banner daniela marszałka

Schlucht, Petit Ballon & Calvaire

Autor: admin o czwartek 7. czerwca 2012

Na czwartek zaplanowałem pokonanie trzech podjazdów. W programie były Col de la Schlucht (1139 m. n.p.m.) i Petit Ballon (1163 m. n.p.m.) w ramach wycieczki ze startem i metą w Munster. Natomiast na późne popołudnie szykowałem nam samochodowy wypad do Orbey i z tego miejsca zdobycie Col du Calvaire (1144 m. n.p.m.). Ze względu na dwie pomyłki w nawigacji z trzech wzniesień zrobiło się pięć, aczkolwiek to ostatnie z braku czasu   musiało zostać okrojone o kilka kilometrów. Ale po kolei. Na pierwszy rzut poszedł bardzo długi jak na tej wielkości góry, lecz łagodny podjazd na przełęcz Schlucht – 18 km przy średnim nachyleniu 4,2 %. Przełęcz ta w sumie 9-krotnie pojawiła się na trasie Tour de France. Po raz pierwszy już w 1931 roku na etapie z Belfort do Colmar. W ostatniej dekadzie pokonywano ją w latach 2005 i 2009. Za przedostatnim razem od naszej tzn. wschodniej strony na odcinku z Pforzheim do Gerardmer wygranym przez Holendra Pietera Weeninga. Na premii górskiej pierwszy był Niemiec Andreas Kloden. Co ciekawie na tak niepozornej górze ekipie T-Mobile udało się zajechać rywali z Discovery Channel i odizolować Lance’a Armstronga od jego pomocników. W świetle ostatnich wydarzeń rzec by można, iż podopieczni Johana Bruyneela tego dnia nie trafili z apteką. Tym niemniej w następnych dniach tak w Alpach jak i Pirenejach wszystko wróciło do znanej od 1999 roku normy i Teksańczyk po raz siódmy wygrał „Wielką Pętlę”.

Wycieczkę pod Schlucht podobnie jak podjazdy pod Platzerwasel i Linge rozpoczęliśmy w centrum Munster. Podjazd w całości prowadzi po drodze D417 i na pierwszych dwóch kilometrach jest zbieżny z drogą na Collet du Linge. Chwilę później dotarłem do pierwszej wioski na tym szlaku tzn. Steinmauer (2,2 km od startu). Następne w kolejności są: Stosswihr (3,4 km) i Soultzeren (4,6 km). Pomiędzy wirażami na wysokości tej drugiej miejscowości minąłem zjazd w prawo ku naszej niedoszłej górskiej bazie noclegowej w Le Londenbach. Po przejechaniu 6,1 km w prawo od naszej drogi odbija droga D48 prowadzą do Orbey a przy okazji na przełęcze Wettstein i Linge. Pierwsza 6-kilometrowa tercja tego wzniesienia ma średnio 3,4 % przy max. 6,4 %. Przy drodze co kilometr ustawiona jest tabliczka informacyjna podająca wysokość bezwzględna oraz liczbę kilometrów pozostałych nam do przełęczy. Po przebyciu 7,7 kilometra mijamy hotel Belle Vue, a niespełna kilometr dalej droga chowa się w lesie tzn. Foret Communale de Soultzeren. Miałem pewien problem z tylną przerzutką, ale na szczęście profil trasy pozwalał na jazdę na dużej tarczy, więc wrzuciłem na nie sprawiającymi problemów mojemu łańcuchowi tryb 21 i cały czas cisnąłem na  nietypowym przełożeniu 53×21. na dziesiątym kilometrze pewnym utrudnieniem była zryta (chropowata) nawierzchnia drogi, najwyraźniej dopiero szykowana do remontu. Druga część wzniesienia między 6 a 12 kilometrem miała średnio 4,5 % przy max. jak wcześniej 6,4 %. Jednym słowem teren nadal był łatwy, a przy tym bardzo równy.

