banner daniela marszałka

Archiwum dla maj, 2022

Col de la Core E & W

Autor: admin o 31. maja 2022

DANE TECHNICZNE nr 1

Miejsce startu: Seix (D32B, D17)

Wysokość: 1395 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 886 metrów

Długość: 13,9 kilometra

Średnie nachylenie: 6,4 %

Maksymalne nachylenie: 10 %

PROFIL

DANE TECHNICZNE nr 2

Miejsce startu: Les-Bordes-sur-Lez (D4, D17)

Wysokość: 1395 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 833 metry

Długość: 14,2 kilometra

Średnie nachylenie: 5,9 %

Maksymalne nachylenie: 9 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

We wtorek już bez przeszkód wybraliśmy się na spotkanie z Col de la Core. Od miejsca startu do wschodniego podjazdu na tą przełęcz dzieliło nas 31 kilometrów. Taki dystans trzeba już było pokonać autem by na „placu boju” stawić się bez zbędnych wydatków energetycznych. Większa część tego dojazdu wiodła znaną nam już drogą D618, najpierw w dół do Massat, po czym już w terenie płaskim przez Biert doliną rzeki Arac. Jadąc tak na zachód wspominaliśmy sobie nasz występ w L’Etape du Tour z 2007 roku. Dla mnie wynikowo najlepszy z trzech w jakich brałem udział, zaś dla Piotra lepszy z dwojga, acz okupiony szlifami. Mój przyjaciel „przyziemił” wówczas gdzieś w tych stronach, na dojeździe do Portet d’Aspet. Trasa tamtego wyścigu wiodła przez Saint-Girons. Tym razem jednak musieliśmy zjechać z dawnej „Route National” jakieś 13 kilometrów przed tym gaskońskim miasteczkiem. Naszym celem była bowiem miejscowość Seix położona w dolinie rzeki Le Salat. Tym samym ostatnie 6 kilometrów tego transferu spędziliśmy już na drodze D3. Dojechawszy na miejsce szybko znaleźliśmy miejsce na „rozładunek” i porzucenie auta. Na parkingu przy Place de l’Allee wolnego miejsca było w bród, a przy tym za friko. Kolejną zaś zaletą tego miejsca był fakt, iż ów postój znajdował się o przysłowiowy „rzut francuskim beretem” od podnóża wschodniej Core. Wystarczyło tylko przejechać mostek nad Le Salat, po czym minąć kościół pod wezwaniem św. Stefana by znaleźć się na Rue Pujols, gdzie droga D17 z wolna zaczyna się już wznosić ku przełęczy.

Przed wyjazdem do Francji sporo się zastanawiałem jak najlepiej będzie rozplanować sobie ów dzień z bazą wypadową w Seix. Zasadniczo opcje były dwie. Przede wszystkim mogliśmy po prostu wjechać na Col de la Core z obu stron. Plan prosty i szlak pewny, bo w całości wiodący po asfalcie. W dodatku nie jeden raz przetestowany na trasach Tour de France. Niemniej korcił mnie wypad w rewir nieznany kolarskim wyścigom. Na drogę w dużej mierze szutrową. Otóż można bowiem zaliczyć jedynie wschodnią stronę Core, po czym po nawrotce do Seix, pojechać dalej na południe szosą D3 ku Couflens. W tej wiosce zaczyna się krótki, lecz stromy podjazd na Col de la Pause (1537 metrów n.p.m.). Trudna wspinaczka o długości 9,1 kilometra i średnim nachyleniu aż 9,3%. Co więcej tylko w 2/3 wiodąca po asfalcie, zaś na ostatnich 3 kilometrach już po drodze gruntowej. Na tym jednak nie koniec, bowiem ów gravelowy szlak leci dalej i znacznie wyżej tj. aż na graniczną przełęcz Port d’Aula (2262 m. n.p.m.). Na zdjęciach z lotu ptaka to wzniesienie z licznymi serpentynami wygląda bajecznie. Cały podjazd od Couflens ma zaś 18 kilometrów i przewyższenie aż 1565 metrów, co daje średnio 8,7%. Gdybym tylko (primo) był w lepszej kondycji i (secundo) miał pewność, że tutejsza „dirt road” będzie równie gładka co ta z Colle delle Finestre lub szwajcarskiej Croix de Coeur to bym się zdecydował na taką „awanturę”. Jednak pod koniec maja moja forma była delikatnie rzec ujmując ledwie umiarkowana. Rozsądek musiał wziąć górę nad fantazją. Zresztą dwie wspinaczki na Core i tak nie były łatwym zadaniem. Przy podobnym dystansie co w poniedziałek miałem tu do zrobienia przeszło 200 metrów przewyższenia więcej.

Col de la Core zadebiutowała na „Wielkiej Pętli” w 1984 roku. Znalazła się wówczas na trasie etapu jedenastego z Pau do stacji Guzet-Neige. Odcinek ten wygrał Szkot Robert Millar (dziś znany jako Philippa York), lecz jako pierwszy na premii górskiej zameldował się Francuz Jean-Rene Bernaudeau. Podjeżdżano wówczas od strony zachodniej. Podobnie zresztą jak w latach 1998, 2002, 2004, 2011 i 2015. Co ciekawe każdy z tych pięciu etapów kończył się w ośrodku narciarskim Plateau de Beille. Na przełęczy zwyciężali kolejno: Szwajcar Roland Meier, Francuzi: Laurent Jalabert, Sylvain Chavanel i Mickael Delage oraz Chorwat Kristjan Durasek. Niemniej żaden z nich nie cieszył się następnie z etapowego sukcesu. Z kolei wschodni podjazd na Core został w Tourze wykorzystany tylko dwukrotnie. Po raz pierwszy w 2003 roku na etapie z Saint-Girons do Loudenvielle. Najszybciej na górę wjechał ulubieniec gospodarzy czyli Richard Virenque, lecz na mecie był ledwie trzeci. Triumfował Włoch Gilberto Simoni. Jedynym kolarzem, który połączył zwycięstwo na Core z późniejszą wiktorią etapową jest Austriak Patrick Konrad. Uczynił to w roku 2021 na etapie z Pas de la Case do Saint-Gaudens, gdy peleton TdF po raz drugi podjeżdżał tu od wschodniej strony. Cóż jeszcze można powiedzieć o sportowym znaczeniu Col de la Core? Przełęcz ta wespół z górującym nad nią szczytem Cap de Bouirex (1874 m. n.p.m.) jest popularnym miejscem treningowym miejscowych paralotniarzy. Natomiast wiodący przez nią dawny szlak przemytniczy z Saint-Girons do katalońskiego Esterri d’Aneu w czasach II Wojny Światowej chętnie wykorzystywano do ucieczek przed niemieckim okupantem.

