Notschrei & Schauinsland
Autor: admin o niedziela 3. czerwca 2012
Jako się rzekło nasz sobotni rekonesans nie był nazbyt wymagający. Ograniczył się do zdobycia tylko jednej nieszczególnie trudnej przełęczy. Tym niemniej długa samochodowa podróż na zachodnie krańce Niemiec dać nam się musiała we znaki bardziej niż przypuszczaliśmy. Nie nastawiając budzika na niedzielny poranek spaliśmy jak zabici do dziesiątej. Zanim zjedliśmy śniadanie i wyszykowaliśmy się w drogę było już południe. Szczęśliwie na spotkanie z kolejnymi górami nie musieliśmy jechać daleko. Gorzej, że niebo nie zwiastowało na ten dzień dobrej pogody. Drugi etap naszego Schwarzwald Rundfahrt mieliśmy zacząć w Kirchzarten położonym niespełna 10 kilometrów na wschód od Freiburga. Ponad 30-kilometrowy dojazd z Bahlingen miał nam zająć około pół godziny. Wyszło nieco więcej z uwagi na przymusowe tankowanie. Położone u podnóża Schwarzwaldu Kirchzarten jest miasteczkiem z kolarskimi tradycjami. Od 1997 roku gości uczestników jednego z najtrudniejszych maratonów w światku kolarzy MTB, a mianowicie Black Forest Ultra Bike Maraton. W tym roku na starcie tej imprezy stanąć miało blisko 5.000 uczestników, dla których przygotowano pięć wersji trasy – w tym najtrudniejszą o długości 116 km i łącznym przewyższeniem 3150 metrów. Nas na dwa tygodnie przed wielkim świętem górali czekało znacznie prostsze zadanie.
Oryginalny plan zakładał zrobienie dwóch podjazdów z jednej bazy wypadowej. Mieliśmy podjechać z Kichrzarten do stacji narciarskiej Notschrei (1119 m. n.p.m.) i dalej pokonawszy kilka kilometrów po płaskowyżu dotrzeć do przełęczy Schauinsland (1182 m. n.p.m.), po czym zjechać do Freiburga. W mieście tym zawrócić i znaną nam już trasą wrócić do Kirchzarten przy okazji zaliczając bardzo solidny podjazd pod Schauinsland. Kiepska pogoda zweryfikowała te plany, ale i tak przy sporej dozie samozaparcie udało się wziąć oba wzniesienia. Po znalezieniu parkingu w centrum sennego Kirchzarten ruszyliśmy na Notschrei zjeżdżając z Freiburger Strasse. Z tej głównej ulicy skręciliśmy w Oberrieder Strasse przejeżdżając między polem kempingowym a miejscowym stadionem piłkarskim. Po przejechaniu 1,1 km wjechaliśmy na prowadzącą w góry szosę nr L126. Na drugim kilometrze po lewej ręce mieliśmy miejscowe lotnisko, zaś przed nami w górze niestety co raz bardziej stalowoszare chmurzyska. Po przejechaniu 2,9 kilometra minęliśmy zjazd w drogę K4960, zaś kilometr dalej miasteczko Oberried. Podjazd jeszcze na dobre się nie zaczął. Na pierwszych czterech kilometrach średnie nachylenie podjazdu wyniosło bowiem ledwie 1,9 % przy max. 3,9 %. Notschrei (13,7 km przy średniej 5,4 %) to niewątpliwie podjazd o dwóch obliczach tzn. łagodnym w pierwszej części i znacznie bardziej surowym w drugiej fazie. Przy tym to jedyny z największych podjazdów Schwarzwaldu, który pokazał się na trasie Tour de France. Uczestnicy Touru przemknęli tędy podczas drugiej tercji trzyczęściowego pierwszego etapu „Wielkiej Pętli” z roku 1971. Pierwszy na szczycie był słynny Holender Joop Zoetemelk.
Na piątym i szóstym kilometrze wciąż jeszcze jechaliśmy wśród porozrzucanych wzdłuż drogi domostw, acz najbardziej przykuł nasza uwagę rodzaj akweduktu wybudowany po prawej stronie szosy, który minęliśmy jakieś 5,2 kilometra od centrum Kirchzarten. Środkowa część podjazdu była już solidniejsza, lecz wciąż nie zmuszała do większego wysiłku. Odcinek między 4 a 7,6 km od startu miał średnie nachylenie 4,4 % przy max. 7,8 %. Żarty skończyły się z chwilą gdy przyszło nam minąć boczną drogę K4959 wiodąca ku wiosce Sankt Wilhelm. Trzeba było trzymać się głównego szlaku czyli L126, lecz znak drogowy z góry ostrzegał iż wkrótce trzeba się będzie zmierzyć z 14%-ową stromizną. Droga weszła w las i zaczęła się piąć w górę pod mniej przyjemnym kątem. Dość powiedzieć że ostatnie sześć kilometrów tego wzniesienia miało średnio 8 %, a max. 13,3 % – czyli z grubsza zgodnie z drogowym ostrzeżeniem. Najmniej przyjemne było pierwsze półtora kilometra tej stromizny kończące się w okolicy parku rozrywki Steinwasen (9,3 km). Do tego czasu można się już było oswoić z czekającymi nas trudami i w właściwymi sobie rytmie uporać się z pozostałym do szczytu dystansem. Przejechanie tego niespełna 14-kilometrowego podjazdu zajęło mi przeszło 46 minut przy średniej prędkości 17,7 km/h. Około 10 minut przyszło mi czekać na Darka, po czym jak zwykle chwila dla fotoreporterów i przygotowanie do zjazdu. Na górze zaczęło mżyć i było tylko 15 stopni Celsjusza. Zgodnie podjęliśmy decyzję by od razu zjechać do Kirchzarten i przeczekać w dolinie nieuchronnie zbliżający się deszcz, a potem podjechać samochodem do Freiburga i stamtąd zaatakować Schauinsland jeśli aura pozwoli.
