banner daniela marszałka

Luz-Ardiden

Autor: admin o piątek 8. czerwca 2018

DANE TECHNICZNE

Wysokość: 1720 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1036 metrów

Długość: 13,4 kilometra

Średnie nachylenie: 7,7 %

Maksymalne nachylenie: 11,2 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Piątek był ostatnim pełnym dniem naszego pobytu w okręgu Argeles-Gazost. Dla większości z nas oznaczało to drugą samochodową wycieczkę do Luz-Saint-Sauveur. Pojechaliśmy tam we czterech, acz w nieco innym gronie niż dzień wcześniej. Tym razem do mnie, Krzyśka i Rafała dołączył Piotr. Przed południem w tak licznym składzie mieliśmy ruszyć do zmagań z przeszło 13-kilometrowym podjazdem do stacji Luz-Ardiden. Po południu już tylko we trzech chcieliśmy rzucić resztki swych sił do walki z jeszcze groźniejszym „przeciwnikiem” czyli blisko 19-kilometrową wspinaczką na Col du Tourmalet. Bez dwóch zdań najsłynniejszą ze wszystkich pirenejskich przełęczy. Pedro ów egzamin zdał już we czwartek, więc nie był zainteresowany powtarzaniem trudnego testu. Zamiast tego wybrał się autem do Gavarnie, aby pokonać 4-kilometrowy pieszy szlak zwieńczony przednim widokiem na Cirque de Gavarnie. Jeśli chodzi o mnie to w normalnych okolicznościach odmiennie opracowałbym sobie ten etap. Zazwyczaj na pierwszy ogień wybieram przecież trudniejszy z dwojga zaplanowanych na dany dzień podjazdów. Jednak 8 czerwca 2018 roku miałem ważny powód ku temu by nieco wstrzymać się z poznaniem zachodniego oblicza legendarnego Tourmalet. Jeszcze przed wyjazdem do Francji wyliczyłem sobie bowiem, że dziewiąte wzniesienie tej wyprawy będzie podjazdem nr 500 na mojej liście „górskich skalpów”. W tym miejscu dodam, iż wpisuje na nią tylko wspinaczki o przewyższeniu co najmniej 500 metrów oraz nie wliczam powtórnych „ataków” na tą samą górę tym samym szlakiem. Skoro więc można było tak zacny jubileusz uczcić wjazdem na jedną z najsłynniejszych premii górskich to postanowiłem nie przegapić tak wybornej okazji.

Jedynym z nas, który swój piąty etap zaczął od wspinaczki pod Tourmalet był Darek. O szczegółach jego wielkiego wyczynu wspomnę w kolejnym odcinku mego „Pamiętnika z podróży”. W tym miejscu tytułem wstępu powiem jedynie, iż Dario zdecydował się zmierzyć z ekstremalnie trudną trasą wyścigu Marmotte Granfondo Pyrenees. To zawody dla cykloamatorów organizowane od roku 2015 przez twórców znacznie starszego La Marmotte Alpes. Owego „Świstaka Alpejskiego” poznaliśmy obaj przed kilkunastu laty. Pirenejski gatunek tej imprezy ma aż pięć okazałych zębów. Na dystansie 163 kilometrów zmusza do pokonania w pionie ponad 5500 metrów! Darek wiosną próbował mnie namówić do wspólnej jazdy. Ja jednak nie czułem się na siłach by podołać tak ciężkiemu zadaniu. Uznałem, że nie stać mnie na takie wyczyny jak w roku 2008, gdy zaliczyłem swoje dwa najtrudniejsze górskie wyścigi: GF Campagnolo i Alpenbrevet Gold. Pamiętałem ile kosztowało mnie przejechanie tras z łącznym przewyższeniem ponad 5000 metrów i to w czasach, gdy byłem w znacznie lepszej formie fizycznej niż obecnie. W sezonie 2018 szansy ukończenia tak ciężkiej próby mogłem upatrywać jedynie w prawdziwie turystycznym tempie, znacznie spokojniejszym od dawnego wyścigowego rytmu. Na takich ulgowych zasadach mogłem spróbować. Ostatecznie jednak nie podjąłem tego wyzwania. Widać z upływem lat wywietrzały mi z głowy podobne fantazje. Wolałem iść dalej utartą ścieżką czyli z dnia na dzień poznawać kolejne dwa-trzy wzniesienia. Tym samym gdy Dario kilka minut przed godziną dziesiątą ruszał z Argeles-Gazost na trasę najtrudniejszego etapu w swej kolarskiej karierze, ja byłem już w Luz-Saint-Sauveur gdzie wespół z trzema pozostałymi kolegami szykowałem się do swej pierwszej piątkowej wspinaczki.