Dwa podjazdy na przełęcz Core mają podobne parametry. Za nieco trudniejszą uchodzi ciut krótsza, lecz bardziej stroma wspinaczka wschodnia od Seix. Cyclingcols wypunktował pierwsze z naszych wtorkowych zadań na 589, zaś drugie na 536 punktów. W oczach dyrekcji Tour de France każde z tych wzniesień zasługuje na status premii pierwszej kategorii. Naszą „inspekcję” owej przełęczy rozpoczęliśmy dość późno, bo dopiero kwadrans przed jedenastą. Wystartowaliśmy razem, ale cudów nie było. Nie miałem nóg na jazdę tempem Piotra. Wytrzymałem tylko nieco dłużej niż na Portel. Jakieś trzy kilometry, bowiem wspólnie dotarliśmy do wioski Sentenac-d’Oust. Wyżej musiałem już spasować i jechać swoje. Na pozostałych do szczytu niespełna 11 kilometrach straciłem do swego kompana przeszło cztery minuty. Pietro wjechał tą górę w czasie 54:07, ja zaś potrzebowałem 58:13. Na naszej drodze napotkaliśmy powitalną tablicę i co-kilometrowe tabliczki charakterystyczne dla oprawy kolarskich podjazdów w departamencie Ariege. Wspinaliśmy się w słońcu przy przyjemnej temperaturze około 18-20 stopni. Zdjęcia nie do końca o tym świadczą, gdyż zostały zrobione już po południu, w trakcie zjazdu do Seix, gdy niebo zaczęło się chmurzyć. Wschodni podjazd na Core jest równy i ogólnie bardzo solidny. Po luźniejszym początku kolejne 6,5 kilometra trzyma na poziomie od 6 do 8%. Chwila rozluźnienia za półmetkiem, po czym finałowe 5 kilometrów znów ze stromiznami rzędu 6-8%. Piotrek poczekał na mój przyjazd, więc mogłem uwiecznić jego śmiałe pozy pod tutejszą tablicą. Potem szybko śmignął ku dolinie rzeki Lez. Ja zaś zjeżdżałem nieśpiesznie, zawczasu robiąc zdjęcia zachodniemu obliczu tej góry.

Mniej więcej w połowie zjazdu minąłem się z dziewczyną śmiało podjeżdżającą na oldskulowym rowerze-damce pamiętającym lata chwały Bernarda Hinault. Pomyślałem sobie „ot mają ludzie fantazję”. Przeszło godzinę później spotkałem ją na przełęczy, gdyż już wdrapałem się na Core od strony zachodniej. Piotr z kolei spotkał tę niewiastę na mecie w Seix i będąc biegłym użytkownikiem mowy Moliera nawiązał z nią dłuższy dialog. Jak się dowiedzieliśmy dzielna Mademoiselle ma na imię Laura i pochodzi z Tuluzy. Obecnie jest doktorantką uczelni CNRS. Tego dnia zrobiła sobie zaś górską rundkę wokół Saint-Girons w ramach uczczenia swych 27 urodzin! Gdy dotarłem do Les Bordes-dur-Lez na półmetku naszego trzeciego etapu Pierre już sposobił się do rozpoczęcia drugiego z podjazdów. Ruszył zatem pod górę beze mnie, a ja pokręciłem się kilka minut po wioseczce bezowocnie szukając baru, w którym można by uzupełnić płyny. Piotr miał więcej szczęścia, a przy tym co nieprawdopodobne, w tej liczącej 165 mieszkańców miejscowości pośrodku Pirenejów wodę dostał od innego miłośnika Emmanuela Levinasa. To znaczy francuskiego filozofa rodem z Kowna, o którym pisał swą pracę magisterską, a nawet tłumaczył jego najważniejsze dzieło na język polski! Po zachodniej stronie Core pierwsze 3 kilometry miały umiarkowane, zaś kolejne 2,5 kilometra wręcz łagodne nachylenie. Dopiero ostatnie 9 kilometrów podnosiło poprzeczkę, na ogół trzymając na poziomie od 6 do 7,5%. W sumie bardzo równo pokonaliśmy obie strony Core. Piotr znów był ode mnie szybszy o przeszło cztery minuty. Pokonał zachodnią Core w 55:01, zaś ja w 59:28. Zjechawszy do Seix dokręcił sobie jeszcze 9 kilometrów po szosie D3. Gdy ja dotarłem na parking spotkałem go już przy samochodzie rozmawiającego z naszą wspólną znajomą.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/7232538992

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/7232538992

COL DE LA CORE by Pierre

https://www.strava.com/activities/7231556155

ZDJĘCIA

Core_01

FILM

Napisany w 2022a_Oksytania & Prowansja | Możliwość komentowania Col de la Core E & W została wyłączona

Col de Port

Autor: admin o 30. maja 2022

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Massat (Pont sur Arac, D618)

