banner daniela marszałka

Pomysł na lipiec

Autor: admin o sobota 1. lipca 2006

Jak zdążyłem wspomnieć w relacji z rejonu Ardeche czerwcowy wypad do Masywu Centralnego jakkolwiek piękny krajoznawczo oraz wymagający od strony sportowej dla części z nas tj. dla mnie, Darka Kamińskiego, Piotra Mrówczyńskiego oraz Zdziśka Wojtyło był tylko przygrywką do lipcowej eskapady we włoskie i francuskie Alpy. Z kolei kulminacją francuskiej części tej przygody miały być starty w najbardziej prestiżowych wyścigach dla cyklo-turystów na ziemi francuskiej tzn. La Marmotte oraz L’Etape du Tour. Ten rok był o tyle wyjątkowy pod tym względem, że obie wspomniane właśnie imprezy rozgrywane były niemal w tym samym czasie tzn. 8 i 10 lipca. Co więcej obie kończyły się w tym samym miejscu czyli na podjeździe pod L’Alpe d’Huez – kultowym i bezsprzecznie najbardziej popularnym górskim kurorcie w historii Tour de France. Taką zbieżność czasu i miejsca Piotr przyrównał do rzadkiego zaćmienia słońca co jest o tyle uzasadnione, że jakkolwiek La Marmotte ma stałą scenę, którą jest wielka pętla wokół miasteczka Le Bourg d’Oisans to sam L’Etape nie zaglądał ostatnio w Alpy bowiem Amaury Sport Organisation w latach 2003-2005 wybierało dla amatorów odcinki w Pirenejach (Bayonne i Pau) oraz Masywie Centralnym (Saint Flour). Tym razem jednak organizatorzy „Wielkiej Pętli” postawili na Alpy i co więcej z trasy wielkiego Touru wybrali etap piętnasty z Gap do L’Alpe d’Huez co logistycznie bardzo ułatwiło nam całe zadanie.

Przygotowania do kolejnej alpejskiej eskapady nie zaczęły się oczywiście w czerwcu po powrocie z L’Ardechoise. Na dobrą sprawę już w październiku 2005 roku z chwilą ogłoszenia trasy 93. edycji Tour de France stało się dla mnie i dla Piotra jasne, że takiej okazji nie można zmarnować. Skoro jednego w 2005 roku startem w La Marmotte powiedziało się „A” to w następnym sezonie należało powiedzieć „B” i odpowiednio podnieść sobie poprzeczkę. Niemniej mając jeszcze świeżo w pamięci wymagania jakie postawiła przed nami mordercza trasa „Świstaka” zagadką pozostawało jak będziemy potrafili poradzić sobie z dwoma tego rodzaju wyzwaniami na przestrzeni ledwie trzech dni. W styczniu do naszego projektu dołączył Ździsiek wraz z Darkiem swym kolegą z licznych zawodów triathlonowych. Tymczasem Piotrowi dzięki swym francuskim kontaktom udało się wywalczyć cztery egzemplarze formularza zgłoszeniowego do L’Etape du Tour. Dzięki temu do połowy lutego pozostawało nam zrobić niezbędne badania lekarskie po czym wysłać wypełniony formularz wraz z odpowiednią adnotacją lekarza sportowego i dowodem wpłaty na konto organizatorów wymaganej sumki w Euro. Następnie czyli tak naprawdę (z uwagi na długą zimę) od drugiej połowy marca pozostało już tylko robić kilometry na naszych odpowiednio: kaszubskich i mazowieckich drogach by sprostać ambitnemu zadaniu w lipcowych dniach próby charakterów.

Ździśkowy Mercedes Vito załatwiał nam sprawę transportu z Trójmiasta i to wraz z osobami towarzyszącymi płci pięknej mniej zainteresowanymi sportową stroną całego przedsięwzięcia. Dzięki temu Piotr w całą podróż mógł wyruszyć niezależnie od nas czyli ze swojego Pruszkowa zabierając jeszcze po drodze w Zakopanem swego kolegę Michała Stocha – górala tak z urodzenia jak i predyspozycji kolarskich, a na co dzień ścigającego się na szosie w kategorii U-23. Jako, że Michał dołączył do naszej ekipy dopiero późną wiosną drogę do startu w L’Etape du Tour miał niestety zamkniętą. Niemniej bez większych przeszkód przy pomocy naszego „francuskiego łącznika” Piotra zapewnił sobie start w La Marmotte. Wyścig ten zapewne z uwagi na nieco mniejsze zainteresowanie nie piętrzy bowiem przed śmiałkami spoza Francji trudnych do pokonania barier czasowych przy samej procedurze zapisów. Co więcej jak okazało się już na miejscu swój akces do startu w „Świstaku” można zgłosić nawet o brzasku w dniu startu! Aby jednak tegoroczna wyprawa alpejska była ze wszechmiar ciekawsza i bardziej urozmaicona od całkiem bogatej ubiegłorocznej postanowiliśmy po drodze do Francji zatrzymać się na kilka dni w pięknej Italii. Wyszliśmy bowiem z założenia, iż nasz wynik w obu wyścigach jakkolwiek ambicjonalnie ważny dla każdego z nas nie jest istotniejszy od sumy wrażeń i doświadczeń. Dlatego też licząc się z ewentualnym brakiem świeżości w dniach francuskich startów zdecydowaliśmy się zaliczyć w dniach od 2 do 5 lipca włoskie przełęcze: Monte Giovo, Rombo, Stelvio i Gavia. Natomiast między 12 a 15 lipca w swych wielce ambitnych planach mieliśmy jeszcze dalsze potyczki z górami od Francji po Szwajcarię czyli: Mont Ventoux, Val Thorens, Grand St. Bernard oraz Nufenen i Furka. Z uwagi na rodzicielsko-zawodowe obowiązki Żdziśka nic z tego nie wyszło, ale „nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło” – będzie o czym myśleć planując dalsze wyprawy.