banner daniela marszałka

Isere & Hautes-Alpes

Autor: admin o poniedziałek 17. czerwca 2019

Alpy francuskie czyli góry, w których co najmniej od 1911 roku rozstrzygają się losy Tour de France. Po raz pierwszy miałem okazję w nich pojeździć w lipcu 2005 roku. Wybrałem się ku nim w towarzystwie Piotra Mrówczyńskiego, zaś na miejscu towarzyszyli nam Jacek Śliwicki i Tomek Wienskowski. Swoją przygodę z francuskimi wzniesieniami rozpocząłem od południowego podjazdu na legendarną przełęcz Col d’Izoard. Następnego dnia zrobiliśmy sobie poprawkę na Cime de la Bonette, po czym zawitaliśmy do stacji Les Deux Alpes. Głównym celem tamtej wycieczki był udział w wyścigu La Marmotte. Podczas tej imprezy typu cyclosportive przejechaliśmy przełęcze: Glandon, Telegraphe i Galibier finiszując w słynnej stacji L’Alpe d’Huez. Po czym w ostatnich dniach owej eskapady resztki swych sił poświęciliśmy na dotarcie do ośrodków sportów zimowych: Courchevel i La Plagne oraz na wjazd pod Col de l’Iseran, najwyższą z drogowych przełęczy Francji. Po dwunastu miesiącach wróciłem w te strony górskim szlakiem przez Italię. W nieco szerszym składzie i tym razem wyłącznie w sportowych celach. Piotr dojechał do Francji wraz z Michałem Stochem, zaś ja wespół ze Zdziśkiem Wojtyło i Darkiem Kamińskim. Oprócz drugiego występu w kultowym „Świstaku” moim celem był udział w L’Etape du Tour na trasie z Gap do L’Alpe d’Huez. Tej samej, na której wśród profesjonalistów osiem dni później triumfował Luksemburczyk Frank Schleck.

Po raz trzeci we francuskie Alpy dotarłem w lipcu 2009 roku, tym razem z Darkiem. Przyjechaliśmy na dwa tygodnie, przedzielone startem w moim trzecim już L’Etape du Tour. Tym zorganizowanym przez A.S.O. na trasie z Montelimar do Mont Ventoux, który po kolejnych pięciu dniach na „Wielkiej Pętli” padł łupem hiszpańskiego Baska Juan Manuela Garate. Poznałem wówczas 22 większe podjazdy na sporym obszarze od departamentu Haute Savoie na północy po Vaucluse na południu. Podobnie „obfite łowy” stały się moim udziałem na przełomie czerwca i lipca 2013 roku podczas jedynej w swoim rodzaju wyprawy pod szyldem Route Grandes Alpes. Do tego w formacie obustronnym czyli od jeziora Genewskiego do Morza Śródziemnego i z powrotem. Oprócz Piotra i Darka w tej śmiałej eskapadzie brali wzięli jeszcze udział Adam Kowalski i Roman Abramczyk. Nieco uproszczając program owej górskiej etapówki można powiedzieć, że jedenaście z czternastu odcinków wiodło po szosach francuskich. Na samej tylko francuskiej ziemi dorzuciłem wówczas do swej kolekcji 18 nowych podjazdów alpejskich. Poza tym przypomniałem sobie kilka innych poznanych we wcześniejszych latach. Gdy zaś wróciłem do kraju sprawdziłem ile ciekawych gór we francuskiej części Alp pozostało mi wciąż do zobaczenia. Okazało się, że warto byłoby zobaczyć jeszcze co najmniej sto.

Przy tak pokaźnej liczbie swoje śmiałe plany musiałem rozłożyć na lata. Cały obszar francuskich Alp podzieliłem sobie zatem na trzy rewiry: północny, centralny i południowy. Zacząłem owo zwiedzanie właśnie w takiej kolejności czyli od wyprawy do Sabaudii (departamentów Haute-Savoie & Savoie). W czerwcu 2017 roku wespół z Darkiem i Tomkiem Busztą, a także od piątego dnia z Romkiem i Piotrem Podgórskim „rozpracowałem” na tym obszarze w sumie 30 kolarskich wzniesień, przy czym jedno po szwajcarskiej stronie górskiej granicy. W tym roku przyszła pora na fazę drugą uzupełniania mojej franko-alpejskiej „listy życzeń”. To znaczy na poznawanie kolarskich podjazdów z departamentów Isere & Hautes-Alpes. Podobnie jak przed dwoma laty towarzyszyli mi w tej wyprawie Darek i Tomek. Dla naszych potrzeb wynająłem przez booking.com trzy bazy noclegowe. Pierwszą na osiem nocy w Echirolles pod Grenoble, skąd ruszaliśmy ku kolarskim wzniesieniom na terenie masywów: Vercors, Chartreuse i Belledonne. Drugą na cztery doby w Bourg d’Oisans, by mieć z niej ułatwiony dostęp do podjazdów wokół doliny Romanche. W końcu zaś trzecią na pięć noclegów w Embrun, aby swym zasięgiem objąć teren od doliny Queyras po miasteczko Remollon, na południowym krańcu departamentu Wysokich Alp.

