banner daniela marszałka

Gran Fondo Campagnolo – cz. I

Autor: admin o niedziela 15. czerwca 2008

W niedzielny poranek jak zwykle przy takiej okazji pobudkę mieliśmy przed brzaskiem, a śniadanie około 5:30. O tej porze dnia człowiek chętniej by się przykrył kołdrą i przewrócił na drugi bok, ale niestety starty imprez w stylu Gran Fondo są wyznaczane w godzinach 7:00 – 7:30. Rozum podpowiada by dobrze się najeść przed maratońskim dystansem i wszystkimi czekającymi nas podjazdami, ale żołądek jest jeszcze „zaspany” i nie przyswaja z ochotą większej ilości pożywienia. Po śniadaniu oraz drobiazgowym dobraniu strojów i wszelkiej maści zapasów po szóstej wyjechaliśmy z naszej bazy w Pedavenie do Feltre na start wyścigu pośród rzeszy 3.500 uczestników.

Organizatorzy przewidzieli dla wszystkich dwie trasy. Łatwiejsza zwana Medio Fondo liczyła 110 kilometrów okraszonych ledwie dwoma podjazdami: passo Cereda (1369 m. n.p.m. na 58 km – będącą przedłużeniem „naszej” Forcella Franche) oraz Croce d’Aune (1015 m. n.p.m., na 95 km). Trudniejsza czyli Gran Fondo była czymś dla ludzi szukających prawdziwych wyzwań. Nawet najbardziej wybrednych może bowiem zadowolić dystans 216 kilometrów z sześcioma górami. Czekały nas kolejno: Forcella Franche (992 m. n.p.m., na 43 km), passo Duran (1605 m. n.p.m., na 69 km), Forcella Staulanza (1775 m. n.p.m., na 89 km), paaso Valles (2032 m. n.p.m., na 136 km), passo Rolle (1970 m. n.p.m., na 149 km) i w końcu wspomniane już passo Croce d’Aune (na 201 km). Po powrocie do kraju i zrzuceniu danych z licznika na domowy komputer dowiedziałem się, że te wszystkie podjazdy złożyły się na łączną sumę przewyższeń rzędu 5283 metrów!

Nasze numery startowe czyli 2983 i 2984 oznaczały, że na starcie musieliśmy stanąć bliżej końca niż początku stawki. Jak się okazało z całego peletonu 1624 śmiałków podjęło próbę przejechania najtrudniejszego z włoskich Gran Fondo, zaś na metę dotarło nas jedynie 1286. Początkowe 38 kilometrów prowadziło w terenie pagórkowatym z tendencją wznoszącą do osady California położonej przeszło 300 metrów wyżej niż Feltre. Ten fragment trasy dla uczestników startujących klika minut po rywalach z pierwszego szeregu to ciągły slalom celem odrobienia wielu pozycji. Mamy tu jednak pewien dylemat taktyczny. Z jednej strony nie należy szaleć na takim zapoznawczym odcinku, aby w miarę wypoczętym dojechać do prawdziwych gór. Z drugiej strony jednak warto możliwie szybko znaleźć się w grupie kolarzy na zbliżonym do swego poziomie. Przy starcie z odległych pozycji ciężko pogodzić te dwie racje. Dodam tylko, że Piotr zdaje się być zwolennikiem pierwszej opcji, zaś ja drugiej. Dlatego też na trasach tego rodzaju wyścigów jeździmy osobno, każdy w właściwym sobie stylu i spotykając się przez chwilę jedynie wówczas gdy zdarza mi się „przeholować”. Nasz pierwszy podjazd czyli Forcella Franche liczył sobie 6,8 km przy średnim nachyleniu 6,6%. Poszedł mi dość sprawnie tzn. w tempie ponad 17 km/h.

Na górze chcąc kontynuować udział w Gran Fondo należało skręcić w prawo i zacząć zjazd do Agordo, gdzie na drugim tego dnia punkcie pomiaru czasu byłem 348. Ten wstępny fragment trasy przejechałem ze średnią prędkością blisko 29 km/h. Po nim czekała nas sekwencja podjazdów pod Duran i Staulanzę, znana nam z maja 2007 roku czyli trasy Gran Fondo Dolomiti Stars. Musiałem na chwilę przystanąć by zdjąć z siebie część ciuchów. Minęła godzina dziewiąta i robiło się coraz cieplej, a wiedziałem, że szczególnie pierwsze z powyższych wzniesień potrafi zgrzać. Tym razem byłem jednak byłem tego podjazdu znacznie lepiej przygotowany i jechało mi się świetnie. Na podjeździe pod Duran (12,5 km przy 7,9 %) przeszedłem chyba samego siebie. Podjechałem na przełęcz w średnim tempie 14 km/h co dało mi na tym odcinku 78. czas pośród wszystkich uczestników. Dzięki temu awansowałem już na 187. miejsce w całej stawce. Można powiedzieć, że zameldowałem się w swojej „okolicy” jeśli chodzi o prezentowany poziom sportowy.

Do mety pozostawało jeszcze blisko 160 kilometrów, lecz peleton rozciągnął się już na tyle mocno, że o kolejne awanse nie było łatwo. Po technicznym zjeździe do Dont od razu przyszedł czas na podjazd pod Staulanzę (12,7 km przy 6,6 %). Przełęcz ta jest wyżej położona niż jej poprzedniczka, ale sam podjazd mimo podobnej długości oraz stromego pierwszego kilometra jest łatwiejszy niż Duran. W drodze na szczyt minęliśmy kurort Zoldo Alto gdzie Paolo Savoldelli wygrał etap podczas Giro d’Italia 2005. Udało mi się wjechać na przełęcz w średnim tempie 14,8 km/h i nieznacznie poprawić zajmowaną pozycję. Teraz czekało nas jednak 27 kilometrów zjazdu do podnóża passo Valles. Z początku był to szybki odcinek do Selva di Cadore, na którym udało mi się utrzymać kontakt z kilkunasto-osobową grupką niezłych ścigantów. Niestety „puściłem koła” na serpentynach pomiędzy Selvą a Caprile. Co prawda od ubiegłego roku znacznie poprawiłem swe kiepskie umiejętności zjazdowe i nie traciłem już 2-3 minut do najlepszych na każdych 10 kilometrach zjazdów, ale odpuszczenie tej grupy na jakieś 30 sekund i tak okazało się brzemienne w skutkach. Za Caprile czekał mnie bowiem 13-kilometrowy odcinek przez Alleghe do Cencenighe. Prowadził on co prawda lekko w dół, ale samotna jazda w wietrznej dolinie nieco mnie wymęczyła przed pozostałymi stu kilometrami wyścigu.