banner daniela marszałka

Col de Turini (from Sospel)

Autor: admin o środa 9. września 2020

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Sospel (D2566)

Wysokość: 1604 metry n.p.m.

Przewyższenie: 1256 metrów

Długość: 24,5 kilometra

Średnie nachylenie: 5,1 %

Maksymalne nachylenie: 12,1 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Wjazd na L’Authion był trudniejszym z dwóch środowych wyzwań, ale do końca „zabawy” jeszcze sporo nam brakowało. Mieliśmy wszak za sobą mniej niż trzecią część całego dystansu. Tymczasem warunki pogodowe chwilowo nie nastrajały optymizmem. Na wysokości przeszło 2000 metrów n.p.m. 16 stopni z częściowym zachmurzeniem. Co jakiś czas nad naszymi głowami przechodziła ciemniejsza chmura zwiastująca kłopoty. Po niespełna 20 minutach pobytu na szczycie rozpoczęliśmy odwrót. Na pierwszych kilometrach zjazdu postraszyła nas mżawka, ale na tym opady się skończyły. Bezproblemowo wróciliśmy na Col de Turini, gdzie zatrzymaliśmy się na blisko pół godziny czekając na dalszy rozwój sytuacji. Dopiero po dłuższym przystanku rozpoczęliśmy zjazd do Sospel. Początkowo dość nieprzyjemny za sprawą żwirku wysypanego na szosie w ramach prowadzonych tu robót drogowych. Po kilku kilometrach zrobiło się cieplej i słoneczniej, co poprawiło nam humor. Po drodze zaplanowaliśmy sobie postój w Moulinet czyli na 50 kilometrze tego etapu. Zjechaliśmy z drogi D2566 na wąskie i brukowane uliczki tej sennej miejscowości. Mieliśmy nadzieję znaleźć w niej jakiś otwarty sklep, bar czy restauracje i posilić się przed dalszą drogą. Poszukiwania zaczęliśmy kwadrans po czternastej i w porze sjesty szczęście nam nie dopisało. Straciliśmy tylko trochę czasu i sił, po czym jeszcze bardziej głodni i spragnieni kontynuowaliśmy zjazd doliną Bevera. Pozostało mieć nadzieję, że w znacznie większym Sospel nie wszystkie lokale będą zamknięte na cztery spusty. Do tego miasteczka zjechaliśmy około piętnastej. Poznałem je przed siedmiu laty na szóstym i siódmym etapie naszego „Hannibala”. Szczególnie pamiętna była ta pierwsza wizyta. Nadspodziewanie długa po tym jak ulewa zmusiła nas do „zadekowania się” w lokalnym sklepie spożywczym na przeszło dwie godziny. Z ciekawości czy on nadal funkcjonuje przejechałem się nawet po okolicy, ale owej „Żabki” nie znalazłem. Na szczęście lokale gastronomiczne były tu otwarte. W roli naszej strefy bufetowej wystąpił Bistrot du Marche.

W barowym ogródku przy temperaturze 28-30 stopni można się rozleniwić. Niemniej trzeba było w końcu wstać od stołu, skoro do przejechania pozostało nam jeszcze 51 kilometrów. To znaczy tyle o ile mieliśmy zrealizować nasz ambitny cel, którym był dwukrotny wjazd na Col de Turini. Znacznie łatwiej byłoby nam teraz dotrzeć do auta pozostawionego w L’Escarene drogą D2204 przez Col de Braus. Na tym szlaku mielibyśmy do pokonania przełęcz o 600 metrów niższą i bez porównania mniejszy dystans, bo ledwie 22-kilometrowy. To była jednak tylko opcja rezerwowa. Do rozważenia w razie poważnego załamania pogody. Tymczasem aura nam sprzyjała, więc nie było o czym mówić. Jak już wspomniałem wschodni podjazd na Turini dwukrotnie wystąpił na Tour de France, ale owych czasów nie pamiętają już chyba najstarsi miejscowi „górale”. Zdobywcami tej góry w latach 1948 i 1950 zostali słynni Francuzi tzn. Louison Bobet i Jean Robic czyli późniejszy zwycięzca „Wielkiej Pętli” z lat 1953-55 oraz triumfator pierwszej powojennej edycji TdF z roku 1947. Według stravy jedynym kolarzem, który wjechał z Sospel na Turini w czasie poniżej godziny jest ex-profi Remmert Wielinga. Holender, który w pierwszej dekadzie XXI wieku jeździł m.in. w barwach Rabobanku i Quick Stepu. Wschodni podjazd w przeciwieństwie do południowego trzyma do samego końca. Pierwsza połowa tego wzniesienia jest łagodna, zaś druga naprawdę wymagająca. Punktem zwrotnym tej wspinaczki jest wspomniana już wioska Moulinet. Według strony „massimoperlabici” dolny segment o długości 12,7 kilometra ma przeciętne nachylenie tylko 3,4%. Natomiast górny liczy sobie 11,9 kilometra i ma średnią stromiznę 6,9%. Patrząc na profil rodem z „cyclingcols” widzimy, że poniżej Moulinet tylko trzy kilometrowe odcinki: szósty, siódmy i ósmy mają nachylenie ponad 5%. Natomiast powyżej tej miejscowości stromizna rzędu 7% to już praktycznie norma. Przy tym najłatwiejszy z ostatnich jedenastu kilometrów ma średnio 5,9%, zaś najtrudniejszy 7,7%. Zdaniem Michela wspinaczka z Sospel jest nieco trudniejsza od tej z L’Escarene.

