banner daniela marszałka

Col de la Moutiere

Autor: admin o niedziela 13. września 2020

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Pont-Haut (M63)

Wysokość: 2452 metry n.p.m.

Przewyższenie: 1105 metrów

Długość: 14,2 kilometra

Średnie nachylenie: 7,8 %

Maksymalne nachylenie: 14,5 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Jak wiadomo na Kuli Ziemskiej jest 14 „ośmiotysięczników” czyli górskich szczytów wznoszących się przeszło 8000 metrów nad poziom morza czy też raczej wszechoceanu. Z tego dziesięć w Himalajach i cztery w Karakorum. Rowerem po asfaltowej drodze też można wjechać bardzo wysoko, wyżej niż nam Europejczykom mogłoby się wydawać. Obecnie za osiągającą najwyższy poziom uchodzi szosa przez przełęcz Semo La (5565 metrów n.p.m.) w Tybecie. W Himalajach nie brak innych szlaków o wysokości ponad 5000 metrów. W południowoamerykańskich Andach można przekroczyć pułap 4800, zaś w północnoamerykańskich Górach Skalistych 4300 metrów n.p.m. Nieco niżej kończy się droga na hawajskim wulkanie Mauna Kea (4200 metrów). Tymczasem na Starym Kontynencie tylko w jednym miejscu można wjechać powyżej 3000 metrów. Niemniej zawsze można się pobawić miarami. Postanowiłem zatem sprawdzić, ile na terenie Europy mamy „ośmiotysięczników” liczonych wedle miary brytyjskiej. Przeliczając metry na stopy (jedna to 30,48 cm) wychodzi na to, iż takim „ośmiotysięcznikiem” jest każda góra lub przełęcz wznosząca się co najmniej 2438,4 metra n.p.m. Takowych  szosowych szczytów na naszym kontynencie mamy 20. Niemniej trzy z nich są tak naprawdę jedną górą z dwoma końcówkami. Mam tu na myśli „dubeltówki” typu: Pico Veleta / Obserwatorium IRAM w Andaluzji, lodowce Tiefenbachferner / Rettenbachferner w Tyrolu oraz Edelweissspitze / Hochtor na granicy Salzburglandu i Karyntii. Tym samym ową listę europejskich „drapaczy chmur” należałoby zawęzić do 17 premii górskich. Są wśród nich po cztery wzniesienia francuskie i włoskie, trzy austriackie, dwa szwajcarskie i jedno hiszpańskie. Oprócz nich zaś jeszcze trzy, na których Bella Italia graniczy z Francją, Szwajcarią i Austrią. Do roku 2020 zdobyłem niemal wszystkie z nich, zaś niektóre z więcej niż jednej strony. Do kolekcji brakowało mi tylko dwóch. Tej najwyższej (Pico Veleta) oraz najniższej (Col de la Moutiere). Na półmetku wrześniowej wyprawy tą mniejszą miałem dosłownie pod nosem.

Z Cime de la Bonette na postój poniżej Pont-Haut zjechaliśmy przed wpół do czwartą. Od przełęczy Moutiere dzieliło nas mniej niż 15 kilometrów, lecz zarazem przeszło 1100 metrów w pionie. Znów miało być wysoko, a przy tym jeszcze stromo. Aczkolwiek dolny odcinek na drodze M63 wyglądał na przyjemny wstęp do ogólnie ciężkiej wspinaczki. Na stronie „massimoperlabici” podjazd ten podzielono na cztery segmenty, acz my pierwszy z nich pominęliśmy. Cóż zatem zostało nam do przejechania? Najpierw sektor o długości 2,9 kilometra z przeciętnym nachyleniem 5,1%. To jest dojazd do jedynej wioski na tym szlaku czyli Saint-Dalmas-le-Selvage (1494 m. n.p.m.). Potem dłuższy odcinek 6,4 kilometra do Plateau de Sestriere (2000 m. n.p.m.) o stromiźnie 7,9%. Jednak najtrudniejsza miała być finałowa tercja o wymiarach 4,9 kilometra przy średniej 9,3%. Tak wygląda południowa wspinaczka na Moutiere. Ciężka sama w sobie, a tym bardziej „w pakiecie” z wielką Bonette. Na Col de la Moutiere można dotrzeć także od strony północnej i to na dwa różne sposoby. Niemniej żaden z nich nie jest „samodzielnym” podjazdem, ani też w pełni szosowym. Przy obu trzeba wykorzystać pierwsze 20 kilometrów tras prowadzących na Col de la Cayolle lub Col de la Bonette. Szlak biegnący na Cayolle opuścić należy przy Refuge-Hotel de Bayasse na wysokości 1783 metrów n.p.m. Do pokonania zostaje blisko 9 kilometrów podjazdu, z czego tylko ostatnie 700 metrów wiedzie po asfalcie. Z kolei wspinaczkę na Bonette trzeba przerwać na Faux-Col de Restefond (2638 m. n.p.m.) i następnie zjechać przeszło 3 kilometry drogą szutrową do poziomu 2402 metrów n.p.m. Szosowa końcówka jest ta sama co przy wersji a’la Cayolle. Ponieważ przełęcz Moutiere leży na kompletnym odludziu i nie ma w pełni szosowego dostępu pozostaje nieznana wyścigom kolarskim. Co nie przeszkadza „profim” trenować na niej. Na najdłuższym segmencie KOM należy do Australijczyka Richie Porte’a. Natomiast Michał Kwiatkowski przejechał się tędy 26 czerwca 2020 roku w towarzystwie Pawła Siwakowa i Dylana van Baarle.

