portal „cyclingcols” wyróżnia aż trzy drogi wiodące na ten płaskowyż. Wschodnia zaczyna się w Scionzier, zaś dwie północne w Thuet. Przy tym ostatnie siedem kilometrów jest wspólne dla wszystkich opcji. Krótszy z dwojga północnych wariantów wiedzie na szczyt drogami D186 oraz D186A i uchodzi za najtrudniejszą z trzech wspinaczek. Tą drogę wybrali organizatorzy CdD 2017, więc i nasz wybór nie mógł być inny.

AKCJA

Transfer samochodowy do podnóża góry mieliśmy niedługi, bo 32-kilometrowy. Trasa dojazdowa dobrze znana, bo na odcinku do Cluses już dwukrotnie przetestowana. Tym razem dłużej musieliśmy się trzymać drogi D1205, zaś tuż przed Boneville skręcić w lewo. Wjechawszy do Thuet zatrzymaliśmy się w centrum wioski naprzeciwko kościółka. Wystartowaliśmy razem około 11:10. Najpierw zjechaliśmy 700 metrów w kierunku Route de Geneve (D1205) czyli do samego początku naszej górskiej drogi. Jedynie po starcie z tego miejsca mogliśmy przejechać owo wzniesienie w wersji uwidocznionej na załączonym profilu. Prawdziwa wspinaczka zaczęła się jednak dopiero na wylocie z Thuet, po zakręcie w prawo, który skierował drogę do lasu. Już po przejechaniu 1100 metrów licznik po raz pierwszy pokazał mi nachylenie rzędu 10 %. Od tego momentu przez ponad 5 kolejnych kilometrów szosa wznosiła się na stałym poziomie od 8 do 11 %. Już pierwsza tablica postawiona na 11 kilometrów przed szczytem zwiastowała tego rodzaju stromiznę. Po przejechaniu 2,5 kilometra należało pokonać ostry wiraż w prawo by pozostać na drodze D186. Jadąc prosto wjechalibyśmy na drogę D286, która to wydłużyłaby nam podjazd o cztery kilometry. W okolicy wioski Mont-Saxonnex łączy się ona ze wschodnim podjazdem od Scionzier, po czym ponownie jedna się z naszym wariantem w Brison na wysokości blisko 1000 metrów n.p.m.

Około kilometra przed tą miejscowością mieliśmy do pokonania niezwykle efektowny odcinek dla ludzi o mocnych nerwach. Widoki „tylko dla orłów”. Wspinaliśmy się po stromym i wąskim pasku szosy wciśniętym między skaliste zbocze góry i kilkusetmetrową przepaść. To wszystko było zaś zabezpieczone murkiem może półmetrowej wysokości. Na zjeździe ten odcinek trzeba było pokonać nad wyraz ostrożnie. W Brison (6,2 km), gdzie stromizna nieco odpuściła, po raz pierwszy natknąłem się na uczestników górskiego biegu. W górnej połowie podjazdu niejednokrotnie przecinali mój szlak biegnąc do swej mety na płaskowyżu. Podjazd zgodnie z przypuszczeniem okazał się stromy, lecz dość równy. Najdłuższy odcinek o stałym dwucyfrowym nachyleniu przyszło nam pokonać w drugiej połowie dziewiątego kilometra. Stroma wspinaczka skończyła się po przejechaniu 11,8 kilometra. Na ostatnich 800 metrach nachylenie nie przekraczało już 8 %. Wjechawszy na płaskowyż na rondzie (12,6 km) odbiłem w lewo i przejechałem jeszcze czterysta metrów po tutejszym „falsopiano”. Następnie zawróciłem i po trzystu metrach postanowiłem zaczekać na Darka i Tomka przed barem La Bruyere. Przejechanie 11,8 kilometra od centrum Thuet do ronda na Plateau de Solaison zajęło mi 58:50 (avs. 12,0 km/h i VAM 1052 m/h).  Moi kompani tą górę pojechali na spokojnie, ramię w ramię i ten sam odcinek pokonali w czasie 1h 12:39.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

www.strava.com/activities/1019218058

http://veloviewer.com/activities/1019218058

ZDJĘCIA

20170603_001

FILMY

20170603_122925

20170603_124210

20170603_131008

Napisany w 2017a_Haute-Savoie & Savoie | Możliwość komentowania Plateau de Solaison została wyłączona