Wysokość: 1249 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 620 metrów

Długość: 12,5 kilometra

Średnie nachylenie: 5 %

Maksymalne nachylenie: 7 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Szczęśliwie mżawka znad Col de Portel nie rozwinęła się w nic poważniejszego. W trakcie mego zjazdu do Biert niebo rozpogodziło się. Na samym dole było na tyle słonecznie i zarazem ciepło, iż przed wyruszeniem w stronę Massat musiałem zdjąć z siebie zbędne już elementy swej odzieży. W miarę jak z kilometrami zjazdu poprawiała się aura polepszał się i mój nastrój. Zacząłem nawet znów myśleć o tym, by może jednak wybrać się na tą Col de Peguere. Moja forma była „pod kreską”, ale ostatecznie stroma końcówka południowej drogi na tą przełęcz czyli tzw. Mur de Peguere liczy sobie tylko 3,6 kilometra. Jednym słowem ma dystans podobny do tego, z którym dopiero co uporałem się w trakcie podjazdu na Portel. Jedynie średnie nachylenie ma jeszcze większe bo 11,9%. Opuszczając Biert biłem się z myślami. Pokonując pagórek na wjeździe do Massat począłem w to wątpić. Niełatwy dla mnie początek podjazdu na Col de Port ostatecznie wybił mi z głowy ten śmiały pomysł. Na szczęście pod ręką czy też raczej nogą miałem „plan B” do wykorzystania na końcówkę naszego etapu nr 2. Zamiast ostrej wspinaczki na Peguere mogłem po prostu podjechać znacznie łagodniejszym szlakiem na przełęcz Port. Ostateczną decyzję w tej sprawie trzeba było podjąć dojechawszy na Col des Caougnous (947 m. n.p.m.), albowiem pierwsze sześć kilometrów drogi powyżej Massat stanowi wstęp zarówno do pierwszego jak i drugiego finału. Tego dnia poszedłem na łatwiznę. Ambicję odłożyłem na bok i wybrałem luźniejszą opcję czyli 12,5-kilometrowe wzniesienie o średnim nachyleniu poniżej 5%.

Zachodni podjazd na Col de Port to premia górska tylko drugiej kategorii. Wschodnia wspinaczka jest nieco trudniejsza. Zaczyna się jakieś 160 metrów niżej i ma długość 17 kilometrów. Nachylenie zbliżone, bo zaniżone paroma płaskimi odcinkami. Przed piętnastu laty właśnie od tej strony obaj wjechaliśmy na tą przełęcz uczestnicząc w L’Etape du Tour 2007 rozgrywanym na trasie z Foix do Loudenvielle. Col de Port z pewnością nie imponuje swymi walorami fizycznymi. Tym niemniej ma ona długą tradycję występów w Tour de France. Ba, można nawet powiedzieć, że to właśnie ona była pierwszym solidnym podjazdem pirenejskim jaki pojawił się na trasie „Wielkiej Pętli”! Gdy dziś mówi się o debiucie Pirenejów na TdF, który to miał miejsce w 1910 roku, zazwyczaj wspomina się wydarzenia z dziesiątego etapu tej imprezy. To znaczy maratońskiego odcinka z Luchon do Bayonne, na którym kolarze przejechali słynne przełęcze Peyresourde, Aspin, Tourmalet i Aubisque. Tymczasem już dwa dni wcześniej (w owych czasach ścigano się na Tourze co drugi dzień) czyli 19 lipca rozegrano nieco krótszy i łatwiejszy etap z Perpignan do Luchon. Na tym odcinku uczestnicy również pokonali cztery wzniesienia. Port był drugim z nich, acz pierwszym, na którym trzeba było złamać wysokość 1000 metrów n.p.m. Najszybciej na przełęcz dotarł Francuz Emile Georget. Mój zachodni podjazd na Col de Port po raz pierwszy został pokonany w roku 1913 przy trzeciej wizycie Touru na tej przełęczy. Górę tą zdobył wówczas Belg Marcel Buysse. Do dnia dzisiejszego Port pojawiła się na TdF aż 29 razy, z czego 18-krotnie przed II Wojną Światową.

Spośród wszystkich zdobywców tej przełęczy na trasach Tour de France tylko dwóch asów wjechało tu na czele stawki dwukrotnie. Pierwszym był Włoch Ottavio Bottecchia (1924-25), zaś drugim Belg Felicien Vervaecke (1935-36). W latach powojennych jako pierwsi na tej górze meldowali się chociażby tej klasy zawodnicy co Belg Rik Van Looy czy Francuz Laurent Brochard. W XXI wieku Tour gościł tu czterokrotnie, przy czym tylko w 2002 podjeżdżano na Col de Port od strony zachodniej. Przy tej okazji premię górską w wygrał Laurent Jalabert. Natomiast ostatnim zdobywcą Port w trakcie Touru jest Włoch Mattia Cattaneo, który uczynił to w 2021 roku na etapie z Pas de la Case do Saint-Gaudens wygranym przez Austriaka Patricka Konrada. Ta niepozorna przełęcz swą kolarską popularność zawdzięcza usytuowaniu na głównym pirenejskim szlaku. Dzisiejsza szosa D618 łącząca rejon Couserans z doliną rzeki Ariege niegdyś miała nawet status drogi krajowej. Współcześnie organizatorzy TdF wykazują się większą inwencją niż ich poprzednicy. Dość powiedzieć, iż od roku 2012 już cztery razy poprowadzili peleton swego wyścigu z Massat do Foix przez „sztywną” Peguere zamiast przez łatwą Port. Nie inaczej było również w minionym sezonie. Ciekawostką jest i sama nazwa owej przełęczy w cieniu szczytu Roc Blanc (1542 m. n.p.m.) należącego do Massif de l’Arrize. Jest ona wyrażeniem tautologicznym, albowiem słowo „Port” w dominującym niegdyś na południu dzisiejszej Francji języku oksytańskim znaczy dokładnie to samo co francuski wyraz „Col”. Tym samym wspinaliśmy się tu na przełęcz o nazwie Przełęcz (…).

Swój zachodni podjazd na Col de Port rozpocząłem niemal w samo południe. Tuż za mostkiem nad Arac ustawiono dużą tablicę z danymi technicznymi tego wzniesienia, więc nawet bez przygotowania teoretycznego wiedziałbym co mnie na nim czeka. Pośród setek wspinaczek jakie pokonałem w swej 20-letniej karierze amatora-podróżnika plasuje się ono pośród najłatwiejszych, acz tego dnia nie jechało mi się jakoś płynnie i przyjemnie. Pierwsze 5,8 kilometra na dojeździe do Col des Caougnous pokonałem w niespełna 22 minuty jadąc ze średnią prędkością 15,9 km/h. Na rozjeździe pomknąłem w prawo czyli śladami Piotra. Mój kompan dotarł tu znacznie wcześniej zaliczywszy ledwie 7-kilometrowy z Col de Portel przez przełęcz Peguere. Na odcinku pomiędzy rozjazdem a naszą bazą noclegową raz się zatrzymałem by zrobić zdjęcie, po czym już bez dalszych przystanków dotarłem na przełęcz. Jak się okazało górną połówkę zachodniej Port czyli segment o długości 6,15 kilometra przejechałem również w niecałe 22 minuty tj. 57 sekund wolniej od kolegi. Pietro miał spory zapas czasu, więc dojechawszy na Port od zachodu ruszył na drugą stronę owej przełęczy. Zjechał jednak nie do Tarascon-sur-Ariege, lecz do poziomu rzeczki Saurat tj. na wysokość 650 metrów n.p.m. Dzięki temu po kilkunastu latach raz jeszcze zaliczył wschodni wjazd na Col de Port, acz w wersji skróconej do najciekawszych 11 kilometrów. Bardzo dobrze to sobie zresztą wymierzył, gdyż wjechał na Port od wschodniej strony dosłownie parę minut po tym jak ja zakończyłem swój zachodni podjazd. Niebawem byliśmy już pod dachem domku wynajętego w Sarrat de Foulgas.

