banner daniela marszałka

Grand Ballon

Autor: admin o niedziela 8. lipca 2007

Między powrotem z Maratona dles Dolomiti a wyjazdem do Francji mieliśmy tylko kilka dni przerwy. Czasu na tyle mało, że zdecydowałem się nie  brać roweru z powrotem do Sopotu , lecz zostawić go pod okiem Piotra w Pruszkowie samemu zadowalając się w środku tygodnia namiastką treningu na rowerze górskim. Rower miałem już wcześniej właściwie przygotowany do obu lipcowych wypraw dzięki pracy Czarka Fabijańskiego z gdyńskiego warsztatu „Fabian-Serwis”. Niemniej pomiędzy obu wycieczkami musiałem jeszcze wymienić w moim Treku 1500 dużą tarczę z 53 zębami. Na szczęście udało mi się  to załatwić na miejscu czyli w podwarszawskim Nadarzynie u zaznajomionego z Piotrem ex-mechanika naszej kadry narodowej Jerzego Brodawki.

Szybko doczekałem się soboty 7 lipca i wczesnym popołudniem szczęśliwie lżejszy o rower zapakowałem się do pociągu Intercity w kierunku naszej stolicy skąd po przesiadce udałem się do Pruszkowa na miejsce naszej zbiórki. Zapakowaliśmy się do samochodu i około 19:00 ruszyliśmy w długą podróż do Francji. Przejechaliśmy Niemcy wszerz od Gorlitz do okolic Strasburga robiąc sobie nad ranem jeden dłuższy, ponad dwugodzinny odpoczynek w trasie. Do Alzacji, która miała stanowić pierwszy etap naszej podróży dotarliśmy w niedzielę wczesnym popołudniem. Nocleg mieliśmy zaplanowany w osadzie Altenbach położonej powyżej miejscowości Goldbach skąd rozpościerał się widok na najwyższą górę całego masywu Wogezów czyli Grand Ballon (1424 m. n.p.m.). Po rozładowaniu się na miejscu przyszła pora na krótki odpoczynek i obejrzenie w telewizji popisu Robbie McEwena na mecie pierwszego etapu Touru w Canterbury.

Do wieczora pozostały jeszcze co najmniej trzy godziny, więc postanowiliśmy nie zmarnować tego czasu i udać się na małą 53-kilometrową rundkę zapoznawczą z Wogezami, której kulminację miał stanowić podjazd pod przełęcz Grand Ballon sięgającą wysokości 1343 metrów n.p.m. Spośród kilku możliwych wersji tego wzniesienia wybraliśmy jedną z trudniejszych i bardziej widowiskowych rozpoczynających się w miejscowości Uffholz na poziomie 300 metrów n.p.m. Aby tam się dostać musieliśmy najpierw zjechać z Altenbach przez Goldbach i Willer-sur-Thur do Bitschwiller-sur-Thur. Następnie należało się skierować ku stanowiącemu przemysłową stolicę tego regionu miasteczku Thann i dalej ku będącego turystyczną perełką tych okolic Cernay. Teoretycznie ów przeszło 21,5-kilometrowy podjazd miał być stosunkowo łatwy czyli o średnim nachyleniu 4,8%. W rzeczywistości jednak w środkowej fazie tego wzniesienia były trzy momenty nawet nie wywłaszczeń, lecz lekkich zjazdów. Dwa pierwsze kilkusetmetrowe, zaś trzeci aż dwukilometrowy kończący się na przełęczy Col Amic (828 m. n.p.m.).

W praktyce trzeba się więc było zmierzyć przede wszystkim z 8-kilometrowym początkiem o nachyleniu blisko 7% oraz 7-kilometrową końcówką o nachyleniu około 7,5 %. Tuż za Col Amic czekała nas niespodzianka czyli dobry kilometr jazda po kostce niczym u nas na przełęczy Walimskiej, którą pamiętam z przejazdu w trakcie Tour de Pologne z roku 2000. Na wysokości 1000 metrów n.p.m. skończył się las i ostatnie 5 kilometrów podjazdu prowadziło już wśród łąk czyli terenie odsłoniętym. Stąd przyszło nam się zmagać z dość silnym wiatrem, dokuczliwym zważywszy na temperaturę oscylującą wokół 10 stopni Celsjusza. Niestety widok na wyglądający niczym kopiec szczyt Grand Ballon tuż po naszym dotarciu na przełęcz zakryła mgła. Uniemożliwiło mi to „strzelenie” jakiejś ładnej fotki samego wierzchołka tej góry. Musieliśmy poprzestać na zrobieniu zdjęć pod wybudowanym na samej przełęczy hotelem Chalet du Grand Ballon, po czym uciekając przez zmrokiem i mżawką zjechać do bazy najkrótszą możliwą drogą. Dlatego docierając do Col Amic wzięliśmy kurs nie na południe czyli ku Uffholz, lecz na zachód tzn. wprost do Goldbach-Altenbach. W sumie licznik pokazał mi dystans 53 kilometrów i łączne przewyższenie rzędu 1215 metrów.