banner daniela marszałka

Simplon & Saas-Fee

Autor: admin o poniedziałek 15. czerwca 2009

Poniedziałek 15 czerwca podczas tej wyprawy był dniem wielu rekordów. Najdłuższa trasa do pokonania na rowerze, największe przewyższenie do przebycia i do tego najdłuższy transfer samochodowy na samo miejsce startu do tej całej zabawy. Jednym słowem niemal cały dzień poza bazą. Na początek czekało nas blisko 80 kilometrów w aucie przez Martigny i Sion, na wschód ku źródłom Rodanu. Faktycznie nie pojechaliśmy aż tak daleko, lecz i tak oddaliliśmy się od Les Valettes na tyle daleko by zmienić strefę językową. Wciąż byliśmy w kantonie Valais, lecz za miejscowością Sierre nazwy na tablicach brzmiały już z niemiecka, zaś sam region w mowie tutejszych mieszkańców nazywany jest Wallis. Na rowery chcieliśmy się przesiąść w miasteczku Visp, aby przed pierwszymi kilometrami poniedziałkowej wspinaczki mieć przynajmniej 15-20 minut cennej rozgrzewki. Leżące u wejścia do dwóch górskich dolin tzn. Mattertal i Saastal Visp jest rodzimym miastem szefa FIFA Seppa Blattera. Samochód zostawiliśmy na parkingu przy drodze ku Stalden, a sami udaliśmy się w kierunku wschodnim drogą nr 9 ku miasteczku Brig. Naszym pierwszym celem tego dnia była bowiem położona na szlaku do Italii przełęcz Simplon (2005 metrów n.p.m.). Atrakcją tego regionu jest blisko 20-kilometrowy tunel kolejowy wydrążony w masywie Monte Leone. Łączy on Brig z włoską doliną Val Divedro, będąc oddany do użytku w 1906 roku przez blisko pół wieku uchodził za najdłuższy na świecie. Tędy przebiega trasa słynnego Orient Expressu.

Przez Simplon aż 17-krotnie przebiegała trasa Tour de Suisse, acz przełęczy tej nie brakowało też w programie Giro d’Italia – po raz ostatni w 2006 roku na etapie z Aosty do Domodossoli. Zaczęliśmy podjazd zgodnie planem czyli na ulicy Neue Simplonstrasse, lecz wkrótce na skutek mojej pomyłki zbyt szybko z Andrzejem wskoczyliśmy z powrotem na główną drogę ku przełęczy czyli wspomnianą już krajową „9”. Jadący z niewielką stratą Jarek podążył naszym śladem i jedynie Łukasz jak się później okazało wybrał opcję cichszą i bardziej urokliwą przez Ried-Brig tj. w pełni zgodną z załączonym po lewej stronie tekstu profilem. Obie drogi czyli lokalna i krajowa zbiegały się dopiero za wielkim wiaduktem nieopodal osady Schallberg. Dłuższa wersja podjazdu, którą w niezamierzony sposób „odkryłem” miała w sumie 22,3 kilometra co przy przewyższeniu 1316 metrów dało średnie nachylenie 5,9 %. Muszę przyznać, iż tym razem momentami musiałem się mocno spinać by dotrzymać tempa Andrzejowi. „Wicherek” z dnia na dzień zdawał rosnąć w siłę. W górnej części wspinaczki gdy zaczęły się tunele za wioska Rothwald nogi kręciły się mi już sprawniej, lecz w uznaniu zasług kolegi w dyktowaniu wysokiego tempa oraz pamiętając o czekającym nas jeszcze drugim wzniesieniu postanowiłem nie podkręcać tempa ponad miarę. Ostatecznie dotarliśmy na przełęcz bark w bark, a ta przywitała nas niezbyt przyjaźnie bo ciemnymi i nisko zawieszonymi chmurami oraz wilgocią, którą czuć było w powietrzu. Wspinaczka zajęła mi i Andrzejowi w sumie 1 godzinę oraz 21,5 minuty co dało nam całkiem zgrabną średnią prędkość 16,41 km/h. Wskaźnik VAM czyli 968 m/h nie był co prawda imponujący, ale wynikało to raczej z nieszczególnie stromego profilu tego wzniesienia. Gdy tylko dojechał do nas Jarek przejechaliśmy w trójkę dalszy kilometr po płaskowyżu w stronę restauracji Monte Leone, w której przy ciastku i kawie chowając się przez zimnem i wiatrem poczekaliśmy na Łukasza.

