banner daniela marszałka

L’Etape du Tour – cz. I

Autor: admin o poniedziałek 10. lipca 2006

Wstaliśmy o brzasku mając niewiele czasu na szybką toaletę i lekkie śniadanie. Następnie wskakujemy w swe „stroje urzędowe”. Ja ze swoich na tak wyborną okazję wybrałem komplet Lampre-Caffita od Sylwestra. Byłem w szczycie formy i wycieniowania, więc trzeba skorzystać z tego krótkiego okresu roku, w którym potrafiłem się w niego wcisnąć. Pozostało nam jeszcze załadować kieszenie koszulek: dętkami, łatkami, żelami, batonami i wszystkim co się zmieści a może się okazać niezbędne na trasie. Do centrum na start wyruszyliśmy nieco po szóstej, tylko Darek postanowił nieco dłużej zabarłożyć.

Na tym wyścigu widać wyższy poziom organizacji choćby po tym, że dojazd miejsca startu jest dokładnie oznakowany i prowadzi do każdego z sektorów inna boczną dróżką. Trzeba po prostu uważać na znaki w kolorze przynależnym danemu, a każdy trafi gdzie trzeba. Muszę powiedzieć, że w tym względzie miałem stosunkowo najwięcej szczęścia. Obaj z Piotrem wysłaliśmy swe zgłoszenia w pierwszej połowie lutego, a mimo to ja otrzymałem numer 2064 (w sektorze 4), zaś om numer 4380 (w sektorze 5). Z kolei Zdzichu z Darkiem zapisując się nieco później dostali numery odpowiednio: 6332 i 6388 w sektorze 6. Co nie przeszkodziło Darkowi w przeskoczeniu dwóch sektorów i wystartowaniu o 3 minuty przed Piotrem – cóż „Polak potrafi”.

Gdy już się wszyscy usadowiliśmy na swych miejscach. Ja gdzieś w połowie swego sektora czyli realnie około 3000 pozycji. Należało jeszcze poczekać 15-20 minut na swój start, w moim przypadku przez ostatnie 7 minut przesuwając się powoli niemal na piechotę w stronę linii startu. Początek nerwowy jak zwykle nieprzebrany tłum ścigantów poruszających się na różnych poziomach prędkości. W sumie wystartowało 7548 uczestników, w tym 3007 spoza Francji reprezentujących aż 49 państw. Do 73 kilometra brak poważniejszego podjazdu, ale szosa pomimo zarówno drobnych wzniesień jak i zjazdów stale wznosi się pokonując od Gap do początku prawdziwej wspinaczki pod Col d’Izoard blisko 500 metrów w pionie (z poziomu 785 do 1260 metrów n.p.m.). Taktyka prosta tzn. przejść na czoło swego peletonu, od czasu do czasu złapać koło kogoś na zbliżonym do ciebie poziomie i w razie potrzeby przeskoczyć z własnej grupy do kolejnego peletonu pełnego rywali z na ogół niższymi numerami startowymi. Najdłuższy z takich „spawów” zajął mi dobry kilometr, choć oczywiście opłacało się tego rodzaju akcję zmontować wespół z podobnymi mi śmiałkami.

Na krótkich zjazdach prędkość grupy łatwo przekracza 60 km/h, zaś średnia prędkość otwarcia czyli do mostu nad zalewem Lac de Serre Poncon (26 km) wynosi około 38 km/h. Potem co raz więcej hopek i przejazdy przez Savines-le-Lac, Embrun (znany z alpejskiego iron-triathlonu) oraz Guillestre gdzie z ronda, na którym następuje skręt w kierunku Col du Izoard mogę pozdrowić motel, w którym spędziłem dwa pierwsze noclegi w trakcie ubiegłorocznej wyprawy do Francji. Potem już wjazd w malowniczą, otoczoną pieknymi formami skalnymi dolinę Combe du Queyres. Na tym odcinku niejednokrotnie zdaża się nam wpadać „dla ochłody” do zimnych i ciemnych tuneli wydrążonych litej skale. Skręt w lewo o 90 stopni i opuszczamy dolinę kierując się prosto na północ w kierunku na przełęcz. Początek nie jest jeszcze szczególnie trudny, ale niemal od razu widać kto z twoich dotychczasowych kompanów ile może. Prawdziwe schody zaczynają się za wioską Arvieux. Przez kolejne 8 kilometrów aż do pustynnej okolicy zwanej La Casse Desserte prawie nie odpuszcza poniżej 8%. Dalej krótki zjazd i 2,5-kilometrowa poprawka.