Ostatnia tercja była niewiele trudniejsza średnio 4,7 % przy max. 7 % najpierw półtora kilometra przed szczytem, a potem w zasadzie na ostatniej prostej by 150 metrów przed przełęczą. W końcówce szosa prowadzi po półce skalnej, dzięki z ładnym widokiem po lewej stronie drogi. Na kilkaset metrów przed finałem droga przechodzi też pod wykutą w skale bramą. Jako się rzekło podjazd jest łagodny. Wytrzymałem go w całości na dość twardym przełożeniu. Dzięki temu wjechałem z przeciętną prędkością 20,6 km/h tj. w czasie  niespełna 52 ½ minuty. Na górze przy drodze ku Gerardmer ujrzałem restaurację tłumnie nawiedzoną przez motocyklistów. Na przeciw niej znajdują się stoki narciarskie. Z kolei w prawo od przełęczy odchodzi droga D61, którą po kilkunastu kilometrach jazdy po pofałdowanym terenie na płaskowyżu można dotrzeć na przełęcz Calvaire. Na górze było 16 stopni, ale z uwagi na wiatr i przelotne opady deszczu dość nieprzyjemnie. Dłuższy czas przyszło mi czekać na Darka, który zmagał się z bólem kolana i przez to kręcił ostrożnie, a zatem miękko i co za tym idzie wolno. Zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie przy kamieniu wyznaczającym granicę departamentów Haut-Rhin i Vosges po czym wróciliśmy ta samą drogą do Munster, gdzie zastaliśmy słoneczna i wręcz upalną pogodę czyli 31 stopni Celsjusza. Dario nie chcąc ryzykować kontuzji przed sobotnim wyścigiem postanowił na tym zakończyć szósty etap naszej wyprawy. Ja natomiast po ledwie kilkudziesięcio-minutowej sjeście wróciłem na ulice miasta poszukać drogi na Petit Ballon.

Wydawało mi się, że wiem jak dotrzeć na to wzniesienie. W trakcie pokonywanej już kilkakrotnie drogi z centrum Munster do naszego apartamentu jakieś 800 metrów od domu widziałem znaki drogowe wskazujące drogę na Petit Ballon przez wioskę Eschbach-au-Val. Szybko zjechałem więc z drogi D417 i nie dojeżdżając do centrum miasteczka odbiłem w lewo na wcześniej upatrzony przez siebie szlak. Z początku wyszło wydawało się iść zgodnie planem. Pierwszy kilometr średnio 4,9 % przy max. 8 % doprowadził mnie do Eschbach. Drugi kilometr był nieco trudniejszy 6,4 % przy max. 9 %. Po przejechaniu 1,7 km od startu minąłem osadę Hutschengut, zaś 400 metrów ostatnie domostwa i wjechałem do lasu. Tu zaczęły się już większe schody. Droga nadal była przyzwoitej jakości, lecz za to nad wyraz stroma. Cały trzeci kilometr miał średnio 11,2 % przy max.18 %. Przyznam się, że Az tak wielkich atrakcji się nie spodziewałem. Na czwartym kilometrze było nieco łatwiej przy średniej 7,9 i max. 13 %, lecz dopiero piąty pozwolił mi nieco odsapnąć mając średnio 6,9 i max. 10 %. Gorzej, że w międzyczasie leśna dróżka z asfaltowej zmieniła się w szutrową i to co raz gorszej jakości tak, iż co raz trudniej było utrzymać równowagę. W końcu zszedłem z roweru i po krótkim spacerku dotarłem do Auberge Obersolberg, gdzie zapytałem o właściwą drogę na Petit Ballon. Okazało się, że muszę zawrócić jakieś 700 metrów do dróżki Chemin des Chalets i pojechać nią kolejne kilkaset metrów aby dotrzeć do Route du Petit Ballon. Tak też zrobiłem i po kilku minutach znalazłem się na wirażu jakieś 670 metrów n.p.m., blisko trzy kilometry drogi powyżej podnóża podjazdu.

Stwierdziłem, że nie pójdę na łatwiznę w ramach „pokuty” za swa pomyłkę zjadę do Luttenbach-pres-Munster i zacznę podjazd pod Petit Ballon raz jeszcze, tym razem już właściwym szlakiem. Nadprogramowa wspinaczka do wspomnianej oberży liczyła sobie w 5,1 km przy średniej 7,4 % i przewyższeniu 376 metrów. Zjechałem do mostku nad rzeczką i w tym miejscu zawróciłem z powrotem na górę. Na początku było bardzo stromo. Już po czterystu metrach wzniesienia stromizna sięgnęła 13 %. Cały początkowy odcinek do wirażu z tablicą na Obersolberg (2,9 km od startu) miał średnio 8,5 %. Ten podjazd w niczym nie przypominał więc rytmicznej wycieczki na Schlucht. Kiepskiej jakości droga w dolnej i środkowej części podjazdu niemal cały czas schowana była w lesie. Po przejechaniu 6,2 km dojechałem do polany przy Auberge Ried gdzie przy drodze pasło się stadko mułów. Następnie droga raz jeszcze schowała się w lesie by po przebyciu 7,7 kilometra od startu na dobre go opuścić. Niespełna 5-kilometrowy środek wzniesienia miał nachylenie 7,4 % przy max. 11 % pod koniec siódmego kilometra. Na górskim rozdrożu trzeba było teraz skręcić w prawo wjeżdżając w teren jako żywo przypominający alpejskie hale. Po przejechaniu 8,4 kilometra minąłem ciesząca się dużym powodzeniem wśród turystów Auberge Kahlenwasen. Do przełęczy pozostało już tylko 1200 metrów, lecz na tym odcinku stromizna znów sięgnęła 13 % i to dwukrotnie tuż po minięciu oberży. Cały podjazd miał zaś 9,6 kilometra przy średnim nachyleniu 7,75 %. Jego zdobycie zajęło mi około 45 minut i 6 sekund przy przeciętnej 12,8 km/h. Do domu zjechałem kwadrans po szesnastej. Tym razem na blisko dwugodzinny odpoczynek.