Etap drugi zakończyliśmy na tyle szybko, iż po obiedzie pojechaliśmy autem do Foix by co-nieco i „z buta” pozwiedzać. Historia tego niespełna 10-tysięcznego miasteczka sięga IX wieku. Niegdyś było ono stolicą lokalnego Hrabstwa, którego władcy wespół z biskupem katalońskiego La Seu d’Urgell zarządzali Księstwem Andory. Ich dawna siedziba czyli Chateau de Foix nadal góruje nad miastem. Niestety tego dnia owa XII-wieczna forteca nie była dla nas dostępna. Krążąc po mieście widzieliśmy znaki świadczące o tym, iż stolica (prefektura) departamentu Ariege szykuje się na kolejną wizytę Tour de France. Jakieś siedem tygodni później szesnasty etap tegorocznej „Wielkiej Pętli” wygrał tu po śmiałym, solowym rajdzie Kanadyjczyk Hugo Houle. We wcześniejszych latach na ulicach Foix triumfowali zaś: Norweg Kurt-Asle Arvesen (2008), Hiszpan Luis Leon Sanchez (2012) oraz Francuz Warren Barguil (2017). Poza tym w 2019 roku jeden z etapów TdF zakończył się 12-kilometrowym podjazdem na pobliską „górę” Prat d’Albis.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/7225948691

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/7225948691

COL DE PORT by Pierre

https://www.strava.com/activities/7225878090

ZDJĘCIA

Port_01

FILM

Napisany w 2022a_Oksytania & Prowansja | Możliwość komentowania Col de Port została wyłączona

Col de Portel

Autor: admin o 30. maja 2022

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Biert (D618, D18B)

Wysokość: 1432 metry n.p.m.

Przewyższenie: 847 metrów

Długość: 12,1 kilometra

Średnie nachylenie: 7 %

Maksymalne nachylenie: 15 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Na etapach od drugiego do czwartego mieliśmy przemierzać górskie drogi rejonu Couserans. Ta kraina historyczna o gaskońskich korzeniach obejmuje dziś z grubsza teren okręgu Saint-Girons będącego zachodnią częścią departamentu Ariege. Mój wstępny i niezobowiązujący pomysł zakładał zwiedzanie tej okolicy w trybie z zachodu na wschód. To znaczy zakładałem, iż w poniedziałek poznamy Col de la Core z dwóch stron lub tylko od wschodu, ale za to w pakiecie z Col de Pause, a może nawet szutrową Port d’Aula. We wtorek mieliśmy zobaczyć Col d’Agnes i stację Guzet-Neige. Po czym w środę byłby czas na góry najbliższe naszej bazie noclegowej w Serrat de Foulgas czyli Col de Portel oraz Col de Peguere. Pogoda zmieniła nam rozkład zajęć. Prognozy na poniedziałek były nieciekawe. Pochmurna aura o poranku zdawała się potwierdzać te pesymistyczne przewidywania. Z ostrożności postanowiliśmy nie oddalać się zanadto od swego domostwa i podjęliśmy próbę przejechania dwóch najbliższych wzniesień. Na pierwszy rzut miała więc pójść Col de Portel, zaś na drugi Col de Peguere bądź łatwiejsza Col de Port. Przy takim planie nie trzeba było nawet odpalać auta. Ruszyliśmy na rowerach wprost z przydomowego ogródka. Spaliśmy w tych dniach na wysokości około 1150 metrów n.p.m., po zachodniej stronie Col de Port. Jakieś 2100 metrów od owej przełęczy. To zaś oznaczało, iż etap drugi naszej przygody musieliśmy zacząć od przeszło 10-kilometrowego zjazdu do Massat. Dokładniej zaś do mostku nad rzeczką Arac (634 m. n.p.m.), gdyż sama miejscowość położona jest już nieco wyżej.

Zjazd był spokojny, a do tego przerywany moimi foto-przystankami. Musiałem bowiem strzelić kilka zdjęć na potrzeby późniejszej wspinaczki pod przełęcz Peguere lub Port. Potem dojechawszy w pobliże Kościoła Najświętszej Marii Panny musieliśmy skręcić w prawo by kontynuować naszą podróż drogą D618. Stąd mieliśmy do przejechania 3,5 kilometra w kierunku zachodnim po terenie lekko opadającym. Piotr był w na tyle bojowym nastroju, że pierwszy raz odjechał mi już na tym łatwym odcinku. Po niespełna 14 kilometrach od domu dojechaliśmy do Biert. To w tej mającej nieco ponad trzystu mieszkańców wiosce mieliśmy zacząć naszą znajomość z Col de Portel. Jak dowodzi znamienita strona „cyclingcols” wariantów wspinaczki na tą przełęcz w masywie Arize jest co najmniej sześć! W pewnym uproszczeniu można powiedzieć, iż mamy tu trzy podjazdy wschodnie i tyleż samo opcji zachodnich. Trzy pierwsze zaczynają się we wioskach: Estaniels, Serres-sur-Arget i wspomnianej już Massat. Każda z nich prowadzi na Portel poprzez Col de Peguere (1375 m. n.p.m.). Z kolei zachodnie szlaki „ruszają” z Lestanque, Riverenert oraz Biert i przechodzą przez pośrednią przełęcz Col de la Crouzette (1244 m. n.p.m.). Nasza „ścieżka” czyli południowo-zachodnia uchodzi za najtrudniejszą z owej szóstki i przez „cyclingcols” została „wyceniona” na 745 punktów. Podstawowa trudność tego wzniesienia to przeszło 3-kilometrowy odcinek poprzedzający wjazd na przełęcz Crouzette. Cały ten segment ma średnie nachylenie aż 11,4%, zaś ósmy kilometr podjazdu aż 13,7%.

