banner daniela marszałka

GF Maratona dles Dolomiti

Autor: admin o niedziela 1. lipca 2007

W niedzielę 1 lipca czekało na nas nie lada wyzwanie. Na starcie Maratony stanęło blisko 9 tysięcy amatorów kolarstwa, acz niektórzy na poziomie quasi-zawodowym. W sumie trzy trasy do wyboru, wszystkie ze startem w La Villa i metą w Corvara alta Badia. Trasa krótka (percorso corto) ma 55 kilometrów i składa się kilkukilometrowego dojazdu do Corvara alta Badia oraz szlaku nazywanego Sella ronda tzn. polegającego na zrobieniu kółeczka wokół masywu Sella przez przełęcze Campolongo (od północy), Pordoi (od wschodu), Sella (od południa) i Gardena (od zachodu). Trasa średnia (percorso medio) miała 106 km i składała się z całej trasy krótkiej wydłużonej o drugą wspinaczkę pod Campolongo oraz podjazd pod przełęcz Falzarego od strony zachodniej. Natomiast trasa długa (percorso lungo) liczyła sobie 138 kilometrów i w dużej części pokrywała się z trasa średnią. Niemniej po drugim wjeździe pod Campolongo i zjazdowym odcinku w dolinie Livinallongo trzeba było zjechać na południe pokonać niewielki podjazd San Luca, potem znany nam już bardzo trudny Giau oraz Falzarego, lecz od wschodu czyli tak samo jak na majowym GF Dolomiti Stars. Trasy średnia i długa łączyły się ze sobą na passo Falzarego skąd trzeba było jeszcze podskoczyć nieco ponad kilometr na passo Valparola, po czym zjechać do La Villa i zafiniszować na wspomnianym już dojeździe do Corvary.

Start oczywiście około 6:30. Przynajmniej o takiej porze wyruszyli szczęśliwcy z niskimi numerami startowymi. My załapaliśmy się w losowaniu na numerki 9631 i 9639, więc na starcie musieliśmy zająć miejsca w ogonie mega-peletonu co wiązało się z ruszeniem na trasę co najmniej kwadrans po liderach. Ja szybko straciłem jeszcze kilkaset lokat po tym jak jeszcze przed Corvarą spadł mi łańcuch i musiałem kilkadziesiąt sekund pogrzebać przy rowerze. Kilka kilometrów dojazdu do pierwszego wzniesienia (passo Campolongo) oczywiście nie było w stanie rozbić tak wielkiej rzeszy cyklistów. Wobec czego na pierwszym podjeździe trzeba było sobie radzić z korkami. Kiedy nadarzała się okazja trzeba było wyprzedzać słabszych konkurentów niczym w regularnym ruchu drogowym czyli od lewej flanki. Niekiedy trzeba było sobie radzić slalomem. Generalnie jednak taka jazda nie była zbyt szybka. W takich warunkach sporo były zmian rytmu co mimo niewielkiej średniej prędkości kosztowało niemało wyścigu. Przypuszczam, że podjechałem ze średnia około 15 km/h podczas gdy oficjalnie zmierzony mi drugi przejazd pod Campolongo zajął mi nieco ponad 21:13 co dawało średnią ponad 18,1 km/h. Niewiele więcej przestrzeni życiowej miałem pod Pordoi, choć z biegiem czasu i dystansu peleton przerzedzał się w związku z czym można było w końcu złapać właściwy sobie rytm jazdy. Niemniej od razu dodam, że to co zyskiwałem na podjazdach w jakimś tam stopniu traciłem na zjazdach nie potrafiąc w tym tłoku podjąć większego ryzyka.

