banner daniela marszałka

Altopiano del Montasio & Sella di Sampdogna

Autor: admin o niedziela 15. lipca 2012

Region Friuli Venezia-Giulia nie przywitał nas dobrą pogodą. Zachmurzone niebo w piątek. W sobotę przelotne opady deszczu, w tym wieczorna nawałnica. Niedzielne przedpołudnie wcale nie wyglądało lepiej. Dlatego nie mieliśmy dobrego powodu by spieszyć się z opuszczeniem Ovaro. Czekaliśmy na przejaśnienie i ruszyliśmy się z domu dopiero około jedenastej gdy stało się jasne, że na poprawę aury możemy się nie doczekać. Podobnie jak w sobotę czekała nas wycieczka ku dolinie rzeki Fella. Tym razem nieco krótsza czyli 45 kilometrów drogi do naszego pierwszego przystanku w okolicy miasteczka Chiusaforte. Na ten dzień mieliśmy zaplanowane trasy we włoskiej części Alp Julijskich. Dwie wspinaczki rozpoczynające się przy drodze krajowej nr 13 i biegnące ku wschodowi w górę dolin wyznaczonych przez górskie potoki Raccolana i Dogna. Pierwszym miał być ponad 20-kilometrowy podjazd na Altopiano del Montasio (1515 m. n.p.m.), zaś drugim niewiele krótszy wjazd na Sella Sampdogna (1392 m. n.p.m.). Najpierw 21,3 kilometra o średnim nachyleniu 5,3 %, a następnie 17,8 kilometra o średniej 5,4 %. Dwa wzniesienia pierwszej kategorii i każdy o przewyższeniu około tysiąca metrów. Bez dwóch zdań cenne nabytki do mojej kolekcji górskich skalpów. Trzy miesiące później okazało się, że na wspomnianym płaskowyżu zakończy się dziesiąty etap Giro d’Italia 2013. Dla kolarzy, którzy staną na starcie tego wyścigu będzie to pojedynek w trudnym i nieznanym terenie. Tak Altopiano del Montasio jak i poprzedzający ów finał podjazd na Cason di Lanza nie zostały dotąd przetestowane na żadnym większym wyścigu kolarskim.

W drodze do Chiusaforte towarzyszył nam deszcz. Po zjechaniu z SS-13 chcieliśmy znaleźć jakieś zadaszone miejsce, aby spokojnie przygotować się do pierwszej wspinaczki. Nie zatrzymaliśmy się w miasteczku, lecz skręciliśmy w drogę SP-76 przejeżdżając na wschodni brzeg rzeki. Chwilę po minięciu wioski Raccolana zjechaliśmy w prawo znajdując sobie miejsce postojowe pod wiaduktem, na którym biegnie autostrada A-23. Około południa było tylko 17 stopni i padał deszczyk. Ubraliśmy się stosownie do okazji i zdecydowaliśmy się ruszyć w drogę na przekór pogodzie. Pierwsza tercja tego podjazdu czyli odcinek kończący się na wysokości Ponte di Tamaroz ma średnie nachylenie zaledwie 2,3 %. Jedyny w miarę kłopotliwy fragment to pierwsza połowa drugiego kilometra kończąca się na wysokości kościółka stojącego po prawej stronie drogi. Tym niemniej jazda nie była łatwa i przyjemna. Z każdym kilometrem padało coraz mocniej, zaś na trzecim i czwartym lało już jak z cebra. W dodatku zaczął nas bombardować grad. Dlatego po przejechaniu 4,1 kilometra daliśmy za wygraną zatrzymując się przy gospodarstwie w okolicy Pezzeit. Schowaliśmy się na kilkanaście minut do szopy stojącej na tyłach tego domu. W tym miejscu przeczekaliśmy najgorsze. W tym czasie minął nas Darek, który już wcześniej stanął by ubrać się jak najcieplej. Gdy deszcz zaczął słabnąć ja i Piotr zdecydowaliśmy się na dalszą jazdę. Natomiast Adam wolał jeszcze trochę poczekać. Później okazało się, że gospodarze zaprosili go do środka, poczęstowali gorącą herbatą i dali do ubrania ciuchy zgoła nie kolarskie, lecz skutecznie chroniące przed chłodem i wszechobecną wilgocią. Po restarcie czekało nas jeszcze kilka łatwych kilometrów, na których minęliśmy wioskę Saletto (5,7 km) i Ponte di Tamaroz (7,8 km). Wraz z końcem dziewiątego kilometra dotarliśmy do Piani di Qua. Za wioską minęliśmy kościół wybudowany w drugim roku pontyfikatu Jana Pawła II.

