Sestriere x 2
Autor: admin o wtorek 13. lipca 2010
Po wyjeździe z Doliny Aosty moim ostatnim terenem łowieckim podczas dwutygodniowego pobytu we Włoszech miały być górskie drogi w zachodniej części Piemontu. Z najważniejszych kolarskich gór tego regionu poznałem jak dotąd tylko: Pratonevoso, Colle dell’Agnello i Colle di Sampeyre. Do tej krótkiej listy chciałem jeszcze dodać pięć skalpów dużej wartości. Moimi celami były: Colle del Sestriere, Monviso – Pian del Re, Colle della Fauniera, Colle della Lombarda i Colle di Tenda. Planując podróż na miejsce noclegowe bez wahania wybrałem Ca d’Abel na przedmieściach Cuneo. To znaczy gościnę u poznanych przed dwoma laty Franki i Giacomo Marchisio. Miejsce to było dobrą bazą wypadową do niemal każdego z wybranych przeze mnie wzniesień. Wyjątkiem w tym gronie było położone poza prowincją Cuneo czyli za daleko na północ Sestriere. Do tej słynnej stacji narciarskiej najrozsądniej było zajrzeć podczas naszego wtorkowego transferu z Nus do Cerialdo. Dlatego też całą podróż samochodem podzieliliśmy na dwie części. Pierwsza miała się skończyć w miasteczku Perosa Argentina leżącym w dolnej części doliny Val Chisone. Jak zwykle wzorowo zorganizowani wyruszyliśmy z La Vieux Sapin około dziewiątej rano. Tym razem darowaliśmy sobie podziwianie górskiej z drogi krajowej SS-26 i od razu wjechaliśmy na autostradę A-5. Po niespełna 40 kilometrach wyjechaliśmy z regionu Aosty. Na wysokości Settimo Torinese przeskoczyliśmy na autostradę A-55, aby od zachodu ominąć blisko dwumilionową aglomerację Turynu. Zjechaliśmy z niej przed Pinerolo, aby po drodze regionalnej SR-23 ruszyć w górę Val Chisone do wspomnianej Perosy.
Colle delle Sestriere (2035 metrów m. p..m.) to cała historia wyścigu Dookoła Włoch, choć tylko pięć razy w wybudowanej na tej przełęczy stacji narciarskiej wyznaczono etapową metę Giro d’Italia. Poza tym zachodnie oblicze tej góry zapisało też kilka ładnych kart w bogatych dziejach wyścigu Dookoła Francji. Sestriere pojawiła się na Giro jeszcze zanim w pierwszej połowie lat trzydziestych szef FIATA-a Giovanni Agnelli zaczął tu stawiać hotele budując mekkę dla miłośników narciarstwa alpejskiego. Właśnie tej górze należy się tytuł pierwszej poważnej góry w historii Giro. Pojawiła się ona w swej wschodniej wersji ze startem w Pinerolo na piątym etapie GdI z 1911 roku. Liczący 302 kilometry odcinek z Mondovi’ do Turynu wygrał Francuz Lucien Petit-Breton, acz pierwszy na przełęczy był bolończyk Ezio Corlaita. Trzy lata później organizatorzy Giro znęcali się nad kolarzami. Zafundowali im pięć ponad 400-kilometrowych odcinków, w tym „na dzień dobry” 468 km z Mediolanu do Cuneo, z przejazdem przez Sestriere od strony północno-zachodniej czyli ze startem w Val di Susa i końcówką od Cesana Torinese. Na górę jako pierwszy wjechał Angelo Gremo, który wygrał ten etap po przeszło 17 godzinach mordęgi. Nic dziwnego, że przy tak ekstremalnym programie cały wyścig ukończyło tylko 8 spośród 81 jego uczestników! Zachodnia wersja wzniesienia pojawiła się też na legendarnym etapie siedemnastym z 1949 roku. Tego dnia na 254-kilometrowym odcinku z Cuneo do Pinerolo wielki Fausto Coppi zaatakował już na granicznej Colle della Maddalena. Po 190 kilometrach samotnej szarży przez trzy francuskie przełęcze: Vars, Izoard i Montgenevre oraz Sestriere wygrał etap z przewagą blisko dwunastu minut nad Gino Bartalim i ponad dziewiętnastu nad kolejnymi zawodnikami. Tyleż legend z heroicznych czasów kolarstwa, w których Sestriere pojawiała się jedynie jako ważny przystanek na drodze do etapowego sukcesu.
