banner daniela marszałka

Bernina x 2

Autor: admin o czwartek 14. sierpnia 2008

W czwartek 14 sierpnia na dzień dobry czekała nas przeprowadzka z Andermatt do Doliny Engadin gdzie na odcinku pomiędzy Sankt-Moritz a La Punt chcieliśmy znaleźć jakąś „spokojną przystań” na ostatnie dwa noclegi podczas tej wyprawy. W tym celu musieliśmy zaraz po śniadaniu wyruszyć w 160-kilometrową podróż samochodem. Z początku kierując się prosto na wschód przez Oberalppass, Disentis, Ilanz, Flims aż do rejonu Tamins i Bonaduz. Następnie wskoczyliśmy na krótki odcinek autostrady do Thusis skąd skręciliśmy na Tiefencastel. Po dojechaniu do tej miejscowości mieliśmy dwie opcje dalszej podróży tzn. mogliśmy wybrać główna drogą przez Julierpass bądź drugorzędną, lecz turystycznie bardziej atrakcyjną przez Albulapass. Ładna tego dnia pogoda zachęciła nas podziwiania pięknych widoków i skręciliśmy w lewo na Albulę.

Po drodze kilka razy zatrzymaliśmy się chcąc zrobić zdjęcia w najciekawszych miejscach m.in. w okolicach pięknego wiaduktu, na którym położone zostały tory Kolei Retyckich. Ta wybudowana pomiędzy 1898 a 1904 rokiem trasa to prawdziwe arcydzieło sztuki inżynieryjnej na odcinku 63 kilometrów między Thusis a Sankt-Moritz znajduje się aż 55 mostów i 39 tuneli, w tym najdłuższy z nich blisko 6-kilometrowy pomiędzy wioskami Preda i Spinas położony pod samą przełęczą na wysokości około 1800 metrów n.p.m. Podczas podjeżdżania na przełęcz zażyliśmy też trochę miejscowego folkloru, albowiem w pewnym momencie naszą jazdę znacznie spowolnił korowód dorożek, z których turyści mający więcej wolnego czasu mogli podziwiać uroki tych okolic. Wczesnym popołudniem zjechaliśmy do Samedan i zaczęliśmy rozglądać się za jakimś lokum. Tym razem akurat trafiliśmy kiepsko bo na schronisko młodzieżowe w Bever gdzie cena była wysoka jak na standard oferowanych warunków mieszkaniowych. Niemniej nie było czas szukać dłużej i lepiej bowiem na popołudnie zaplanowaliśmy sobie ponad 80-kilometrowy rajd rowerowy na trasie Engadin – Poschiavo z dwukrotnym przejazdem przez przełęcz Bernina (2328 m. n.p.m.).

Wyruszyliśmy przed piętnastą. Na początek czekał nas płaski odcinek do Samedan, a następnie skręt na południe w kierunku Pontresiny. W okolicach tej miejscowości rozpoczyna się północny podjazd pod Berninę. Od razu trzeba powiedzieć, że jest on bardzo łatwy jak na warunki alpejskie. Według odczytu z mojego licznika miał on 15,5 kilometra przy średnim nachyleniu 3,5 % i przewyższeniu ledwie 537 metrów. W zasadzie tylko w końcówce „trzyma” on przez jakieś dwa kilometry sięgając w pewnym momencie poziomu 10 %. Z tej przyczyny postanowiłem potraktować go ulgowo i zaoszczędzić siły na jego sroższe południowe oblicze. Dlatego też nie zrobiłem sobie tradycyjnej górskiej czasówki. Półgodzinny zjazd do Poschiavo gdzie czuć już było klimat pobliskiej Italii był czystą przyjemnością. Gdyby nie szalejące z naprzeciwka motory i czterokołowe maszyny w typie Ferrari czy Lamborghini można by popuścić wodzę swej fantazji, a tak dbając bardziej o swe zdrowie niż wrażenia rozpędziłem się tylko do 67 km/h. Po zjeździe zatrzymaliśmy przez kwadrans na rynku w Poschiavo skąd do włoskiej granicy w Campocologno brakowało już tylko 15 kilometrów. Zresztą szczerze powiedziawszy w trakcie zjazdu z Berniny byliśmy w pewnym momencie nawet bliżej Włoch, albowiem jakieś trzy kilometry od szczytu mija się posterunek celny la Motta położony na wysokości 2052 m. n.p.m. skąd do granicy między obu państwami na Forcola di Livigno są zaledwie cztery kilometry.

Południowa strona Berniny była naszym „głównym daniem” tego popołudnia. Nie ukrywam, że to podjazd w moim typie tzn. przynajmniej wtedy gdy jestem w formie i mych sił na nadwątliły jakieś wcześniejsze wzniesienia. Bardzo trudny podjazd przez blisko 15 kilometrów trzymający na poziomie 8 – 9 %, za wyjątkiem kilkusetmetrowe odcinka w rejonie la Rosa jakieś 6 kilometrów przed szczytem. Na szczęście nieco łatwiejsze są pierwsze trzy kilometry co pozwala właściwie się rozgrzać i złapać właściwy sobie rytm. Ogółem góra ta liczy sobie 17,6 kilometra przy średnim nachyleniu 7,3 % i max. ponad 11 %. Jej pokonanie w dużej mierze na przełożeniu 39 x 24 zajęło mi 72 minuty z kilkunastoma sekundami przy średniej prędkości 14,7 km/h i VAM 1037 metrów. Na górze postałem jakieś 20 minut rozmawiając z wielopokoleniową niemiecką rodziną. Napotkanych turystów poprosiłem o zrobienia mi zdjęć na tle tablicy po czym z wolna zawróciłem na południe „poszukać” Łukasza. Tym sposobem dodałem do swego „przebiegu” jeszcze 2,5 kilometra zjazdu i tyleż samo podjazdu. Na górze kolejna krótka sesja zdjęciowa, tym razem z Łukaszem w roli głównej i czas na zjazd. Niby bardziej płaski, ale wspomniany stromy odcinek był na tyle prosty i bezpieczny że pozwolił mi się rozpędzić do 79 km/h, zaś mojemu kompanowi na pewno nieźle ponad 80 km/h. Po powrocie do schroniska kierownik tej placówki nie miała dla nas dobrych wiadomości. Na piątek przewidywany był chłód i co gorsza deszcz przez większą część dnia.