banner daniela marszałka

Pian del Re (Monviso)

Autor: admin o środa 14. lipca 2010

W ostatnich dniach lipcowej wyprawy moją obowiązkową lekturą stała się kolejna książeczka z nieocenionej serii wydawniczej „Passi e Valli in Bicicletta”. Mianowicie niebieski tomik „Piemonte-2, Provincia di Cuneo, Versante Occidentale”, w którym zebrano opisy aż 53 kolarskich wzniesień z tych okolic. Pogrupowano je wedle kryterium geograficznego na sześć rozdziałów od L’Alta Valle del Po (Doliny Górnego Padu) na północy po Val Gesso i Val Vermenagna na południu. Cele moich rowerowych ekspedycji znajdowały się w pierwszym, czwartym, piątym i szóstym koszyku. Zgodnie z planem zacząłem swoje zwiedzanie od północy czyli wzniesienia Monviso – Pian del Re (2020 metrów n.p.m.). Znalazło się ono dwukrotnie w programie Giro d’Italia na początku lat dziewięćdziesiątych. W annałach Giro wydarzeń tych należy szukać pod hasłem „Monviso”, choć pod tą nazwą kryje się de facto wysoka na 3841 metrów n.p.m. najwyższa góra w paśmie Alp Kotyjskich. Niemniej miejscem do którego dociera szosa jest Pian del Re, górska polana położona ledwie 250 metrów od źródeł Padu, najdłuższej z włoskich rzek. Skąd królewska nazwa? Otóż ponoć właśnie w tym miejscu ćwiczył swe wojska podczas inwazji na Piemont w latach 30. XVI wieku król Francji Franciszek I Walezy, szykujący się do kolejnego etapu wojny ze słynnym cesarzem Karolem V Habsburgiem.

Uczestnicy Giro zajrzeli tu rok po roku, w latach 1991 i 1992. Pomimo wysokiej skali trudności tego wzniesienia różnice na mecie między czołowymi kolarzami były nieduże. Poniekąd dlatego, że finałowy podjazd nie był poprzedzony żadnymi premiami górskimi mogącymi zmiękczyć nogi uczestników tych edycji. Za pierwszym razem na 182-kilometrowym etapie ze startem w liguryjskiej Savonie triumfował Massimiliano Lelli, który o trzy sekundy wyprzedził trójkę: Jean-Francois Bernard, Franco Chioccioli (lider) i Marino Lejarreta oraz o 38 sekund Claudio Chiappucciego i Erica Boyera. Rok później kończył się tu 200-kilometrowy odcinek z początkiem w Vercelli we wschodnim Piemoncie. Znów w głównej roli wystąpił faworyt gospodarzy. Tym razem Marco Giovanetti, który na szczyt dotarł z przewagą 9 sekund nad Lellim. Podobnie jak rok wcześniej lider zawodów kontrolował przebieg wydarzeń docierając na metę na trzeciej pozycji. Był nim Miguel Indurain, który ze stratą 19 sekund przyprowadził grupkę kolarzy, w której byli też: Chiappucci, Franco Vona i Andy Hampsten. Czołowa „10-tka” tego etapu zmieściła się w ledwie 43 sekundach. Sądząc z tego co ujrzałem na ostatnich 9 kilometrach wzniesienia wielkie Giro nieprędko wróci w te strony. Aczkolwiek leżące za półmetkiem podjazdu Crissolo gościło w 2007 roku jeden z etapów młodzieżowego wyścigu Giro delle Valli Cuneesi.

Według książkowej informacji podjazd na Pian del Re należało zacząć nie w Calcinere, jak podawał mój profil, lecz w położonym przeszło sto metrów niżej 3-tysięcznym miasteczku Paesana. Aby tam dotrzeć musiałem przejechać 53 kilometry po drogach: SR-589 i SS-662. Wyjechałem sam startując z Cerialdo około wpół do dziesiątej. Za Buską zatankowałem samochód, na co był już czas po długim wtorkowym transferze. W Saluzzo skręciłem na zachód by przez Revello i Sanfront dotrzeć do Paesany. Nie dojechałem jednak do centrum tego miasteczka. Zatrzymałem się w strefie piknikowej przy via Roma, tuż za mostkiem nad młodziutkim jeszcze Padem. Jadąc w górę doliny znalazłem się w strefie lingua d’oc. Język oksytański jest najbliżej spokrewniony z  katalońskim i ma sześć dialektów: gaskoński, limuzyjski, owerniacki, langwedocki, prowansalski i vivaroalpejski. W średniowieczu był głównym językiem południowej Francji. Dziś włada nim tylko 3,3 miliona ludzi na terenie południowej Francji, kilkunastu dolin zachodniego Piemontu i Ligurii oraz w autonomicznej Val d’Aran (Vielha) po hiszpańskiej stronie Pirenejów. Ruszyłem ku nowej przygodzie kwadrans przed jedenastą przy temperaturze 30 stopni. Po niespełna 600 metrach dojechałem do ronda u zbiegu wychodzącej z miasteczka ulicy Via Nazionale oraz wiodącej ku Crissolo drogi prowincjonalnej SP-26, zwanej tu Via Pian Croesio.