Na szczęście dzień był długi, zaś od Orbey dzieliło mnie dwadzieścia-kilka kilometrów szlakiem przez zdobytą wczoraj na rowerze przełęcz Linge. Niestety kapryśna pogoda znów się popsuła, po upale przyszła burza, więc pierwszą część trasy przyszło mi pokonać w strugach deszczu. Na szczęście po północnej stronie tej przełęczy już nie lało. Po dotarciu do Orbey zaparkowałem w pobliżu miejscowego dworca kolejowego i nie tracąc czasu ruszyłem na południowy-zachód. Niestety na rozdrożu 1,7 km od startu zamiast pojechać na zachód w kierunku wioski Pairis zboczyłem bardziej na południe. Mój błąd, ale też nie do końca moja wina. Mogłem się lepiej przygotować do tej wycieczki. Ale z drugiej strony co to za francuska logika aby zamiast znaków na Calvaire wszędzie pisać tylko o położonej dalej na zachód i w sumie niższej przełęczy Bonhomme. No cóż zrazu przekonany, że jadę dobrze po przejechaniu 4,4 km od startu minąłem wioskę Les Basses Huttes. Z czasem zacząłem jednak nabierać podejrzeń, że znów się pogubiłem. Po przebyciu 6,5 kilometra o średnim nachyleniu 4,2 % i max. niespełna 8 % pojawił się kolejny dylemat. Jechać na wprost i lekko w dół czy skręcić w prawo i kontynuować jazdę pod górę na drodze D48. Później okazało się, że gdybym ruszył prosto mógł wrócić na szlaku ku Col du Calvaire niechcący omijając najtrudniejszy fragment wzniesienia na wysokości Pairis. Tymczasem mając większe zaufanie do drogi wiodącej ku górze, acz coraz mniej stanowczo pojechałem na przełęcz Wettstein (884 m. n.p.m.), do której dotarłem po pokonaniu dalszych 3,3 kilometra o średniej 2,9 i max. 5,5 %. Podsumowując ten nie planowany podjazd miał w sumie 9,8 kilometra przy średniej 3,8 %.

Na przełęczy zlokalizowany jest cmentarz żołnierzy francuskich, którzy polegli w 1915 roku podczas zażartych walk wokół Collet du Linge. Było już kilka minut po dwudziestej, więc uznałem iż przed zmrokiem nie dam rady podjechać Calvaire od samego dołu. Jedyną szansą było skorzystanie z tego prowadzącego w dół łącznika między drogami na Wettstein oraz Calvaire i przekonanie się co ów manewr mi przyniesie. Zjechałem więc owe 3,3 kilometra do miejsca mych wcześniejszych rozterek i skręciłem w lewo. Po przejechaniu 1200 metrów wyjechałem na drogę przy której stały znaki wskazujące szlak na Col du Bonhomme. Skręciłem raz jeszcze w lewo i z poziomu około 770 metrów n.p.m. kontynuowałem wspinaczkę mając nadzieję, że jednak jest to przy okazji droga na Calvaire. Po przejechaniu 3,3 kilometra minąłem zjazd w lewo ku Lac Noir. Uparcie trzymałem się jednak głównej drogi. Dopiero niespełna półtora kilometra dalej tj. w okolicy Lac Blanc i Auberge Les Mille Metres (4,7 km od re-startu), na wysokości około 1050 m. n.p.m. pojawił się pierwszy znak drogowy potwierdzający słuszność mych podejrzeń. Ostatecznie dojechałem na przełęcz w czasie 23 minut przy średniej 16,3 km/h i pokonaniu 6,3 kilometra o średnim nachyleniu 5,8 i max. 11,4 %. Dotarłem tam kwadrans przed 21-wszą w asyście ostatnich promieni zachodzącego słońca. Pozostało mi już tylko czym prędzej zjechać do Orbey i ciemną nocą wrócić do Munster zaliczając samochodem nocny odcinek specjalny niczym na rajdzie Monte Carlo. Podsumowując ten bogaty w wydarzenia dzień mogę powiedzieć, że jak się nie miało mapy w głowie to trzeba było mieć parę w nogach czyli wzmożonym wysiłkiem zapłacić za swe błędy w nawigacji. Tym sposobem w trzech ratach zrobiłem łącznie 103,5 kilometra dystansu i 2638 metrów przewyższenia.