Ta akurat wspinaczka nie pojawiła się dotychczas na trasie Tour de France. Zresztą Col de Portel tylko raz została wykorzystana przez organizatorów „Wielkiej Pętli”. Miało to miejsce w 2008 roku na etapie jedenastym z Lannemezan do Foix. Peleton TdF dojechał tu od strony Saint-Girons czyli zachodnim szlakiem przez Riverenert. Tym samym „profi” nie zapoznali się ze stromizną straszącą cyklistów po południowej stronie przełęczy Crouzette. Jako pierwszy na Portel zameldował się wówczas Francuz Amael Moinard. Na jego nieszczęście do mety etapu było jeszcze 57 kilometrów, choć de facto ową górską przeprawę od Foix dzieli ich tylko 29. Kolarz Cofidisu został ostatecznie dogoniony przez pozostałych harcowników uczestniczących w 12-osobowej ucieczce. Z etapowego sukcesu cieszył się tego dnia Norweg Kurt-Asle Arvesen jeżdżący w barwach Team CSC-Saxo Bank. Nasz podjazd prowadził z Biert wpierw na północ drogą D18B aż po Col de la Crouzette. Następnie zaś na wschód szosą D72 przez Col de Pradel (1291 m. n.p.m.) ku mecie zlokalizowanej w pobliżu szczytu Cap de Campets (1502 m. n.p.m.). Dość szybko zdałem sobie sprawę, iż mój względnie udany występ na Pic de Nore był jedynie „miłym początkiem złej serii”. Przez pierwszy tydzień tej wyprawy na podjazdach przyszło mi się męczyć bardziej niż zwykle, szczególnie na co bardziej stromych odcinkach. Cóż z wagą nieco powyżej 80 kilogramów nie mogłem liczyć na zbyt wiele. Na tej górze od początku szło mi ciężko, więc już na drugim kilometrze postanowiłem puścić tylne koło Piotra. Miałem na uwadze jak stromy sektor przyjdzie nam sforsować w środkowej fazie tego wzniesienia. Uznałem, że samobójstwem byłoby szarpanie się na pięciu pierwszych kilometrach. Wolałem dojechać do tej „ściany” własnym tempem i to nawet z pewną rezerwą.

Pierwsze 2,5 kilometra trzymało tu ze średnią od 6,5 do 7,5%. Kolejny odcinek tej długości długimi fragmentami odpuszczał do ledwie 3%. O tym jak trudny będzie kolejny kilometr informowały nas niewielkie zielono-żółte tabliczki wkopane w pobocze drogi. Po przejechaniu 5,4 kilometra zatrzymałem się na jednym z wiraży. Było już ciężko, acz nie na tyle bym musiał stanąć. Dotarłem jednak do rozjazdu i chciałem się upewnić gdzie mam dalej jechać. Straciłem przeszło trzy i pół minuty na bezowocnym szukaniu odpowiedzi w swej komórce. Jednak nawigacja mnie zawiodła i ostatecznie sam musiałem podjąć tą decyzję. Wybrałem opcję lewą i dobrze uczyniłem, bo w prawo, jak się później okazało, biegnie ślepa dróżka do osady Encenou. Od tego wirażu do przełęczy Crouzette miałem jeszcze blisko 3 kilometry. Szczerze powiedziawszy męczyłem na tym segmencie, acz nie było opcji bym sobie z nim jakoś nie poradził. Piotr wspinał się znacznie sprawniej. On jechał po tej „ścianie” w tempie 10,7 km/h, ja ledwie 9,2 km/h. Nadrobił tu nade mną przeszło trzy minuty. Na całej górze blisko pięć. Najgorsze skończyło się kilkaset metrów przed Crouzette. Na owej przełęczy trzeba było odbić w prawo. Potem dziesiąty kilometr pozwolił na chwilę odpoczynku, zaś od Col de Pradel do Portel trzeba było jeszcze pokonać 2 kilometry o nachyleniu 7,4%. Gdy wjechałem na przełęcz gromadziły się nad nią deszczowe chmury. Nawet z lekka popadało. Na górze po kilku chwilach dla „filmowców i fotoreporterów” uzgodniliśmy plan działania na najbliższe godziny. Piotr pojechał dalej na wschód by poprzez przełęcz Peguere dotrzeć na Col de Port. Ja zawróciłem na południe by dotrzeć w to samo miejsce poprzez Biert i Massat.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/7225948691

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/7225948691

COL DE PORTEL by Pierre

https://www.strava.com/activities/7225878090

ZDJĘCIA

Portel_01

FILM

Napisany w 2022a_Oksytania & Prowansja | Możliwość komentowania Col de Portel została wyłączona

Les Monts d’Olmes

Autor: admin o 29. maja 2022

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Lavelanet (D117, D9)

Wysokość: 1492 metry n.p.m.

Przewyższenie: 965 metrów

Długość: 22,3 kilometra

Średnie nachylenie: 4,3 %

Maksymalne nachylenie: 11 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Pożegnawszy Mazamet szlakiem przez Cuxac-Cabardes i Mirepoix dotarliśmy w Pireneje. Mieliśmy w nich spędzić dwanaście dni dzieląc ów pobyt na trzy górskie rejony i tyleż baz noclegowych. Niemniej przed dotarciem do pierwszej z nich chcieliśmy zaliczyć podjazd do stacji Les Monts-d’Olmes. Ten ośrodek narciarski powstał w roku 1968. Obejmuje obszar 350 hektarów rozłożonych na wysokościach od 1400 do 1955 metrów n.p.m. Leży na terenie Massif de Tabe, w granicach gminy Montferrier. Jest dziś trzecim pod względem wielkości centrum sportów zimowych w departamencie Ariege, po Ax-3-Domaines i Guzet-Neige. Swym gościom oferuje 21 tras zjazdowych o łącznej długości 23 kilometrów. Obsługuje je 12 wyciągów (11 orczyków i 1 krzesełkowy) zdolnych przewieźć 9000 osób na godzinę. To na jego stokach uczyła się narciarskiego fachu Perrine Laffont mistrzyni olimpijska w jeździe po muldach z koreańskiego Pyeongchang (rok 2018). Na załączonym przeze mnie obrazku podjazd do Les Monts d’Olmes liczy sobie nieco ponad 18 kilometrów i zaczyna się w miejscowości Villeneuve d’Olmes na wysokości 595 metrów n.p.m. Tym niemniej my przerobiliśmy nieco dłuższą wersję tego wzniesienia, gdyż zgodnie z sugestią „cyclingcols” zaczęliśmy całą zabawę w nieco niżej położonym Lavelanet. Tym samym dodaliśmy sobie na rozgrzewkę 4 kilometry z delikatnym nachyleniem około 2%. Dojechawszy do miasteczka zaparkowaliśmy na zacienionym bulwarze w centrum tej miejscowości. Jakiś kwadrans przed czternastą byliśmy już gotowi na pierwszą z pirenejskich wspinaczek.

