banner daniela marszałka

Archiwum dla wrzesień, 2024

Forca Canapine

Autor: admin o 30. września 2024

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: incrocio SP476 & SS685

Wysokość: 1572 metry n.p.m.

Przewyższenie: 919 metrów

Długość: 19,6 kilometra

Średnie nachylenie: 4,7 %

Maksymalne nachylenie: 8 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

xxx

xxx

xxx

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/12540296195

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/12540296195

ZDJĘCIA

Forca-Canapine_01

FILM

Napisany w 2024c_Appennini Nord & Centrale | Możliwość komentowania Forca Canapine została wyłączona

Selvarotonda

Autor: admin o 30. września 2024

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Pallottini

Wysokość: 1543 metry n.p.m.

Przewyższenie: 729 metrów

Długość: 13,4 kilometra

Średnie nachylenie: 5,4 %

Maksymalne nachylenie: 11 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

xxx

xxx

xxx

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/12539101907

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/12539101907

ZDJĘCIA

Selvarotonda_01

FILM

Napisany w 2024c_Appennini Nord & Centrale | Możliwość komentowania Selvarotonda została wyłączona

Sella di Leonessa N

Autor: admin o 29. września 2024

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Leonessa SP10

Wysokość: 1901 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 962 metry

Długość: 16,7 kilometra

Średnie nachylenie: 5,8 %

Maksymalne nachylenie: 10 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

xxx

xxx

xxx

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/12532492952

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/12532492952

SELLA DI LEONESSA via TERMINILLO by MATTEO

https://www.strava.com/activities/activities/12532511542

ZDJĘCIA

Sella-di-Leonessa_01

FILM

Napisany w 2024c_Appennini Nord & Centrale | Możliwość komentowania Sella di Leonessa N została wyłączona

Rocca Calascio

Autor: admin o 28. września 2024

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: inizio SP98

Wysokość: 1389 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1016 metrów

Długość: 16,9 kilometra

Średnie nachylenie: 6 %

Maksymalne nachylenie: 9 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Jednym z najważniejszych punktów tej wyprawy miał być dla mnie ponowny wjazd na Blockhaus. Tym razem szlakiem przez Roccamorice, gdyż przed dziesięcioma laty pokonałem drogę ze Scafy przez Lettomanopello i Passo Lanciano. Jednak gdy nadszedł czas realizacji owych planów wiedziałem już, iż w tym roku muszę odpuścić. Powolutku wychodziłem z choroby, która dosięgła mnie na samym początku naszej wycieczki. Piątkowa reaktywacja pokazała, że coś tam mogę już kręcić. Niemniej było zdecydowanie za wcześnie na to bym zmierzył się z takim gigantem jak ta legendarna góra w Parku Narodowym Majella. Przeszło 30-kilometrowy zachodni podjazd pod Blockhaus w tym dniu byłby dla mnie zbyt wielkim wyzwaniem. To drugie pod względem wysokości kolarskie wzniesienie Apeninów ma kolosalne przewyższenie. Trzeba tu zrobić w pionie przeszło 2000 metrów, zatem więcej niż na alpejskich gigantach takich jak: Stelvio, Gavia czy Gran San Bernardo! To bez dwóch zdań góra najwyższej kategorii. Rzec można nawet, że to podjazd w rozmiarze nie XL, lecz XXL. Tymczasem ja byłem gotów co najwyżej na spotkanie z górką pierwszej kategorii. Dlatego to ambitne zadanie pozostawiłem do wykonania Mateuszowi. Samu zaś udałem się do poznanej dzień wcześniej Ofeny by stamtąd zaatakować kolejną premię górską na obrzeżach Campo Imperatore. Tym razem miał nią być blisko 17-kilometrowy podjazd do wioski Rocca Calascio. Góra o przewyższeniu nieco ponad 1000 metrów, a zatem dwa razy mniejsza niż Blockhaus.

Matteo na spotkanie z legendą Giro d’Italia ruszył tuż przed godziną jedenastą, prosto z naszej bazy pod Abbateggio. Najwyraźniej do tej ciężkiej przeprawy potrzebował duchowego wsparcia, albowiem przed skierowaniem się w góry pognał do Santuario del Volto Santo w niedalekim Manopello by obejrzeć całun z twarzą Chrystusa uważany za oryginał chusty św. Weroniki. Po blisko 15 kilometrach kręcenia u podnóża góry w końcu wbił na drogę do Lettomanopello i z poziomu 270 metrów n.p.m. zaczął swoją przeszło 23-kilometrową wspinaczkę pod Blockhaus. Na tym dystansie miał do zrobienia blisko 1800 metrów w pionie. Po dwóch i pół godzinach walki dopiął celu, po czym w Rifugio Bruno Pomilio świętował swe zwycięstwo wraz z piątką Włochów, których uprzednio wyprzedził w dolnej części podjazdu. Ja ruszyłem na szosę dopiero kwadrans po dwunastej. Podobnie jak w piątek przejażdżkę zacząłem od 4-kilometrowego zjazdu po drodze SR602 do jej styku z szosą SP98 delle Vigne. Czekał mnie podjazd o 10 kilometrów krótszy niż dzień wcześniej, ale już o całkiem solidnym średnim nachyleniu i przez to nieco wyżej oceniony na stronie „cyclingcols” niż Valico Capo la Serra. Rocca w przeciwieństwie do Blockhausu nigdy nie gościła uczestników Giro. Niemniej większa część mojego podjazdu przynajmniej trzy razy została użyta na wyścigu Dookoła Włoch. Najpierw w roku 1980 gdy peleton „La Corsa Rosa” poprzez usytuowaną na wysokości około 1200 metrów n.p.m. wioskę Calascio zmierzał ku premii górskiej na Capo la Serra. Ostatnimi czasy w latach 2018 i 2023 gdy te same 13 kilometrów z hakiem stanowiło pierwszą tercję maratońskich podjazdów ku mecie na Campo Imperatore.

