banner daniela marszałka

Valico di Valcava

Autor: admin o sobota 8. sierpnia 2020

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Foppenico (SP177->SP179)

Wysokość: 1336 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1105 metrów

Długość: 14,8 kilometra

Średnie nachylenie: 7,5 %

Maksymalne nachylenie: 16,8 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Z Ballabio ku dolinie rzeki Adda zjechaliśmy „krajówką” SS36 omijając centrum Lecco. Po czym ruszyliśmy na południe drogą SP639. W Calolziocorte zrobiliśmy krótki postój, by Daniel mógł kupić baterię do swego licznika. Choć była sobota i pora sjesty udało nam się znaleźć odpowiedni sklep. Następnie wpadliśmy jeszcze na małe zakupy spożywcze do jednego z przydrożnych marketów, aby mieć zapas produktów przed „handlowo niepewną” niedzielą. Dopiero wtedy zaczęliśmy szukać podnóża naszej drugiej góry. Z profilu tego wzniesienia wiedziałem, że start wspinaczki znajduje się na styku SP177 i SP179 około półtora kilometra przed miejscowością Torre de’ Busi. Na wysokości Foppenico wjechaliśmy na pierwszą z owych dróg, która po chwili przy zmiennym nachyleniu zaczęła wyraźnie się wznosić. Niebawem minęliśmy białą tablicę z napisem Torre de’ Busi, więc pomyślałem, iż czas już najwyższy rozglądać się za miejscem na pozostawienie auta. Zatrzymaliśmy się nieopodal bocznej uliczki prowadzącej do osady Favirano. Uznałem, że przejechany dopiero co autem odcinek pod górę to uwidoczniony na znanych mi przekrojach wzniesienia wstęp do całej góry. To znaczy stosunkowo łatwy segment o długości półtora kilometra. Dlatego po wskoczeniu na rowery zrazu zjechaliśmy w stronę Foppenico, a ściślej do miejsca, gdzie droga nr 177 zaczęła się wznosić. Dopiero później okazało się, że wysiedliśmy z samochodu na poziomie ledwie 330 metrów n.p.m. To znaczy nie dojechaliśmy nawet do oficjalnego początku wspinaczki pod Valcavę wytyczonego na wysokości niespełna 400 metrów. Co więcej cofając się jeszcze o 1,7 kilometra „straciliśmy” kolejne sto metrów wysokości. Tym samym startując z tak niskiego pułapu dodaliśmy sobie dobre trzy kilometry podjazdu. Wprowadziło to potem nieco zamieszania do naszych umysłów w trakcie męczącej wspinaczki. Niemniej warto było przejechać ów wstęp do właściwego wzniesienia, gdyż był to całkiem solidny odcinek o średnim nachyleniu 5,7%. Dzięki temu też była to nasza kolejna góra o przewyższeniu ponad 1000 metrów.

