banner daniela marszałka

Spluga

Autor: admin o wtorek 9. sierpnia 2011

Po czterech dniach ciężkich przepraw czyli problemach z pogodą, niezbyt wygodnym lokum i codziennej konieczności dotarcia do podnóży wybranych wzniesień w końcu mogliśmy odsapnąć. Dojechawszy do Chiavenny w Bed & Breakfast „Al Ponte” zastaliśmy warunki wręcz komfortowe. Trafił się nam nowocześnie wyposażony apartament na parterze domu należącego do małżeństwa Di Balatti. Z uwagi na liczebność naszej ekipy obiecano nam przeprowadzkę na drugie piętro tego budynku do jeszcze lepszego lokum. Tam dostaliśmy większy apartament z kilkoma pokojami, kuchnią i dużą łazienką. Tak w salonie, kuchni jak i łazience nie brakowało niczego. Co więcej po rowerowym wysiłku można się było zrelaksować w jacuzzi. Wszystkie te luksusy za niewygórowaną cenę 30 Euro od osoby za dobę ze śniadaniem. Tyle wygód w środku, zaś na zewnątrz dodatkowy plus czyli idealna lokalizacja. Chiavenna leży u zbiegu dwóch dróg krajowych zmierzających do Szwajcarii tzn. SS36 biegnącej na północ aż po przełęcz Spluga oraz SS37 wiodącej na wschód ku przełęczy Maloja i dalej do Sankt-Moritz. Dzięki temu przez kolejne dwie doby mogliśmy nie odpalać samochodów pozostawiając je na podwórku za domem. Naturalnym miejscem startu i mety dla obu naszych wycieczek były gościnne progi B&B „Al Ponte” przy Viale Maloggia. W programie każdej z nich był tylko jeden podjazd, więc mając pełen dzień do dyspozycji w ogóle nie musieliśmy się spieszyć z wyjazdami na trasy owych wspinaczek. Solidna drzemka, obfite śniadanie, kilka godzin na rowerze przy coraz lepszej pogodzie i okazja do właściwej regeneracji – na tego typu sportowych wakacjach niczego więcej nie było nam trzeba.

Postanowiłem, że w pierwszej kolejności sprawdzimy się na trudniejszym z dwojga miejscowych olbrzymów czyli Passo dello Spluga (2113 m. n.p.m.). Przełęcz ta ma wielkie znaczenie geograficzne. Rozdziela Alpy Lepontyńskie (nr 10) od Alp Retyckich (nr 15). Tym samym wedle naukowych założeń przebiega przez nią granica między dwoma podstawowymi częściami tego łańcucha górskiego tzn. Alpami Zachodnimi a Alpami Wschodnimi. Z kolei w ujęciu równoleżnikowym rozgranicza ona dorzecza: Renu na północy i Padu na południu. Co za tym idzie wody po północnej stronie owej przełęczy spływają do doliny Hinterrhein i kończą swój bieg w Morzu Północnym, zaś te z południowych zboczy płyną w dół Valle San Giacomo i ostatecznie docierają do Adriatyku. Droga przez przełęcz została wybudowana już w latach 1821-23 i na niektórych odcinkach stanowi prawdziwy majstersztyk z dziedziny architektury. Od czasu wybudowania tunelu pod sąsiednią przełęczą San Bernardino straciła jednak na swym strategicznym znaczeniu i w okresie od początku listopada do pierwszych dni maja bywa zamykana. Przez przejście to wiedzie również popularna trasa do górskiej wędrówki czyli 65-kilometrowa Via Spluga, łącząca szwajcarskie miasteczko Thusis w kantonie Graubunden z włoską Chiavenną w regionie Lombardia. Południowy podjazd pod nią stanowi też nie lada wyzwanie dla każdego kolarza, tym bardziej dla amatorów naszego pokroju. Wedle wszelkich źródeł jest to przeszło 30-kilometrowa wspinaczka o średnim nachyleniu 5,9 % i przewyższeniu co najmniej 1780 metrów. Jest zatem jednym z największych kolarskich wzniesień w całych Alpach. Na mojej prywatnej liście, przynajmniej do następnego lata zajmować będzie szóste miejsce. Z przejechanych przez mnie podjazdów większe przewyższenia miały tylko: Gavia, Iseran, Val Thorens, Stelvio i Rombo. Ewentualnie mógłbym jeszcze dodać Galibier liczony od Saint-Michel-de-Maurienne czyli obejmujący podjazd pod Col du Telegraphe.