Mające ledwie 6 tysięcy mieszkańców Lavelanet oprócz wspomnianej mistrzyni narciarstwa dowolnego może się pochwalić jeszcze jednym słynnym sportowcem. Urodził się tu bowiem także słynny bramkarz Fabien Barthez, który z drużyną Olimpique Marseille wygrał Ligę Mistrzów w sezonie 1992/93, zaś z reprezentacją Francji wywalczył tytuł Mistrza Świata oraz Mistrza Europy w latach 1998 i 2000. Lavelanet podobnie jak Mazamet również gościło już Tour de France w roli miasteczka startowego i to nawet dwukrotnie. Za każdym razem na etapach „wyjazdowych” z Pirenejów. W 2002 roku ruszono stąd do Beziers, gdzie wygrał Szkot David Millar. Natomiast w sezonie 2008 obrano kurs do Narbonne, gdzie w rozgrywce sprinterów zwyciężył Mark Cavendish. Sama stacja Les Monts-d’Olmes nie dostąpiła jeszcze zaszczytu goszczenia „Wielkiej Pętli”. Tym niemniej prowadzący do niej podjazd dwukrotnie rozstrzygał losy rywalizacji o zwycięstwo w czerwcowej etapówce Route du Sud alias Route d’Occitanie. W obu przypadkach zwyciężali na nim kolarze hiszpańscy. W 2007 roku żadnych szans swym rywalom nie dał Oscar Sevilla, który kolejnych na mecie Włocha Massimo Giuntiego i Francuza Yoann’a Le Boulanger wyprzedził odpowiednio o 1:08 i 1:34. W sezonie 2018 walczono już pod obecnym szyldem tej imprezy. Na metę pierwszy wpadł Alejandro Valverde, ale sukces zawdzięczał świetnemu finiszowi. „Bala” wyprzedził bowiem tylko o 2 sekundy swego rodaka Daniela Navarro oraz o 6 Francuza Kenny’ego Elissonde. Zarówno Sevilla jak i Valverde wygrali owe czterodniowe wyścigi po szosach Oksytanii.

Długi podjazd do Les Monts d’Olmes „na papierze” wygląda na stosunkowo łagodny, gdyż jego średnie nachylenie to niespełna 5%. Niemniej jak to często bywa „diabeł tkwi w szczegółach”. Teoria nieco rozmija się tu z praktyką. Jest to przede wszystkim nierówne wzniesienie. Wspinaczka bywa przerywana odcinkami zjazdów, z których ten zdecydowanie najdłuższy liczy sobie niemal półtora kilometra. Traci się na nim 67 metrów z wcześniej zdobytej wysokości. Za sprawą takich sektorów mamy tu całkiem spory rozrzut pomiędzy przewyższeniem netto a brutto. Według profilu rodem z „cyclingcols” różnica wzniesień pomiędzy Lavelanet a ową stacją to jedynie 948 metrów. Tym niemniej w sumie trzeba na nim pokonać w pionie aż 1058 metrów. Chcąc wyliczyć efektywne średnie nachylenie tej góry należałoby właśnie tą drugą wartość podzielić przez niepełny dystans tj. pozbawiony odcinków zjazdowych. Po starcie licznik włączyłem za najbliższym rondem. Pierwsze 2100 metrów przejechaliśmy po delikatnie wznoszącej się drodze D117. Na wysokości Les Chaubets skręciliśmy w lewo na biegnącą ku Villeneuve d’Olmes szosę D9. Praktycznie do końca szóstego kilometra nachylenie drogi było łagodne. Na siódmym kilometrze wpadliśmy do Montferrier, gdzie stromizna sięgnęła już 7%. Za tą miejscowością odskoczyliśmy nieco od rzeki Le Touyre skręcając na wschód. Na kilometrze ósmym dowiedziałem się, iż tego popołudnia „nie mam papierów” na jazdę z Piotrem. Chwilę próbowałem, ale musiałem odpuścić. Trzeba było wyrównać oddech i znaleźć swój sposób na pokonanie pozostałych nam do szczytu 14 kilometrów. Po przebyciu 8 kilometrów od Lavelanet z ulgą powitałem zjazd ze stromej w tym miejscu „dziewiątki” na prowadzącą do stacji drogę D909.

