banner daniela marszałka

Piąta wyprawa francuska

Autor: admin o sobota 11. lipca 2009


Ledwie trzy tygodnie po szwajcarskiej przygodzie z przełomu wiosny i lata czekała mnie kolejna wyprawa do krainy, w której ludzie władają językiem Moliera. Tym razem jednak celem mojej podróży miała być już sama ojczyzna wielkiego komediopisarza czyli Francja, a ściślej rzecz ujmując francuska część Alp od Sabaudii na północy po Prowansję na południu. W Francji byłem co prawda już czterokrotnie w latach 2005-2007, lecz na dobrą sprawę poznałem przy tych okazjach tylko jedenaście alpejskich przełęczy czy stacji górskich znanych z tras Tour de France. Za pierwszym razem „zaliczyłem” dziesięć wzniesień, a pośród nich trzy najwyższe kolarskie góry Francji, jeśli zapomnieć o „nieużywanej” do 2008 roku Col Agnel. Zacząłem  wówczas swe francuskie podboje od Izoard, Bonette i Les Deux Alpes, potem przyszła pora na Glandon, Telegraphe, Galibier i L’Alpe d’Huez straszące na trasie górskiego maratonu La Marmotte, a całą „zabawę” skończyłem na La Plagne, Courchevel i Iseran.

Rok później pojechałem do Francji aż dwa razy, lecz w czerwcu celem naszej 8-osobowej drużyny spod szyldu Vitesse-Tour de Pologne były urokliwe wzniesienia Masywu Centralnego w rejonie Ardeche, a nie wysokogórskie przełęcze Alp. Natomiast w lipcu 2006 roku przyszło mi przejechać „tylko” dwie imprezy „cyclosportive” tzn. ponownie La Marmotte oraz po dniu odpoczynku L’Etape du Tour na trasie z Gap do L’Alpe d’Huez. Jakkolwiek wyzwanie to wiązało się z koniecznością pokonania aż siedmiu gór to w istocie tylko jedna z nich tzn. południowe zbocze przełęczy Lautaret było dla mnie nowością. Z kolei w lipcu 2007 roku, choć we Francji spędziłem dwa piękne, acz momentami dramatyczne tygodnie Alpy ominąłem szerokim łukiem przez Wogezy i Masyw Centralny obierając azymut na Pireneje gdzie rozgrywano L’Etape na trasie z Foix do Loudenville.

Dlatego też po zakończeniu ubiegłorocznych wycieczek zacząłem rozmyślać nad tematem: jak możliwie najskuteczniej uzupełnić swą francusko-alpejską listę życzeń. W październiku 2008 roku ogłoszono trasę L’Etape du Tour 2009 i okazało się, że tym razem ta słynna impreza dla amatorów kolarstwa szosowego znajdzie swój finał na osławionej „Górze Wiatrów” czyli Mont Ventoux. Ponieważ tego wzniesienia nie miałem jeszcze w swej kolekcji postanowiłem po raz trzeci wystartować w L’Etape. W ten sposób po alpejskiej edycji z 2006 roku i pirenejskiej z sezonu 2007 mógłbym poznać ów wyścig w jeszcze innym pod względem geograficznym wydaniu. Z uwzględnieniem tego wydarzenia sportowego powstał, więc mój 3-częściowy plan pod kryptonimem „France anno domini 2009”. Zakładał on najpierw tygodniowy pobyt w okolicy Albertville i siedem-osiem dni jazdy po górach od Joux-Plane i Avoriaz na północy, przez Mont du Chat i Mont Revard na zachodzie, po Madeleine i Croix de Fer na południu tego regionu. Następnie w środkowej fazie wyprawy przewidziałem trzydniowy wypad do Prowansji, gdzie po jednodniowym odpoczynku miałem stanąć na starcie L’Etape w Montelimar. Natomiast na sam koniec zostawiłem sobie pięć dni z bazą noclegową w rejonie Gap, aby „obskoczyć” wzniesienia od Granon i Montgenevre nieopodal Briancon, po przełęcze: Cayolle, Champs i Allos w dzikich ostępach Parku Narodowego Mercantour.

Niestety już zimą okazało się, iż po raz pierwszy we francuskiej wyprawie nie będzie mi mógł towarzyszyć Piotrek Mrówczyński, wobec czego musiałem sobie poszukać innego kompana pośród trójmiejskich kolegów. Znalazłem go w osobie Darka Kamińskiego, z którym miałem już przyjemność jeździć po Francji podczas obu wypraw z 2006 roku. Podobnie jak podczas włosko-francuskiej wycieczki sprzed trzech lat w daleką podróż postanowiła się z nami zabrać dziewczyna Darka – Basia Szyniec. Zważywszy, że na długie przelotowe trasy po europejskich autostradach wolę nie montować rowerów na dachu samochodu miałem nieco obaw czy zdołamy się pomieścić w trójkę wraz z rowerami i wszystkimi bagażami w było nie było średniej wielkości samochodzie. Szczęśliwie moja Kia Cee’d okazała się wystarczająco pojemna. Między powrotem ze Szwajcarii a wyjazdem do Francji postanowiłem się nie przemęczać. Po trzech miesiącach solidnych wiosennych treningów oraz wyczerpującym 10-dniowym programie na helweckich drogach byłem już w wystarczająco dobrej formie fizycznej. Zależało mi też na zachowaniu świeżości przed jeszcze dłuższą i trudniejszą wycieczką po francuskich Alpach. Dlatego w tym czasie wybrałem się na ledwie sześć treningów o łącznej długości 505 kilometrów, z których tylko ostatni z niedzieli 5 lipca był na miarę czekających mnie wyzwań. Tego dnia wraz z Darkiem i Andrzejem (wspólnikiem z wycieczki do Romandii) przejechaliśmy 136 km, w tym osiem górskich rund wokół zbiornika wodnego koło żarnowieckiego Czymanowa.

Ostatnie dni przed wyprawą odpoczywałem co było tym bardziej wskazane z uwagi na przeziębienie, które się do mnie przyplątało. Wyjazd zaplanowaliśmy na  piatkowy wieczór 10 lipca. Po ciężkim tygodniu pracy uraczony smakowitym obiadem zdążyłem jeszcze obejrzeć w miłym towarzystwie pierwszy z pirenejskich etapów 96. Tour de France po czym pognałem na gdyńskie Oksywie by zabrać Darka i Basię. Nasz samochodowy szlak był w 80% identyczny z czerwcowym, który mnie, Andrzeja i Łukasza powiódł do pierwszego przystanku w Wangen an der Aare. Tym razem jednak musieliśmy pognać dalej szwajcarską A-1 aż do okolic Genewy gdzie w cieniu masywu Saleve wjechaliśmy na francuską ziemię. Na krętych, by nie powiedzieć powyginanych uliczkach Annecy, które bardzo przypadły do gustu Darkowi wpadliśmy w niezły korek. Następnie drogą przez Faverges, Ugine i Albertville dojechaliśmy w końcu do wynajętego jeszcze przez Piotra lokum Saint-Helene-sur-Isere. Niemniej ponieważ na miejscu zjawiliśmy się około siedemnastej i po 21 godzinach męczącej podróży, zabrakło nam czasu i woli na to by pierwszy z alpejskich odcinków przemierzyć jeszcze w sobotnie popołudnie 11 lipca. Moje super-ambitne plany wojażów po Sabaudii należało „odchudzić” do siedmiu dni. Jeden z pomysłów miał pozostać niezrealizowany. Ostatecznie z programu pierwszego tygodnia skreśliłem „szarże” w masywie Chartreuse po trasie niegdysiejszego Classique des Alpes.