Niestety jak dotąd była ona rzadko wykorzystywana w wyścigach kolarskich. Dwa razy przejechali przez nią kolarze biorący udział w Tour de Suisse i raz uczestnicy Giro d’Italia. Co ciekawe na szwajcarskim wyścigu w obu przypadkach podjeżdżano od południa czyli z włoskiej strony, zaś na włoskiej wieloetapówce wspinano się od północy z początkiem w szwajcarskim miasteczku Splugen. W 1957 roku podczas TdS przejechano przez nią na odcinku z Lugano do stolicy Liechtensteinu Vaduz. Premię górską na tej przełęczy wygrał Niemiec Lothar Friedrich, lecz sam etap padł łupem Włocha Colombo Cassano. Przeszło cztery dekady później czyli w 1998 roku wiódł przez nią etap z Varese do Lenzerheide. Na przełęczy pierwszy był Czech Pavel Padrnos, lecz na mecie tego odcinka triumfował Włoch Stefano Garzelli. Z kolei kolumna Giro przemknęła tędy w 1965 roku na bardzo długim i piekielnie trudnym etapie z Saas Fee do Madesimo. Odcinek ten liczył sobie aż 282 kilometry i prowadził przez cztery przełęcze: Furkę, Gottharda, San Bernardino i na koniec Splugę, w jej łatwiejszym północnym wydaniu czyli 8,8 kilometra o średnim nachyleniu 7,4 %. Zwycięzca tego etapu na pokonania takiej trasy potrzebował aż 9 godzin i 18 minut. Był nim Włoch Vittorio Adorni, który prowadził w tym wyścigu od sycylijskiej czasówki pomiędzy Catanią a Taorminą. Dokładnie tydzień po tym etapie prawdy na odcinku do Madesimo postawił kropkę nad „i” w sprawie generalnego zwycięstwa w Giro. Samotnie przejechał Splugę i na mecie wyprzedził następnych zawodników, swoich rodaków: Vito Taccone i Franco Bitossiego odpowiednio o 3:33 i 4:49.

Co prawda w późniejszym czasie Giro zajrzało jeszcze do Madesimo w 1987 roku, lecz tym razem etap kończył się podjazdem od strony Chiavenny. Przy tej okazji wyścig przemierzył 60% południowego podjazdu pod Splugę, zaś z sukcesu etapowego cieszył się wówczas wielce utalentowany Francuz Jean-Francois Bernard. W pełnej krasie Spluga miała się pojawić na trasie Giro w 2008 roku. Etap osiemnasty z Sondrio do Locarno początkowo miał mieć 192 kilometry i biec przez Splugę oraz San Bernardino. Niemniej organizatorzy zmienili swe oryginalne plany i połączyli oba miasta 146-kilometrowym, ledwie pagórkowatym, szlakiem wzdłuż jezior Como i Lugano. Tyle stanowiących tło mojego opowiadania lekcji z geografii i kolarskiej historii. Czas przejść do rzeczy czyli relacji z naszego podboju. Nie śpieszyło nam się z wyjazdem. Daliśmy sobie sporo czasu na poranny odpoczynek. Wystartowaliśmy ku nowej przygodzie około 10:50, ale tylko w czwórkę bo Darek potrzebował jeszcze więcej czasu na swe przygotowania. Chciał wystartować około południa, lecz te jego plany wzięły w łeb gdy gospodyni poprosiła go przeniesienie naszych rzeczy do obiecanego apartamentu na drugim piętrze. Tym sposobem oddał nam cenną przysługę, po czym zapoznał się z wydrukowanym przez mnie profilem podjazdu pod Splugę, wyszedł z domu dopiero o 13:50 i pojechał na … Maloję. Nieźle się później uśmiałem z relacji mojego przyjaciela, gdy sam rozbawiony opowiadał o tym, że jadąc w obranym przez siebie kierunku dziwił się, że ta Spluga coś podejrzanie łagodna względem danych, które widział na wykresie. Nasz kwartet nie miał podobnych problemów z nawigacją. Wychodząc z domu skręciliśmy w lewo i zjechaliśmy 700 metrów do centrum miasteczka. Tam stanęliśmy na chwilę przy małym rondzie u zbiegu obu dróg krajowych.