 

W tym miejscu na wysokości 600 metrów n.p.m. zacząłem zrazu delikatny podjazd. Po chwili dojechałem do profesjonalnie wyglądającego młodego gościa zastanawiając się jak długo się z nim utrzymam. Na wysokości Eraski (1,1 km) mój przewodnik wziął jednak zakręt w lewo. Skręciłem za nim jako za miejscowym, ale tknięty przeczuciem zapytałem czy jedzie na Monviso. Okazało się, że wybrał on łatwiejszy 13-kilometrowy podjazd pod Pian Mune (1532 m. n.p.m.). Czym prędzej więc zawróciłem aby kontynuować jazdę w górę po SP-26. Przez pierwsze cztery kilometry wobec niewielkiej stromizny kręciłem na przełożeniu 39-19. Pominięty na internetowym profilu dojazd do Calcinere miał 3500 metrów o średnim nachyleniu 3,2 % i max. powyżej 6 %. Odcinek w sam raz na rozgrzewkę. Niemniej już za tą wioską trafiłem na długą i coraz bardziej stromą prostą, która skłoniła mnie do wrzucenia trybu „21”. W połowie piątego kilometra, który trzymał na poziomie ponad 7 % wjechałem w las, zaś droga stała się bardziej kręta. Równie wymagający był siódmy kilometr, na którym minąłem zjazd ku Oncino (6,3 km), a za nim parę klasycznych serpentyn. Niemniej aż do zjazdu ku Ciampetti (8,4 km) jechało mi się całkiem przyjemnie. Druga faza wzniesienia o długości 4900 metrów miała już całkiem przyzwoite średnie nachylenie 6,2 % i maximum ponad 11 % na wspomnianej prostej po przejechaniu 4,2 kilometra od ronda przed Paesaną.

 

Na tym jednak skończyły się uprzejmości. Prawdę mówiąc spodziewałem się cięższego wyzwania dopiero po minięciu Crissolo. Tymczasem już ponad trzykilometrowy odcinek przed tą miejscowością zmusił mnie do dużego wysiłku i sprawił, że miałem chwile zwątpienia we własne możliwości. Cały dziewiąty kilometr trzymał na poziomie 8,3 %, zaś dziesiąty podkręcił śrubę aż do 9,3 %. Nic dziwnego, że byłem już nieźle zdyszany gdy przejechawszy 9,7 kilometra minąłem zjazd ku Ostanie. Tymczasem do szczytu brakowało mi aż 11 kilometrów. Tablica przed wjazdem do Crissolo witała w krainie d’Oc, miejscu narodzin Padu pod zboczem Monviso. W miasteczku tym kończyła swój bieg droga SP-26. Liczący sobie 3400 metrów odcinek od bivio Ciampetti miał średnio 8,5 % i dwukrotny max. około 13 % w drugiej połowie dziesiątego kilometra. Na głównej ulicy Crissolo mogłem w końcu złapać głębszy oddech. Po prawej ręce mignął mi ładniutki kościółek San Rocco, zaś po lewej stronie hałasowały rwące jeszcze wody Padu. Skupić się jednak musiałem na znalezieniu drogi ku Pian del Re. Przejechałem Via Lungo Po i znalazłem się na Piazza Duca Abruzzi. Asfaltowa droga na wprost zdawała się ślepą uliczką. Wszelkie znaki przy drodze wskazały na to, iż chcąc dojechać na Pian del Re trzeba skręcić w prawo między dwoma budynkami. Szkopuł w tym, iż droga z asfaltowej stała się kamienista, a przy tym bardziej stroma niż we wiosce. Bojąc się upadku i defektu większość kolejnych 300 metrów przeszedłem szybkim krokiem.