Drugą wspinaczkę rozpoczęliśmy o 15:40. Pierwsze trzysta metrów prowadziło jeszcze po drodze D2204, po czym na końcu Avenue Jean Medecin musieliśmy skręcić w prawo, by wjechać na przeznaczoną nam D2566. Na kolejnym kilometrze dwukrotnie przecięliśmy linię kolejową Nicea – Breil-sur-Roya. Za pierwszym razem przejeżdżając pod wiaduktem kolejowym, a za drugim „przeskakując” nad torami. W połowie trzeciego kilometra wyjechaliśmy poza teren zabudowany, lecz dopiero w połowie czwartego szosa zaczęła się wyraźniej wznosić. Na początku piątego kilometra minęliśmy camping Saint-Madeleine, zaś na szóstym złapaliśmy nieco cienia jadąc przez wąwóz Gorges du Paion. Na siódmym kilometrze pokonaliśmy cztery pierwsze wiraże. Kolejne zaliczyliśmy na kilometrze dziesiątym dojeżdżając do Chapelle Notre-Dome de la Menour (780 m. n.p.m.). Historia tego sanktuarium pielgrzymkowego sięga XII wieku. Obecnie można się do niego dostać tylko po schodkowej rampie z XVII stulecia, która rozpoczyna się mostem oddanym do użytku w 1882 roku. Po minięciu owej kaplicy przez kolejne dwa kilometry z hakiem teren był praktycznie płaski. Po 12 kilometrach przejechanych w niespełna 40 minut dojechaliśmy razem do Moulinet. Swój plan minimum wykonałem. Na L’Authion mogłem wjechać razem z Adrianem, gdybym tylko odważniej poczynał sobie na mokrych mini-zjazdach przed Col de Turini. Niemniej dwa długie podjazdy w tempie mocniejszego kolegi to było wyzwanie ponad moje siły. Znając profil wschodniego Turini założyłem sobie wspólną jazdę do półmetka wzniesienia, a potem przejście na tryb ekonomiczny by nie przeliczyć się z własnymi siłami. Tak też się stało. Adrian pojechał swoje, zaś ja zmęczyłem końcówkę w tempie dostosowanym do własnych możliwości. Finałowa faza wspinaczki zaczęła się w połowie czternastego kilometra. Droga jeszcze przez pięć kilometrów trzymała się rzeki Bevera, po czym skręciła na zachód. Następnie od połowy 19. do końca 23. kilometra wiła się po serpentynach. Na ostatnim kilometrze nie było już żadnych wiraży.

Na przełęcz dotarłem w 1h 32:36 podjeżdżając ze średnią prędkością 15,8 km/h, zaś Adek wykręcił tu czas 1h 29:13 (avs. 16,4 km/h). Niskie VAM-y w okolicach 800 m/h wynikały z łagodnego nachylenia pierwszej części tego podjazdu. Bynajmniej nie goniliśmy tu resztkami sił, choć o pierwszej świeżości też już nie mogło być mowy. Górną połówką tej góry pokonaliśmy w przyzwoitym tempie. Adrian segment o długości 11,76 kilometra przejechał w 49:51 (avs. 14,2 km/h z VAM 973 m/h), zaś ja potrzebowałem na to 53:14 (avs. 13,3 km/h z VAM 911 m/h). Jednym słowem straciłem do lidera tej wycieczki 3:23. Na przełęczy Turini zameldowałem się kwadrans po siedemnastej. Tym razem zatrzymaliśmy się tu tylko na 10 minut. Do mety brakowało nam jeszcze 26 kilometrów. Teoretycznie same zjazdy, ale na pierwszych 10 kilometrach teren był pofałdowany, więc trzeba było jeszcze trochę pokręcić. Poniżej Baisse de la Cabanette zaczęły się konkretne zjazdy. Niemniej wciąż należało zachować czujność. Na odcinku do Luceram czekały nas bowiem liczne zakręty, zaś poniżej tej miejscowości na drodze D2566 ruch samochodowy, od którego zdążyliśmy odwyknąć. Na parking publiczny przy drodze D21 dotarliśmy o godzinie 18:38. Na tyle późno, iż w L’Escarene nie udało się nam znaleźć działającego sklepu spożywczego. Tymczasem po przejechaniu 115 kilometrów i zrobieniu niemal 3000 metrów w pionie byliśmy głodni i spragnieni. Pozostawało znaleźć jakiś market w drodze powrotnej do Le Broc. Im prędzej, tym lepiej. W swych poszukiwaniach nie byliśmy wybredni. Wybraliśmy pierwszy lepszy. Padło na sklep z mrożonkami sieci Picard, w którym znaleźliśmy inne produkty zdatne do natychmiastowej konsumpcji. Do naszej bazy noclegowej dojechaliśmy o zachodzie słońca. Na szczęście nazajutrz czyli czekał nas bodaj najłatwiejszy etap pierwszego tygodnia. W ramach czwartkowego pożegnania z Cote d’Azur mieliśmy bowiem w programie znacznie krótsze i niższe podjazdy, acz do zaatakowania niemal z poziomu morza.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/4036391276

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/4036391276

ZDJĘCIA

IMG_20200909_057

FILM