Podjazd pod Splugę rozpoczyna się na Via Giosue Carducci przy barze „Povero Diavolo” (Pod Biednym Diabłem). Pierwsze 1200 metrów wiodło jeszcze na terenie miasta. Na pierwszym kilometrze całkiem zdrowe tempo podyktował Dawid. Przejechaliśmy razem około dwa kilometry, gdy bardzo zdecydowanie zaatakował Jakub. Wolałem nie bawić się w tego typu harce na samym początku 30-kilometrowego podjazdu. Trzeba było dobrze rozłożyć swe siły na dwie godziny jazdy i tak długi podjazd zacząć ostrożnie. Dawid został z tyłu, zaś ja jechałem wraz z Piotrkiem mając Kubę na widoku. Zakładałem, że złapiemy go nieco wyżej, gdy po piątym kilometrze podjazd stanie się bardziej wymagający. Stało się to nieco szybciej, bo pod koniec piątego kilometra. Po drodze Jakub zdołał jeszcze wygrać „lotną premię” we wsi noszącej imię jego patrona czyli San Giacomo Filippo (3,7 km od startu). Jechaliśmy przez las wzdłuż potoku Liro. Pod koniec szóstego kilometra przemknęliśmy przez pierwszy, ledwie 200-metrowy tunel. Po przejechaniu 7,2 kilometra dojechaliśmy do osady Gallivaggio, gdzie wybudowano sanktuarium poświęcone Matce Boskiej, która w październiku 1492 roku ukazała się dwóm wieśniaczkom zbierającym w tej okolicy kasztany. Za Gallivaggio pokonaliśmy zielony mostek ze stali. Następnie przemknęliśmy przez Lirone i wraz z początkiem dziesiątego kilometra dotarliśmy do wioski Cimaganda (9,1 km). W tej okolicy stromizna sięgnęła poziomu 11,1 %. Wspinaczka powoli się rozkręcała tzn. na pierwszych trzech kilometrach średnie nachylenie wyniosło 5 %, na kolejnych trzech już 6,8 %, zaś na trzeciej „trójce” 7,1 %. Od szóstego kilometra jechałem na przełożeniu 39/24, Piotr czasami wrzucał tryb 27. Podjazd trzymał jeszcze dobre dwa kilometry tzn. do wioski Prestone (11,3 km). Zgodnie współpracując przejechaliśmy 11,5 kilometra o średnim nachyleniu 6,5 % w tempie 15,8 km/h. Najtrudniej było na początku siódmego kilometra, gdzie stromizna po 6,2 kilometra od startu sięgnęła 11,7 %.

Za Prestone mogliśmy przez chwilę odpocząć na płaskim, a nawet lekko zjazdowym odcinku wzdłuż Lago di Prestone, który zakończył się wjazdem do wioski Pietra. Za nią czekał nas podjazd ku Campodolcino (12,9 km), kończący się na wysokości żółtego kościółka z XVI wieku pod wezwaniem San Primo. Przejechaliśmy kamienny mostek nad spływającym z prawej strony górskim potokiem i wjechaliśmy do centrum tej miejscowości, gdzie czekał nas kolejny kilkusetmetrowy zjazd, na którym tempo chwilowo wzrosło do 39 km/h. Na początku piętnastego kilometra zaczęły się kolejne „schody” i zarazem najpiękniejszy fragment całego wzniesienia. Najciekawiej było na szesnastym i siedemnastym kilometrze gdzie trzeba było pokonać 10 ciasnych wiraży oraz 6 mokrych galerii i ciemnych tuneli o różnej długości. Wszystko to na odcinku o średnim nachyleniu 9 %, gdzie stromizna pięć razy przekroczyła poziom 10 %, przy max. 15 %. Mogę zaręczyć, iż łatwo mi nie było. Tym bardziej, że Piotrek jechał na tyle mocno, że zacząłem się zastanawiać jak długo z nim jeszcze wytrzymam. Mimo tego starałem się mu dawać równie mocne zmiany. Po przejechaniu tego „odcinka specjalnego” w połowie osiemnastego kilometra wjechaliśmy do Pianazzo (17,5 km). Po pokonaniu dwóch wiraży i kolejnych 800 metrów minęliśmy wlot do ciemnego tunelu, który prowadził do wspominanego przez mnie ośrodka sportów zimowych Madesimo. Jednak nie był on naszym celem, więc na zakręcie odbiliśmy w lewo. Pod koniec dziewiętnastego kilometra przemknęliśmy przez 200-metrowy tunel Cresta, zaś pomiędzy km 19,6 a 20,4 znacznie dłuższy tunel Teggiate. Wyjechawszy z jego drugiej części znaleźliśmy się już powyżej górnej granicy lasu. Niedługo później przejechaliśmy cztery serpentyny wokół osady Cantoniera di Teggiate (20,9 km).

