banner daniela marszałka

La Marmotte – cz. I

Autor: admin o sobota 8. lipca 2006

Sobota 8 lipca dla całej naszej piątki miała być pierwszym dniem wielkiej próby podczas tej wyprawy. Dla mnie i Piotra była to zarazem okazja do porównania swej tegorocznej formy z ubiegłorocznymi wynikami na tej samej trasie. Naszą teorię o liberalnym podejściu organizatorów La Marmotte do kwestii zapisów przetestował kolega z Trójmiasta Tadek Czepukojć. Wykazując się iście ułańską fantazją po przeszło 20-godzinnej podróży dotarł on wraz ze swą żoną Anią do Bourg d’Oisans o 4:00 na ranem. Po czym jeśli można tak rzec „przespał się” dwie godziny w samochodzie i o szóstej rano zapisał się na start! Nie tylko zresztą wystartował, ale jak przystało na prawdziwego twardziela wyścig ten ukończył. Czas Tadka z pozoru słaby czyli 12h 51:57 jest nieco mylący gdyż jadąc w słabszej grupie został on na około połtórej godziny zatrzymany blisko szczytu Col du Glandon z uwagi na prowadzoną juz po przejeździe całej naszej piątki akcję ratowniczą w związku z ciężkim wypadkiem jednego z uczestników. Na dodatek Tadek jako jedyny w naszym gronie nie trenował zanadto regularnie tej wiosny, a poza tym ma posturę „zdrowego faceta” czyli bardziej wioślarza niż kolarza co z pewnością nie ułatwiało mu zadania na niebotycznych alpejskich podjazdach o łącznym przewyższeniu ponad 4500 metrów.

Start wyścigu o godzinie 7:15 oznaczał pobudkę około 5:00, śniadanie o 5:30 i wyjazd z naszej kwatery około 6:00 rano. Tym razem miałem numer startowy 2905 (przed rokiem 5507), ale i tak o przyzwoite miejsce startu należało zadbać we własnym zakresie. Jak się później mi, Michałowi oraz Piotrowi udało się wystartować jakieś 9 minut po czołówce (przed rokiem po kwadransie). Nieco lepiej zadbał o siebie Tadek, a najlepiej z nas kombinował Darek startując dobre 7 minut przed naszą trójką, a tylko nieco ponad 2 minuty po faworytach. Na starcie o tak wczesnej porze ledwie 11 stopni, więc należało się przyodziać w kamizelkę oraz założyć rękawki i nogawki. Od startu mocne tempo dochodzące na prostej do Rochettaillee do 50 km/h czyli walka o ulokowanie się w jakiejś w miarę mocnej grupce jeszcze przed podjazdem. Na płaskim mijam Tadka, zaś pierwsze wyraźniejsze przegrupowania jak zwykle mają miejsce na krótkim podjeździe pod tamę w Allemont. W okolicach le Verney czyli tuż przed początkiem wzniesienia udało mi się dogonić Michała i Piotra, którym sprawniej niż mi ustawiającemu na ostatnią chwilę parametry licznika poszedł sam start. Potem zaczynają się schody i każdy walczy z górą na własny sposób starając się przy okazji w miarę sprawnie wymijać „spływających” do tyłu słabszych konkurentów.

Trzeba zaś wiedzieć, że już pierwsze 6 kilometrów tego podjazdu prowadzące do wioski le Rivier potrafiłoby nieźle przystopować śmiałka, który nazbyt śmiało poszedłby od startu. Najtrudniejszy fragment przychodzi jednak po pierwszym z dwóch większych siodeł na południowym Glandon, a mianowicie w okolicach połowy długości tego wzniesienia. Pod koniec tego 2-kilometrowego odcinka minąłem Darka jadącego swoje z iście komputerową precyzją. Dalej należało już tylko uregulować oddech i śmiało zdążać do samej przełęczy. Po drodze wypadało przybrać jeszcze jakąś pełną determinacji pozę dla fotografów z firmy photo-breton polujących na uczestników wyścigu jakieś 2-3 kilometry przed szczytem wzniesienia.

Tym razem postanowiłem nie zatrzymywać na umiejscowionym w tym miejscu pierwszym bufecie. Spodziewałem się, że Michał z Piotrem zapewne tracą do mnie niewiele, a jako, że znacznie lepiej zjeżdżają mogłbym stracić kontakt z nimi na zjeździe zanim wszyscy trzej bezpiecznie wylądujemy w Saint Etienne-de-Cuines. Zmobilizowany i nietrapiony tym razem problemami technicznymi ów niebezpieczny 23-kilometrowy odcinek pokonałem dość sprawnie i ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu dopiero na ostatnich kilkuset metrach zjazdu doszedł mnie Michał. Dzięki temu w dolinie mogliśmy trochę porozmawiać i ustalić wspólną taktykę na najbliższe kilkadziesiąt kilometrów.

Niestety zabrakło w naszym gronie Piotra, który właśnie na tym zjeździe miał podwójnego pecha. Na przestrzeni kilku kilometrów przebił on bowiem dwukrotnie dętkę co poskutkowało łączną stratą około 15 minut potrzebnych na obie zmiany. Z tego powodu umknęła mu nie tylko grupa ludzi na zbliżonym poziomie sportowym (vide ja czy Michał), lecz nawet ci spośród naszych rywali, którzy stracili do nas pod Glandon dobre 10 minut. Co gorsze na górze wstrzymano zjazd kolejnych grup ścigantów by na wąskiej drodze nie utrudniać akcji ratunkowej po nadmienionym wyżej wypadku. Z tej przyczyny 25-kilometrowy odcinek w dolinie Piotrek musiał pokonać niemal w całości samotnie co z pewnością przełożyło się na dalsze 4-5 minut straty do szczęśliwców, którzy tak jak ja czy Michał ów fragment trasy pokonali w jednym z kilkudziesięcioosobowych peletoników. Dla mnie największym problemem na terenie owego międzygórza była mała gimnastyka, którą musiałem wykonać tuż po zakończeniu zjazdu. Polegało to na tym by przy prędkości 40-50 km/h nie tracąc kontaktu z najbliższymi rywalami jednocześnie możliwie szybko zsunąć tak rękawki jak i co trudniejsze nogawki albowiem dochodziła już godzina 10:00 i temperatura zdążyła już znacznie przekroczyć 20 stopni.

Do Saint Michel-de-Maurienne dojechaliśmy spokojnie w dużej grupie. Nieliczni co bardziej wyrywni śmiałkowie i tak ostatecznie zostali powyłapywani przez nasz peletonik co dodatkowo potwierdzało słuszność mojej taktyki opartej na ubiegłorocznych doświadczeniach. Wraz z początkiem podjazdu pod Col du Telegraphe (1570 m. n.p.m.) przeszliśmy na czoło naszego oddziału, który szybko pękł niemal na tyle części ile było w nim ludzi. W tym gronie wraz z Michałem okazaliśmy się jednymi z mocniejszych aczkolwiek mnie akurat frustrował nieco norweski amator o posturze Thora Hushovda, który wspinał się nieco szybciej od nas świecąc nam przed oczyma swą wcale nie góralską sylwetką. Na przełęcz dotarliśmy zgodnie w czasie niespełna 45 minut czyli przy średniej około 15 km/h. Całkiem nieźle zważywszy na średnie nachylenie tej góry (blisko 7,5%) i fakt, że minęliśmy właśnie półmetek wyścigu.