Les Gets / Le Mont Chery

Autor: admin o 2. czerwca 2017

DANE TECHNICZNE

Wysokość: 1535 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 892 metry

Długość: 15,2 kilometra

Średnie nachylenie: 5,9 %

Maksymalne nachylenie: 21 %

PROFIL

SCENA

Początek w Taninges, miasteczku niewiele większym od Samoens, bo mającym niespełna 3,5 tysiąca mieszkańców. Sam podjazd pod Les Gets / Le Mont Chery to był mój autorski pomysł złożony z dwóch kolarskich wzniesień nie połączonych dotąd w jedno wyzwanie na żadnym z kolarskich wyścigów. Trzeba też od razu powiedzieć, że obie te wspinaczki są tak różne od siebie jak to tylko możliwe. O takiej parze zwykło się mówić, że są jak dzień i noc, bądź woda i ogień. Podjazd z Taninges do Les Gets jest stosunkowo długi, lecz bardzo łagodny. Snuje się przez ponad 11 kilometrów i kończy na wysokości 1165 metrów n.p.m. Jego średnie nachylenie to tylko 4,6 %, zaś maksymalne sięga ledwie 7 %. Z kolei górna część między Les Gets i Le Mont Chery to tylko 3,7 kilometra dodatkowej wspinaczki, lecz sporymi fragmentami zapierającej dech w piersiach. Na tym odcinku trzeba pokonać 370 metrów przewyższenia co daje średnio 10 %, w tym około kilometra przed finałem maksymalna stromizna skacze tu do poziomu 21 %!

Wspomniałem już, że podjazdy pod Les Gets i Le Mont Chery nie mają wspólnej historii. Oba te miejsca łączy jedynie wyciąg kolejki linowej. Przez miejscowość Les Gets peleton Tour de France przejeżdżał już kilkanaście razy. Ostatnio w 2010 roku. Tym niemniej organizatorzy „Wielkiej Pętli” rzadko korzystali z pełnej wersji południowego podjazdu do tej stacji. Zazwyczaj docierano tu po ledwie 5 kilometrach wspinaczki. To znaczy od północy zaraz po wyjeździe z Morzine lub od południa bezpośrednio po zjeździe z przełęczy Col de la Ramaz. Z wyjątków od takiej reguły pamiętam górską czasówkę z Cluses do Morzine-Avoriaz na Tourze z 1994 roku. Podczas tego 47-kilometrowego „etapu prawdy” trzeba było pokonać trzy premie górskie o rosnącej trudności. Najpierw szło Chatillon-sur-Cluses (kat. 3), potem nasze Les Gets (kat. 2) i na koniec Avoriaz (kat. 1). Tą ekstremalnie trudną próbę zdecydowanie wygrał rosyjski Łotysz Piotr Ugriumow, zaś drugiej i trzecie miejsca zajęli: Marco Pantani i Miguel Indurain. Pełen podjazd wykorzystano też w finale piątego etapu Criterium du Dauphine z 2011 roku. Swój życiowy sukces święcił tu Francuz z Alzacji Christophe Kern. Pięć lat później na tym samym wyścigu zadebiutowała wspinaczka pod Le Mont Chery. Prolog CdD z 2016 roku miał wybitnie górski charakter. Wyznaczono go na niespełna 4-kilometrowej trasie ze startem w centrum Les Gets. Ten wspinaczkowy „sprint” wygrał Alberto Contador w czasie 11:36 (VAM 1955 m/h). „El Pistolero” o 6 sekund wyprzedził Richiego Porte’a i o 13 Christophera Froome’a.