Po raz pierwszy w roli etapowego gospodarza stacja ta na Giro wystąpiła dopiero w 1991 roku. Na 192-kilometrowym odcinku z Savigliano trzeba było dwukrotnie pokonać zachodni podjazd pod Sestriere. Ostatnie słowo należało wówczas do Hiszpana Eduardo Chozasa. Dwa lata później podjeżdżano od wschodu na 55-kilometrowej górskiej czasówce ze startem w Pinerolo. Ten maratoński jak na współczesne czasy etap prawdy wygrał Bask Miguel Indurain, z którym tylko o 45 sekund przegrał rosyjski Łotysz Piotr Ugriumow. Nasz Zenon Jaskuła był w tej próbie czwarty tracąc 2:48. W 1994 roku kolarze znów musieli podjeżdżać do Sestriere dwukrotnie od strony zachodniej. Najszybciej odcinek 121 kilometrów ze startem we francuskim Les Deux Alpes pokonał późniejszy mistrz olimpijski z Atlanty czyli Szwajcar Pascal Richard. Od zachodu podjeżdżano też w ramach 34-kilometrowej czasówki ze startem we francuskim mieście Briancon. Jako jedyny barierę godziny na trasie z przejazdem przez Montgenevre złamał w tej próbie Czech Jan Hruska. Jednak najistotniejszy był fakt, iż Stefano Garzellli zdystansował wielodniowego lidera Francesco Casagrande o blisko dwie minuty i zdobył tym sposobem różową koszulkę w przeddzień zakończenia wyścigu. Jako ostatni z sukcesu w Sestriere cieszył się w 2005 roku Wenezuelczyk Jose Rujano. Na kolejnym 190-kilometrowym etapie z Savigliano znów trzeba było podjechać do tej stacji dwukrotnie, ale tym razem od wschodu. Za pierwszym w całości, zaś drugim od poziomu wioski Pourrieres. Natomiast pomiędzy oboma podjazdami czekała jeszcze na kolarzy w sporej części szutrowa wspinaczka pod Colle delle Finestre. Na stulecie znajomości bardzo podobną końcówkę ma mieć przedostatni etap Giro 2011.
Na trasie „Wielkiej Pętli” podjazd do Sestriere pojawił się sześciokrotnie i co naturalne, zawsze w swym zachodnim wariancie. Po raz pierwszy w 1952 roku na 182-kilometrowym etapie z Bourg d’Oisans przez przełęcze: Croix de Fer, Telegraphe, Galibier i Montgenevre. Fausto Coppi wywalczył żółty trykot lidera na zboczach L’Alpe d’Huez, zaś po dniu przerwy przypieczętował swój triumf na etapie do Sestriere. Zaatakował na Galibier i dotarł do mety z przewagą ponad siedmiu minut nad Hiszpanem Bernardo Ruizem oraz dziewięciu i pół nad Belgiem Stanem Ockersem. Na kolejny finał w tym miejscu Tour czekał równo czterdzieści lat. W międzyczasie przemknął przez tą przełęcz w latach 1956 i 1966 na etapach z Gap i Briancon do Turynu. Na premii górskiej triumfowali znakomici górale Luksemburczyk Charly Gaul i Hiszpan Julio Jimenez, lecz na finiszu w stolicy Piemontu triumfowali szybcy Włosi: Nino Defilippis i Franco Bitossi. W 1992 roku na maratońskim dystansie 254,5 kilometra ze startem Saint-Gervais trzeba było pokonać przełęcze: Saisies, Roselend, Iseran, Mont Cenis i na koniec północno-zachodni wariant podjazdu pod Sestriere. Włoch Claudio Chiappucci wygrał wszystkie premie górskie, od połowy trzeciego podjazdu jechał sam i przetrwał pościg głównego faworyta wyścigu czyli Induraina oraz mistrza świata Gianniego Bugno. Na mecie „Il Diablo” o ponad półtorej minuty wyprzedził swego rodaka Franko Vonę. W 1996 roku wobec śniegu na przełęczach Iseran i Galibier start etapu przeniesiono z Val d’Isere do Les Monetier les Bains. Niemniej 46 kilometrów przez przełęcz Montgenevre i tak wystarczyło do zmiany lidera. Duńczyk Bjarne Riis wygrał po solowej akcji i odebrał prowadzenie Rosjaninowi Jewgienijowi Bierzinowi. Pogoda była nieco lepsza w 1999 roku gdy 213-kilometrowy etap ze startem w Le Grand Bornand i przejazdem przez Tamie, Telegraphe, Galibier i Montgenevre wygrał Lance Armstrong.