Tym razem miałem się wspinać w kierunku północno-zachodnim, więc musiałem się liczyć ze pewną dawką przeciwnego wiatru. Wstępny odcinek o długości 1200 metrów był stosunkowo luźny. Niemniej gdy tylko droga skręciła bardziej na północ nachylenie podjazdu wyraźnie wzrosło, by przez kolejne 12,5 kilometra niemal cały czas trzymać na poziomie od 6 do 7,5%. Na tym długim dystansie tylko 2 z 25 półkilometrowych segmentów stawiały niższe wymagania. Z drugiej jednak strony maksymalna stromizna nie porażała sięgając tylko 9%. Nawierzchnia podjazdu była dobra. Temperatura wysoka. Cały czas w przedziale od 24 do 29 stopni. Gdybym tylko był zdrowy na takim regularnym. owszem wymagającym, acz nieprzesadnie trudnym wzniesieniu mógłbym sobie zrobić test swoich tegorocznych możliwości. Tymczasem w zaistniałej sytuacji celem było tylko zaliczenie owej premii górskiej w równym tempie, bez kondycyjnych problemów po drodze. Już pod koniec drugiego kilometra, a zatem znacznie szybciej niż w piątek wjechałem na teren Parco Nazionale del Gran Sasso e Monti della Laga. W połowie trzeciego kilometra zaliczyłem pierwszy z tuzina wiraży jakie napotkałem do połowy ósmego kilometra drogi SP98. Na czwartym kilometrze minąłem osadę Colonia Frasca. W połowie piątego wjechałem już teren gminy Calascio, ale do mety było jeszcze daleko. Efektowna seria górskich zakrętów skończyła się pod koniec ósmego kilometra. W tym miejscu na późniejszym zjeździe uwieczniłem tutejsze serpentyny. Odtąd szosa biegła już wyraźniej na zachód, by po niespełna trzech kilometrach doprowadzić mnie do drogi SP8.

Mając w nogach 10,3 kilometra podjazdu wpadłem zatem na prowincjonalną „ósemkę” nieco powyżej wioski Castelvecchio Calvisio. Na niej miałem do przejechania przeszło 3-kilometrowy odcinek. Początkowo niezbyt wymagający, lecz na kolejnych 2 kilometrach już całkiem solidny, bo o średniej 7,1%. Pod koniec trzynastego kilometra miałem już przed oczyma Calascio w całej jej okazałości. Na wysokości wioski pojechałem prosto zostawiając po lewej ręce centrum tej miejscowości jak i używany na Giro szlak do Santo Stefano di Sessanio. Na krótką chwilę wpadłem na drogę SP7, która z wioski św. Stefana wiedzie do Castel del Monte. Niemniej już na wysokości 1215 metrów n.p.m. musiałem się z nią rozstać by skręcić w lewo i wjechać na wąziutką szosę prowadzącą do Rocca Calascio. Zostały mi do pokonania 3 kilometry o średnim nachyleniu 5,5%. Byłem ciekaw w jakim tempie jestem w stanie pokonać ten finałowy odcinek. Starałem się dość szybko, aby nie wypaść słabo na tle wczorajszego wyniku Mateusza. Jak się okazało pokonałem tą końcówkę w 12:05 jadąc ze średnią prędkością 14,5 km/h. Mój kompan dzień wcześniej uzyskał tu czas 11:50. Przy czym ja w sobotę jechałem „na świeżaka”, a on w piątek miał już w nogach ponad 60 kilometrów, w tym cały podjazd pod Valico Capo la Serra. Na półtora kilometra przed finałem po raz pierwszy ujrzałem w oddali znajome mi ruiny Castello di Rocca Calascio. Swoją wspinaczkę zakończyłem po 1h 08:36 zatrzymując się na wybrukowanym Piazza delle Chiesa. Po długim zjeździe czekał mnie jeszcze niewielki podjazd do samochodu, a potem powrót w rejon Roccamorice by odebrać Mateusza przed dłuższym transferem do naszej kolejnej bazy noclegowej. Następne dwie noce mieliśmy spędzić nieopodal Terni, a zatem już terenie regionu Umbria.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/12523426947

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/12523426947

BLOCKHAUS by MATTEO

https://www.strava.com/activities/activities/12524076620

ZDJĘCIA

Rocca-Calascio_01

FILM

Napisany w 2024c_Appennini Nord & Centrale | Możliwość komentowania Rocca Calascio została wyłączona

Valico di Capo la Serra

Autor: admin o 27. września 2024

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Contrada delle Fonnere

Wysokość: 1598 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1231 metrów

Długość: 27,5 kilometra

Średnie nachylenie: 4,5 %

Maksymalne nachylenie: 8 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Do środy czułem się fatalnie. Po prostu „cień człowieka”. W czwartek było już ze mną nieco lepiej. Dlatego postanowiłem, że następnego dnia wsiądę na rower by zobaczyć czy stać mnie na jakąkolwiek jazdę. Na dwie noce zatrzymaliśmy w pobliżu Abbateggio, u podnóża słynnego Blockhausu. Niemniej spotkanie z tą górską legendą Giro d’Italia odłożyliśmy sobie do soboty. W piątek znów wybraliśmy się w rejon Campo Imperatore. Na ten wielki płaskowyż nazywany „włoskim Tybetem” prowadzi kilka szosowych dróg. Patrząc od wschodu zgodnie z ruchem wskazówek zegara pierwszą bramą jest przełęcz Vado di Sole, którą Mateusz przetestował na czwartkowym etapie naszej podróży. Od strony południowej na „Pole Cesarskie” wjechać można wjechać kilkoma osobnymi szlakami. Południowo-wschodni prowadzi przez Valico di Capo la Serra. Południowy przez Santo Stefano di Sessanio, przy czym ma on dwa warianty wiodące przez Calascio lub Bariscano. Natomiast południowo-zachodni zaczyna się w Paganice i wiedzie przez Valico di Monte Cristo, przy czym na dolnym odcinku można jechać przez Assergi i Fonte Cerreto lub boczną dróżką przez Filetto i Piano di Fugno. Jednym słowem jest tu multum możliwości. Ja w czerwcu 2014 roku wybrałem sobie i Darkowi ścieżkę najbardziej zachodnią czyli przez Assergi i Monte Cristo. Za to organizatorzy wyścigu Dookoła Włoch w latach 2018 i 2023 zaproponowali kolarzom dojazd na płaskowyż szlakiem przez Calascio i wioskę św. Stefana.