AKCJA

W gorący dzień warto zostawić samochód w zacienionym miejscu. Udało nam się je znaleźć za ostatnim domem w Taninges. Jakieś 100 metrów od skrzyżowania dróg D907 i D902 wyznaczającego początek podjazdu do Les Gets. Po drugiej stronie szosy znajdowało się składowisko wagoników kolejki linowej strzeżone przez Batmana cyklistę. Ruszyliśmy przy temperaturze 34 stopni. Dario wystartował o godzinie 14:25, ja dwie minuty później. Podjazd był łagodny, więc udało mi się złapać Darka już pod koniec trzeciego kilometra. Mój kolega nie miał ochoty na szybszą jazdę, więc po chwili się rozstaliśmy. Jechałem dość szybko, acz nie na pełen gaz, mając świadomość tego co nas czeka na ostatnich 4 kilometrach przed Le Mont Chery. Z drugiej strony chciałem możliwie szybko zjechać z drogi D902, gdyż męczył mnie duży jak na górską szosę ruch samochodowy. Podjazd był prosty pod wieloma względami. Jedyny wiraż znajdował się po dwóch kilometrach od startu. Na wysokości niespełna 990 metrów n.p.m. minąłem szosę D307 będącą początkiem drogi do Le Praz de Lys i Col de la Ramaz. Nasz podjazd skończył się w zasadzie po 10,8 kilometra od Taninges. Ostatnie kilkaset metrów w Les Gets było niemal zupełnie płaskie. Zatrzymałem się po przejechaniu 11,6 kilometra w czasie 37:14 (avs. 18,6 km/h). Stanąłem na drugim rondzie w tej miejscowości, gdzie dostrzegłem znaki sugerujące skręt w lewo na Mont Chery. Postanowiłem zaczekać tu na Darka, który dojechał po niespełna pięciu minutach, bowiem nieco pogubił się na odcinku za pierwszym rondem.

Ucieszyłem się, że tak łatwo poszło mi ze znalezieniem dość tajemniczej drogi na Le Mont Chery. Wszelkie wątpliwości rozwiewała tablica ustawiona po lewej stronie szosy na początku Route de Metrallins. Do szczytu mieliśmy stąd 3,7 kilometra, przy czym ten pierwszy miał średnio tylko 8 %. Po przejechaniu 500 metrów wyjechaliśmy z Les Gets skręcając w lewo na Route du Mont Chery. Tu jeszcze przed końcem pierwszego kilometra stromizna skoczyła do 13 %. Potem przez około kilometr podjazd stał się nieco łatwiejszy, trzymał na poziomie 8-9 %. Po przejechaniu 2 kilometrów od startu trzeba było sobie poradzić z nachyleniem 12 %. Gdy mieliśmy już nogach 2250 metrów dojechaliśmy do rozdroża. Wybraliśmy jazdę w lewo, tym bardziej że o wiele bardziej stroma ścieżka w prawo była zablokowana opuszczonym szlabanem. Szybko okazało się, że zwiodły nas pozory. Nasz wybór okazał się ślepą drogą i już po 200 metrach musieliśmy zawrócić. Gdy zjechaliśmy do rozdroża ujrzeliśmy jak z owym stromym zakrętem i szlabanem radzi sobie kierowca ciężarówki. Niestety my nie mieliśmy pilota, więc musieliśmy się jakoś z rozpędu przecisnąć pomiędzy belką a słupkiem. Darkowi udało się za pierwszym razem, mi za drugim. Pozostałe do szczytu półtora kilometra przejechaliśmy zatem osobno. Niemal od razu za szlabanem zaczął się najtrudniejszy fragment tego wzniesienia. Na odcinku niemal 700 metrów nachylenie nie schodziło poniżej 10 %. Przez pierwsze 300 metrów maksymalna stromizna sięgała „tylko” 16 %.

Niemniej za drugim wirażem pojawiła się długa prosta do nieba. Prawdziwa ściana wspinaczkowa. Nieprzyjemny widok dla zmęczonego kolarza-amatora. Dodatkowo potęgowany faktem, że droga była naprawdę wąziutka. W najtrudniejszym momencie, około kilometr przed finałem stromizna przekraczała tu 20 %. Darek poradził sobie z tym wyzwaniem. Ja miałem wątpliwości czy mi się to uda na tak wczesnym etapie wyprawy, lecz początkowo jakoś dawałem radę. Niestety z naprzeciwka zjeżdżała ciężarówka, która minęła mnie w takim miejscu, że dla mnie nie starczyło już asfaltu. Musiałem się ratować ucieczką na pobocze. Stanąłem, po czym na tak stromym zboczu nie miałem szans wystartować. Było za stromo i zbyt wąsko by ruszyć w poprzek. Chcąc nie chcąc zrobiłem sobie 200-metrowy spacer do najbliższego wirażu. Tu ponownie się wpiąłem i na miękkich nogach dokręciłem ostatnie 800 metrów. W owej końcówce nachylenie nie przekraczało już 9 %. Asfaltowa droga skończyła się przy stacji przesiadkowej Super-Chery. Narciarze jadą stąd kolejką ku wierzchołkowi Mont Chery (1826 m. n.p.m.). Wspinaczkę kończyłem z bólem brzucha, który nasilał się od trzech godzin. Musiałem znaleźć miejsce, do którego nawet królowie chodzą piechotą. Sprawa nie była tak pilna jak u różowego Toma Dumoulin’a, ale czułem się coraz mniej komfortowo. Budynek, w którym rok wcześniej mieściło się biuro prasowe CdD był zamknięty. Poszukiwania wznowiłem w Les Gets i stosowną komnatę znalazłem w hotelu Alpina. Po zjeździe do Taninges spotkaliśmy się z Tomkiem. Drugiego dnia w Sabaudii zrobiliśmy tylko 52 kilometry, ale z solidnym łącznym przewyższeniem 1815 metrów. Tomek przejechał aż 80 kilometrów z amplitudą 1650 metrów. Jednak na swej dłuższej trasie nie miał szczęścia do pogody, bowiem dwukrotnie złapał go przelotny deszcz.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

