Valle San Iorio
Autor: admin o sobota 1. sierpnia 2020
DANE TECHNICZNE
Miejsce startu: Dongo (droga SP 5)
Wysokość: 1307 metrów n.p.m.
Przewyższenie: 1095 metrów
Długość: 16,7 kilometra
Średnie nachylenie: 6,6 %
Maksymalne nachylenie: 12,5 %
PROFIL
SCENA i AKCJA
Trójmiasto od pięknego Lago di Como dzieli m/w półtora tysiąca kilometrów. Według „google maps” sam jazda do Garzeno miała nam zabrać ponad siedemnaście godzin. Z ostrożności założyłem, iż na spokojny przejazd z kilkoma przystankami potrzebować będziemy dwudziestu. Ruszyliśmy z Gdańska około dziewiętnastej, więc spodziewaliśmy się dotrzeć do pierwszej bazy noclegowej dość wczesnym popołudniem. Jakieś kilka godzin przed zmierzchem, co powinno było nam pozwolić na zapoznanie się z pierwszym lombardzkim podjazdem jeszcze w sobotę. Rafał i Krzysiek startując ze swojego Gorzowa mieli znacznie krótszą trasę do pokonania. Ruszyli z grubsza o tej samej co my porze, więc już na starcie byli cztery i pół godziny do przodu. Umówiliśmy się na zlot w Chiavennie. Nasi koledzy chcieli do tego miasta dotrzeć nad ranem, by na powitanie z Italią pokonać potężny 30-kilometrowy podjazd na Passo dello Spluga (2113 m. n.p.m.). Do czego zresztą udało mi się ich namówić. Najkrótsze trasy z Polski nad jezioro Como wiodą przez Szwajcarię. Chcąc nieco zaoszczędzić na kosztach podróży wybrałem szlak wiodący przez Engadynę. Droga nr 27 biegnąca przez tą wysokogórską dolinę nie ma statusu autostrady, więc byliśmy zwolnieni z obowiązku kupna rocznej winiety kosztującej 40 CHF. Tym samym z Niemiec do Austrii wjeżdżałem podobnie jak w pamiętnym 2003 roku przez Garmisch-Partenkirchen, a nie jak zazwyczaj przez Kufstein. Gdy już zjechaliśmy nad Inn to dalej mknęliśmy jakby po trasie siódmego etapu Giro d’Italia 2009. Ja mogłem wracać myślami do swego występu na Dreilander Giro 2011, zaś Daniel zachwycał się urokami szwajcarskich Alp. Na przełęczy Maloja zrobiliśmy sobie jeszcze jeden postój, po czym na zjeździe z niej około godziny trzynastej wjechaliśmy do Włoch. Pół godziny później witaliśmy już naszych dzielnych kompanów, świeżo upieczonych zdobywców Splugi.
Dalej już „wespół w zespół” pojechaliśmy na południe by przez Ponte del Passo i Dongo dotrzeć do Albergo de Jean w Garzeno. W hotelu tym czekał na nas 100-metrowy apartament z salonem, dwoma sypialniami, łazienką i kuchnią. Sporo miejsca o niezłym standardzie w niewygórowanej cenie. Jedynym minusem tej lokalizacji był fakt, iż przyszło nam mieszkać dwa piętra poniżej głównego wejścia do budynku, co w niedalekiej przyszłości miało się dla mnie okazać nad wyraz uciążliwe. We Włoszech powitała nas upalna pogoda. Rafa i Chris podczas swej pierwszej wspinaczki musieli się zmagać nie tylko ze sporym dystansem i wielkim przewyższeniem, lecz również z temperaturą, która w dolinie sięgała 32 stopni. Niestety jak na złość gdy w Garzeno zaczęliśmy wypakowywać swe „tobołki” atmosfera się przegrzała i o zmienności górskiej aury przypomniała nam popołudniowa burza. Powoli zacząłem się już godzić z myślami, iż nasze Giro di Lombardia rozpoczniemy dopiero w niedzielny ranek. Na szczęście deszcz był krótkotrwały i po siedemnastej zaczęło się rozpogadzać. Namówiłem zatem Rafała do wspólnej przejażdżki w górę Valle San Iorio. Krzychu zmęczony po Spludze i Daniel zmożony podróżą darowali sobie ów występ na „przydomowym podwórku”. Ponieważ Garzeno położone jest przeszło 400 metrów ponad taflą jeziora Como naszą jazdę musieliśmy zacząć od blisko 6-kilometrowego zjazdu do Dongo. W tym miejscu historyczna ciekawostka. To właśnie w okolicy tego miasteczka 27 kwietnia 1945 roku komunistyczni partyzanci zatrzymali konwój, w którym jechał Benito Mussolini. Nazajutrz „Duce” został przez nich rozstrzelany w położonej 20 kilometrów bardziej na południe wiosce Giulino di Mezzegra. Nieśpiesznie zjechaliśmy do Dongo po drodze robiąc zdjęcia dolnej części podjazdu. Zatrzymaliśmy się po dotarciu do drogi krajowej SS340dir.