Następnie pod koniec 22 kilometra pokonaliśmy ostatni z tuneli i wjechaliśmy na długą prostą pomiędzy Boffalorą (22,2 km) a Stuettą (23,9 km). Na wysokości Palu (22,5 km) miałem drobny kryzys, ale zacisnąłem zęby i utrzymałem koło Piotra. W tym odsłoniętym terenie dość mocno wiało z naprzeciwka, lecz na szczęście im bliżej Stuetty tym teren coraz bardziej łagodniał. Minęliśmy maleńki kościółek w romańskim stylu dojeżdżając do wybudowanej w 1931 roku tamy, za którą na wysokości około 1900 m. n.p.m. powstało Lago di Montespluga. Blisko 12,5-kilometrowy odcinek między Prestone a Stuettą miał średnio 7 % i przejechaliśmy go w tempie 14,5 km/h. Po pokonaniu kolejnych kilkuset metrów, dokładnie w połowie 25 kilometra wjechaliśmy na wysokość wspomnianego jeziorka. Do przełęczy brakowało nam jeszcze sześciu kilometrów, z czego kolejne trzy były zupełnie płaskie wzdłuż brzegów zbiornika. Piotrek raz jeszcze dodał gazu. Ten łatwy odcinek przejechaliśmy ze średnią prędkością 32 km/h, przy max. 36 km/h. Na jego północnym krańcu znajduje się górska wioska Montespluga, która zimą jest odcięta od świata. Biorąc zakręt w prawo za „Albergo Posta” ujrzeliśmy przed sobą początek ostatniego fragmentu wzniesienia zaczynający się na wysokości tamtejszego kościoła. Finałowy odcinek miał 2800 metrów długości. Znajdowało się na nim 10 klasycznych wiraży, po czym 4 łagodniejsze zakręty na ostatnich 500 metrach wspinaczki. Średnie nachylenie tego fragmentu trasy to 7,3 %, przy maksimum dwukrotnie sięgającym 13 %. Podjazd trzyma praktycznie do końca, gdyż 150 metrów przed finałem licznik pokazał mi jeszcze wartość 9,7 %. Końcówkę pokonaliśmy w tempie 13,6 km/h. Natomiast na przebycie całego wzniesienia potrzebowaliśmy 1 godziny 55 minut i 33 sekund co oznacza, iż wspinaliśmy się ze średnią prędkością 15,915 km/h, wykręcając VAM na poziomie 928 m/h.

Na górze zameldowaliśmy się o 12:45. Na tej wysokości było tylko 15 stopni tj. o szesnaście mniej niż dwie godziny wcześniej w Chiavennie. Dodatkowo chłodził nas północny wiatr. Zrobiliśmy sobie nawzajem zdjęcia pod tablicą i stanęliśmy do wspólnej fotki, którą wykonał nam jeden z turystów. Złapałem też widoczki po obu stronach granicy, okoliczne wzgórza, przeszklone pomieszczenie dawnego posterunku granicznego i przystanek autobusowy. Piotr uwiecznił swój rower na tle XIX-wiecznego kamienia granicznego. Następnie chowając się przed wiatrem po południowej stronie dwupiętrowego budynku poczęliśmy wyglądać naszych kolegów. Kuba przyjechał po 22, zaś Dawid po 40 minutach. Dario przetestował Splugę dopiero następnego dnia. Na spokojnie czyli z dziewięcioma przystankami po drodze wjechał na nią w czasie 2 godzin i 55 minut. Bez postojów uzyskałby czas około 2 godzin i 42 minut. Zjazd ze Splugi rozpoczęliśmy o 13:30. Ja wielokrotnie stawałem. Kusiło mnie nawet aby podjechać krótki odcinek do Madesimo, lecz zniechęcił mnie do tego ciemny 600-metrowy na dojeździe do Scalcoggii. Dłuższą chwilę spędziłem na krętym odcinku w połowie wzniesienia, gdzie starałem się uchwycić piękno ciasno zawiniętych serpentyn. Ostatecznie do naszej bazy zjechałem około piętnastej po przejechaniu 62,5 kilometra o łącznym przewyższeniu 1802 metrów. Tyle roweru mi wystarczyło. Ale jeden z nas nie miał jeszcze dość. Jakub nie czuł się zaspokojony. Bezskutecznie namawiał nas na dokładkę. Ostatecznie pojechał sam. Najpierw zaserwował sobie bardzo kręty i niemal 5-kilometrowy do Pianazzoli (660 m. n.p.m.). Następnie podjechał 2,5 kilometra w górę Via Rezia do miasteczka Borgonovo. Tam z bliska obejrzał wodospad ponad kampingiem Acquafraggia. Darek wrócił z Maloji dopiero około osiemnastej. W tym czasie ja z Dawidem i Piotrem wybrałem się na spacer po starej części Chiavenny, kończąc wypad obiadokolacją w pizzerii na Piazza Betracchi.