www.strava.com/activities/1017834758

www.strava.com/activities/1017834748

http://veloviewer.com/activities/1017834758

http://veloviewer.com/activities/1017834748

GALERIA

20170602_051

VIDEO

20170602_154638

20170602_160826

Napisany w 2017a_Haute-Savoie & Savoie | Możliwość komentowania Les Gets / Le Mont Chery została wyłączona

Plateau des Saix

Autor: admin o 2. czerwca 2017

DANE TECHNICZNE

Wysokość: 1628 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 926 metrów

Długość: 10,1 kilometra

Średnie nachylenie: 9,2 %

Maksymalne nachylenie: 12,5 %

PROFIL

SCENA

Początek w Samoens, mającym niespełna 2,5 tysiąca mieszkańców. Miasteczko położone jest na terenie Vallée du Giffre, 12 kilometrów na wschód od Taninges, które z kolei leży na drodze D902 łączącej Cluses z Morzine na północnym odcinku słynnej Route des Grandes Alpes. Do Samoens dojechać można na dwa sposoby. Szlak północny to droga D907 biegnąca wzdłuż prawego brzegu Giffre, zaś południowy to szosa D4 poprowadzona po lewej stronie owej rzeki. W kolarskim światku Samoens znane jest jako punkt startu do stromej wspinaczki pod Col de Joux-Plane (1691 m. n.p.m.), przełęczy występującej na górskich etapach Tour de France w roli ostatniej przeszkody przed finiszem we wspomnianym już Morzine. Biorąc pod uwagę, że w latach 1978-2016 Joux-Plane dwanaście razy znalazła się na trasie „Wielkiej Pętli” przyjąć można, iż tyle samo razy kolorowy peleton przemknął przez uliczki Samoens. Tym niemniej jak dotąd miejscowość ta nie dostąpiła zaszczytu goszczenia TdF w roli gospodarza startu lub mety etapu.

Stację narciarską Plateau des Saix wybudowano na południe od miasta. Prowadzi do niej 10-kilometrowy podjazd po drodze D254. Jak dotąd pozostaje on nieznany największemu z kolarskich wyścigów. A szkoda, bo niewątpliwie dorównuje trudnościami swemu sławnemu sąsiadowi z północnej strony miasteczka. Jest nieznacznie niższy, mniejszy i krótszy od Joux-Plane, ale za to bardziej stromy. Środkowe 6 kilometrów tego wzniesienia ma średnią na poziomie 10,3 %! Jedyną większą wioską na tym trudnym szlaku jest Vercland, mijane pod koniec drugiego kilometra wspinaczki, na wysokości około 830 metrów n.p.m. Szosowy szlak do stacji przecina trasa kolei linowej Grand Massif Express, która w zimowe miesiące łączy Samoens z poznanymi przez nas dzień wcześniej stacjami Flaine i Les Carroz. Jak większość dróg do ośrodków narciarskich podjazd na Plateau de Saix (alias do Samoens 1600) to tzw. cul-de-sac czyli ślepa droga, a zatem na Tour de France czy choćby Criterium du Dauphine lub Tour de l’Avenir wystąpić on może tylko jako finałowe wzniesienie. Rzecz jasna o taki „angaż” znacznie trudniej niż o bycie wykorzystanym w roli  przelotowej premii górskiej.

