Platzerwasel & Linge
Autor: admin o środa 6. czerwca 2012
Środę rozpoczęliśmy od przeprowadzki z górskich ostępów do położonego w dolinie i na styku kilku szlaków Munster. W szybkim znalezieniu nowego lokum pomogły nam turystyczne ulotki znalezione w Le Londenbach. Za niewielkiego pieniądze trafił nam się nieduży, acz nowocześnie wyposażony apartament znajdujący się na pierwszym piętrze szeregowca we wschodniej części tej miejscowości. Pogoda była nieciekawa, więc nie spieszyliśmy się z rozpakowaniem bagaży i zagospodarowaniem nowego miejsca. Ostatecznie na rowery wsiedliśmy dopiero około wpół drugiej. Naszym pierwszym celem była położona na południowy-zachód od miasta przełęcz Platzerwasel (1193 m. n.p.m.), która dwukrotnie pojawiła się na trasie Tour de France. Po raz pierwszy w 1967 roku gdy zdobył ją Hiszpan Jesus Aranzabal. Odcinek ze Strasburga do Ballon d’Alsace wygrał triumfator TdF z roku 1966 Francuz Lucien Aimara. Etap ten dał koszulkę lidera późniejszemu zwycięzcy Rogerowi Pingeon oraz był sceną klęski głównego faworyta tej imprezy Raymonda Poulidora. Słynny „Poupou” stracił tego dnia jedenaście minut do swych rywali i zarazem życiową szansę na wygranie „Wielkiej Pęli”, w krótkim okresie bezkrólewia pomiędzy panowaniem Anquetila i Merckxa. Tour zawitał tu ponownie po przeszło czterech dekadach, gdy w 2009 roku premię górską zgarnął Sylvain Chavanel, na etapie z Vittel do Colmar wygranym przez Heinricha Hausslera.
Suche liczby nie świadczą o tej górze najlepiej, ale dane te są mylące. Teoretycznie wzniesienie jest długie, ale za to niezbyt strome tzn. ma około 17 kilometrów przy średnim nachyleniu niespełna 5 %. Tym niemniej faktycznie składa się z dwóch skrajnie różnych połówek. W zasadzie można rzec, że zaczyna się nie w Munster, lecz dopiero po przejechaniu pierwszych 8-9 kilometrów w okolicy Sondernach. Ruszyliśmy w drogę przy temperaturze 20 stopni, lecz z szarym niebem nad głowami zwiastującym deszcz. Pierwsze kilometry i kolejno przejeżdżane miejscowości mijały szybko. Najpierw Luttenbach (2,1 km), potem Tiefenbach (3,3 km) oraz Muhlbach-sur-Munster (4,8 km). Cały czas niemal płasko, a na tablicach nazwy czysto germańskie. Za Muhlbach droga D10 skręca bardziej na południe, lecz nadal nie zmusza do większego wysiłku. Przejechałem Metzeral (6,5 km) i dotarłem do Sondernach (8,3 km), w którym miał zakończyć się ów delikatny wstęp do podjazdu. Dość powiedzieć, że pierwsze 8 kilometrów od startu w centrum Munster miało średnie nachylenie 2 % przy max. 5,5 % po przejechaniu 7,4 kilometra. Za Sondernach po prawej stronie drogi pojawił się pierwszy kamień odliczający kolejne kilometry i wysokość bezwzględną, lecz na diametralną zmianę ukształtowania terenu trzeba było poczekać jeszcze dobry kilometr. Obraz zmienia się na wirażu w prawo (jakieś 9,4 km po starcie), na którym droga opuszcza Valle de Sondernach i zmienia się w górski szlak pod nazwą D27.
Na kolejnych 7 kilometrach można się było zagotować. Góry tego typu potrafią być podstępne, zaś konieczna zmiana rytmu trudna do przełknięcia. Do tej pory jechałem na blacie i przełożeniach 53×19, względnie 53×21. Teraz musiałem zrzucić łańcuch na małą tarczę i jak długo się da korzystać z układu 39×21. Na wysokości 1040 metrów n.p.m. niespełna dwa kilometry przed przełęczą zamiast wziąć wiraż w prawo omyłkowo pojechałem prosto i po przejechaniu około siedmiuset metrów dotarłem do ośrodka narciarskiego Schnepfenriedwasen. Zdawszy sobie sprawę ze swego błędu po chwili zawróciłem i po dojeździe do wspomnianego zakrętu kontynuowałem wspinaczkę na Platzerwasel. Przeszło 6-kilometrowy odcinek od Sondernach do owego zakrętu miał średnio 7,6 % przy max. 13,3 % po przejechaniu 12,1 kilometra. Aczkolwiek jeszcze w dziesięciu innych miejscach wykres z licznika pokazał mi co najmniej 10 %. Najtrudniejszy czternasty kilometra miał średnie nachylenie 9,3 %. Końcówka podjazdu czyli ostatnie 1800 metrów po re-starcie bynajmniej nie była łatwiejsza. Stromizna 9,1 % przy max. 14 % na 400 metrów przed finałem i 13,3 % w ostatnim wirażu przed przełęczą zmusiła mnie do skorzystania z trybu 24. Dodatkowo życie uprzykrzał chłód (temperatura spadła do 10 stopni) i coraz mocniejszy deszcz. Pomimo osłony lasu we znaki dawał się też przenikliwy wiatr. Na górę wjechałem w czasie ponad 58 minut (odliczywszy straty z Schnepfenried) czyli ze średnią prędkością 17,2 km/h. Na przełęczy nie było się gdzie schować przed „urokami” pogody. Jedyna chatka postawiona obok leśnej zatoczki parkingowej była zamknięta.