Podręcznikowa Valico di Valcava w swej trudniejszej zachodniej postaci to podjazd o długości 11,8 kilometra i przewyższeniu 942 metrów czyli ze średnim nachyleniem 8%. Start wskazany jest w miejscu, gdzie opuszcza się drogę SP177 i wjeżdża na górską SP179. Przełęcz leży na grzbiecie górskim Costa Albenza pomiędzy niewysokimi szczytami Monte Tesoro (1431 m. n.p.m.) i Monte Linzone (1392 m. n.p.m.). Najwyższy punkt drogi przebiega obok wyniosłych masztów radiowo-telewizyjnych, które swego czasu obsługiwały stacje ze sporej części północnej Italii. Droga przez ową przełęcz łącząca Valle San Martino (na zachodzie) z Valle Imagna (na wschodzie) powstała dopiero w połowie lat 70. aby zapewnić obsługę techniczną tych ważnych konstrukcji. Przełęcz zawdzięcza zaś swą nazwę niewielkiej osadzie leżącej na zachodnim zboczu góry. Co ciekawe od wschodu można dotrzeć w to miejsce aż na trzy sposoby w zależności od przyjętego punktu startu. Lecąc placem po mapie z północy na południe można rozpoczynać wspinaczki w miejscowościach: Sant’ Omobono, Capizzone lub Almenno San Bartolomeo. Wszystkie mają przewyższenia rzędu 900-1000 metrów czyli podobne do strony zachodniej, lecz są nieco dłuższe i przez to łagodniejsze. Łączą się one z sobą na 5 kilometrów przed finałem w okolicy Costa Valle Imagna. Warto przy tym zauważyć, iż wschodnie wersje tej kolarskiej góry znane są pod inną nazwą tzn. Valico di Ca’ Perucchini. Pomimo swej niewielkiej wysokości Valcava jest obecnie najwyższą drogową przełęczą w całości położoną na terenie prowincji Bergamo. Znacznie od niej wyższe przełęcze San Marco czy Vivione stanowią bowiem punkt graniczny z prowincjami Sondrio czy też Brescia. Zachodni podjazd pod Valcavę podzielić można na cztery segmenty. Najpierw mamy tu lekkie 1,5 kilometra na dojeździe do centrum Torre de’ Busi czyli odcinek o skromnym nachyleniu 2,7%. Potem solidne 6 kilometrów o średniej 7,7%, na którym mijamy wioskę San Marco. Następnie sławetne „muro” czyli 3-kilometrowy sektor o stromiźnie 11,3% z maksami do 18%! W końcu zaś od wirażu przy Ca’ dei Magnani finałowe 1300 metrów o średniej 7,3%.

Ta właśnie Valcava w opinii wielu ekspertów jest najtrudniejszym podjazdem jaki kiedykolwiek pojawił się na często zmienianej trasie wyścigu Giro di Lombardia. Dodać by można, iż najcięższym w dziejach wszystkich pięciu kolarskich „monumentów”. Zdaniem niektórych fachowców nawet zbyt trudnym jak na program imprezy klasycznej. Owszem Muro di Sormano jest od niej bardziej strome, ale nie ma nawet dwóch kilometrów długości. Natomiast tu mamy do czynienia z długą i zarazem stromą wspinaczką, która na każdym z trzech Wielkich Tourów godna byłaby miana premii co najmniej pierwszej kategorii, jeśli nie po prostu tej najwyższej. Uczestnicy GdL po raz pierwszy musieli się z nią zmierzyć podczas 80. edycji „La corsa delle foglie morte” czyli w sezonie 1986. Wyścig ten wygrał Włoch Gianbattista Baronchelli (drugi kolarz Giro d’Italia 1974 i 1978 oraz wicemistrz świata z roku 1980), zaś do historii przeszedł kryzys jaki na Valcavie zaliczył słynny Francuz Laurent Fignon. Kolejną edycję z Valcavą wygrał inny Włoch Moreno Argentin („Książę Ardenów” i mistrz świata z sezonu 1986). Warto zauważyć, iż podjazd ten znajdował się na przeszło sto kilometrów przed metą, która na kilka lat wróciła do Mediolanu, a mimo to potrafił decydować o losach wyścigu! W 1988 roku Francuz Charly Mottet zaatakował na Valcavie, zaś prowadzenie objął podczas zjazdu z niej i ostatecznie wygrał na solo po 105-kilometrowym rajdzie. Rok później przebił go Szwajcar Tony Rominger, który ostatniego kompana wczesnej ucieczki zostawił jeszcze na podjeździe, po czym przejechał samotnie 113 kilometrów i triumfował na mediolańskiej Corso Venezia z przewagą przeszło dwóch i pół minuty nad Francuzem Gillesem Delionem. Ten zaś wygrał rok później też na trasie z Valcavą, ale już na mecie w Monzy i po finiszu z 5-osobowej grupki. Potem nasza góra wróciła na szlak GdL w latach 2011-13, gdy finisz tej imprezy przeniesiono do Lecco. Natomiast po raz ostatni pojawiła się na nim w sezonie 2016, gdy organizatorzy Il Lombardia opracowali trudniejszą niż zwykle trasę do mety w Bergamo. Dzięki temu rządzili na niej czterej górale, spośród których najszybszy na finiszu był Kolumbijczyk Jhoan Esteban Chaves.