Na zjeździe chcąc lepiej poznać uroki tej krainy i zarazem uniknąć większego ruchu samochodowego zdaliśmy się na doświadczenie Łukasza. To znaczy przed znanym nam już wielce efektownym wiaduktem skręciliśmy w boczną drogę. Z jednej strony spokojna droga zachęcała do harców, lecz z drugiej strony urocze widoki skłaniały ku postojom i kolejnym fotkom. Po zjeździe zatrzymaliśmy się w tym samym celu na rynku w Brig i przez kilka minut pokręciliśmy się też po starej części tego miasteczka. Następnie udaliśmy się w drogę powrotną do Visp gdzie też postanowiliśmy się przedrzeć przez starówkę. Chwilę później zupełnym przypadkiem wjechaliśmy na dziedziniec szkoły podstawowej im. Seppa Blattera. Na parkingu zrobiliśmy sobie krótki postój. Łukasz uznał, że dotychczasowe 70 kilometrów na ten dzień mu wystarczy i postanowił kolejne trzy godziny spędzić na samochodowej wycieczce do Mattertal. Tym sposobem chyba jako jedyny z nas mógł zobaczyć na własne oczy majestatyczny szczyt Matterhorn. Moim kolejnym celem był natomiast podjazd do stacji narciarskiej Saas-Fee, gdzie w 2003 roku górski etap TdS wygrał Włoch Francesco Casagrande. Na tą wycieczkę Andrzej oraz Jarek bez trudu dali się namówić. Kilka pierwszych kilometrów prowadziło jeszcze po płaskim terenie. Podjazd zaczął się na dobre jeszcze przed wioską Stalden, zaraz po przekroczeniu mostu nad rzeczką Vispa na wysokości około 720 metrów n.p.m. Z kolei na rondzie tuż za tą miejscowością trzeba było wybrać jedną z dwóch górskich dróg. W prawo odchodziła szosa ku dolinie Mattertal mająca swą kulminację w słynnej stacji Zermatt.

My jednak musieliśmy wybrać kierunek lewy czyli na Saastal. Podczas 15 kilometrów prowadzących drogami tej doliny przyszło nam pokonać przewyższenie rzędu 700 metrów co świadczy o niezbyt wyśrubowanym stopniu trudności tego wzniesienia. Nie brakowało tu co prawda odcinków bardziej wymagających, ale przedzielone były one fragmentami szybszej trasy gdzie można by wrzucić twardszy obrót, a mimo tego nieco odpocząć. Po ostatnim z nich już w Saas Grund dogonił mnie Andrzej. Wiedziałem jednak, że najtrudniejsze będą ostatnie trzy ostatnie kilometry o średnim nachyleniu blisko 8 %. Zakończyliśmy naszą wspinaczkę na wysokości 1800 metrów n.p.m. Sam podjazd o sporej długości 20,3 kilometra, lecz skromnym średnim nachyleniu 5,3 % zajął mi 1 godzinę i 12 minut przy średniej prędkości 16,91 km/h i VAM 900 m/h. Po nazwach domów i hoteli kurort Saas Fee wydał mi się opanowany przez rodzinę Zurbriggenów. Później dowiedziałem się, że merem tej miejscowości jest Felix Zurbriggen, lecz co istotniejsze w pobliskim Saas Almagell urodził się legendarny narciarz-alpejczyk Pirmin Zurbriggen. „Długi Pirmin” był czterokrotnym mistrzem świata oraz mistrzem olimpijskim w zjeździe na Igrzyskach w Calgary. Ja miałem naiwną nadzieję zobaczyć z Saas Fee wspomniany już przez mnie stromy wierzchołek Matterhorn. Tymczasem Saas Fee okazał się być otoczony przez szereg innych czterotysięczników. Wśród nich wyróżnia się Dom sięgający 4545 metrów n.p.m. tzn. trzeci najwyższy szczyt całych Alp, w Szwajcarii ustępujący wielkością jedynie górze Dufourspitze (po włosku Monte Rosa). W miasteczku naszą uwagę przykuły najstarsze, drewniane budynki mieszkalne. Potem wraz z Andrzejem zwiedzaliśmy samo centrum kurortu, na tyle zawile krążąc po jego wąskich uliczkach, iż nie udało nam się spotkać Jarka.

Ostatecznie wychodząc z założenia, iż nasz kolega zaczął już odwrót rzuciliśmy się w dół jego śladem. Na zjeździe przystanąłem oczywiście w kilku ciekawszych miejscach, przez co puściłem Andrzeja przodem i samotnie musiałem zmagać się z mocnym przeciwnym wiatrem na samym dole. Każdy z nas na tyle zawzięcie „finiszował”, iż Łukasz musiał wręcz nawoływać nas z parkingu byśmy we właściwym momencie zjechali na parking. W sumie przejechaliśmy 122,5 kilometra, pokonując około 2400 metrów przewyższenia  niczym na wyścigu o skali trudności Medio Fondo. Jako, że na koniec czekała nas jeszcze dobra godzina w samochodzie do bazy wróciliśmy przed dwudziestą. Tym samym było to jeden z tych dni, w których nie dane nam było obejrzeć „na żywo” telewizyjnej relacji z Tour de Suisse.