Ze względu na tak bogatą kolarską historię tej stacji narciarskiej zależało mi na zdobyciu Sestriere od obu stron. Nie chciałem jednak porzucać swej niewiasty na długie godziny. Postanowiłem ograniczyć swój rowerowy wypad do 60 kilometrów czyli dwóch podjazdów i krótkiego zjazdu z Sestriere do Cesana Torinese. Aby zyskać na czasie umówiliśmy się, że Iwona ruszy autem w górę Val Chisone i poczeka na mnie w Sestriere, skąd rozpoczniemy drugą część naszego transferu do Cerialdo. Ponieważ zatrzymaliśmy się na parkingu przy ulicy via 28 Aprile wystartowałem z miejsca około dwudziestu metrów wyżej niż początek przyjęty na profilu wzniesienia. Ruszyłem kwadrans po jedenastej przy 31 stopniach ciepła. Jadąc po via Nazionale alias SR-23 co chwila mijałem jakąś wioskę by na pierwszych dziesięciu kilometrach wymienić tylko: Meano (3,1 km), Castel del Bosco (7,3 km) i Villaretto (9,6 km). Pierwsza ćwiartka wzniesienia czyli odcinek z Perosy do Villaretto miała średnie nachylenie 3,7 % i max. ledwie 7 %. Jechałem na przełożeniu 39-19 z przeciętną prędkością 22,6 km/h. Po przejechaniu 13,7 kilometra minałem Depot, dokąd dociera jeden ze zjazdów z przełęczy Colle delle Finestre. Niespełna dwa kilometry później byłem już na przedpolu Fenestrelle. Militarne słownictwo jest tu jak najbardziej na miejscu, gdyż nad miejscowością góruje trzykilometrowej długości kompleks trzech fortów z XVIII wieku, który Królowi Sabaudii służył do obrony przed Francuzami. Ta konstrukcja wybudowana na zboczu o różnicy wzniesień 600 metrów jest tak ogromna, iż zyskała sobie przydomek „wielki mur Piemontu”. Wjeżdżając do tego miasteczka trafiłem na krótki odcinek prowadzący po kostce z dwoma klasycznymi wirażami. Opuszczając Fenestrelle miałem za sobą 16,5 kilometra. Druga część podjazdu o długości 6,9 kilometra miała zaś średnie nachylenie 3 % i max. 7 %. Ten odcinek przejechałem w tempie 23,8 km/h.
Zaraz za Fenestrelle zaczęła się najbardziej wymagająca faza tego wzniesienia czyli 2,5 kilometry wiodące do zjazdu na Usseaux. Trzeba tu było też przejechać przez 700-metrowy tunel. Wedle odczytu z mojego licznika ten fragment podjazdu nie był aż tak trudny jak to pokazano na profilu z „archivio salite”. Niemniej i tak średnia 6,6 % z maksimum blisko 9 % zmusiła mnie do wrzucenia przełożenia 39-21. Dodam, że jedyny raz po tej stronie przełęczy. Oczywiście nie dało się tu jechać równie szybko co przed Fenestrelle, acz przetrwałem ten stromy schodek całkiem zgrabnie bo ze średnią prędkością 17,7 km/h. Potem znów było łatwiej i to znacznie czyli skromna stromizna na dwóch kilometrach do Pourrieres i zupełnie płasko na zbliżonej długości odcinku do Fraisse (22,8 km). Wobec tego skorzystałem z przełożenia 39-17, a nawet trybu „15”, choć równie dobrze mogłem tu wrzucić dużą tarczę. W końcu po przejechaniu 27 kilometrów wjechałem do Pragelato, gdzie gości witają sporej wielkości maskotki Zimowych Igrzysk Olimpijskich z 2006 roku. Podczas Igrzysk w Turynie o medale rywalizowali tu narciarze klasyczni czyli: skoczkowie, biegacze i biegaczki oraz specjaliści od kombinacji norweskiej. Za Pragelato podjazd wciąż trzymał delikatnie na poziomie około 3 %. Ogółem trzeci dłuższy fragment wzniesienia od Usseaux (19 km) po Traverses (29,8 km) miał średnie nachylenie tylko 2,6 % i max. niespełna 8 %. Prawdziwej wspinaczki zażyłem dopiero za Traverses. Końcowe 7,3 kilometra miało bowiem średnio 5,5 % przy max. 10 % około 36 kilometra. To również nie wydaje się wielkim wyzwaniem, ale po trzydziestu wcześniejszych kilometrach, a szczególnie w finale 200-kilometrowego etapu na pewno może dać się we znaki. Mnie przyhamowało do prędkości 17,9 km/h.