Na koniec owych wspominek z „wielkiego kolarskiego świata” trzeba jeszcze dodać, iż w roku 2012 zachodnia Valcava zadebiutowała w końcu na trasie Giro d’Italia. Miało to miejsce we wstępnej fazie etapu kończącego się 8-kilometrowym podjazdem z Ballabio na Piani Resinelli. Premię górską wygrał na niej bohater dnia czyli Matteo Rabottini. Podjazd pod Valcavę zapowiadał się na jeden z trudniejszych podczas naszej wyprawy, także dlatego iż musieliśmy go zrobić w drugiej kolejności będąc już „zmiękczeni” inną solidną wspinaczką. Dodatkowym „hamulcem” okazały się iście afrykańskie warunki atmosferyczne. Gorących dni na tym wyjeździe nam nie brakowało, lecz ten był bodaj najgorszym z nich. Wystarczy, iż podam kilka liczb. Temperatura na starcie 38 stopni, po chwili max. czyli 39! Średnia z całego wzniesienia 33. Na przełęczy w cieniu 28, zaś w słońcu 34. Nawet po zjeździe do auta, choć dochodziła już godzina osiemnasta mój licznik zanotował 31. Jednym słowem „ostry piekarnik”, a kto mnie zna ten wie że to nie moje warunki do jazdy. Zresztą taki gorąc „dusi” albo przynajmniej ogranicza każdego cyklistę. Dlatego zacząłem spokojnie, pamiętając o kryzysie, który dopadł mnie parę dni wcześniej na nieco łatwiejszej Passo della Cava. Daniel zaczął energiczniej, ale nie miałem zamiaru za wszelką cenę trzymać jego koła. Mój kompan jako pierwszy ukończył zatem 3-kilometrowy odcinek wiodący po drodze SP177. Za boiskiem we wiosce San Gottardo trzeba było odbić w lewo i wjechać na SP179. Po pewnym czasie doszedłem kolegę, który najwyraźniej zaczął płacić cenę za swój zbyt mocny początek. Gdy na wyjeździe z Torre de’ Busi zrobiło się stromiej jechałem już sam. Droga ta wiodła cały czas w kierunku północno-wschodnim, krętym szlakiem przez 14 serpentyn. Na początku ósmego kilometra przejechałem przez San Marco i mając w pamięci profil wzniesienia błędnie zakładałem, iż już niebawem będę musiał powalczyć z grawitacją na najtrudniejszym sektorze tej góry.

Tymczasem skończył się ósmy kilometr, potem dziewiąty i dziesiąty, a tu owszem było dość stromo, lecz żadnej przeraźliwie ściany nie napotkałem. Myślałem, że jeśli zostały mi do pokonania niespełna dwa kilometry to „doniesienia” o tego typu przeszkodzie były mocno przesadzone. Wtedy oczywiście nie wiedziałem, iż de facto przejechałem dopiero siedem kilometrów „prawdziwej” Valcavy i to co najgorsze dopiero przede mną. Niebezpieczeństwo czaiło się za rogiem, a właściwie za zakrętem w prawo po przejechaniu 7,5 kilometra na drodze SP179. Minąłem nastoletnich chłopaczków, którzy mieląc bardzo dzielnie na rowerach górskich próbowali wdrapać się tą górę. Szczęśliwie największa stromizna czyli owe 18% czekała mnie na krańcu pierwszej 300-metrowej ścianki. Potem przez kolejne dwa i pół kilometra tylko pozornie było łatwiej. Nachylenie niemal cały czas dwucyfrowe, momentami sięgające 14 czy nawet 17%. Tymczasem sił w tym upale szybko ubywało. Jakoś udało mi się zmęczyć ten morderczy sektor (bez przystanku). Według stravy segment pod nazwą „Il Muro su Valcava” pokonałem w 19:34 (avs. 8,4 km/h z VAM 1011 m/h). Niegdyś na tego typu „ścianie” za dobre tempo uznałbym VAM na poziomie 1200. Teraz jednak ze słabszą formą i w tym piekielnym upale walczyłem głównie o przetrwanie. Dopiero mijając ostatni wiraż na wysokości Ca’ dei Magnani poczułem się „bezpieczny”. Potem 600 metrów przed finałem minąłem jeszcze zjazd do osady Valcava i wkrótce po blisko 73 minutach wspinaczki zameldowałem się na przełęczy. Na segmencie o długości 11,7 kilometra czyli  oficjalnej Valcavie spędziłem zaś 1h 00:34 co dało średnią prędkość 11,6 km/h i VAM 933 m/h. Nie stanąłem jednak na zakręcie w najwyższym punkcie drogi. Przejechałem jeszcze kilkadziesiąt metrów, chcąc schować się na zacienionym wschodnim zboczu góry. Potem wróciłem na gwarną przełęcz, by w widocznym miejscu poczekać na Daniela. Spędziłem na tej mecie dobre 40 minut, z czego kilka czekając na przyjazd kolegi. Podjazd dał nam obu ostro popalić. Poratowaliśmy się zatem zimnymi napojami sprzedawanymi w jednym z dwóch „food truck’ów”.

