banner daniela marszałka

Letni hat-trick

Autor: admin o sobota 18. czerwca 2011

Plany na rok 2011 były wypadkową moich sportowych pomysłów, zawodowych możliwości mego wspólnika Darka oraz turystycznych marzeń mojej dziewczyny Iwony. Początkowo myślałem przede wszystkim o wyjeździe w Pireneje. Byłem w tych górach tylko raz w lipcu 2007 roku, kiedy to w ciągu tygodnia poznałem 13 tamtejszych przełęczy, w tym 5 na trasie L’Etape du Tour z Foix do Loudenville. W ramach kolejnej, tym razem dwutygodniowej wyprawy chciałem przejechać wszystkie pozostałe podjazdy  rodem z Tour de France o statusie premii pierwszej i najwyższej kategorii od Col de Burdinkurutcheta na zachodzie po Col du Jau na wschodzie. Około półmetka takiej wycieczki miałbym wystartować w hiszpańsko-francuskim maratonie szosowym Quebrantahuesos ze startem i metą w aragońskim Sabinanigo.

Te plany musiałem jednak odłożyć na dalszą przyszłość. Mój kompan w podróżach czyli Darek Kamiński rozkręcał właśnie własną firmę i będąc bardzo zapracowanym człowiekiem nie mógł sobie pozwolić na dwutygodniowe rozstanie ze swymi klientami. Dlatego poprosił mnie o zaplanowanie dwóch około tygodniowych wypraw zamiast jednej dłuższej. Ze względu na dzielący Trójmiasto i Pireneje dystans (około 24 godzin prognozowanej jazdy samochodem) tygodniowy wypad w ten rejon Europy nie miałby większego sensu. Wyjściem z tej sytuacji okazało się opracowanie dwóch programów alpejskich, pierwszego na II połowę czerwca i I drugiego na pierwszą połowę sierpnia. Dojazd do Alp jest znacznie mniej czasochłonny, a przy tym mimo licznych wizyt w tych górach wciąż pozostało mi w nich wiele ciekawych miejsc do odkrycia.

Nie musiałem długo myśleć nad tym, który z alpejskich rejonów najbardziej dotąd zaniedbywałem. We Włoszech, Francji czy Szwajcarii poznałem już wcześniej po kilkadziesiąt kolarskich podjazdów. Tymczasem w Austrii od której zacząłem przecież swą przygodę z Alpami zaliczyłem na razie tylko pięć wzniesień tzn. Pillerhohe, Kaunertal i Hochtor w lipcu 2003 roku oraz Edelweissspitze i Kitzbuheler Horn w czerwcu 2010 roku. Dlatego priorytetem pierwszej z tegorocznych wypraw było poznanie kilku najważniejszych podjazdów w zachodniej części Tyrolu oraz dwóch na terenie sąsiedniego landu Vorarlberg. Ciekawym przerywnikiem w szeregu dni tzw. „swobodnej eksploracji” miał być dla nas start w krótkim wyścigu górskim Kaunertaler Gletscherkaiser (23 czerwca), zaś ukoronowaniem całej wycieczki występ w górskim maratonie Dreilander Giro (26 czerwca), rozgrywanym na pograniczu Austrii, Włoch i Szwajcarii.

Lipcowa podróż miała mieć bardziej romantyczne niż sportowe zabarwienie. Zamki Bawarskie, kilka dni rejonie Cinque Terre i przede wszystkim tydzień w Toskanii. Skwapliwie skorzystałem jednak z dobrego serca Iwony, która zgodziła się na to by w tej wyprawie towarzyszył nam 4-letni „rumak” o imieniu Colnago. W procesie planowania miałem na uwadze przede wszystkim aspekt turystyczno-kulturalny tej wycieczki czyli chęć obejrzenia takich miejsc jak: Neuschwanstein i Konigsee w Bawarii, Portofino i wiosek Cinque Terre w Ligurii, zaś już na terenie Toskanii zwiedzenie Lukki, Pizy, Sieny, San Gimignano, Arezzo, Pienzy, Montepulciano i oczywiście Florencji. Poza tym uznaliśmy, iż warto będzie też zajrzeć do Umbrii aby poznać Asyż, miasto św. Franciszka. Niemniej ponieważ tak w Bawarii, Ligurii jak i Toskanii gór nie brakuje to między podziwianiem dzieł ludzkiej kultury oraz cudów boskiej natury mogłem sobie zaplanować aktywny wypoczynek na rowerze. Nie nadużywając cierpliwości mej wspaniałej niewiasty udało mi się zaliczyć swój pierwszy niemiecki podjazd (Rossfeld) jak również zapoznać się z Apeninami, do których we wcześniej latach nie dane mi było dojechać. W pierwszej wersji pomysłu na Toskanię obok przejechania kilku podjazdów rodem z Giro d’Italia miałem też start w Gran Fondo Prato – Abetone, lecz z uwagi na przesunięcie tej imprezy o tydzień do przodu względem ubiegłorocznego terminu musiałem zweryfikować swe plany w tym zakresie.

Jednak co się odwlecze to nie uciecze. Pozostał mi jeszcze wyjazd sierpniowy by sprawdzić się w tego rodzaju teście silnego charakteru i żelaznej kondycji. Poza Darkiem udało mi się do tej wyprawy namówić jeszcze trzech kolegów z trójmiejskiej braci rodem z ronda Castorama w Gdańsku-Osowej tzn. Piotra Walentynowicza, Jakuba Rucińskiego oraz Dawida  Śmiełowskiego. Program na sierpień był znacznie bardziej mobilny niż czerwcowy. Zakładał noclegi w co najmniej trzech miejscach i przejazd przez cztery alpejskie kraje celem poznania podjazdów na północnych rubieżach Piemontu i Lombardii, w szwajcarskich kantonach Ticino, Graubunden i Sankt-Gallen, górskim Księstwie Liechtenstein i w końcu na zachodnich kresach Austrii. Na zakończenie tej podróży zaplanowałem udział w górskim wyścigu Highlander Radmarathon (14 sierpnia), którego trasa wiedzie przez sześć przełęczy położonych na terenie Vorarlbergu.