banner daniela marszałka

Monte Giovo

Autor: admin o niedziela 2. lipca 2006

Wyruszyliśmy z Trójmiasta, a dokładnie rzecz biorąc z hacjendy Ździska w Gdańsku-Osowej w sobotnie popołudnie 1 lipca. W składzie jak zdążyłem już wspomnieć dość licznym, bo 6-osobowym czyli Ździsiek wraz ze swymi dwoma nastoletnimi córkami Jaśminą i Zuzanną, Darek ze swą dziewczyną Basią oraz piszący te słowa w roli pilota i naczelnego stratega owej wycieczki. Kilka godzin wcześniej niejako w ramach ostatniego dla nas przetarcia na rodzimych „hopkach” musiałem jeszcze osobiście w siedzibie firmy kurierskiej (!) odebrać zakupiony już w środę z poznańskiego Cykloturu licznik z altimetrem Ciclo Master (CM 436M). Tak to będąc uzbrojony w nowy gadżet i przede wszystkim sprzęt przygotowany przez kolegę mechanika z gdyńskich Karwin (Czarka Fabijańskiego) byłem gotów do swej czwartej alpejskiej wyprawy. W dużej mierze dzięki zaprawie w rejonie Ardeche czułem się nieźle przygotowany do czekajacych nas wyzwań mając przy tym na koncie 3800 kilometrów tzn. jakieś 10% więcej niż przed rokiem na przełomie czerwca i lipca. Tradycyjnie już znając stan polskich dróg nasz szlak do Włoch podobnie jak i ów czerwcowy do Francji wiódł przez Koszalin do Kołbaskowa z noclegiem w hotelu Panorama na wzgórzach koło Szczecina. Potem zaś po niemieckich i austriackich autostradach w kierunku na Berlin, Lipsk, Norymbergę, Monachium oraz Innsbruck aby wjechać słonecznej Italii przez przełęcz Brenner.

Stamtąd zaś było już bardzo blisko do pierwszego celu naszej podróży czyli wioski Novale położonej nieopodal głównej drogi ze wspomnianej już przełęczy do pierwszego większego miasteczka po włoskiej stronie czyli Vipiteno (po tyrolsku Sterzing). Na miejsce naszego pierwszego noclegu jednopiętrowego domku z kilkoma apartamentami dotarliśmy około godziny 16.00. Piotr z Michałem zameldowali się tam już wczesnym popołudniem bowiem zdecydowali się na podróż także w godzinach nocnych. Na rozpakowanie się i ulokowanie w wybranych pokojach oraz krótki odpoczynek wystarczyło nam półtorej godziny. Dzięki temu jeszcze tego samego dnia mogliśmy rozruszać swe zmęczone podróżą kości i mięśnie oraz zaczerpnąć świeżego powietrza ruszając ochoczo na pierwszą alpejską wspinaczkę.

W rejonie Vipiteno dwoma najciekawszymi podjazdami są przełęcze Monte Giovo (2094 metrów n.p.m.) oraz Pennes (2211 m. n.p.m.) – obie umiejscowione na południe od tego miasteczka. Na początek wybraliśmy łatwiejszą z dwojga tych opcji czyli 15-kilometrowy podjazd pod Monte Giovo o średnim nachyleniu 7,5%. Dla porównania Pennes to byłoby 14,5 km bardziej stromej wspinaczki o średnim nachyleniu aż 8,7%! Z bazy Novale Sopra musieliśmy dojechać do wspomnianej już głównej drogi i dalej zjechać do Vipiteno po czym czujnie wybrać drogę na Casateia i dalej na przełęcz Monte Giovo, którą pamiętałem jeszcze z ekranu Eurosportu z etapu do Merano na Giro d’Italia z 1994 roku. Wtedy to na tej właśnie drodze długo uciekał późniejszy mistrz olimpijski Szwajcar Pascal Richard, zaś blisko szczytu skontrował go młodziutki Marco Pantani jadąc po swe pierwsze znaczące zwycięstwo wśród profich. Podjazd ten ma swój urok będąc w dużej części poprowadzony przez iglasty las by dopiero na ostatnich 3-4 kilometrach wyłonić się pośród alpejskich hal. Darek i Żdzichu w swoim stylu postanowili zacząć podjazd spokojniej kontrolując wskazania swych pulsometrów. Ja będąc pod wrażeniem pięknych okoliczności przyrody jak zwykle zacząłem żwawo ciągnąc za sobą Michała i Piotra.

Oczywiście młody góral jakkolwiek w tym sezonie niedotrenowany z uwagi na obowiązki studenckie pokazał mi i Piotrowi plecy na ostatnim kilometrze podjazdu. Dlatego też na szczyt wjechaliśmy pojedyńczo czyli pierwszy Michał, jakieś 0:15 za nim ja i Piotr ze stratą 0:45. Poza „podium dnia” Darek ze stratą 3:30 i Ździchu 4:45 wedle przybliżonych danych zanotowanych przez mój licznik. Te wyniki wskazywały, iż prezentujemy dość zbliżony poziom. Dzięki temu mogliśmy się spodziewać, że nawet na najdłuższych z planowanych podjazdów czyli Rombo (29 km) i Stelvio (24 km) nie powinniśmy na siebie czekać dłużej niż 10, max. 15 minut. Tymczasem jako, że zbliżał się wieczór pozostawało nam już tylko zrobić kilka zdjęć pod restauracją „Edelweisshutte” ulokowaną na samej przełęczy, po czym zawrócić o 180 stopni i zjechać tą samą drogą do Vipiteno i dalej podjechać kawałeczek do Novale. Moi kompani postanowili sprawdzić swą szybkość i potrenować technikę, ja zaś kilkakrotnie się zatrzymując zrobiłem kilka dalszych fotek.