Passo di Sant’Antonio
Autor: admin o poniedziałek 13. sierpnia 2018
DANE TECHNICZNE
Wysokość: 1489 metrów n.p.m.
Przewyższenie: 649 metrów
Długość: 8,2 kilometra
Średnie nachylenie: 7,9 %
Maksymalne nachylenie: 12,8 %
PROFIL
SCENA i AKCJA
Z gwarnego schroniska pod Tre Cime di Lavaredo do cichego Cosderouibe zjechaliśmy kilka minut przed siedemnastą. Udało się to zrobić na sucho, choć zachmurzone niebo w dolnych partiach zjazdu straszyło ulewą. Zapakowaliśmy się do auta i zjechaliśmy krótki odcinek na postój w Auronzo di Cadore. Przed tym etapem mocno zastanawiałem się jaki okoliczny podjazd wybrać do roli małego deseru po poniedziałkowym daniu głównym. W grę wchodziły dwa wzniesienia czyli Forcella Cibiana (1530 m. n.p.m.) oraz Passo Sant’Antonio (1489 m. n.p.m.). Ta pierwsza przełęcz pod każdym względem wyglądała nieco ciekawiej od św. Antoniego. Wschodni podjazd na nią rozpoczynany na moście Ponte di Boite nieopodal miejscowości Venas di Cadore ma bowiem 762 metry przewyższenia co na dystansie 9,8 kilometra daje średnie nachylenie rzędu 7,8%. Tym samym ta właśnie wspinaczka byłaby pod każdym względem trudniejsza: wyższa, większa, dłuższa i bardziej stroma. Do tego jeszcze nieco popularniejsza czyli częściej używana na trasach Giro d’Italia, albowiem Cibiana na trasach wyścigu Dookoła Włoch pojawiła się czterokrotnie. Po raz pierwszy w 1966 roku, potem w latach 1970 i 1988, zaś ostatnio w sezonie 2011 na hardcorowym etapie piętnastym, który oprócz niej w swym programie miał też podjazdy pod Piancavallo, Giau, Fedaię i stromy finał przy Rifugio Gardeccia. W normalnych okolicznościach długo bym się nie zastanawiał „na którego konia postawić”. Opcja z Cibianą miała niemal same zalety i tylko jedną wadę. Aby dotrzeć do podnóża tego podjazdu trzeba by zjechać z najkrótszego szlaku łączącego Auronzo z Vittorio Veneto. Odbić w bok na wysokości widzianego dzień wcześniej Lozzo di Cadore i przejechać dodatkowe 19 kilometrów. Potem oczywiście drugie tyle w drodze powrotnej. Jednym słowem należałoby spędzić dodatkowe trzy kwadranse w samochodzie oraz może kwadrans więcej na rowerze co przełożyłoby się lekko licząc na dodatkową godzinę w podróży. Tymczasem pora była późna, moi kompani nieskorzy do drugiej wspinaczki i chcąc uczynić zadość świeckiej tradycji (due salite al giorno) wypadało mi poprzestać na Passo Sant’Antonio.
Do tej góry nie musiałem dojeżdżać. Początek owej wspinaczki widziałem z parkingu, na którym się zatrzymaliśmy po przyjeździe do Auronzo. To znaczy z placu naprzeciw kościoła San Lucano Vescovo. Szosowy szlak na przełęcz św. Antoniego wiedzie drogą SP532 i liczy sobie 9,1 kilometra. Niemniej tak naprawdę liczy się tylko środkowe 6100 metrów o średnim nachyleniu 9,1%. Pierwsze 1300 metrów to łagodny odcinek o średniej 4,5%, zaś ostatnie 1700 to już falsopiano o przeciętnym nachyleniu 2,1%. Na piętnastym etapie ubiegłorocznego Giro ten podjazd był premią górską drugiej kategorii. Pośród pięćdziesięciu nowych wzniesień jakie przejechałem w sezonie 2018 okazał się najmniejszym pod względem przewyższenia. Niemniej nie było co wybrzydzać. Skoro na górskim odcinku do Sappady, zapamiętanym ze zwycięskiego rajdu Simona Yatesa, ów skromny Antoni był w stanie „wykończyć” takiego asa jak Fabio Aru to znaczy, iż wart był zobaczenia. Wspomniana droga nr 532 przez przełęcz św. Antoniego łączy krainy Cadore (Valle d’Ansiei) oraz Comelico (Alta Valle del Piave). Przy czym o ile od południa szlak jest tylko jeden to na stronę północną można zjechać na dwa sposoby. Po pierwsze trzymając się owej szosy pognać w dół do miejscowości Padola. Można też na wysokości około 1470 metrów n.p.m. skręcić w prawo na szosę SP6 by poprzez wioskę Danta di Cadore dotrzeć do Campitello. Ten drugi wariant trasy wybrali organizatorzy 101. Giro d’Italia. Tak czy owak zaczynając podjazd w Auronzo trzeba najpierw pokonać stromy i kręty szlak (z 16 wirażami) prowadzący przez wąską i zalesioną dolinę potoku Diebba. „La Corsa Rosa” jak dotąd trzykrotnie wizytowała Passo Sant’Antonio. Po raz pierwszy w roku 1970, gdy podobnie jak w 2018 podjeżdżano od południa. Działo się to na etapie z Rocca Pietore do Dobbiaco wygranym przez Franco Bitossiego. Na premii górskiej pierwszy zameldował się wówczas Belg Martin Van den Bossche. Następnie w sezonie 2011 na odcinku z austriackiego Lienzu do Monte Zoncolan przetestowano podjazd północny. Na przełęczy najszybciej pojawił się Włoch Gianluca Brambilla, zaś na mecie Bask Igor Anton. Natomiast przed rokiem pierwszy na tą przełęcz wjechał Giulio Ciccone.