Pokonując dość szybko kolejne kilometry zastawiałem się, kiedy minie mnie mój wóz techniczny ze swym uroczym kierowcą. Okazało się, że przegapiłem ten moment. Iwona dość szybko pożegnała Perosę i wyprzedziła mnie już w początkowej fazie wzniesienia. Następnie zaparkowała u wjazdu do ośrodka niemal na wysokości kwiecistego ronda z napisem Sestriere i pięcioma kołami olimpijskimi. Dokładnie tym miejscu około trzynastej zakończyłem swą górską czasówkę. Przejechałem 37,1 kilometra w czasie 1 godziny 41 minut i 37 sekund tzn. ze średnią prędkością 21,905 km/h. Zdać by się mogło, iż to szybko jak na alpejski podjazd. Niemniej wspominany „Big Mig” na pokonanie 55 kilometrów z początkiem w Pinerolo potrzebował tylko 1h 36 minut i 29 sekund. Jednym słowem nawet 18 kilometrów przewagi na starcie nie wystarczyłoby mi na ujście przed Baskiem z Pampeluny. Jeśli przyjąć za podstawę do dalszych analiz oficjalne przewyższenie czyli 1427 metrów to okaże się, że średnie nachylenie tego podjazdu wyniosło ledwie 3,84 %. Wskaźnik VAM przy tak minimalnej stromiźnie musiał być skromny – wyszły mi ledwie 842 m/h. Choć niebo w Sestriere było lekko zachmurzone powietrze było nagrzane do 30 stopni. Na górze zatrzymałem się na około 25 minut. Czego tam nie ma pasaż handlowy z najdroższymi sklepami we Włoszech, korty tenisowe, osiemnasto dołkowe pole golfowe. No i oczywiście liczne wyciągi narciarskie. Od 1967 roku Sestriere zwykło gościć alpejski Puchar Świata. W sezonie 1997 zorganizowało nawet Mistrzostwa Świata w narciarstwie alpejskim, zaś w trakcie ZIO anno domini 2006 odbywały się tu slalomy i zjazdy alpejczyków. Powolutku przejechałem przez główną arterią stacji czyli Piazza Agnelli by z okolic pomarańczowej wieży hotelowej od zakrętu ze spiralną choinką zacząć spokojny zjazd do Cesana Torinese.
Już po kilkuset metrach nabrałem podejrzeń, iż być może po tej stronie Sestriere zjawiłem się nie w porę. Na poboczu poustawiane były trójkolorowe worki oraz snopy ze słomy zabezpieczające uczestników jakiegoś rajdu samochodowego. W miejscu gdzie droga SR-23 zbiega się z alternatywną szosą przez Bousson i Sauze di Cesana ustawiona stała metalowa konstrukcja pod którą wyznaczono linię mety. Na całej długości zjazdu pojawiały się dalsze zabezpieczenia oraz inne ślady obecności wyścigu, takie jak banery sponsorującej tą imprezę firmy oponiarskiej Pirelli czy linia startu tuż przed rondem na Piazza Vittorio Amadeo. Na szczęście okazało się, że było już po zawodach. Będący jedną z eliminacji Mistrzostw Europy Górskich Wyścigów Samochodów Historycznych rajd Cesana – Sestriere odbył się właśnie w miniony weekend, między 9 a 11 lipca Na dole zatrzymałem się u wejścia na mostek i ulicę via Roma, prowadzącej ku starej części Cesana Torinese. W miasteczku tym oraz pobliskim San Sicario podczas wspomnianych Igrzysk przeprowadzono zawody w saneczkarstwie, bobslejach, skeletonie, biathlonie oraz narciarstwie alpejskim kobiet. Będąc tu miałem dwa wyjścia. Mogłem ruszyć w prawo by na alei Viale 4 Novembre zacząć 13,5-kilometrowy podjazd do Sestriere przez Bousson. Ta dłuższa bo 13,5-kilometrowa wersja wzniesienia jest nieco łatwiejsza i na dobre zaczyna się dopiero po siedmiu kilometrach w Sauze di Cesana. Właśnie tędy wspinano się do Sestriere podczas edycji Giro i Touru z lat 1991-2000. Niemniej ostatnim razem czyli na etapie GdI z 2009 roku do Pinerolo jak i zapewne w „antycznych” czasach Petit-Bretona i Coppiego obowiązywała opcja krótsza czyli 11,2 kilometra po szosie SR-23. Nie chciałem kombinować, ani ułatwiać sobie zadania i wybrałem właśnie ów klasyczny wariant wspinaczki.