Gdy my zdobywaliśmy Piani Resinelli i staraliśmy się nie polec na Valcavie u północnych rubieży Lombardii dwaj inni śmiałkowie walczyli ze srogim górskim terenem na swym królewskim etapie. Za moją namową Rafał zdecydował się przenieść start i metę ich mega-trasy z Bormio do Grosio. W ten sposób obie zaplanowane premie górskie mogli pokonać relatywnie wcześnie i na ostatnich 50 kilometrach mieć już niejako „z górki”. Po drodze atrakcje tylko z „górnej półki”. Najpierw podjazd z Mazzo in Valtellina na Passo della Foppa, lepiej znaną jako Mortirolo (1857 metrów n.p.m.). Bardzo stroma wspinaczka o długości 12,1 kilometra przy średniej 10,9%! Na której środkowy 6-kilometrowy segment ma średnie nachylenie 12,5 i maksymalne aż 18%. W historii Giro na Mortirolo wjeżdżano 14-krotnie, w tym 11 razy drogą wybraną przez Gorzowian. Ten cel Rafa i Żbiku osiągnęli już na 17 kilometrze swej trasy. Potem zjechali do Monno i pokonali 18-kilometrowe falsopiano do Ponte di Legno. Następnie po krótkim zjeździe musieli stawić czoło Gavii (2621 m. n.p.m.). Trzeciej pod względem wysokości drogowej przełęczy Włoch. Górze nie tylko wielkiej, lecz również stromej. Mimo długości 16,4 kilometra ma ona średnio 8,1% mimo tego, iż pierwsze 3 kilometry trzymają na poziomie tylko 5%. Wyżej jest już bardzo ciężko, zaś chwilowe stromizny sięgają 14 i 16%. Gavia na Giro wystąpiła 10-krotnie i to zazwyczaj w swej trudniejszej południowej wersji. Do legend tego wyścigu przeszły zaś wydarzenia z jej debiutu w roku 1960 i przede wszystkim ze śnieżnego etapu w sezonie 1988. Pomimo jazdy na wyższej wysokości nasi koledzy też musieli zmagać się z sobotnim upałem. Na Mortirolo jak i sporej części podjazdu na Gavię sięgała ona 27-28 stopni, co Krzyśka niemal nie wykończyło na skutek odwodnienia. Jednak wjechawszy na swą drugą górę byli już niemal „w domu”, więc poradzili sobie z tym trudnym wyzwaniem. Przejechali dystans 114 kilometrów z łącznym przewyższeniem 3006 metrów w czasie 6h 17:02 (avs. 18,1 km/h), przy czym na trasie spędzili w sumie nieco ponad 8 godzin. Całą przygodę skończyli tuż przed dwudziestą. My dojechawszy do Barzany około dziewiętnastej, w tym momencie spożywaliśmy już pierwszą kolację pod dachem Casa Vacanze Doralice.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/3884137097

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/3884137097

ZDJĘCIA

IMG_20200808_051

FILM

VID_20200808_165900