Bordala & Santa Barbara
Autor: admin o środa 26. maja 2010
Po odpoczynkowym wtorku kiedy to przejechaliśmy niespełna 24 kilometry z przewyższeniem około 710 metrów środa 26 maja była dobrym dniem na podjęcie ambitniejszych wyzwań sportowych. Pokonawszy sześć umiarkowanie trudnych etapów z jednym dużym bądź wielkim podjazdem w końcu należało sobie podnieść poprzeczkę i przejechać dystans dłuższy niż 60-kilometrowy oraz dwie solidne premie górskie czyli odcinek z łącznym przewyższeniem ponad dwóch i pół tysiąca metrów. To był najwłaściwszy moment na zrobienie poważnego testu przed czekającym nas w niedzielę 30 maja Gran Fondo Marcialonga. Układając plan naszej wyprawy uznałem, iż po kilku dniach stopniowej adaptacji do górskiego terenu w środę i czwartek przejedziemy po dwa wzniesienia, aby w dwa ostatnie dni przed wyścigiem znów ograniczyć się do jednej góry. Co ciekawe środowy plan de facto wiązał się z koniecznością pokonania przez nas aż czterech podjazdów na górskim odcinku z Villa Lagarina do Bolognano i z powrotem.
Po pięciu dniach gdy za każdym razem (od piątku do wtorku) z naszej bazy w Mezzocoronie ruszaliśmy samochodem na północ ku rozmaitym podjazdom ulokowanym w prowincji Bolzano tym razem pojechać musieliśmy w kierunku południowym pozostając na terenie prowincji Trento. Naszym celem były przełęcze Bordala (1267 metrów n.p.m.) i Santa Barbara (1169 metrów n.p.m.) – niewysokie, lecz bardzo wymagające z uwagi na bardzo niski poziom startu. Dodatkowo pomiędzy nimi trzeba było pokonać swego rodzaju „siodełko” z parokilometrowymi stromymi podjazdami i zjazdami. Aby dojechać do podnóża Bordali musieliśmy pokonać 40-kilometrowy odcinek po szosie krajowej SS-12. W połowie tej wycieczki minęliśmy stolicę regionu słynną z XVI-wiecznego Soboru Kościoła Katolickiego. Przejechaliśmy też przez Calliano gdzie dwa lata wcześniej pokonawszy Monte Bondone w towarzystwie Piotrka Mrówczyńskiego rozpocząłem podjazd pod Passo Coe. Następnie bez powodzenia próbowaliśmy przedostać się na zachodni brzeg Adygi w miasteczku Nomi. Ostatecznie wypakowaliśmy się na południowym skraju Villa Lagarina w cieniu drzewa czereśni nieopodal zjazdu Rovereto Nord ze słynnej Autostrada del Brennero.
Oba środowe podjazdy mają swój skromny udział w bogatej historii Giro. Santa Barbara w wersji od miasteczka Loppio zadebiutowała na włoskiej wieloetapówce w 2001 roku podczas etapu do Arco na jeziorem Garda. Odcinek ten wygrał po finiszu z 8-osobowej grupki asów Kolumbijczyk Carlos Contreras, lecz najwięcej tego dnia mówiło się i tak o drugim na mecie Wladimirze Bellim. Włoch pod koniec podjazdu wymierzył bowiem celny cios pięścią jednemu z natrętnych fanów Gibo Simoniego za co decyzją jury wyleciał w wyścigu! Rok później pod św. Barbarę wspinano się od Arco (na dobre z Bolognano), po czym należało jeszcze pokonać przeszło 4-kilometrowy dodatek pod Bordalę, a wszystko to na rozgrzewkę przed finałowym podjazdem pod Folgaria-Passo Coe. Ten odcinek przyniósł zwycięstwo Rosjaninowi Pawłowi Tonkowi, zaś koszulkę lidera Paolo Savoldellemu. Pamiętną klęskę poniósł wówczas jadący w różowym trykocie młody Cadel Evans, który niemal stanął z głodu jakieś 9 kilometrów przed metą.