Pogoda była jednak dla nas mocno niełaskawa. Już na zjeździe z Notschrei nieźle nas zlało co widać po zdjęciach w załączonej galerii, które tradycyjnie robiłem w drodze powrotnej. Fotki bardziej „suche” są autorstwa Darka i zostały zrobione jeszcze podczas drogi na górę. W trakcie dwóch godzin między naszym powrotem do Kirchzarten, a nieśmiałym wyjściem z auta zaparkowanego na jednej z bocznych uliczek Wiehre, południowej dzielnicy Freiburga lało w zasadzie bez przerwy. Momentami tak mocno, iż zacząłem powątpiewać w sens dalszego czekania na zmiłowanie się niebios. Realizacja nawet zmienionej wersji niedzielnego programu stała pod znakiem zapytania. Jednak chcąc podczas tych trzech-czterech dni zdobyć całą siódemkę najciekawszych podjazdów w południowej części Schwarzwaldu nie mieliśmy wielkiego wyboru. W niedzielę musieliśmy zaliczyć co najmniej dwa wzniesienia. Gdy po siedemnastej deszcz nieco zelżał ubrani w nowe stroje zaczęliśmy szykować się do „mokrej roboty”. Ostatecznie ruszyliśmy około 17:40. Czekał nas 17-kilometrowy podjazd o średnim nachyleniu 5,3 %. W sumie dość podobny do pierwszego, że również łatwy na pierwszych kilometrach. O tyle zaś różny, iż nieco dłuższy i przede wszystkim najtrudniejszy w swej środkowej, a nie końcowej fazie.
Przez pierwsze kilometry na ulicy Gunstertal Strasse towarzyszyły nam biegnące na terenie miasta po ulicy, zaś później wzdłuż szosy, po lewej jej stronie tory tramwajowe. Swego rodzaju atrakcją turystyczną była niewątpliwie wąska brama wjazdowa do miasteczka Gunstertal (2,2 km od startu). Podjazd do zjazdu na miejscowość Horben (5,4 km) był łagodny, bo ze średnim nachyleniem 2,9 % i max. 8 % w połowie piątego kilometra. Dopiero po rozejściu się dróg zaczęła się prawdziwa wspinaczka. Nasza szosa L124 odbiła w lewo, prosto w gęsty i mokry las by już na początku siódmego kilometra zaskoczyć nas blisko 13 %-ową stromizną. Potem jeszcze dwa razy nachylenie skoczyło do 10 % na początku dziewiątego i pod koniec jedenastego kilometra. Ogółem środkowa część wzniesienia (między 5,4 a 11 km od startu) miała średnio 7,1 %. Korzystałem w tych chwilach z przełożenia 39×21. Podjazd cały czas szedł przez las. W końcowej fazie było nieco łatwiej od strony technicznej. Ostatnie sześć kilometrów o średniej 5,9 % i max. niespełna 9 %. Jednak z drugiej strony jazdę utrudniał nasilający się deszcz i temperatura, malejąca wraz z nadchodzącym wieczorem i wzrastającą wysokością. Gdy po niespełna 59 minutach dotarłem na przełęcz na górze mocno wiało i było tylko 11 stopni Celsjusza.
Na piękne widoki, które zwiastuje nazwa tej góry nie miałem co liczyć. Zważywszy na chłodną, wietrzną i „zapłakaną” aurę nie w głowie było mi też szukać znajdującego się w pobliżu muzeum górnictwa. Skwapliwie skorzystałem z ochrony przed wiatrem jakie oferowała wybudowana na pobliskim pagórku wiata i tam poczekałem na przyjazd Darka. Korzystając z tej osłony przyszykowaliśmy się do drogi powrotnej. Zjazd w takich warunkach rzecz jasna nie należał do przyjemności. Niemniej mogliśmy być z siebie zadowoleni, że mimo przeciwności losu zdobyliśmy i ten podjazd o niebagatelnym przewyższeniu blisko 900 metrów. W drodze powrotnej do naszej bazy noclegowej zatrzymaliśmy się po dwudziestej na ponad godzinny spacer po centrum Freiburga. Doszliśmy do miejscowej starówki, na której głównym placu dominuje okazała rzymskokatolicka Katedra Najświętszej Marii Panny (Münster Unserer Lieben Frau) – arcydzieło gotyku z XIII wieku. Zajrzeliśmy do środka, gdzie tak nam się spodobał klimat tego miejsca, iż zostaliśmy już do końca celebrowanej właśnie mszy. Mieliśmy okazje pomodlić się do Stwórcy m.in. o lepszą pogodę na kolejne sześć dni naszej wyprawy.