Na tym górskim szlaku czekały nas dwa 5-kilometrowe odcinki wyraźnego podjazdu o średnim nachyleniu 7%. Przedzielone 4-kilometrowym sektorem „up & down”, zamykanym dłuższym zjazdem, o którym zdążyłem już wspomnieć. Na każdym w tych górskich segmentów straciłem do Piotra przeszło minutę. Nieco więcej czasu zgubiłem jeszcze na nierównym odcinku między nimi, gdzie oszczędzałem siły przed ostatnimi 5 kilometrami wspinaczki. Ta defensywna taktyka opłaciła się o tyle, iż z miarę równym tempie dotarłem do parkingu o kresu owej drogi. Na pokonanie segmentu o długości 17,68 kilometra potrzebowałem 1h 10:31 (avs. 15 km/h). Pietro jechał w tempie 16,1 km/h i uporał się z tym dystansem w czasie 1h 05:53. Zrobiliśmy sobie zdjęcia zarówno na szczycie wzniesienia jak i w centrum ośrodka, po czym każdy w swoim stylu zjechał do Lavelanet. Zapakowawszy się do „teamowego” Forda nie od razu ruszyliśmy ku miejscu następnego zakwaterowania. Chcieliśmy jeszcze rzucić okiem na lokalną atrakcję turystyczną czyli górujące nad najwyższym punktem drogi D9 ruiny Chateau de Montsegur. Ten wybudowany na wysokości 1200 metrów n.p.m. zamek w pierwszej połowie XIII wieku należał do ruchu religijnego Katarów. Został zdobyty przez wojska króla Francji 16 marca 1244 roku po 10-miesięcznym oblężeniu. Nam brakło czasu i sił na podejście ku tej twierdzy, więc ograniczyliśmy się jedynie do przejazdu po wąskich uliczkach wioski Montsegur. Potem zawróciliśmy w kierunku drogi D117 by dotrzeć nią ku dolinie rzeki Ariege. Następnie na wysokości Tarascon odbiliśmy na zachód by szlakiem przez Col de Port dotrzeć do osady Sarrat de Foulgas, która miała być naszą bazą wypadową na etapy od drugiego do piątego.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/7223432307

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/7223432307

LES MONTS D’OLMES by Pierre

https://www.strava.com/activities/7223071048

ZDJĘCIA

Monts-dOlmes_01

FILM

Napisany w 2022a_Oksytania & Prowansja | Możliwość komentowania Les Monts d’Olmes została wyłączona

Pic de Nore

Autor: admin o 29. maja 2022

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Mazamet (D118, D54)

Wysokość: 1211 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 956 metrów

Długość: 17 kilometrów

Średnie nachylenie: 5,6 %

Maksymalne nachylenie: 10 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Jak się rzekło głównym celem tej francuskiej podróży były wschodnie Pireneje. Niemniej ze względów praktycznych chciałem je poprzedzić wizytą na Pic de Nore. Ta wysoka na 1211 metrów n.p.m. góra jest najwyższym szczytem w paśmie Montagne Noire. To zaś leży na południowym krańcu Masywu Centralnego tj. górzystej krainy składającej się z szeregu odrębnych grup górskich porozrzucanych na obszarze aż 85 tysięcy kilometrów kwadratowych. Massif Central poznałem co-nieco w latach 2006-2007. Przejechałem wtedy kilkanaście gór i górek na trasie rajdu Ardechoise, wjechałem na Col de l’Oeillon w okolicy Saint-Etienne oraz słynne Puy de Dome wznoszące się nad Clermont-Ferrand. W przyszłości chciałbym jeszcze wrócić w ten górski rewir. Taka wycieczka nie zapowiada się na szczególnie trudną pod względem sportowym. Niemniej będzie dość skomplikowana organizacyjnie, jako że odwiedzenie najciekawszych podjazdów tego łańcucha górskiego wymusi częste zmiany baz noclegowych. Wspomniana Pic de Nore leży aż trzy godziny drogi od pasma Cevennes i jeszcze dalej od pozostałych grup górskich Masywu. Dlatego uznałem, iż łatwiej mi będzie o nią zahaczyć teraz zmierzając ku departamentom Ariege i Pyrenees-Orientales, niż w przyszłości skacząc po różnych tamtejszych pasmach. Dlatego pierwszym przystankiem na trasie naszej wyprawy stało się 10-tysięczne Mazamet, leżące w departamencie Tarn. Obecnie niepozorne miasteczko, lecz w czasach swej świetności tj. w XVIII i XIX wieku będące światowym centrum przemysłu wełniarskiego. Do miejscowych fabryk importowano wówczas z Południowej Półkuli nawet 100 tysięcy ton wełny rocznie! Dziś produkuje się w nim galanterię skórzaną, a przy tym jest ono miastem partnerskim naszego Rybnika.

Mazamet tylko raz gościło uczestników Tour de France. W dodatku jedynie w roli „miasteczka startowego”. Zaczynał się tu w roku 2007 etap czternasty z metą w pirenejskiej stacji narciarskiej Plateau de Beille zakończony sukcesem Alberto Contadora. Tym niemniej wątków kolarskich związanych z tym miejscem jest więcej. Przede wszystkim urodził się tu jeden z najlepszych zawodników w historii kolarstwa francuskiego czyli Laurent Jalabert. Niewątpliwie najwszechstronniejszy kolarz światowego peletonu drugiej połowy lat 90. „Jaja” wygrał całe mnóstwo wyścigów i to o bardzo różnym charakterze. Przede wszystkim wieloetapową Vuelta a Espana w sezonie 1995 oraz Mistrzostwa świata w jeździe indywidualnej na czas w roku 1997. Wygrywał najbardziej prestiżowe tygodniówki. Trzy razy Paryż-Nicea i po jednym razie Vuelta al Pais Vasco, Tour de Romandie i Volta a Catalunya. Zwyciężył w obu włoskich monumentach, gdyż triumfował w Milano-San Remo 1995 i Giro di Lombardia 1997. Po dwakroć wygrywał też klasyki Fleche Wallonne i Clasica San Sebastian. Cztery razy kończył roczny ranking UCI na pierwszym miejscu (1995, 1996, 1997 i 1999). W końcu zaś do dziś pozostaje jedynym kolarzem obok Eddy Merckxa, który na trasach Tour de France triumfował co najmniej dwukrotnie zarówno w klasyfikacji sprinterskiej jak i górskiej. W Mazamet zaczyna się trudniejszy z dwóch podjazdów pod Pic de Nore. Ten drugi (południowy) ”rusza” z wioski Cabrespine leżącej już departamencie Aude. Oba liczą po około 17 kilometrów i mają średnie nachylenie przeszło 5%. Nasz północny podjazd został wyceniony przez „cyclingcols” na 588 punktów, zaś ten drugi na 521.