Ruszyliśmy na Moutiere na kilka minut przed szesnastą. Przejechawszy przez Pont-Haut tym razem odbiliśmy w lewo. Wjechaliśmy na drogę M63 biegnącą równolegle do potoku Jalorgues. Przez pierwsze trzy kilometry nachylenie podjazdu było umiarkowane. Na tym odcinku stromizna ani przez moment nie sięgnęła 8%. Po 11 minutach jazdy pod koniec trzeciego kilometra wjechaliśmy do Saint-Dalmas-le-Selvage, na wstępie mijając miejscowy kościół parafialny. To najwyżej położona miejscowość gminna w departamencie Alpes-Maritimes. Według ostatnich danych mieszka w niej tylko 113 stałych mieszkańców. Na wylocie z wioski przejechaliśmy przez plac i wąski mostek nad potokiem Sestriere. W dolinie Jalorgues pozostaliśmy do połowy czwartego kilometra. Potem droga skręciła na północ i zaprosiła nas na stromy szlak przez dolinę Sestriere. Od tego miejsca do przełęczy pozostawało jeszcze 11 kilometrów o średnim nachyleniu 8,5%. Pierwszy kilometr był kręty, bowiem trzeba było na nim pokonać aż pięć wiraży. Następnie po kilkusetmetrowej prostej wraz z końcem piątego kilometra wpadliśmy do lasu. Na szóstym kilometrze czekały nas trzy kolejne zakręty. Po czym przez dłuższy czas jechaliśmy niemal prosto na zachód. Dopiero na początku dziewiątego kilometra nasza dróżka skręciła na północ, zaś na początku dziesiątego przeskoczyła nad potokiem Braisse. Ostatnie dwa kilometry przed tą przeprawą trzymały już na poziomie około 9%. Niemniej najtrudniejsze miało dopiero nadejść. Po przebyciu 9,3 kilometra dotarliśmy na wysokość 2000 metrów n.p.m. i wjechaliśmy na teren Parku Narodowego Mercantour. Na polanie Plateau de Sestriere można było przez chwilkę odsapnąć, ale jeszcze przed końcem dziesiątego kilometra przypomniały się nam dwucyfrowe stromizny. Niebawem, bo na samym początku jedenastego kilometra trzeba było pokonać ściankę z nachyleniem 13,5%. Kilkaset metrów dalej zostawiliśmy za plecami leśne ostatki i wyjechaliśmy na otwarty teren.

Odtąd mieliśmy przed oczyma piękne widoki na okoliczne szczyty, w tym na naszą dobrą znajomą Cime de la Bonette. W połowie jedenastego kilometra zaliczyliśmy krótki zjazd, lecz po tym chwilowym przyśpieszeniu czekała nas już tylko mozolna jazda pod górę. Finałowy odcinek o długości 3,5 kilometra ma tu średnio 9,5%. W sumie naliczyłem na nim siedem ścianek o nachyleniu ponad 12%. Ta najbardziej stroma miała wartość 14,5% i była zlokalizowana na 2,5 kilometra przed finałem. Przed każdą z nich pojawiało się w mojej głowie pytanie czy wytrzymam jeszcze nasze wspólne tempo. Na szczęście żadna z nich nie była na tyle długa by mnie złamać i razem skończyliśmy ową wspinaczkę „na zapleczu” wielkiej Bonette. Stopniowo zmieniał się krajobraz. Powyżej 2000 metrów wokół drogi dostrzec można było jeszcze pojedyncze drzewa iglaste. Z czasem już co najwyżej krzewy, zaś w pobliżu przełęczy ostała się w tej okolicy jedynie trawa. W połowie czternastego kilometra przejechaliśmy obok bagienka Le Sagnas, z którego startuje żwawy potok Sestriere, wzdłuż którego biegnie lwia część tego podjazdu. Po minięciu tych mokradeł do mety pozostało nam jeszcze 500 metrów. Do samego końca trzeba było ostro walczyć z grawitacją. Ostatecznie zameldowaliśmy się na przełęczy w czasie 1h 09:37 (avs. 12,2 km/h z VAM 952 m/h). Zatrzymaliśmy się jakieś sto metrów dalej tzn. na jedynym zakręcie krótkiego asfaltowego zjazdu. Wspinaliśmy się w tempie zbliżonym do tego z Bonette. Łatwo nie było, więc „trochę” nas ta wspinaczka kosztowała. Jednak nie aż tak dużo jak mogłoby sugerować zdjęcie, które strzeliłem tu Adrianowi. W tej dzikiej krainie nie byliśmy jedynymi ludźmi. Kilkuosobowa grupka wyglądająca na „szkółkę niedzielną” miała tu mały wykład z geologii. Po 20-minutowym postoju rozpoczęliśmy zjazd. Tylko na górnym odcinku miałem dobre światło do zdjęć. Na środkowym (leśnym) sektorze było zbyt ciemno, zaś na dolnym około godziny osiemnastej raziło już nisko zawieszone słońce. Na chwilę zatrzymałem się w Saint-Dalmas-le-Selvage, gdzie miejscowi umilali sobie czas grą w boule (petanque).

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/4055713891

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/4055713891

ZDJĘCIA

IMG_20200913_081

FILM