Po zjechaniu do Munster nie od razu pojechaliśmy na kolejną górę, lecz na przeszło godzinkę wróciliśmy do domu. Szczęśliwie niebo nieco się przejaśniło. Około wpół do szóstej znów podjechaliśmy do centrum Munster, skąd tym razem mieliśmy udać się na północ by zdobyć Collet du Linge (987 m. n.p.m.). Góra niepozorna, lecz dość solidna – 11,3 km przy średniej 5,3 %. Jako, że mieliśmy ją praktycznie pod nosem tym bardziej żal byłoby ją przegapić. Trzykrotnie pojawiła się ona na trasie Tour de France. Dawnymi czasy w latach 1957 i 1967 gdy zdobywali ją Louis Bergaud i wspomniany już Aranzabal, na opisanym już powyżej etapie. Natomiast bardziej współcześnie tj. w 2001 roku najszybciej zameldował się na niej Laurent Jalabert, na wygranym przez siebie odcinku ze Strasburga do Colmar. Tym niemniej za każdy razem uczestnicy Touru podjeżdżali na Linge od łatwiejszej zachodniej strony, więc nasz szlak na ta przełęcz występował podczas „Wielkiej Pętli” jedynie w roli zjazdu. Pierwsze dwa kilometry wiodące po drodze D417 okazały się równie łatwe co łagodny wstęp do Platzerwasel. Są one zbieżne z początkiem podjazdu pod lepiej znaną przełęcz Schlucht, której zdobycie zaplanowałem na czwartek. Po przejechaniu 1,9 kilometra o śmiesznej średniej 1,9 % zasadniczy podjazd zaczyna się po zjeździe w prawo na szosę Route de Weier. Po pokonaniu kolejnego kilometra dojeżdża się do wioski Hohrod (2,9 km). Przy drodze wita podróżnych niewielki budynek w kolorze lawendowym, będący siedziba lokalnego merostwa.
Podjazd jest kręty i w dolnej części poprowadzony w terenie odsłoniętym. Nawierzchnia drogi chropowata co jest dość charakterystyczne dla bocznych dróg we francuskich górach. Po przejechaniu 6,2 km od Munster dojechałem do serii ciasnych zakrętów na wysokości hotelu Panorama. Ponad 4-kilometrowy odcinek przejechany od zjazdu z głównej drogi miał średnio 6,5 % przy max. 9 % trzykrotnie pojawiającym się na czwartym kilometrze wzniesienia. Niespełna kilometr dalej we wiosce Hohrodberg na wysokości około 800 metrów n.p.m. stoi hotel o nazwie Roess (7,1 km). Półtora kilometra następujące po nim uznać można za najtrudniejsze na tym podjeździe. Stromizna sięga tu 10 % po przejechaniu 7,7 kilometra i po raz kolejny dokładnie kilometr dalej. Pozostałe do szczytu dwa i pół kilometra prowadzą przez gęsty las – Foret Communale d’Hohrod. Pierwsze dwa kilometry są całkiem solidne i kończą się na rozdrożu dróg przy cmentarzu żołnierzy niemieckich Baerenstall (10,7 km). Ogółem 4,5 kilometra od hotelu Panorama ma średnio 6,2 %. Aby dotrzeć na Collet Linge należy jeszcze skręcić w lewo. Do pokonania pozostaje już tylko łatwe 600 metrów o nachyleniu 2%. W końcówce mogłem się rozkręcić do 25 km/h, zaś całe wzniesienie wjechałem w czasie 40 minut przy średniej 16,9 km/h.
Podjazd kończy się w miejscu szczególnym tj. przy muzeum, na świeżym powietrzu, które otwarto w 1981 roku dla upamiętnienia wydarzeń sprzed blisko stu lat. W dniach od 20 lipca do 15 października 1915 roku przebiegał tędy jeden z odcinków linii frontu. Na przełęczy Linge zachowano wijący się wokół tutejszego pagórka jak wąż fragment okopów z zasiekami i pozycjami dla strzelców. Nie brak tu krzyży i pomników ku czci poległych. Zginęło w tych stronach dziesięć tysięcy żołnierzy francuskich. Jak miałem się następnego dnia przekonać wielu z nich pochowano na cmentarzu przy pobliskiej przełęczy Wettstein. Zatrzymaliśmy się w tym miejscu na dobry kwadrans, po czym wróciliśmy do Munster kończąc przejażdżkę około wpół do ósmej. Godzinę później wyszliśmy jeszcze na miasto, a w zasadzie podjechaliśmy autem do centrum, bo Darkowi po jeździe w deszczu zaczęło dokuczać kolano. Francuskie Munster okazało się miasteczkiem dumnym nie tylko ze swych słynnych serów oraz majowego festiwalu jazzowego. Jego chlubą są również bociany tłumnie nawiedzające to miejsce. Na dachu jednego tylko budynku naliczyłem sześć gniazd. Na wszystkich budynkach wokół głównego placu miasta jest ich lekko licząc kilkanaście. Skrzydlaci goście z Afryki zagospodarowali sobie nawet gmach tutejszej katedry.