Stacja narciarska Luz-Ardiden została otwarta w styczniu 1975 roku. Nazwę zawdzięcza dwojgu swych „rodziców chrzestnych”. Pierwszy człon wspomnianemu już miasteczku, zaś drugi najwyższemu z okolicznych górskich szczytów Pic d’Ardiden (2988 m. n.p.m.). Do tego ośrodka sportów zimowych można dojechać na dwa sposoby. Droga znana kolarskim kibicom to D12, zaczynająca się na obrzeżach Luz. Alternatywa również startuje przy szosie D921, lecz około pięć kilometrów dalej na północ. Ten podjazd prowadzi drogą D149 przez wioskę Viscos. Oba szlaki łączą się na wysokości około 1410 metrów n.p.m., więc na ostatnich czterech kilometrach do celu prowadzi już tylko jeden szlak. Na wielkich wyścigach kolarskich zawsze korzystano z nieco łatwiejszej opcji rozpoczynanej w Luz-Saint-Sauveur. Tour de France po raz pierwszy zawitał w te strony w sezonie 1985. Siedemnasty etap „Wielkiej Pętli” wygrał wówczas Pedro Delgado. Hiszpan wyprzedził dwójkę Kolumbijczyków tzn. Lucho Herrerę o 25 sekund oraz Fabio Parrę o 1:29. Dwa lata później Herrera znów był drugi, bowiem przez jego pościgiem umknął Dag-Otto Lauritzen. Było to pierwsze w dziejach norweskie zwycięstwo etapowe na TdF. Jak dotąd Luz-Ardiden osiem razy pojawiło się na trasie wyścigu Dookoła Francji. Pośród wszystkich pirenejskich stacji „większe branie” ma dotychczas jedynie bliska polskim sercom góra Pla d’Adet alias Saint-Lary-Soulan. Zazwyczaj triumfowali tu kolarze z Hiszpanii. W 1988 gdy „Perico” Delgado dominował już w całym wyścigu po sukces etapowy i to z ogromną przewagą 6 minut sięgnął w tej stacji jego krajan z Kastylii-Leon Laudelino Cubino. Dwa lata później ze zwycięstwa cieszył się tu Miguel Indurain, który na ostatnich metrach zgubił ówczesnego mistrza świata Grega Lemonda. Tym niemniej Amerykanin też miał powody do zadowolenia, bowiem odrobił przeszło dwie minuty do niespodziewanego lidera Claudio Chiappucciego.

Kolejne cztery wizyty Touru to już czasy dobrze mi znane z relacji oglądanych w Eurosporcie. W 1994 roku po swój pierwszy etapowy triumf w TdF sięgnął tu Richard Virenque. Francuz zabrał się w ucieczkę, po czym zostawił swych kompanów na Col du Tourmalet. Ostatecznie wygrał w stylu a’la Cubino czyli z przewagą 4:34 nad kontratakującym z grupy liderów Marco Pantanim oraz 5:52 nad innym „harcownikiem” Oscarem Pelliciolim. Z kolei w sezonie 2001 ku radości rzesz baskijskich kibiców zwyciężył tu Roberto Laiseka z ekipy Euskaltel. Dziesięć lat później w jego ślady poszedł inny as tej drużyny czyli mistrz olimpijski z Pekinu Samuel Sanchez. W międzyczasie mieliśmy pamiętne wydarzenie na trasie TdF 2003. Prowadzący w tym wyścigu, acz z niewielką przewagą Lance Armstrong na pierwszych kilometrach wzniesienia zahaczył o torebkę trzymaną przez kibica. Lider upadł pociągając za sobą Ibana Mayo. Najgroźniejszy rywal lidera czyli Niemiec Jan Ullrich z Team Bianchi zachował się honorowo tzn. zwolnił nie chcąc korzystać na pechu Teksańczyka. Gdy czołówka się zjechała zaatakował Mayo, po czym skontrował Armstrong. Jankes wygrał ten etap zyskując nad Ullrichem drogocenne 40 sekund. Do Luz-Ardiden dwukrotnie zajrzał też dwukrotnie wyścig Vuelta a Espana. W 1992 roku ponownie triumfował tu Cubino, który o 19 sekund wyprzedził Szwajcara Tony Romingera. Helwet tego dnia mocno zbliżył się do swej pierwszej koszulki lidera Vuelty. Potem wygrał ten wyścig, zaś w kolejnych sezonach dwie dalsze edycje. Z kolei w sezonie 1995 swą dominację w pierwszej wrześniowej Vuelcie potwierdził tu Laurent Jalabert. Słynny „Jaja” o kilka sekund wyprzedził Baska Abrahama Olano i Belga Johanna Bruyneela. Cztery dni później na generalnym podium VaE w Madrycie kolejność była identyczna.