AKCJA

Tym razem czekał nas nieco dłuższy dojazd do miejsca przeznaczenia. Jakby nie patrzeć po wyjeździe z Cordon trzeba było pokonać samochodem około 40 kilometrów. Trasa do półmetka była nam już znana z czwartku. Po dotarciu do Cluses wjechaliśmy na drogę D902 i podjechaliśmy do Chatillon-sur-Cluses. Następnie zamiast zjeżdżać do Taninges skręciliśmy na wschód nieco szybciej, bo wybierając drogę D4. Tym samym wjechaliśmy do Samoens od południa mostem nad rzeką Le Giffre. Okazało się to dobrym pomysłem, gdyż już po chwili wpadliśmy na duży i pusty parking przed dolną stacją kolejki Grand Massif Express. W tym miejscu ostatecznie ustaliśmy nasz grafik na drugi dzień zwiedzania Górnej Sabaudii. Ja z Darkiem miałem najpierw wjechać na pobliskie Plateau des Saix, zaś po zjeździe wskoczyć do samochodu i podjechać do Taninges. Stamtąd na drugie danie mieliśmy w planach kombinowany podjazd pod Les Gets-Mont Chery, o którym będzie okazja wspomnieć w kolejnym wpisie. Najbardziej znane wzniesienia tego rejonu czyli Joux-Plane i Avoriaz nas nie interesowały, bowiem każde z nich zdobyliśmy dwukrotnie tj. w latach 2009 i 2013. Co innego Tomek, który pierwszy raz w życiu był w tych stronach, a poza tym musiał zważać na swe lewe kolano. Zaproponowałem mu zrobienie innej (dłuższej) trasy, lecz z pominięciem stromizn czyhających na Plateau des Saix, Mont Chery czy choćby Joux-Plane. Nasz młodszy kolega miał na rozgrzewkę płaski odcinek do Taninges i łagodny podjazd do Les Gets. Następnie trudniejszą wspinaczkę z Morzine do Avoriaz i na koniec powrót przez Montriond i Les Gets na zbiórkę w Taninges.

Około 11:40 rozjechaliśmy się w dwie strony świata. Tomek ruszył na zachód, zaś my dwaj na południe. Pogoda dopisywała. Licznik pokazał mi temperaturę 27 stopni. Początek podjazdu mieliśmy niemal pod nosem. Wystarczyło przejechać na południowy brzeg wspomnianej rzeki i już po chwili zjechać z płaskiej drogi D4 w lewo na górską szosę D254. Pierwsze dwa kilometry prowadzące po Route de Vercland były całkiem przyjemne, bo ze średnim nachyleniem niespełna 7 %. Ruszyłem dość mocno, więc wcześnie się rozstaliśmy. Podjazd wkrótce ujawnił swe prawdziwe oblicze. Niemal dokładnie z końcem drugiego kilometra, na wysokości kościółka z drewnianą wieżą trzeba było skręcić w prawo wjeżdżając na Route de Bene. Tu nachylenie z miejsca stało się dwucyfrowe. Przesadą byłoby stwierdzić, iż napotkałem jakieś ekstremalne stromizny. Ta góra jest po prostu konsekwentnie męczliwa. Począwszy od trzeciego kilometra niemal cały czas trzyma na poziomie od 8 do 12 %. Nie ma gdzie złapać głębszego oddechu. Poważna wspinaczka skończyła się po minięciu dwóch dużych hoteli po prawej stronie drogi. Ostatnie 300 metrów łagodnie doprowadzały już tylko do finału na dużym parkingu. Według stravy segment z Vercland do Plateau des Saix o długości 8,4 kilometra pokonałem w 46:03, z VAM na poziomie 1082 m/h. Darek na tym odcinku wykręcił czas 52:12. Warto jeszcze wspomnieć, iż na początku dziesiątego kilometra natknęliśmy się na prace związane z budową kolejnego ośrodka przez konsorcjum turystyczne Club Med. Kto wie, może ta spółka wyłoży kiedyś kasę potrzebną na zaproszenie Tour de France do stacji Samoens 1600. Jej prezesem jest wszak osoba z szerokimi koneksjami. To znaczy Henri Giscard d’Estaing, syn Prezydenta Republiki Francuskiej z lat 1974-81.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

www.strava.com/activities/1017834771

http://veloviewer.com/activities/1017834771

ZDJĘCIA

20170602_001

FILMY

20170602_124605

20170602_131140

20170602_132457

Napisany w 2017a_Haute-Savoie & Savoie | Możliwość komentowania Plateau des Saix została wyłączona