Ruszyłem około 13:50 na przełożeniu 39-21, które przydało się już po przejechaniu jakiś kilkuset metrów. Czekał mnie szybko najtrudniejszy na całej górze trzeci kilometr. Głównie za jego sprawą pierwsze 3100 metrów miało średnie nachylenie 6,5 % i max. 10 %. Po przejechaniu tego odcinka mogłem wrzucić twardsze 39-19, które stało się moim podstawowym przełożeniem na dalszą część góry. Środek wzniesienia był jego najłatwiejszą tercją, acz nie mogę powiedzieć by jechało mi się szczególnie łatwo. Nie sprzyjała temu duszna atmosfera, za sprawą temperatury wahającej się na poziomie od 32 do 34 stopni. Środkowe 4100 metrów miało średnio tylko 4,7 % przy umiarkowanym max. niespełna 8 %. Trudniej zrobiło się dopiero na wyjeździe z urokliwej wioski Champlas du Col. Na dziewiątym kilometrze pokonałem parę zakrętów, zaś na 800 metrów przed finałem dotarłem do wspomnianego zbiegu obu zachodnich dróg do Sestriere. Jeszcze tylko trochę wysiłku na odcinku do pomarańczowej wieży i niemal płaski finał na Piazza Agnelli. Finałowe 4000 metrów miało średnio 6,2 % i max. ponad 11 % osiągnięte dwukrotnie: pod koniec ósmego i na samym początku dziesiątego kilometra. Iwona czekała na mnie przy strzelistym obelisku z ujęciem wody tryskającej z głowy lwa. Napisy na pomniku świadczyły, iż pierwszą drogę przez Sestriere zaczęto budować w 1814 roku za sprawą Napoleona. Zachodni podjazd pod Sestriere w wybranej przez mnie opcji miał 11,22 kilometra co przewyższeniu 681 metrów daje przyzwoitą średnią stromiznę 6,06 %. Na jego pokonanie potrzebowałem 40 minut i 45 sekund czyli wspinałem się ze średnią prędkością 16,520 km/h, przy VAM 1002 m/h. Sumując oba podjazdy i zjazd do turyńskiej Cesany przejechałem 60,5 kilometra o łącznym przewyższeniu co najmniej 1987 metrów.
Po kwadransie na odpoczynek, spokojne dotarcie do samochodu i przebranie się w „cywilne ciuchy” jeszcze przed piętnastą byliśmy gotowi do dalszej części podróży. Pozostało nam do przejechania blisko 120 kilometrów po regionalnych drogach co oznaczało co najmniej dwie i pół godziny jazdy. Zresztą na zjeździe do Pinerolo zatrzymaliśmy się jeszcze kilka razy. Przede wszystkim w Pragelato przy skoczniach narciarskich i koło ronda z pociesznymi maskotkami. Nieco niżej u wjazdu do Fenestrelle by ustrzelić do swej galerii z podróży widok sławnego fortu. Po raz ostatni stanęliśmy w dolnej części Perosa Argentina przed budynkiem tamtejszego młyna. Na wysokości Pinerolo zjechaliśmy wskoczyliśmy na drogę SR-589 by pomknąć prosto na południe przez Cavour, Saluzzo i Buskę. Pod sam koniec już na przedmieściach Cuneo miałem drobne problemy z nawigacją. Za Madonna d’Olmo przeoczyłem dobrze ukryty zjazd ku Cerialdo i musieliśmy się zatrzymać aby na spokojnie zorientować się gdzie jesteśmy i jak z tego miejsca dotrzeć do Ca d’Abel. Na szczęście nie musieliśmy kluczyć zbyt długi i około osiemnastej trafiliśmy na miejsce. Ponieważ w cenie naszej rezerwacji mieliśmy nocleg ze śniadaniem, zaś kuchnia była chwilowo niedostępna zdecydowaliśmy się po rozpakowaniu podjechać na wieczorny spacer i kolację w Cuneo. Zaparkowaliśmy na Piazza Torino we wschodniej części starego miasta. Następnie poszliśmy ku centrum po via Roma. Dwa miesiące wcześniej mknęli tędy do zwycięstwa na drużynówce kolarze Liquigasu z Sylwestrem Szmydem i Maciejem Bodnarem w składzie. Gdy doszliśmy do Piazza Galimberti naszym oczom okazał się widok rodem z ulic Neapolu. Niemniej akurat ten śmietnik był jedynie tymczasowy. Zwykł się pojawiać tylko we wtorkowe wieczory wraz z zakończeniem dnia targowego na głównym placu miasta.