Długi podjazd pod Valico di Capo la Serra zaczyna się na drodze SS602 w dość anonimowym miejscu pomiędzy miejscowościami Capestrano i Ofena. Ten rewir nazywany jest „piekarnikiem Abruzji” z racji wysokich letnich temperatur. Nie inaczej było w owym dniu pod koniec września czyli u progu kalendarzowej jesieni. Na starcie przed godziną jedenastą licznik pokazał mi 30 stopni. Aby nie porzucać samochodu na odludziu podjechaliśmy do Ofeny, gdzie wypakowaliśmy się na małym parkingu obok miejscowego „Casa di Riposo”. Na start wspinaczki musiałem zatem zjechać blisko cztery kilometry. W zasadzie z tego samego miejsca mogłem ruszyć na zachód drogą SP98 w kierunku Calascio. To znaczy wybrać szlak preferowany przez dyrekcję Giro d’Italia. Gdy w 1980 roku na etapie z Roccaraso do Teramo peleton Giro jedyny raz przejechał przez Valico di Capo la Serra to uczynił to nie naszym piątkowym szlakiem, lecz bardziej okrężną drogą przez Calascio. Przy tej okazji premię górską wygrał tu Hiszpan Angel Arroyo. Kolarz rodem z kastylijskiego El Baracco czyli krajan Jose-Maria Jimeneza oraz Carlosa Sastre. Zawodnik, który w 1982 roku był bliski wygrania Vuelty, zaś w sezonie 1983 na drugim miejscu ukończył Tour de France. Z kolei środkową część naszego podjazdu na Capo la Serra wykorzystano na ostatnim odcinku Giro d’Italia Women 2024 prowadzącym do miasta L’Aquila. Panie swoją wspinaczkę zakończyły na poziomie Castel del Monte, gdzie premię górską wygrała Belgijka Justine Ghekiere – zwyciężczyni klasyfikacji górskiej tego wyścigu.

Po dotarciu do podnóża podjazdu czekałem kilka minut na przyjazd Mateusza, ale się nie doczekałem. Postanowiłem ruszyć na solo. Zakładałem, iż nie będę w stanie jechać swym normalnym tempem i kolega nawet ruszając z pewną stratą niechybnie mnie dogoni. Ostatecznie spotkałem go pod koniec drugiego kilometra. Matteo rychło zawrócił. Zaczynając podjazd z nieco wyższego pułapu ruszył za mną. Pierwsze cztery kilometry z nachyleniem od 3 do 5% wiodły po dość chropowatej nawierzchni. Na czwartym i piątym kilometrze miałem przejazd przez Ofenę, a potem przeszło 3-kilometrowy odcinek niemal prosto na południowy-wschód z nachyleniem niewiele różniącym się od początkowego. Jak należało się spodziewać Matti dopadł mnie po kilku kilometrach. Uczepiłem się zatem jego tylnego koła by sprawdzić ile czasu się zdołam utrzymać. Po ośmiu kilometrach mojej wspinaczki skręciliśmy ostro w lewo wjeżdżając na drogę SR17bis. Następnie na początku dziesiątego kilometra podjazdu wpadliśmy na teren Parco Nazionale del Gran Sasso e Monti della Laga. To trzeci pod względem powierzchni park narodowy we Włoszech. Utworzono go w roku 1991 i dziś obejmuje on obszar 1.413 km2. Na trzynastym kilometrze przejechaliśmy razem przez wioskę Villa Santa Lucia degli Abruzzi. Mimo mocno umiarkowanego nachylenia i raczej korzystnego wiatru z południowego-zachodu jechało mi się co raz ciężej. W środkowej fazie podjazdu pojawiło się kilka dłuższych odcinków na poziomie 6-7% i to już wystarczyło by mnie ubić. Spadłem koledze z koła, bez prawa do powrotu na nie. Trzeba było opracować plan na dotarcie do szczytu resztkami energii.

Na szczęście dla mnie nie musiałem tu walczyć z większą stromizną. Podjazd mógł mnie zamęczyć jedynie swoją długością. Po dwudziestu kilometrach miałem już przed oczyma śliczne Castel del Monte. Wioski tej mimo identycznej nazwy nie należy mylić ze słynnym XIII-wiecznym zamkiem, który można obejrzeć w Apulii. Abruzyjski „Zamek na Wzgórzu” to turystyczna atrakcja sama w sobie. Miejscowość ta leży na wysokości aż 1346 metrów n.p.m. i wpisana jest na listę „Borghi piu belli d’Italia”. Kręcono tu sceny do filmu „The American” z George’m Clooney w roli głównej. Powyżej wioski musiałem się jeszcze pomęczyć z półtorakilometrowym segmentem o średniej 7%, ale na ostatnich trzech kilometrach wszystko wróciło do niewygórowanej na tej górze normy. Za to widokami można było się zachwycać. Po lewej stronie drogi wyróżniał się spiczasty wierzchołek Monte Bolza (1904 m. n.p.m.). Goniąc resztkami sił po przeszło 1 godzinie i 42 minutach wysiłku dowlokłem się na przełęcz. Na górze złapał mnie uciążliwy kaszel, który trzymał przez parę minut. Ten rytuał powtarzał się zresztą przez kilka następnych dni. Pierwsze wrażenia z jazdy po chorobie? Na plus to, że w ogóle mogłem coś podjechać. Na minus ogólna słabość czyli wszelka forma bezpowrotnie wyparowała wraz z gorączką. Tego dnia mogłem już tylko sturlać się na parking. Mateusz pojechał zaś na rundkę z ponownym wykorzystaniem Campo Imperatore. W sumie zrobił 83 kilometrów i blisko 1750 metrów przewyższenia. Swój szósty etap zakończył zjazdem do San Pio delle Camere. Wcześniej spotkaliśmy się w Rocca Calascio, gdzie dojechałem autem by wybrać się na spacer do ruin zamku, które „zagrały” w filmie „Ladyhawke” z Rutgerem Hauerem i Michelle Pfeiffer.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/12515528673