Jednak wybierając dla nas wspinaczkę od strony Mazamet kierowałem się nie tylko tym jednym kryterium. Jeszcze ważniejszą okolicznością była kolarska tradycja związana z tym właśnie podjazdem pod Pic de Nore. To właśnie po północnych zboczach owej góry wspinali się zawodowcy walczący w latach 90. o zwycięstwo w weekendowej mini-etapówce Criterium International jak i młodsi o dwie dekady „profi” uczestniczący w Tour de France. Poza tym to poniekąd „polska góra”, o czym za chwilę. Najpierw wspomnę o wydarzeniach z tras „Kryterium Międzynarodowego”. Ta wielce ciekawa impreza była organizowana do roku 2016 w wymiarze trzech etapów rozgrywanych w ciągu dwóch późno-marcowych dni. Składała się z odcinka płaskiego, górskiego oraz krótkiej czasówki. Wyścig sporo „skakał” po mapie Francji, nigdzie nie zagrzewając miejsca na dłużej, zaś siedem ostatnich lat swego „żywota” spędził na ciepłej Korsyce. Wcześniej jednak, bo w latach 1995-1998, zawitał w okolice Mazamet. Tym samym jego górskie odcinki rozstrzygały się na północnej Pic de Nore. Za pierwszym razem triumfował tu miejscowy bohater czyli Laurent Jalabert. W roku 1996 Szwajcar Mauro Gianetti, późniejszy wicemistrz świata z Lugano. W sezonie 1997 Hiszpan Marcelino Garcia, kolega Jalaberta z ekipy ONCE. Natomiast w 1998 Włoch Rodolfo Massi, niedoszły triumfator klasyfikacji górskiej TdF z owego sezonu. „Wielka Pętla” gościła tu jedynie w 2018 roku. Podjazd znalazł się na trasie etapu piętnastego z Millau do Carcasonne. Jako pierwszy na tą premię górską pierwszej kategorii wjechał nasz Rafał Majka. Niemniej do mety pozostawało jeszcze 41 kilometrów, wyłącznie zjazdowych i płaskich, więc solowy atak Polaka tym razem się nie powiódł. Tego dnia z etapowego triumfu cieszył się Duńczyk Magnus Cort Nielsen.

My na spotkanie z Pice de Nore ruszyliśmy kilka minut przed dziewiątą. Noc spędziliśmy w kamienicy przy Avenue du Marechal Foch, w pobliżu placu 19 marca 1962 roku upamiętniającego porozumienie z Evian kończące krwawą wojnę o niepodległość Algierii. To miejsce od „oficjalnego” początku wzniesienia było oddalone o jakieś 1700 metrów. Jadąc przez miasto tutejszą „ulicą Marszałkowską” już mieliśmy delikatnie pod górkę. Niemniej prawdziwy podjazd zaczął się dopiero, gdy z drogi D118 przyszło nam skręcić w lewo na szosę D54. Pierwsze kilometry wiodły pod górę łagodnie przy nachyleniu od 2 do 4%. Jechaliśmy więc z prędkością rzędu 20-25 km/h. Krętą szosą wiodącą wzdłuż potoku L’Arnette. Po drodze minęliśmy dwa stare młyny i wioskę Castaunouze. Ta lekka „melodia” nabrała poważniejszych tonów, gdy po przebyciu 4,5 kilometra na drodze D54 musieliśmy skręcić w lewo i porzucić ową dolinkę na rzecz północnego zbocza Pic de Nore. Pozostałe do szczytu 12,5 kilometra mieliśmy już spędzić na węższej górskiej dróżce. Ten segment podjazdu za wyjątkiem jednego kilometra w swej środkowej fazie oraz finałowego odcinka na wierzchołku góry prowadził zasadniczo przez teren zalesiony. Nawierzchnia drogi była nie najlepsza. Ogólnie chropowata i miejscami podniszczona. Przede wszystkim jednak znacząco zmieniło się nachylenie podjazdu. Przez pierwsze siedem kilometrów przeważały tu odcinki o nachyleniu od 7 do 9%, później umiarkowane sektory na poziomie 5-6%, by jedynie na ostatnich dwóch kilometrach wyraźnie nam odpuścić. Pierwsze sześć kilometrów po tej górskiej drodze przejechaliśmy razem. Potem z wolna zaczęła się ujawniać kondycyjna przewaga Piotra.

Na szosie było jeszcze widać ślady po wizycie Touru sprzed czterech lat. Co ciekawe najwyraźniejsze pozostawili po sobie kibice duńscy. Dobrze przeczuwali, że 22 lipca 2018 roku to może być ich szczęśliwy dzień. Na siódmym kilometrze owego segmentu czyli na dojeździe do Refuge du Triby puściłem tylne koło swego kompana. Odtąd przez kilka następnych kilometrów traciłem do niego średnio kolejne kilka sekund na kilometr. Dopiero przedostatni najluźniejszy kilometr przejechaliśmy w podobnym tempie. Na ostatnim odrobiłem nawet kilkanaście sekund, acz raczej tylko dlatego że Pietro już wyraźnie zluzował. Finałowy odcinek wiódł przez łąki w bardzo odsłoniętym terenie, więc przy gorszej pogodzie na pewno potrafi tu ostro powiać. W samej końcówce minęliśmy styk naszej drogi z południowym szlakiem od Cabrespine i pojechaliśmy prosto wdrapawszy się na obszerny plac na samym szczycie góry. To była niedziela, więc górę oblegali lokalni cykliści. Cały podjazd zabrał nam około 65 minut, zaś finałowe 12 kilometrów Piotrowi 49:16, zaś mi 49:27 co oznaczało, iż na tym odcinku wspinaliśmy się ze średnią prędkością 14,5 km/h. Zrobiliśmy sobie zdjęcia pod wysoką na 102 metry wieżą radiowo-telewizyjną, a następnie pod tablicą uwieczniającą wizytę TdF i śmiały atak Rafała Majki. Potem na krótko się rozstaliśmy. Ja wróciłem do Mazamet tym samym szlakiem by zrobić dokumentację zdjęciową. Natomiast Pietro w nadziei na przyjemniejszą nawierzchnię ruszył w kierunku Pradelles-Cabardes i do bazy noclegowej dotarł z wykorzystaniem drogi D112. Nasz przed-pirenejski prolog zakończyliśmy około wpół do dwunastej. Poszliśmy się spakować by czym prędzej ruszyć ku Pirenejom. Czekał nas teraz około 100-kilometrowy transfer do Lavelanet.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/7223409134

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/7223409134

PIC DE NORE by Pierre

https://www.strava.com/activities/7220170737

ZDJĘCIA

Pic-de-Nore_01

FILM

Napisany w 2022a_Oksytania & Prowansja | Możliwość komentowania Pic de Nore została wyłączona