Po przejechaniu Sella ronda zjawiłem się ponownie w Corvarze w czasie 2h 36:40 co dawało mi w tym momencie 1178 miejsce na około 4200 śmiałków, którzy wyruszyli na najdłuższą z tras Maratony. Piotrek pokonał ten odcinek o 12 minut szybciej i zdołał się już wywindować na 515 pozycję. Jak wynika z nadesłanych nam przez organizatorów międzyczasów mniej więcej w tym samym tempie pokonaliśmy Campolongo, zaś na zjeździe na prowadzącym przez Arabbę, Pieve di Livinallongo i Santa Lucia zjazdowym odcinku do Selva di Cadore straciłem do Piotra dalsze trzy minuty. U podnóża najtrudniejszego ze wszystkich podjazdów czyli passo Giau dzielił nas kwadrans. Piotr był 551. z czasem 3h 34:35, zaś ja 1114. z czasem 3h 49:32. Obaj sporo zyskaliśmy na stromej wspinaczce pod Giau. „Pietro” wspiął się na przełęcz w 50:17 i awansował na 405 miejsce, zaś mi ten sam odcinek zajął 56:59 co dało mi awans na 973 lokatę. Zważywszy na bardzo dalekie miejsca startowe taki wynik końcowy byłby dla mnie umiarkowanym sukcesem. Do letniej wyprawy w Dolomity byłem przygotowany już znacznie lepiej niż do wcześniejszej „majówki”. Niestety tym razem przeholowałem z taktyką. Na ostatnim podjeździe okazało się, iż za mało jadłem i piłem bowiem dopadł mnie spory kryzys głodowy. Resztkami sił wjechałem na nieszczególnie trudną przecież passo Falzarego spadając na 1129 pozycję. Piotr jechał dalej mocno, odcinek pomiędzy Giau a Falzarego przejechał o 14 minut szybciej i awansował jeszcze na 390 miejsce.

Ja przed ostatnim krótkim odcinkiem wspinaczki na passo Valparola musiałem sobie zrobić chwilkę przerwy. W tym czasie traciłem kolejne lokaty, ale to już nie miało dla mnie znaczenia. W głowie kołatała myśl, jeszcze tylko ten krótki odcinek w górę i potem jakoś się sturlam. Raz jeszcze zapłaciłem za nadmiar ambicji, lecz tym razem na szczęście nie było mowy o problemach z mięśniami. Ostatecznie na metę dotarłem w czasie 6h 37:37 ze średnią prędkością 20,823 km/h co dało mi 1267 miejsce w gronie 4175 dżentelmenów, którzy pokonali percorso lungo. Piotr pojechał rewelacyjnie. Ukończył wyścig na 395 miejscu w czasie 5h 55:28. Ten sam dystans pokonało też 211 pań, w tym trzy niewiasty przemknęły przez naszą trasę w czasie nieosiągalnym nawet dla mojego mocnego kolegi – zwyciężczyni Barbara Lancioni męczyła się na trasie tylko przez 5h 10:22. Cały wyścig w czasie 4h 32:28 wygrał ex-profi Timothy Jones z reprezentujący … Zimbabwe. Jako drugi linię mety przeciął sławny-niesławny Litwin Raimondas Rumsas, który jednak został zdyskwalifikowany za trzymanie się samochodu na passo Falzarego. Ostatecznie pozostałe miejsca na podium przypadły Białorusinowi Aleksandrowi Pauliakowiczowi oraz włoskiemu mistrzowi sceny Gran Fondo Emanuele Negriniemu.

Ogółem całe zawody ukończyło 8009 osób, bowiem trasę średnią przejechało 2547 panów i 268 pań, zaś trasę krótką 1287 mężczyzn i 279 kobiet. Po wyścigu wpadliśmy na swych rodaków z Wielkopolski panów Boruta. Mogliśmy wymienić się wrażeniami ze startu w Maratonie. Okazało się, że senior rodu pan Bogdan przejechał percorso lungo, zaś jego syn Mateusz zmierzył się z percorso medio. Niemniej jak wynika z lustracji wyników na stronie wyścigu żaden z zawodników z dalekiej Polonii nie mógł się tego dnia równać z Piotrem. W nocy z niedzieli na poniedziałek rozpoczęliśmy odwrót do kraju po to by tylko na kilka dni wrócić od wtorku do swych obowiązków pracowniczych. Na naszym horyzoncie była już bowiem główna atrakcja sezonu 2007 czyli dwutygodniowa wyprawa do Francji na L’Etape du Tour w Pirenejach.