Objechaliśmy rondo z widokiem na kościółek (Convento Madonna delle Lacrime) by po chwili ruszyć pod górę ulicą Gianpiero Matteri. Pierwszy kilometr był jeszcze stosunkowo łatwy, lecz na drugim i trzecim już zapiekły nogi. Nic dziwnego, wedle „Passi e Valli in Bicicletta tom 4” na tym 2-kilometrowym odcinku średnie nachylenie wynosi 8,9%. Trudy wspinaczki na dojeździe do Vanzonico rekompensuje za to ładny widok na Lago di Como. Warto wspomnieć, że choć pośród alpejskich jezior włoskich Lago di Garda jest zdecydowanie największa, Lago Maggiore najdłuższe, to Como właśnie jest najgłębsze. Jego maksymalna głębokość sięga 425 metrów co czyni z tego jeziora „kryptodepresję” zważywszy na fakt, iż lustro wody znajduje się tylko 198 metrów n.p.m. Poza tym dzięki swym nieregularnym kształtom w kształcie odwróconej litery „Y” Lago di Como ma też dłuższą niż Garda czy Maggiore, bo aż 160-kilometrową linię brzegową. Rafał zaczął ten podjazd moim dość mocnym tempem, ale na początku trzeciego kilometra odpuścił mając w nogach wcześniejszą wspinaczkę klasy HC. Na trzecim i czwartym kilometrze (na dojeździe do Stazzony) trzeba było zaliczyć aż siedem wiraży, zaś pod koniec piątego kilometra podczas przejazdu przez Germasino zachować czujność na zwężeniu drogi. Po około 23 minutach wspinaczki minąłem Albergo de Jean i tuż za nim musiałem zjechać z drogi SP45 na węższą via San Rocco. Do końca asfaltowej drogi pozostało mi przeszło 10 kilometrów. Powyżej Garzeno nie było już „większych” miejscowości, acz zdarzały się skromne górskie osady, czy pojedyncze domostwa. Poza tym na początku jedenastego kilometra minąłem lokalną atrakcję czyli Lake Como Adventure Park. W górnej części tego podjazdu najtrudniejsze są kilometry dziewiąty i dziesiąty (przed Cagnavo) o średnim nachyleniu 8,4%.
Mój książkowy przewodnik jak i profil wzniesienia zaczerpnięty z „archivio salite” wieszczył koniec tutejszego asfaltu na wysokości 1190 metrów n.p.m. po pokonaniu równo 15 kilometrów od Dongo. My jednak po sprawdzeniu zdjęć na „google street view” wiedzieliśmy, iż obecnie można tu po szosie wjechać na poziom przeszło 1300 metrów. Do jej kresu dojechałem w czasie 1h 08:33 przy średniej prędkości 14,267 km/h i umiarkowanym VAM rzędu 958 m/h. Rafał ten podjazd potraktował ulgowo, więc na górze zameldował się po 1h i 22 minutach. Tym niemniej w samej końcówce zdobył się na żwawy finisz co uwieczniłem na jednym z trzech filmików. Biegnąca wyżej szutrowa droga swym stanem zachęcała nawet do dalszej jazdy. Niemniej o tak późnej godzinie (powoli zbliżała się dwudziesta) nie czas było na dalsze górskie odkrycia. Ponoć naturalny szlak o całkiem przyzwoitej jakości wiedzie aż w rejon schroniska przy Passo del Giovo (1704 m. n.p.m.). Powyżej tej przełęczy rozpoczyna się zaś Alta Via del Lario, po której pieszo dotrzeć można aż do „zielonej granicy” na Passo San Iorio (2012 m. n.p.m.). Jako się rzekło my jednak musieliśmy przed zmrokiem zjechać do Garzeno i przy odrobinie szczęścia do światła „cyknąć” kilka fotek. Do naszej bazy zajechałem kwadrans przed dziewiątą. Ponieważ po wszystkim nie chciało nam się spędzać czasu w kuchni to pierwszą w nowych progach kolację zjedliśmy w hotelowej restauracji. Mnie hotelowa pizza nie zachwyciła. Rafał miał o niej lepsze zdanie. Widać ten sam posiłek może smakować lepiej po przejechaniu 93 niż 33 kilometrów 😉
GÓRSKIE ŚCIEŻKI
https://www.strava.com/activities/3850112135
https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/3850112135
ZDJĘCIA
FILMY