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/12515528673

CAPO LA SERRA & ROCCA CALASCIO by MATTEO

https://www.strava.com/activities/activities/12516552034

ZDJĘCIA

Capo-la-Serra_01

FILM

Napisany w 2024c_Appennini Nord & Centrale | Możliwość komentowania Valico di Capo la Serra została wyłączona

Giorni di Riposo

Autor: admin o 26. września 2024

ŚMIAŁE PLANY I CHORE REALIA

W poniedziałkowy poranek przed wyjazdem z Balze pożyczyłem termometr od naszego gospodarza. W końcu zmierzyłem sobie temperaturę. Wynik? Gorączka 38,7 stopnia. W tej sytuacji należałoby się wybrać do lekarza lub co najmniej położyć się do łóżka by dać sobie kilka dni na wyzdrowienie. Tymczasem my musieliśmy ruszać dalej na południe jadąc wschodnią stroną półwyspu by przed wieczorem zameldować się w kolejnej bazie noclegowej nieopodal Camerino. Po drodze mieliśmy w planach dwa mocne podjazdy. Na pierwsze danie Monte Carpegna (1369 m. n.p.m.), zaś na drugie Monte Nerone (1505 m. n.p.m.). Oczywiście w moim przypadku nie było mowy o żadnej jeździe. Nawet po płaskim, a tym bardziej w ciężkim górskim terenie. Tego dnia nawet krótki i powolny spacer był dla mnie sporym wysiłkiem. Zaczęliśmy transfer samochodowy od długiego zjazdu wschodnim zboczem Monte Fumaiolo. Tym, które planowałem pokonać na pierwszym etapie tej wyprawy. Po przejechaniu przez rzekę Marecchia we wiosce Ponte Messa rozpoczęliśmy wjazd na Passo della Cantoniera (1007 m. n.p.m.). To przełęcz, która pojawiła się na Giro d’Italia w latach 1969 i 1973 kiedy to na premii górskiej najszybciej meldowali się Julio Jimenez i Eddy Merckx. W trakcie owego podjazdu wyjechaliśmy z Emilii-Romagni wjeżdżając w granice regionu Marche. Pierwszy przystanek wyznaczyliśmy sobie w Carpegny. Miasteczku znajdującym się na wysokości około 740 metrów n.p.m. To oznaczało, że swój drugi pełny etap na włoskich drogach Mateusz będzie musiał zacząć od niespełna 6-kilometrowego zjazdu w kierunku Frontino.

Ów dolny segment podjazdu pod Monte Carpegna to odcinek o zmiennych nachyleniu od 3 do 8%. Prawdziwe wyzwanie czekało na mego kolegę powyżej miasteczka. Finałowe 6 kilometrów ze średnią 10,5% i maksymalną stromizną sięgającą 17%. Na tej górze swą formę wykuwał słynny Marco Pantani, pochodzący z nieprzesadnie odległego tym stronom nadmorskiego Cesenatico. Carpegna została użyta na wielkim Giro czterokrotnie. W latach 1973 i 1974 etapy wyścigu Dookoła Włoch wygrywali na niej Merckx i Jose Manuel Fuente. W latach 2008 i 2014 występowała ona jeszcze na tym wyścigu w roli górskiej premii pierwszej kategorii. Warto jeszcze wspomnieć królewski etap Tirreno – Adriatico z roku 2022, na którym stromą końcówkę Monte Carpegny trzeba było pokonać dwukrotnie. Ów górski odcinek zdecydowanie wygrał Tadej Pogacar, który na mecie w miasteczku o ponad minutę wyprzedził Jonasa Vingegaarda i Mikela Landę. Mateuszowi pokonania całej blisko 12-kilometrowej o przewyższeniu przeszło 900 metrów zabrało blisko godzinę i 15 minut. Ja podobnie jak w 2014 roku z przyczyn losowych znów nie mogłem się poznać z górą legendarnego „Pirata”. Około trzynastej ponownie wsiedliśmy do samochodu by przenieść się do podnóża drugiej góry. Ostatecznie pokonaliśmy autem pierwsze 7 kilometrów podjazdu i zatrzymaliśmy się dopiero we wiosce Serravalle di Carda na wysokości 770 metrów n.p.m. Po czternastej niebo nad tą okolicą niepokojąco się zachmurzyło. Poza tym wzmógł się wiatr. Wiele wskazywało na to, że zbiera się na burzę.

Dlatego z ostrożności ustaliliśmy, iż Matteo pokona tylko górny segment o długości ponad 9 kilometrów. Tym niemniej była to trudniejsza część całej wspinaczki. Solidny podjazd o średnim nachyleniu przeszło 7,5%. Stosunkowo równy, acz im bliżej szczytu tym trudniejszy. Przy tym atakując górę od tej strony mój kompan miał okazję wjechać na sam jej wierzchołek. Tymczasem gdy ja w 2014 roku wespół z Darkiem Kamińskim wspinałem się po jej zboczach to wybrałem drogę wschodnią z Pianello przez Cerreto. Naszą wspinaczkę zakończyliśmy na wysokości 1417 metrów n.p.m tj. w tym samym miejscu, gdzie w trakcie maratońskiego etapu Giro z roku 2009 (Pergola – Monte Petrano) wyznaczono linię premii górskiej. Matti swój drugi odcinek specjalny pokonał w nieco ponad 56 minut. Na jego szczęście burza nie nadeszła. Owszem trochę pokapało i trzeba było uważać na powiewy wiatru. Niemniej warunki były na tyle korzystne, iż mój kolega nie odmówił sobie przyjemności wykonania pełnego 16-kilometrowego zjazdu aż po Pian di Molino przy drodze SP257. Stamtąd do naszej drugiej bazy mieliśmy jeszcze ponad 120 kilometrów czyli około dwie godziny jazdy. Tym samym pod nowy dach dotarliśmy wczesnym wieczorem. Tym bardziej, że w Camerino wpadliśmy jeszcze na zakupy do miejscowego supermarketu. Nasz nowy gospodarz okazał się kibicem kolarstwa, a nawet znajomym nowej nadziei włoskiego „ciclismo” czyli Giulio Pellizariego. Drugiego kolarza Tour de l’Avenir z roku 2023, który to minionym sezonie udanie debiutował na Giro imponując szczególnie na etapach do Santa Cristina Valgardena (Monte Pana) i Bassano del Grappa.