Poznałem ten podjazd już podczas ubiegłorocznej eskapady, więc m/w wiem jak go jechać. Za punkt odniesienia obieram sobie człowieka z koszulce reprezentacji Szwajcarii. Czas leci, upał narasta, ale humor mam dobry bo to raczej ja wyprzedzam niż jestem wyprzedzany i tak w stosunkowo dobrej kondycji docieram na szczyt gdzie daję sobie około 2-3 minut na drobny posiłek. Dalej zjazd z początku kręty, potem przede wszystkim szybki bo przez 10 kilometrów do Cervieres cały czas dość stromy. Jadę ostrożnie z rzadka dochodząc do 70 km/h przez co tracę trochę pozycji, lecz pod koniec zjazdu łapię się w grupę i wraz z nią wjeżdżam do Briancon. Tam niespodzianka czyli nakaz skrętu w prawo i kilkaset metrów, a więc m/w połowa sztywnego podjazdu do miejscowej fortyfikacji Vauban znanej z tras Giro czy Touru, a jeszcze lepiej z wydarzeń na Criterium du Dauphine Libere.

Po wyjechaniu z Briancon stworzyła się grupa około 30-40 osobowa i w tempie około 30 km/h po terenie „false-flat” jechaliśmy w kierunku Le Monetier-les-Bains. Gdy kilka kilometrów za tą miejscowością na dobre zaczął się podjazd pod Lautaret nasz peletonik pękł na drobniejsze grupki. Zakładałem, że ten niespełna 10 kilometrowy podjazd o średnim nachyleniu 5% będzie dość „wypoczynkowy” w porównaniu ze wszystkimi górami, które przejechałem już podczas tegorocznej wyprawy. Raz jeszcze okazało się, że wszystko zależy od tempa narzuconego przez konkurentów. Znalazłem się w kilkuosobowej grupce najmocniejszych ludzi z wcześniejszego peletoniku i przez kilka kilometrów musiałem chcąc się w niej utrzymać musiałem jechać w tempie 18-19 km/h. Znalazłem się w towarzystwie prawdziwie międzynarodowym oprócz Francuzów był tu blisko dwumetrowy Holender, jak przypuszczam Nowozelandczyk oraz Anglik z którym widziałem się na trasie tego wyścigu już nie po raz pierwszy.

Zapamiętałem też Francuza z numerem 6000, który jak się później okazało ukończył ten wyścig na 275 miejscu z czasem 7h 08:22 (realnie zaś był nawet 202. z czasem 6h 54:22). Jednym słowem w przekroju całego wyścigu był on ode mnie szybszy niespełna 22 minuty (realnie ponad 28 minut) z czego blisko 20 minut nadrobił nade mną pod L’Alpe d’Huez. To wszystko może oznaczać, iż pod Lautaret wjechałem najpewniej w czwartej setce. Na tą znaną sobie wcześniej ze zjazdów z Galibier i przejazdów samochodem przełęcz wjechałem sam bowiem nawet wspomniana mała grupka rozsypała nam się dokumentnie. W najtrudniejszych momentach moja prędkość spadała do 16 km/h. Na górze krótki postój i okazja do szybkiego posiłku oraz napełnienia bidonów w obleganej przez wszystkich fontannie.