Trudniej zrobiło się dopiero na dwunastym kilometrze czyli za osadą Pian della Sega (10,7 km), gdzie trzeba było pokonać 730 metrów o średnim nachyleniu 10%. Kolejny ciężki odcinek to 780 metrów o średniej 9,1 % za mostem Volt d’Aghe na czternastym kilometrze. W tej okolicy droga zaczęła się wić po serpentynach  Na trzech kilometrach przed Sella Nevea (16,8 km) było ich w sumie siedem. Stromizna drogi oscylowała na przyzwoitym poziomie od 6 do 9 %. Po drodze trzeba było przejechać przez trzy galerie. W ośrodku Sella Nevea można było złapać głębszy oddech przed stromym finałem podjazdu. Następnie po przejechaniu 17,1 kilometra od startu trzeba było zjechać z drogi SP-76, która w tym miejscu skręca w prawo ku przełęczy położonej 1190 metrów n.p.m. Chcąc dostać się na płaskowyż należało pojechać prosto i wbić się na stromą leśną ścieżkę. Tu od razu była do pokonania pokonania ścianka o długości 320 metrów przy średniej 14,7 %, zaś nieco wyżej kilka ciasnych wiraży, na których maksymalne nachylenie sięga 18 %. Cała stromizna ma długość 1900 metrów o średnim nachyleniu 11,8 % i powinna stanowić idealne miejsce do ataku po etapowe zwycięstwo na Giro 2013. Ostatni odcinek podjazdu to 2,4 kilometra o umiarkowanej już średniej 5,1 %. Wspinaczkę zakończyłem na rozdrożu przy długim budynku gospodarskim. Roztacza się stąd piękny widok na masyw górski wyznaczający północną granicę płaskowyżu. Darka nie spotkałem bo źle skręcił na wysokości Sella Nevea. Cofnąłem się kilkaset metrów do wcześniejszego rozdroża i w tym miejscu poczekałem na przyjazd wszystkich kolegów. Na szczęście zaczęło się rozpogadzać, więc warunki na zjeździe były lepsze od spodziewanych. Nad dolną częścią Canale di Raccolana świeciło już słońce i temperatura wzrosła do przyjemnych 24 stopni. Można było strzelić ładne fotki tak mijanym wioskom, górom jak i samej rzeczce oraz wodospadom, które znacznie przybrały na sile po niedawnej burzy.