Agriturismo w pobliżu Camerino to też była baza na dwa dni. Dlatego wtorek mogłem spędzić z łóżku czyli „jak Pan Bóg przykazał”. Miałem nadzieję, że to przyśpieszy proces sanacji mego zdrówka. Mateusz mógł pożyczyć auto i zaliczyć dwie górki zaplanowane na trzeci etap czyli Monte San Vicino i Monte Prata. Niemniej miał dla siebie ciekawszy pomysł na ten dzień. Zamiast dwóch konkretnych wspinaczek wolał sobie zrobić kolejne transgraniczne Medio Fondo. Przed dziewiątą ruszył rowerem z domu na szlak w kierunku umbryjskiego Foligno. Ostatecznie zrobił sobie mocną rundkę o długości 155 kilometrów, na której zahaczył nawet o słynny Asyż. W sumie nazbierał owego dnia blisko 2400 metrów w pionie, choć największa z górek miałem tylko nieco ponad 400 metrów przewyższenia. Środa znów była kolejnym dniem transferu, więc na kolejne lenistwo nie mogłem liczyć. Pojechaliśmy przez Visso do Castelsantangelo sul Nera, miejscowości która mocno ucierpiała podczas trzęsienia ziemi z października 2016 roku. Tam Mateusz wypakował się z auta by zapoznać się z podjazdami i pięknym płaskowyżem na terenie Parco Nazionale dei Monti Sibilini. Na początek ruszył w kierunku Forca d Gualdo i dalej ku premii górskiej na Monte Prata (1660 m. n.p.m.). To było 900 metrów w pionie na dystansie nieco ponad 11 kilometrów. Po pewnym czasie ruszyłem za nim samochodem. Tego dnia dokumentowałem górski rajd swego kompana łapiąc go w różnych miejscach. Poza dwoma wspomnianymi już lokalizacjami także we wiosce Castelluccio, podczas przejazdu przez Pian Grande oraz na Forca di Canapine czy na Valico di Casteluccio.

Matteo przemierzył śliczny płaskowyż w sercu Apeninów w obie strony, albowiem z Forca di Canapine nie można było zjechać do Pescara del Tronto. Drogi nadal nie naprawiono po wspomnianym „terremoto” i po 2 kilometrach zjazdu pojawiła się blokada, o której go uprzedziłem. Ostatecznie z Pian Grande wydostał się po krótkiej wspinaczce na Forca di Presta (1534 m. n.p.m.), po czym w połowie zjazdu odbił na wschód by jak najkrótszą drogą dotrzeć do naszej kolejnej bazy we wiosce Venarotta. Nie dane mu było dotrzeć do progu owego domostwa, bowiem „dopadłem” go nieopodal miejscowości Marsia. Do tego czasu na swym liczniku Mateusz uzbierał 81 kilometrów i równo 1800 metrów w pionie. Baza nr 3 była tylko jednorazowa, więc w czwartkowy poranek spakowaliśmy manatki by niezbyt szybkim szlakiem przez Ascoli Piceno i Teramo dotrzeć do miejscowości Farindola. Z tego przystanku jedyny „kolarz” w naszym gronie miał po pokonaniu 17 kilometrów i około 1100 metrach przewyższenia wjechać na Vado di Sole (1641 m. n.p.m.). Dodatkowym wyzwaniem okazały się roboty drogowe w dolnej fazie wzniesienia, które wspinaczkę Mateusza nieco spowolniły. Natomiast mnie występującego w roli „kierowcy teamowego wozu” zmusiły do skorzystania z wąskiego i trudniejszego technicznie objazdu. Pokonanie wspomnianego wzniesienia zabrało mojemu towarzyszowi blisko godzinę i 23 minuty. Tym samym dotarł do wschodniej bramy strzegącej wjazdu na Campo Imperatore czyli na największy płaskowyż w całych Apeninach. Długi na 27 kilometrów i szeroki średnio na osiem.

Na jego zachodnim krańcu w cieniu szczytu Corno Grande (2912 m. n.p.m.) znajduje się obserwatorium, hotel i schronisko, przy których już sześciokrotnie wyznaczono etapowe mety „La Corsa Rosa”. Ostatnio w roku 2018 gdy wygrał tu Simon Yates oraz w sezonie 2023 gdy triumfował Davide Bais. Przed nimi ze zwycięstw cieszyli się tu: Vicente Lopez Carril, Franco Chioccioli, John Carlsen i wspomniany już Pantani. Matteo skoro już wjechał tak wysoko to się nie zatrzymywał ruszył dalej w kierunku włoskiego „Tybetu”. Ja wróciłem do auta i ruszyłem jego ślady. Podobnie jak na czwartym etapie łapałem go następnie w co ciekawszych miejscach. Większa część trasy z Vado di Sole ku mecie na Gran Sasso d’Italia (2128 m. n.p.m.) jest płaska lub co najwyżej pofałdowana. Niemniej tego dnia wiało z zachodu i to nie licho. Tym samym mój wspólnik nie miał lekkiego życia. Poza tym „wisienką na torcie” były ostatnie 7 kilometrów o średniej 6,7%, gdzie na ostatnich czterech kilometrach nierzadko trzeba się zmagać ze stromizną w przedziale od 9 do 11%. Przy tym na końcówce wiało najmocniej. Na tyle mocno, że stoliki na placu przed hotelem ktoś przezorny obciążył sporymi kamieniami. W tych ciężkich warunkach pokonanie finału zabrało mu przeszło 44 minuty. W nagrodę za swe „cierpienie” Mateusz zafundował sobie jeszcze 13-kilometrowy odcinkiem w dół z wiatrem w plecy. Ten etap zakończył po 58 kilometrach, ale bardzo treściwych. Pomimo nie wielkiego dystansu zrobił przewyższenie ciut większe niż dzień wcześniej. Następnie już samochodem skierowaliśmy się do Santo Stefano di Sessanio i następnie szlakiem przez Popoli i Scafę do kolejnej dwudniowej bazy. Tym razem we wiosce Abbateggio u podnóża masywu Maiella, a zatem w cieniu słynnego Blockhausu.