Luz-Ardiden czyli podjazd o średniej długości, solidnym nachyleniu i przewyższeniu m/w 1000 metrów uznałem za idealny do sprawdzenia poziomu swej formy. Jeszcze dwa-trzy lata temu jadąc „na świeżości” bez większego kłopotu ukończyłbym tego rodzaju wspinaczkę w czasie poniżej godziny. Taki też cel miałem na piątkowe przedpołudnie. Z tego względu wystartowałem mocno i już na pierwszych kilkuset metrach odjechałem kolegom. Na początkowych dwóch kilometrach nachylenie było umiarkowane, bowiem ani na moment nie przekroczyło 8%. Pierwszą stromiznę rzędu 10% trzeba było pokonać pod koniec trzeciego kilometra na serpentynach przed wioską Sazos. W tym miejscu miałem już półtorej minuty przewagi nad swymi kompanami. Kolejną wioską na naszym szlaku była Grust, leżąca przy ósmym wirażu w odległości 4,3 kilometra od mostu nad Gave de Gavarnie. Pod koniec piątego kilometra na odcinku między dziesiątą i jedenastą serpentyną chwilowa stromizna przekroczyła 11%. Przez pierwsze siedem kilometrów z hakiem utrzymywałem swe wspinaczkowe tempo na zakładanym poziomie + 1000 m/h. Na wysokości osady Cureille-Dessus (7,4 km) miałem już 4:15 przewagi nad Piotrem i 9:30 nad Rafałem. Pedro jechał na pełen gaz nie mając na ów dzień innych celów niż Luz-Ardiden. Rafa raczej się oszczędzał, gdyż w swym piątkowym programie miał jeszcze popołudniową wspinaczkę pod Col du Tourmalet. Między nimi, acz bliżej Piotra niż Rafała, jechał zaś „niewykrywalny dla stravy” Krzysiek. Po kolejnych dwóch kilometrach minąłem miejsce, gdzie nasz górski szlak rodem z TdF łączy się z drogą przez Viscos wykorzystaną jedynie na trzecim etapie Route du Sud 2017. Do szczytu brakowało mi zatem tylko czterech kilometrów.

Niebawem wjechałem na najbardziej efektowny fragment tego wzniesienia, na którym droga biegnie krętym szlakiem przez kilkanaście serpentyn. Dwie pierwsze mijamy przed osadą Bayesse. Dziesięć kolejnych na trzech kilometrach poprzedzających wjazd do Luz-Ardiden. Natomiast dwie ostatnie znajdujemy już na terenie stacji, tuż przed finałem całej wspinaczki. Ponieważ trzecia tercja podjazdu prowadzi przez teren odsłonięty wszystkie te szosowe zawijasy doskonale widać z dużego placu we wschodniej części ośrodka. Z tej przyczyny ów fragment wzniesienia cieszy się szczególną atencją ze strony wyścigowych fotoreporterów i kamerzystów. Mimo licznych zakrętów podjazd jest wymagający do samego końca. Na ostatnich kilometrach trzyma na średnim poziomie 7-8%, przy maksimum do 10%. Na tej malowniczej końcówce nieco zwolniłem. Według stravy ostatnie pięć kilometrów przejechałem w tempie ledwie 920 m/h. Ostatecznie wspinaczkę ukończyłem w czasie 1h 02:52 przy średniej prędkości 12,8 km/h z VAM 988 m/h. Sześć minut później do mety dotarł Piotr. Jemu również trochę zabrakło do wyznaczonego sobie celu czyli wyniku na poziomie 900 m/h. Gdy Pedro robił mi pamiątkowe zdjęcie na tle głównego budynku stacji na ostatnim wirażu pojawił się już Chris. Dłużej przyszło nam czekać tylko na Rafała. „Madrileno” stracił do mnie 20 minut. Co ciekawe na końcu podjazdu po godzinie jedenastej temperatura była taka sama jak godzinę wcześniej w dolinie. To znaczy przyjazne 21 stopni. Przed rozpoczęciem powrotnego zjazdu do Luz-Saint-Sauveur z zachodniego parkingu pod wyciągami narciarskimi przejechaliśmy na wschodni plac będący znakomitą platformą widokową. Tam podziwiając „srebrnego węża” wijącego się po trawiastym zboczu zostaliśmy zaskoczeni przyjazdem młodego zawodowca z baskijskiej ekipy Euskadi-Murias.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/1625248783

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/1625248783

ZDJĘCIA

20180608_001

FILMY

VID_20180608_001

VID_20180608_002

VID_20180608_003