Ruszyłem pod górę kwadrans po szóstej, wcześniej umawiając się z kolegami, iż będą na mnie czekać niespełna półtorej godziny. Kalkulowałem, iż potrzebuję około 40, max. 45 minut na sam podjazd. Do tego doliczyłem sobie kilka minut w ramach postoju na przełęczy, no i pół godziny na zjazd z pewną liczbą foto-przystanków. Temperatura była przyjemna czyli 24 stopni na starcie i 18 na przełęczy. Pierwsze 650 metrów w terenie zamieszkanym, a potem skręt w lewo czyli wjazd w las. Już pod koniec pierwszego kilometra (a zatem praktyka rozminęła się z teorią) licznik pokazał chwilową stromiznę na poziomie 12%. Pod koniec drugiego kilometra w dwóch miejscach zanotował już 12,8%. O tym akurat zostałem ostrzeżony, bowiem książka informowała, iż trzeba będzie tu pokonać odcinek 460 metrów o średniej 10,9%. Pierwsze dwa zakręty minąłem po 1100-1200 metrach od startu. Kolejne pojawiły się dopiero na początku trzeciego kilometra. Wszystkie oznakowane tablicą, z numeracją liczoną z góry na dół czyli jako pierwszy pokazał mi się „tornante numero 16”. Droga jak można było przypuszczać okazała się cicha. Z rzadka przemknął jakiś samochód. Aż tu nagle dostrzegłem, iż goni mnie jakiś inny cyklista. Dzielący nas dystans szybko połykał i niebawem pod koniec piątego kilometra ów szczupły jegomość mnie doszedł. Choć forma już nie ta co przed laty to mimo wszystko na razie rzadka jeszcze zdarza mi się być przeganianym przez innych amatorów kolarstwa. Niemniej ten „cicloamatore” był poza moim zasięgiem. Nawet nie miałem co próbować zaczepić się na jego kole. Trzeba było się trzymać własnego rytmu jazdy. Tym bardziej, że początek piątego i początek szóstego kilometra były najtrudniejszymi fragmentami tego wzniesienia. Na pierwszym z tych sektorów trzeba było przejechać 440 metrów o średniej 11,4%, zaś na drugim 380 metrów z przeciętną 11,6%.
Dokładnie po przejechaniu sześciu kilometrów minąłem restaurację Ai Lares. Na tej posesji wisiał jeszcze różowy baner pozdrawiający uczestników Giro 2018. Tuż jej białym budynkiem w prawo odchodziła droga SP6dir dająca pierwszą możliwość zjazdu przez Dantę do Campitello. Od tego rozjazdu do końca prawdziwej wspinaczki zostało mi już tylko 850 metrów. W końcówce przeważał już niemal płaski teren. Owszem trafiły się jeszcze dwa odcinki podjazdu. Niemniej krótkie i o nachyleniu do 7-8%. Możliwe do pokonania z rozpędu. Niespełna 200 metrów przed finałem minąłem drugi skręt na Danta di Cadore. To właśnie tą drogą zjechał w kierunku Comelico peleton Giro d’Italia. Na przełęczy nie spotkałem nikogo. Hotelik Albergo S. Antonio był „zamknięty na cztery spusty”. Cóż było robić? Strzeliłem kilka zdjęć, nagrałem dwa filmiki i zawróciłem do Auronzo zobaczyć jak bawią się koledzy. Podjazd wyszedł mi nie najgorzej. Wedle najdłuższego segmentu znalezionego na stravie dystans 8,51 kilometra przejechałem w 39:14 (avs. 13 kmh z VAM 935 m/h). Prędkość pionowa nie mogła być rewelacyjna choćby z uwagi na końcowe wypłaszczenia. Bardziej konkretnie wyglądał mój wynik na przeszło 6-kilometrowym sektorze „Salita Pura”. Ten przejechałem w 34:04 (avs. 11,1 km/h z VAM 1055 m/h) o ile faktycznie na odcinku 6,3 kilometra było tu aż 599 metrów przewyższenia. Człowiek, który mnie wyprzedził czyli niejaki Mattia Pinosio był o dwie klasy lepszy. Całe wzniesienie przejechał w czasie 32:26 z VAM na poziomie 1131 m/h, zaś stromy środek w 28:09 czyli 1277 m/h. Nawet przed pięciu-dziesięciu laty byłby dla mnie za szybki. Traciłem do niego m/w tyle co z kolei on do asów zawodowego peletonu. Miejscowy KOM należy bowiem do Szwajcara Sebastiana Reichenbacha i Włocha Davide Formolo, którzy ów 6-kilometrowy segment wjechali w 21:47 (avs. 17,4 km/h z VAM 1650 m/h). Z powrotem do miasta wyrobiłem się w ustalonym limicie czasu. Moi kompani stołowali się w Ristorante – Pizzeria Al Rio. Przed wycieczką do Vittorio Veneto za przykładem Tomka zamówiłem sobie do kawy kawałek ciasta Bosco Nero.
GÓRSKIE ŚCIEŻKI
https://www.strava.com/activities/1770079608
https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/1770079608
ZDJĘCIA
FILMY