MONTE CARPEGNA by MATTEO

https://www.strava.com/activities/activities/12482526989

MONTE NERONE by MATTEO

https://www.strava.com/activities/activities/12483809345

TAPPONE MARCHEGIANO-UMBRO by MATTEO

https://www.strava.com/activities/activities/12493119146

MONTE PRATA, FORCA CANAPINE & FORCA DI PRESTA by MATTEO

https://www.strava.com/activities/activities/12500876642

VADO DI SOLE & CAMPO IMPERATORE by MATTEO

https://www.strava.com/activities/activities/12510338575

ZDJĘCIA

Castelsantangelo sul Nera_1

FILM

Napisany w 2024c_Appennini Nord & Centrale | Możliwość komentowania Giorni di Riposo została wyłączona

Passo della Calla

Autor: admin o 22. września 2024

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Berleta

Wysokość: 1296 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 882 metry

Długość: 17,2 kilometra

Średnie nachylenie: 5,1 %

Maksymalne nachylenie: 10 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

W sobotni wieczór było już dla mnie jasne, że jestem chory. Najprawdopodobniej złapałem to samo choróbsko, z którym Mateusz borykał się w ostatnich dniach przed naszym wyjazdem. On z kolei przejął je od syna, który podłapał coś na rodzinnym wypadzie do francuskiego Lourdes. Ot taka sztafeta przenoszenia zarazków z Pirenejów w Apeniny. Kilkanaście wspólnych godzin w zamkniętej przestrzeni samochodu stworzyło wyborną okazję do przekazania pałeczki. Mimo ciężkiej nocy i kiepskiej kondycji o poranku postanowiłem jednak spróbować swych sił. Chciałem zobaczyć na co mnie stać w zaistniałej sytuacji. Oczywiście swój program na pierwszy etap wolałem odchudzić. Zrezygnowałem zatem z długiego podjazdu pod Monte Fumaiolo od wschodniej strony. Bez większego żalu, skoro zdobyłem tą górę już w sobotę, acz od innej strony. Od razu ruszyliśmy w stronę drugiego z zaplanowanych na ten dzień wzniesień. To znaczy na zachód, by z okolicy wioski Barleta zacząć około 20-kilometrowy podjazd na Passo dei Fangacci (1479 m. n.p.m.). Mieliśmy na nim pokonać przeszło 1060 metrów przewyższenia. W rejon tej góry trzeba było dojechać samochodem. Do pokonania z Balze mieliśmy 53 kilometry. Górzysta trasa tylko w środkowej fazie wiodła szybszą drogą krajową, więc pokonanie tego dystansu autem miało nam zabrać co najmniej godzinę. Po drodze zatrzymaliśmy się w Bagno di Romagna, gdzie ostatnimi czasy dwukrotnie organizowano mety etapów Giro d’Italia. W 2017 roku wygrał tu Omar Fraile, zaś w 2021 Andrea Vendrame. O sukcesie Baska wspomniałem już w poprzednim odcinku.

Cztery lata później o zwycięstwo również walczyli uciekinierzy. Tym razem szybki Włoch w dwójkowym finiszu ograł Australijczyka Chrisa Hamiltona. Wizyty „La Corsa Rosa” w romańskim uzdrowisku upamiętniono stosowną instalacją ustawioną na jednym z rond. Zatrzymaliśmy się tam na kilka chwil, gdyż szukałem apteki. Gdy nabyłem leki ruszyliśmy dalej. Ponieważ czułem się kiepsko wolałem oddać kierownicę swego Xceed’a w ręce Mateusza. Już niebawem, bo za miejscowością San Piero in Bagno mój kompan mógł sprawdzić swe umiejętności na technicznym odcinku z przejazdem przez Passo di Carnaio (782 m. n.p.m.). Przeszło 4-kilometrowy podjazd od wschodniej strony okazał się dość stromy. Dodam, że przełęcz ta trzykrotnie gościła na trasach wielkiego Giro. Pierwszy raz w 1978 roku. Potem w latach 2017 i 2021 na obu etapach do Bagno di Romagna. Przy tej trzeciej okazji była zlokalizowana zaledwie 10,5 kilometra przed metą. Premię górską wygrał wówczas Gianluca Brambilla, który na mecie był tylko czwarty ze stratą 15 sekund do czołowej dwójki. Co ciekawe w minionym 2024 roku przejechał przez nią nawet peleton Tour de France. Wykorzystano ją bowiem na pierwszym etapie „Wielkiej Pętli” poprowadzonym z Florencji do Rimini. Na premii usytuowanej w środkowej fazie tego odcinka jako pierwszy pojawił się Bask Ion Izagirre. Na Tourze podobnie jak na dwóch wspomnianych edycjach Giro podjeżdżano na tą przełęcz od strony zachodniej. Zjazd z Carnaio zakończyliśmy w miasteczku Santa Sofia, po czym wpadliśmy na drogę SS310 by dokończyć trasę dojazdu.