Tak rozplanowana kolejność poznawcza nie była bynajmniej przypadkowa. Z kalendarzowego punktu widzenia do Francji wybraliśmy się pod koniec wiosny. Dlatego wolałem zacząć zwiedzanie środkowej części francuskich Alp od gór niższych by dać tym wyższym o tydzień więcej czasu na zrzucenie z siebie resztek zimowej pierzyny. Tymczasem przyroda sprawiła nam pogodowego psikusa. W pierwszym tygodniu czerwca, gdy kręciliśmy na wysokościach nie przekraczających 1800 metrów n.p.m. szeroko pojęte „okolice” Grenoble nawiedziła fala upałów z temperaturami grubo powyżej 30 stopni. Darek z Tomkiem w tych warunkach jakoś dawali radę. Ja na drugich górach dnia przez pierwsze pięć dni padałem z odwodnienia i do swych kolejnych celów docierałem resztkami sił. Po czym gdy na półmetku wyprawy ruszyliśmy się na wschód by zaatakować pierwsze „dwutysięczniki” jak na złość spotkało nas załamanie pogody. Przez pierwsze trzy dni wokół Le Bourg d’Oisans musieliśmy sobie radzić z chłodem i wilgocią. Tym niemniej obyło się bez odwołanych etapów i zawsze na przekór najgorszym nawet warunkom byliśmy w stanie pokonać przynajmniej jeden poważny podjazd. Ja zaliczyłem ich w sumie 29. Moi dwaj koledzy „zgarnęli” po 30 górskich premii, bowiem dotarli do swych celów również na feralnym dla mnie, przymusowo skróconym etapie 12b.

Choć mój dorobek był odrobinę mniejszy niż obu kompanów to wciąż mogę go uznać za całkiem okazały. Kolejne siedem razy miałem okazje wjechać na wysokość ponad 2000 metrów n.p.m. W tym na tak wysokie przełęcze jak: Agnel (2744 metrów), Galibier (2642 metry) oraz Parpaillon (2637 metrów). Dwie pierwsze odwiedziłem ponownie, lecz docierając na nie z przeciwnej strony niż przy poprzednich próbach. Trzecią osiągnąłem wraz z Tomkiem w stylu iście trekkingowym tzn. podskakując na kamieniach, a nawet przedzierając się przez zaspy śnieżne w samej końcówce. Osiemnaście z moich wzniesień miało amplitudę ponad 1000 metrów. Pośród nich zdecydowanie największe były: Galibier i Parpaillon, mając odpowiednio 1900 i 1835 metrów przewyższenia. Te dwa „olbrzymy” weszły do mojej pierwszej 10-tki na mojej liście „największych”. Pięć czerwcowych podjazdów miało długość ponad 20 kilometrów. Najdłuższe były szlaki z La Clapier na Col du Galibier (ponad 42 kilometry) oraz z Sassenage do Source de la Moliere (34 kilometry). Pokonanie tego pierwszego zajęło mi dwie godziny i niemal trzy kwadranse, więc zarówno pod względem dystansu jak i czasu był to mój najdłuższy podjazd w życiu. Jeśli zaś wierzyć wyliczeniom fachowców z „archivio salite” czy „cyclingcols” zdecydowanie najtrudniejszą górą owej wyprawy było ostatnie wyzwanie czyli Col du Parpaillon. Wzniesienie nie dość, że wysokie i wielkie to w swej trzeciej tercji zdecydowanie nie-szosowe.

Poniżej przedstawiam listę premii górskich, które poznałem na czerwcowym szlaku z Grenoble przez Le Bourg d’Oisans do Embrun.

Mój rozkład jazdy:

31.05 – Saint-Nizier-du-Moucherotte

1.06 – Col de Porte & Col de Palaquit

2.06 – Source de la Moliere & Col de la Charmette

3.06 – Charmant Som & La Ruchere / Chemin du Habert

4.06 – Col du Mont-Noir & Col de Preletang

5.06 – Super Collet & Chamrousse SW

6.06 – Sanctuaire de la Salette & Col du Noyer

7.06 – Pipay-les-Sept-Laux & Col du Coq

8.06 – Le Poursollet & Col du Luitel

9.06 – Lac Besson & Villard-Reymond

10.06 – Col du Galibier SW

11.06 – Col du Sabot

12.06 – Col de Sarenne & Col du Gondran

13.06 – Le Mont-Colombis & Col de Moissiere

14.06 – Vallon du Cristillan / Les Claux & Risoul

15.06 – Col Agnel & Chapelle de Clausis

16.06 – Tunnel du Parpaillon