banner daniela marszałka

Falzarego-Valparola (W) & Campolongo

Autor: admin o piątek 25. maja 2007

W piątek 25 maja około 10:00 pojechaliśmy na kilkudziesięciokilometrowy trening z dwoma premiami górskimi w menu. Z „naszego” Pieve di Livinallongo wyruszyliśmy w kierunku wschodnim ku przełęczy Falzarego (2105 m. n.p.m.), której północnym przedłużeniem jest dodatkowy kilometr podjazdu pod przełęcz Valparola (2192 m. n.p.m.). Ja miałem już okazję wjechać na te wzniesienia w 2003 roku podczas swojej pierwszej wycieczki w towarzystwie Krzyśka Żmijewskiego i Wojtka Nadolskiego. Niemniej wówczas przejechałem je od przeciwnej strony czyli od Cortina d’Ampezzo. W praktyce więc i dla mnie poza samą końcówką był to pierwszy przejazd przez zachodnią ścianę Falzarego. Dla Piotra Dolomity były do tego roku prawdziwą „terra incognita”, bowiem w 2005 roku skupiliśmy się tylko na Alpach francuskich, zaś przed rokiem jadąc do Francji przez Włochy ominęliśmy Dolomity od prawej flanki zahaczając w nich jedynie o miejscowość Vipiteno i przełęcz Monte Giovo. Wschodnia ściana Falzarego okazała się 11-kilometrowowym podjazdem o umiarkowanym jak na Dolomity nachyleniu około 6,5 %. Na szczycie poznaliśmy Australijczyka, który podjechał pod tą przełęcz od strony Cortiny. Jak nam powiedział przyjechał do Europy by na swym starym „Merckxie” przez kilka tygodni pojeździć po Alpach i był już we Francji gdzie „zdobył” m.in. Mont Ventoux. No cóż z końca świata na Stary Kontynent nie przybywa się tylko na weekend czy nawet tydzień.

Pomogliśmy sobie nawzajem przy dokumentacji zdjęciowej i rozstaliśmy się życząc powodzenia w dalszych zmaganiach z tymi pięknymi, lecz bardzo wymagającymi podjazdami. Na Valparoli do której dojazd jest dość stromy stuknęliśmy sobie kilka dalszych zdjęć, a ja przypomniałem sobie jak wygląda tamtejsza strażnica wojskowa z czasów I Wojny światowej zapewne. Z przełęczy tej czekał nas zjazd do La Villa i lekki podjazd do Corvara alta Badia śladem ostatnich 20 kilometrów lipcowego wyścigu Maratona dles Dolomiti. Potem musieliśmy się jeszcze wspiąć od północnej strony na przełęcz Campolongo (1875 m. n.p.m.) czyli około 6-kilometrowy podjazd o średnim nachyleniu 5,7 %. Dla mnie był to mały powrót do przeszłości, bowiem od tej samej strony wspinałem się na tą przełęcz w 2003 roku wraz ze wspomnianym Krzyśkiem oraz w 2004 roku razem z Jarkiem Chojnackim. Można powiedzieć, że mieliśmy z Piotrem szczęście do pogody, bowiem cztery dni później tzn. 29 maja gdy przez tą samą przełęcz (acz od przeciwnej strony) na etapie do Linzu przejeżdżał peleton 90. Giro d’Italia temperatura w tym miejscu oscylowała koło zera i na zboczach obok drogi leżał świeży śnieg, który napadał w nocy z poniedziałku na wtorek! Potem już tylko szybki zjazd do Arabby (w moim wykonaniu raczej „szybki inaczej”) i spokojny bo wiodący lekko w dół dojazd do naszej bazy w Pieve di Livinallongo. Piotrowy polar „zaśpiewał” nam 51,2 kilometra z przewyższeniem 1254 metrów przy średniej prędkości 25,3 km/h.

Czas na odświeżenie się, zaś po prysznicu wyjazd samochodem do Arabby celem załatwienia formalności przedstartowych przed sobotnim Gran Fondo. Wszystko udało się wykonać sprawnie. Nie obyło się bez konieczności kupna, a w zasadzie odpłatnego wypożyczenia specjalnego chipu tzn. kaucja w wysokości 10 Euro, zaś po zwrocie organizatorom owego gadżetu po wyścigu do naszych kieszeni wróciło 7 Euro. Trzeba jednak przyznać, że okazjonalne „pacchi di gara” czyli paczki dla uczestników były dość bogate i obok tradycyjnych ulotek, żeli czy kwitów na strawę i napitek po wyścigu obejmowały też stylowe skarpety i nogawki kolarskie. W samej Arabbie spotkaliśmy się jeszcze z Luca i Italo współpracownikami Alessandra, który w tym momencie był jeszcze z dala od Dolomitów w kolumnie Giro d’Italia po czym zjedliśmy obiadek na bazie makaronu i wróciliśmy do swojego hotelu na relację w RAI Tre z górskiej czasówki do Sanktuarium Oropa. Potem już tylko spacer, drobne zakupy, odpoczynek, kolacja i przegląd rowerów przed sobotnią imprezą.