Czekał nas podjazd o umiarkowanym stopniu trudności. Niemniej nie mogłem mieć pewności, że nawet taką przeszkodę będę w stanie pokonać. Stwierdziłem, że ubiorę się cieplej niż zwykle i pojadę na zaliczenie. Uznałem, że o ile tylko będzie to możliwe postaram się utrzymać tempo swego „niedotrenowanego” kolegi. Po wypakowaniu się na leśnym parkingu wspinaczkę zaczęliśmy nieco niżej. To znaczy w pobliżu Bar Renzi „dalla Berta”. Na początek mieliśmy do pokonania 3 kilometry o co najwyżej umiarkowanej stromiźnie, które zawiodły nas do Corniolo. Przejazd przez wioskę jak i krótki odcinek tuż za nią był z gruntu płaski. Stały podjazd o całkiem solidnym nachyleniu czyli w przedziale od 6 do 7,5% zaczęliśmy dopiero na początku szóstego kilometra. To jest wówczas gdy na wysokości osady Lago minęliśmy Ponte di Fiordilino. W tym miejscu droga skręciła na południe by po następnych 12 kilometrach zaprowadzić nas na Passo della Calla (1296 m. n.p.m.). Na tym odcinku mieliśmy do pokonania w pionie 761 metrów. To przełęcz, która również pojawiła się na trasach etapów Giro d’Italia z lat 2017 i 2021. Przy czym w obu przypadkach podjeżdżano na nią od przeciwnej strony z toskańskiego miasteczka Stia. Za pierwszym razem premię górską na niej wygrał wspomniany już Fraile, zaś przy drugiej okazji Francuz Geoffrey Bouchard. Dojechawszy na Callę mieliśmy jeszcze skręcić w boczną dróżkę, która okryta gęstym lasem snuje się wzdłuż regionalnej granicy pozostając cały czas po romańskiej stronie. Pokonawszy dodatkowe 3,5 kilometra o średniej 5,2% mieliśmy zafiniszować na Fangacci.

Jak się okazało tego dnia był to dla mnie cel nieosiągalny. Cały czas walczyłem z własną słabością. Jechałem w gorączce. Bóg wie jakiej, bowiem pierwszy raz zmierzyłem sobie temperaturę dopiero w poniedziałkowy poranek. Nogi miałem puste. Zmagając się z nachyleniem w okolicy 7% używałem przełożenia, które normalnie wykorzystałbym przy stromiźnie o parę oczek wyższej. Matteo był dla mnie wyrozumiały. Nie dyktował najwyższego tempa na jakie było go stać. Przeszło 8,5-kilometrowy odcinek poniżej osady Campigna pokonałem ze średnią prędkością 13,6 km/h, co oznaczało VAM w pobliżu 870 m/h. Dotarłem w tą okolicę jakieś pół minuty po koledze. Czwarty kilometr przed Callą był bardzo luźny. Natomiast na ostatnich trzech znów musiałem powalczyć z solidniejszym nachyleniem i tam goniłem już dosłownie resztkami energii. Ledwo dowlokłem się na przełęcz po 1h i 9 minutach od wyruszenia z Berlety. Na przejechanie 12 kilometrów od Lago potrzebowałem przeszło 53 minut. Nie miałem już sił na pokonanie finałowego odcinka pod Fangacci. Wyjechałem się do końca na obiektywnie rzec biorąc całkiem przyjemnym wzniesieniu o solidnym, ale bardzo równym nachyleniu. Nic wielkiego dla średnio wytrenowanego, ale zdrowego człowieka. Poczekałem zatem na powrót Mateusza ze szczytu góry i ustaliliśmy plan na dalszą część dnia. Mój kompan wybrał się na dłuższą wycieczkę po toskańsko-romańskim pograniczu. Zrobił tego dnia w sumie 117 kilometrów z przewyższeniem 3200 metrów docierając do Balze na swym „dwukołowym rumaku”. Ja mogłem już tylko sturlać się do auta i samochodem wrócić do bazy. W pobliżu domu wbiłem jeszcze na naszą sobotnią rundkę przez Monte Fumaiolo, by dokładnie sfotografować pierwszy podjazd tej wyprawy.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/12476304297

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/12476304297

TAPPA ROMAGNOLO-TOSCANA by MATTEO

https://www.strava.com/activities/activities/12478063539

ZDJĘCIA

Calla_01

Napisany w 2024c_Appennini Nord & Centrale | Możliwość komentowania Passo della Calla została wyłączona

Valico Monte Fumaiolo

Autor: admin o 21. września 2024

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Ville di Montecoronaro

Wysokość: 1348 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 549 metrów

Długość: 8,9 kilometra

Średnie nachylenie: 6,2 %

Maksymalne nachylenie: 11 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Przed dziesięcioma laty długą wyprawę po Apeninach zacząłem wraz z Darkiem Kamińskim od wieczornego prologu w San Marino. Tym razem na „dzień dobry” z tymi górami zaplanowałem sobie i Mateuszowi Dąbrowskiemu wspinaczkę do źródeł Tybru. Trzeciej pod względem długości rzeki w całej Italii, lecz najdłuższej na terenie półwyspu Apenińskiego. Ma ona 405 kilometrów i po spłynięciu z pasma Appennino Tosco-Romagnolo płynie na południe przez Toskanię, Umbrię i Lacjum ku Rzymowi, po czym wpada do Morza Tyrreńskiego między Ostią i Fiumicino. Swój bieg zaczyna zaś na zboczach Monte Fumaiolo (1407 m. n.p.m.). Góry ulokowanej na południowych kresach prowincji Forli-Cesena należącej do regionu Emilia-Romagna. Pierwszą bazę noclegową mieliśmy we wiosce Balze położonej zaledwie 3 kilometry od najwyższego punktu na drogowej mapie tej górskiej okolicy. Po asfalcie można tu wjechać na wysokość niemal 1350 metrów n.p.m. Strona „cyclingcols” prezentuje aż pięć profili tego szosowego wzniesienia, z których trzy przechodzą przez Balze. Ja przymierzałem się do zrobienia najtrudniejszej z nich czyli południowo-wschodniej drogi z Molino di Sant’Antimo. To 20-kilometrowy o przewyższeniu blisko 970 metrów. Niemniej tą próbę miałem podjąć dopiero na pierwszym etapie naszej wycieczki. Na popołudniowy prolog trzeba było czegoś łatwiejszego. Do tej koncepcji w sam raz pasował mi niepełny zachodni podjazd, który w pełnym wymiarze zaczyna się w miasteczku Bagno di Romagna. My mieliśmy pokonać ostatnie 9 kilometrów tego wzniesienia od poziomu wioski Le Ville di Montecoronaro.