Do Raccolany zjechaliśmy około szesnastej, lecz naszą przystań pod wiaduktem opuściliśmy bliżej siedemnastej, po dłuższym oczekiwaniu na Darka, który zawieruszył się nam na zjeździe. Do podnóża kolejnego podjazdu mieliśmy niespełna 6 kilometrów i można było się pokusić o zaatakowanie obu gór ze wspólnego miejsca parkingowego. Jednak czas nas gonił, więc zdecydowaliśmy się podjechać do Dogny samochodami. Po paru kilometrach jazdy w górę SS-13 ponownie przejechaliśmy na wschodni brzeg Felli zatrzymując się na samym początku podjazdu w cieniu starego wiaduktu. Po niespełna 400 metrach od startu trzeba było przejechać przez ciasny, ciemny i mokry tunel. Pod koniec pierwszego kilometra przejeżdża się przez położone jedna po drugiej osady Roncheschin i Chiout di Puppe. Na drugim średnia stromizna wzrosła z niespełna 6 % do prawie 8 %. Następnie półtora kilometra łatwiejszego terenu zakończonego ładnym dla oka odcinkiem drogi wykutej w skałach. Za mostem  i tunelem podjazd robi się trudniejszy. Dwa kręte kilometry poprzedzające osadę Chiutzuquin (5,5 km od startu) ma średnie nachylenie bliskie 7,9 %. Łatwiej jest na dojeździe do bocznej drogi schodzącej ku osadzie Pleziche (6,8 km). Tuż przed rozjazdem przejeżdża się między betonowymi słupami będącymi pozostałością jakiejś konstrukcji. zaś tuż za zakrętem otwiera się piękny widok na górskie szczyty, w tym najwyższy w całej okolicy Jof di Montasio (2753 m. n.p.m.). Następnie droga odbija w kierunku północnym i oddala się od rzeźbiącego dolinę koryta potoku Dogna. Prawie cały ósmy kilometr trzyma na poziomie 9,2 %. Pierwsza faza podjazdu czyli 9,3 kilometra przy średniej 6,1 % kończy się na wysokości około 1000 metrów n.p.m. Kilkaset metrów za Mincigos (8,9 km) po przebyciu 450 metrów o niebagatelnym nachyleniu 10,5 %. Z początku jechałem sam na czele naszej grupki. Na pierwszych kilometrach Adam robił zdjęcia w akcji i jechał w towarzystwie Piotra. Później bez większych problemów mnie dogonił.

Po stromym odcinku za Mincigos przyszedł czas na dłuższy odpoczynek. Droga przez kolejne trzy kilometry z hakiem wiedzie po lekko pofałdowanym terenie czyli: dół, góra, dół i chwila płaskiego. W sumie na odcinku 3,4 kilometra zamiast zyskiwać wysokość traci się kilkanaście metrów. Jechało się szybko, lecz trzeba było uważać na kamienie, które odpadły od zbocza góry. W jednym miejscu wyłamał się całkiem spory kawałek skały. Ten fragment podjazdu kończy się po minięciu kapliczki jakieś 12,7 kilometra od startu. Następny kilometr jest jeszcze stosunkowo łagodny, gdyż ma tylko 4,8 %. Dopiero cztery kolejne o średniej 8,7 % i max. 12 % stanowią prawdziwe wyzwanie. Pierwsze 800 metrów do Cappella Alpini Baite Gemona (14,5 km) to zaledwie 5,9 %, w tym cztery ciasne wiraże na dystansie ledwie pół kilometra. Za kaplicą robi się znacznie trudniej, bo kolejne 2,1 kilometra ma średnio niemal 8,9 %. Aczkolwiek w pierwszej połówce tego odcinka z pomocą kolarzom przyszli architekci drogi projektując w sumie 9 wiraży na dystansie tylko 1100 metrów. Na kolejnym kilometrze po raz ostatni przejeżdża się nad korytem potoku Dogna, by po przebyciu 16,6 kilometra dotrzeć do budynku Casermetta Vuerich. Stąd do mety pozostaje już tylko 1200 metrów. W teorii o średnim nachyleniu 10,4 %, lecz w praktyce nie było aż tak stromo czyli najpewniej wcześniej zyskaliśmy nieco więcej metrów niż to wynika z załączonego profilu. Fragment drogi został zawalony skalnym osuwiskiem i kilometr przed finałem musieliśmy na chwilę zejść z rowerów aby przejść tą przeszkodę. Dojechaliśmy do końca asfaltowej drogi w czasie 1 godziny i niespełna 13 minut czyli z przeciętną prędkość 14,646 km/h. Dalej na wprost i w lewo wiodły już tylko dwie szutrowe ścieżki, na które nie chcieliśmy wjeżdżać. Na zboczu góry po lewej stronie względem końca drogi stoi gospodarstwo Malga Sampdogna. Za sprawą dwóch długich podjazdów zrobiliśmy jak dotąd największy dzienny dystans. W sumie 81 kilometrów o łącznym przewyższeniu 2089 metrów.