W naszą trasę ruszyliśmy około 11:15 przy przyjemnej temperaturze 27 stopni. Przed naszymi oczami doskonale widoczny był masyw górski, który mieliśmy zdobyć. Zaraz po starcie skierowaliśmy ku wiosce Nogaredo, lecz tam powiodłem nas zbyt szerokim łukiem na południe tzn. gdy za budynkiem merostwa wjechałem na Via per Sasso, zamiast skręcić w prawo ku Via Molini. Tym samym po 2,9 kilometra wspinaczki znaleźliśmy się przy murach Castel di Noarna i niespodziewanie rozpoczęliśmy zjazd. W tym momencie wiedziałem już że coś pokręciłem. Niemniej po kolejnych 900 metrach nasz zjazdowy szlak na opak połączył się ze Stradą Provinciale del Lago di Cei i już byliśmy na właściwej drodze. Mój błąd kosztował nas dodatkowe 1800 metrów dystansu i utratę 63 metrów dopiero co zdobytej wysokości. Od tego miejsca pozostało nam jeszcze 13,5 kilometra do szczytu. Jadąc początkowo przez las, a następnie wśród pól winorośli minąłem wioskę Pedersano. Tu właśnie nachylenie podjazdu skoczyło na chwilę do poziomu 11,5 %. Dalsza wspinaczka zawiodła mnie do urokliwej miejscowości Castellano wyznaczającej m/w półmetek tego wzniesienia. Natomiast po kolejnych dwóch kilometrach podjazdu musiałem zjechać z drogi SP-20 wiodącej ku Lago di Cei na SP-88 prowadzącej w prawo na Bordalę. Średnie nachylenie na odcinku bivio Noarna do bivio Bordala wyniosło 7,4 %.
Finał wspinaczki miał się okazać nieco łatwiejszy. Po dłuższej jeździe w otwartym terenie, a tym samym w pełnym słońcu pod koniec podjazdu od czasu do czasu można się było schować w cieniu drzew. Aczkolwiek średnie nachylenie ostatnich 6 kilometrów wyniosło tylko 6,1 % to bliżej szczytu dwukrotnie trzeba się było zmierzyć z niemal 11,5 % stromizną. Jeden ze znaków pokazywał nawet 16 %, ale naszym zdaniem była to lekka przesada. Chwilę wcześniej stosunkowo szeroka droga przeszła w wąziutką i krętą alejkę, lecz bez najmniejszego wpływu na wysoką jakość nawierzchni. Na takim „dywanie” nawet finał godzinnego podjazdu wydawał mi się przyjemnością. Do szczytu ulokowanego między niewielkim domkiem z kamienia a górskim hotelem dotarłem po przejechaniu 17,24 km w czasie 1h 6 minut i 15 sekund czyli ze średnią prędkością 15,613 km/h. Według oficjalnego przewyższenia 1087 metrów mój VAM na tej górze wyniósł tylko 984 m/h, lecz wykreślając konsekwencje mojego błędu w nawigacji (stracony czas i odzyskiwanie wysokości) mogę przyjąć wartość nawet 1068 m/h. Jednym słowem wspinaczka w marszałkowskiej normie. Chciałem poczekać na Darka, ale gdy po kwadransie zadzwoniłem okazało się, że mój kolega jest w tej chwili dużo niżej niż przypuszczałem. Okazało się, że w początkowej fazie podjazdu zgubił on swe nakrycie głowy i nie chcąc ryzykować przegrzania po pokonaniu 5,5 kilometra zawrócił i jadąc w dół przez blisko trzy kilometry szukał swej zguby na całym odcinku aż do zamku w Noarnie. Zgodnie ustaliliśmy, iż pojadę dalej sam przez Santa Barbarę do Bolognano, zaś Darek poprzestanie na dojechaniu do przełęczy św. Barbary po czym zawróci i poczeka na mnie na przełęczy Bordala.
Z paroma przystankami po drodze zjechałem do położonej na wysokości 950 metrów n.p.m. miejscowości Ronzo-Chienis. Dochodziła godzina 13:00 i w porze sjesty wioska ta wydała mi się całkiem wyludniona. Tymczasem krótka wersja podjazdu pod Santa Barbarę zaczęła się całkiem niespodziewanie w wąskim przesmyku między starymi domami. Od początku było bardzo stromo, także wtedy gdy ze swej wiejskiej uliczki wjechałem na główną drogę wiodącą ku przełęczy od południa czyli ze wspomnianego już Loppio. Nie napinałem się szczególnie chcąc oszczędzić nieco sił na czekające mnie dopiero drugie oblicze Barbary. Tym niemniej odcinek 1,83 km o średnim nachyleniu 9,5 i max. 15 % pokonałem w czasie 9 minut i 11 sekund czyli ze średnią 12,2 km/h. Ponieważ przewyższenie na tym odcinku wyniosło 189 metrów to mój VAM 1234 m/h mógł się wydać imponujący. Niemniej to żadna rewelacja. Zresztą wystarczy porównać VAM „profich” na Zoncolanie, z tym samym wskaźnikiem na Mur de Huy w końcówce Strzały Walońskiej by wiedzieć jak bardzo różni się pokonywanie klasycznych, długich podjazdów od będących jedynie ich namiastką sztywnych, lecz krótkich hopek.