Na samym końcu naszej długiej drogi z Trójmiasta podjeżdżaliśmy do Balze drogami SP137 i SP38. Ten sam szlak przemierzali uczestnicy Giro d’Italia z roku 2017. Jedenasty odcinek tej imprezy wiódł z Florencji do Bagno di Romagna. Na trasie były do pokonania cztery premie górskie drugiej i trzeciej kategorii. Po zaliczeniu pierwszych trzech „górek” przejechawszy 111 kilometrów kolarze po raz pierwszy przemknęli przez linię późniejszej mety i rozpoczęli 50-kilometrową rundę wokół wspomnianego uzdrowiska. W jej pierwszej części mieli zaś do pokonania 21-kilometrowy południowo-zachodni podjazd pod Monte Fumaiolo wiodący przez Verghereto i Balze. Tego dnia najmocniejszym spośród uciekinierów okazał się Omar Fraile. Bask jeżdżący wówczas w ekipie Dimension Data wygrał tu nie tylko premię górską, lecz również cały etap po sprincie z 12-osobowej grupy. Na drugim i trzecim miejscu finiszowali Portugalczyk Rui Costa i Francuz Pierre Rolland. Z uwagi na powódź, która dosięgła nie tylko nasz Dolny Śląsk, lecz i Morawy zamiast przez Czechy pojechaliśmy do Włoch szlakiem przez Niemcy i Austrię ku przeprawie na przełęczy Brenner. Nieco obawialiśmy się ostatnich kilometrów transferu, jako że niż genueński o złowrogim imieniu Borys sponiewierał także ten fragment Italii, do którego zmierzaliśmy. Szczęśliwie obyło się bez większych przeszkód. Niemniej trzeba było nieco pokluczyć w rejonie Ceseny tuż po zjeździe z autostrady A14. W każdym razie na tyle wcześnie dotarliśmy do Balze, że mój pomysł na sobotni prolog w postaci 20-kilometrowej rundki mógł się wkrótce ziścić.

Wyruszyliśmy z domu parę minut po wpół do siedemnastej. Na początek 7 kilometrów w kierunku przeciwnym do ostatniego odcinka naszego samochodowego dojazdu. Ogólnie łagodny zjazd z poziomu 1060 na niespełna 800 metrów n.p.m. Po dotarciu do Le Ville di Montecoronaro zatrzymaliśmy się na parę chwil, gdyż chciałem strzelić kilka fotek u podnóża czekającego nas podjazdu. W końcu tym razem nie miałem mieć okazji do robienia zdjęć na zjeździe, skoro po wjeździe na górę zamiast nawrotki czekało nas domknięcie rundy. Wspinaczkę zacząłem dość żwawo, ale z pewną rezerwą by nie zrywać z koła kolegi. Matteo w 2024 roku wykręcił zdecydowanie za mało kilometrów, by w ciężkim terenie mógł wykorzystać pełnię swych możliwości. Biorąc pod uwagę ile przed tym wyjazdem miał ich na swym liczniku byłem pełen uznania dla tego w jakim tempie był w stanie tu podjeżdżać. W kolejnych dniach pokazał, że mimo swego niedotrenowania nawet dłuższe dystanse nie są mu straszne. Pierwsze 1100 metrów podjazdu wiodło w kierunku północnym po drodze SP137. Na wysokości Valico di Montecoronaro (865 m. n.p.m.) skręciliśmy w prawo wjeżdżając na węższą szosę wiodącą ku wiosce o tej samej nazwie. Przejazd przez nią trwał blisko dwa kilometry. To był kręty i pod względem nachylenia całkiem solidny odcinek. Minęliśmy na nim siedem wiraży walcząc ze średnim nachyleniem na poziomie 7%. Powyżej wioski stromizna była podobna, za to otoczenie drogi niemal pozbawione śladów cywilizacji. Przez trzy kilometry towarzyszył nam tylko las. W połowie siódmego kilometra wjechałem na dochodzącą z północy drogę SP43 zaczynającą się w San Piero in Bagno i biegnącą przez Alfero.

W tym miejscu miałem około minutową przewagę nad Mateuszem. Jadąc samotnie chciałem dokończyć podjazd możliwie najszybszym tempem, ale szło mi raczej ciężko. Męczyłem się i pociłem bardziej niż mogłem się spodziewać. Tymczasem jeszcze przez półtora kilometra trzeba było walczyć z solidnym nachyleniem. Teren był bardziej otwarty. Przynajmniej po lewej stronie drogi. Pastwiska z krowami. Potem jeszcze ładne skałki po prawej stronie szosy. Niemniej po pokonaniu 7,6 kilometra podjazdu droga znów schowała się w lesie. Tym razem już do samego końca wspinaczki. Jeszcze kilkaset metrów solidnego nachylenia i na ostatnim kilometrze już więcej wypłaszczeń niż trudniejszego terenu. Na sam koniec niemal płaska 300-metrowa prosta do linii górskiej premii. Na pokonanie tego podjazdu potrzebowałem 35 minut z hakiem. Po krótkiej chwili dojechał do mnie Matti. Przystąpiliśmy do robienia sobie zdjęć pod tablicami i kierunkowskazem do źródeł Tybru. Na górze były też dwie ślepe dróżki. Ta w lewo prowadzi do hoteliku Fumaiolo Paradise. Natomiast prawa do Rifugio lo Scoiattolo, przed którą ustawiono tablicę ze zdjęciem Marco Pantaniego na podium w Paryżu po TdF 1998. Chętni mogą sobie tam zrobić fotkę po prawicy lub lewicy słynnego „Pirata” wcielając się w postać Jana Ullricha lub Boba Julicha. Na górze było tylko 12 stopni. Po kilku minutach dopadły mnie dreszcze. Na tyle mocne, że na pierwszym kilometrze stromego zjazdu z trudem trzymałem kierownicę. Roztrzęsiony dotarłem do domu. Czyżbym złapał jakieś choróbsko na samym starcie tej wyprawy? Niestety najbliższa doba potwierdziła moje obawy.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/12469288569

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/12469288569

MONTE FUMAIOLO by MATTEO

https://www.strava.com/activities/activities/12468275687

ZDJĘCIA

Monte-Fumaiolo_01

Napisany w 2024c_Appennini Nord & Centrale | Możliwość komentowania Valico Monte Fumaiolo została wyłączona