Na górze zabawiłem dosłownie chwilę. Z robieniem zdjęć postanowiłem się wstrzymać do czasu pokonania Santa Barbary od właściwej strony. Blisko 13-kilometrowy zjazd do Bolognano zrobił na mnie bardzo miłe wrażenie. Wąska, kręta alejka poprowadzona po nienagannej jakości asfalcie. Dużo zieleni wokół, zaś w dolnej partii zjazdu kilka ładnych widoków na dolinę i prześwitujące w oddali wody Lago di Garda. Co więcej im niżej zjeżdżałem tym bardziej miałem odczucie zmiany strefy klimatycznej. Liściasty las się przerzedził, a następnie zanikł. Za to na poboczu drogi pojawiły się pierwsze cyprysy, palmy, a nawet drzewka oliwek. Po zjechaniu do Bolognano jadąc przez Via Stazione dotarłem do styku tej ulicy z szosą SS-240 wiodącą z Nago do Arco. Tam też zatrzymałem się na kilka minut celem strawienia małej przekąski. Droga powrotna miała dać odpowiedź na co mnie w tym momencie naprawdę stać. To znaczy jak jestem w stanie pokonać trudny podjazd mając w nogach inne znaczące wzniesienie. No cóż poszło wcale nieźle, ale było bez dwóch zdań było mi ciężko.
Na starcie w miasteczku było 29 stopni – jak dla mnie nieco zbyt ciepło. Lekko i przyjemnie jechało się tylko na pierwszym kilometrze. Potem droga wiodła już tylko ostro do góry i dość szybko musiałem wrzucić największy tryb czyli „27”. Ciężko było przez kolejne 8 kilometrów aż do poziomu osady Monte Velo. O moim zmęczeniu świadczył późniejszy odczyt pulsometru z licznika. Na Bordali miałem średni puls 156, zaś maksymalny 169 bpm. Tymczasem na Barbarze już sama średnia wyniosła 168, zaś max. 176 bpm co oznaczało jazdę ponad mój bezpieczny limit. Niemniej jakoś się wybroniłem, albowiem tą piękną górę o przewyższeniu 1056 metrów, długości 12,58 kilometra i średnim nachyleniu niemal 8,4 % pokonałem w czasie poniżej godziny. Potrzebowałem na to dokładnie 58 minut i 37 sekund co dało mi średnią prędkość 12,876 km/h i VAM 1081 m/h – całkiem dobry jak na drugi podjazd dnia. Tym razem na przełęczy przeczekałem jakieś dwanaście minut zanim złapałem kandydata na fotografa w osobie kolarza z rodziny MTB. Niestety będąc nietutejszy nie mogłem mu się zrewanżować wskazówkami na temat ciekawych tras dla górali w rejonie Santa Barbary. Skontaktowałem się z Darkiem, który właśnie dojeżdżał do Bordali i około piętnastej rozpocząłem zjazd do Ronzo-Chienis.
Zjechawszy do Ronzo zrobiłem sobie dwa przystanki na ulicach tej miejscowości, zaś dwa kolejne na liczącym 4,5 kilometra małym podjeździe pod passo Bordala. W normalnych okolicznościach jadąc pod górę staram się utrzymywać najwyższe tempo na jakie mnie stać, zaś zjazdy traktuje ulgowo i jako okazje do zadbania o fotograficzną oprawę późniejszych relacji. Jednak w tym przypadku mając już w nogach ponad 50 górskich kilometrów i przede wszystkim zdobycie Bordali od znacznie trudniejszej strony pozwoliłem sobie na spokojniejszy przejazd. Gdy wjechałem na przełęcz Darek czekał na mnie na tarasie hotelowej restauracji. Ponieważ słońce nadal ładnie grzało (27 stopni) postanowiłem i ja skorzystać z oferty baru i napić się czegoś bardziej orzeźwiającego. Zjazd do Villa Lagarina zajął nam około 45 minut pomimo kilkunastu foto-przystanków. Pojechaliśmy dokładnie tą samą drogą co pod górę aby bez problemów trafić do naszego samochodu. Pod czereśnią licznik pokazał mi dystans 74 km i łączne przewyższenie aż 2707 metrów. Około 16:30 byliśmy gotowi do odwrotu, a jako że do bazy nie mieliśmy daleko, zaś dzień był jeszcze młody w drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na blisko dwie godziny w Trento. Podczas spaceru po ładnej trydenckiej starówce udało mi się poczynić udane zakupy w tamtejszych księgarniach. W moje ręce wpadły bardzo ciekawe dzieła na temat historii Giro d’Italia autorstwa Beppe Contiego.