 

Dopiero gdy dojrzałem kolejny fragment asfaltu ponownie wskoczyłem na rower. Po tej odrobinie przełaju czekała mnie jazda węższą, lecz przez przeszło kilometr niezbyt stromą drogą Po czterystu metrach wziąłem wiraż, mijając zjazd w lewo ku San Chiaffredo (12,7 km). Przyjemniejszy odcinek skończył się za osadą Serre (13,6 km). Wedle przydrożnej tablicy kolejny kilometr miał trzymać na poziomie powyżej 10,3 %, choć bliższa prawdy była raczej moja książka zapowiadająca tu stromiznę 8,5 %. Tak czy owak było ciężko, zaś stromizna skończyła się przed Serre Uberto (14,9 km). Jeszcze przed tą osadą w jednym z wiraży ujrzałem na murze hasło separatystów z Ligi Północnej czyli „Padania Stato Libero”. Przy przejeździe przez Serre Uberto natrafiłem na kolejny odcinek kamieni. Tym razem jednak tylko stumetrowy i na prawie płaskim odcinku, więc wziąłem go z rozpędu, acz wybierając sobie możliwie najbezpieczniejszy szlak przeprawy przez tą terenową pułapkę. Szybko wróciłem na twardszy grunt, lecz z wraz z nim wróciła spora stromizna. Szesnasty i siedemnasty kilometr na dojeździe do bazy turystycznej Pian della Regina (17,2 km – 1733 m. n.p.m.) miały mieć średnio: 8,4 % i 9,2 %. Ogółem odcinek 5400 metrów od centrum Crissolo po Polanę Królowej, będącą punktem startu do górskich wędrówek miał średnio 7,1 % przy dwukrotnym max. na poziomie 13 % w samej końcówce szesnastego i początku siedemnastego kilometra.

 

Do pokonania zostało mi jeszcze 3500 metrów o średnim nachyleniu 7,9 % i max. powyżej 12 % dwieście metrów za Pian della Regina. W zasadzie niespełna trzy ciężkie kilometry stromymi serpentynami i zboczem góry wśród alpejskiej łąki. Krajobraz wydał mi się podobny do widzianego przed dwoma laty na pobliskim gigancie Coll dell’Agnello. Trudny odcinek skończył się siedemset metrów przed Pian del Re. W końcówce stromizna nie wychylała się już ponad 7 %. Minąłem otwartą na oścież bramę oraz przedarłem się przez jeszcze jeden około stumetrowy odcinek kamieni. Zatrzymałem się przy punkcie pomiaru czasu jaki widziałem wcześniej na San Carlo. Na Pian del Re stoi schronisko i kilka pomniejszych budynków. Mimo pochmurnej aury nie brakowało turystów tak zmotoryzowanych jak i pieszych, wśród których najgłośniejsza była anglosaska młodzież. Spotkałem też grupkę amatorów kolarstwa starszej daty tzn. pięciu dżentelmenów i jedną białogłowę. W dole po lewej małe strumyki jednoczyły swe siły tworząc zalążek Padu, który po 652 kilometrach kończy swój bieg w Adriatyku. Ja zaś pokonałem 20,75 kilometra przy przewyższeniu 1420 metrów i średnim nachyleniu 6,84 %. Wspinałem się tym razem przez 1 godzinę 23 minuty i 2 sekundy, z przeciętną prędkością 14,993 km/h i VAM 1026 m/h. Gdyby nie zmyłka na dole i kamienie za Crissolo urwałbym pewnie z tego czasu jakąś minutkę. Nie da się jednak ukryć, że szczyt formy miałem już za sobą.

 

Na zjeździe początkowo krętym, więc i spokojnym, mogłem się nieco rozbujać na dłuższych i szerszych prostych za Crissolo. Wyjazdowego rekordu z San Carlo nie pobiłem, lecz dobiłem do poziomu 68 km/h. Na dojeździe do Paesany wcześniej zjechałem z SP-26 dzięki czemu przez via Monviso mogłem dotrzeć do centrum tego miasteczka, wiernego mowie swych przodków. Zrobiłem jeszcze zdjęcie kościoła św. Marii oraz uroczej kapliczki z religijnymi malowidłami po czym zawinąłem się do samochodu. Jazdę zakończyłem o godzinie 13:20 po przejechaniu tylko 42,4 kilometra o przewyższeniu co najmniej 1340 metrów. Tym samym około wpół do trzeciej po południu byłem w Cerialdo. Jakby nie patrzeć na zdobycie tej cennej góry do swej kolekcji mimo skromnego rowerowego przebiegu potrzebowałem aż pięciu godzin. Całe szczęście, że Iwona potrafiła znieść tego rodzaju szaleństwa. Na późne popołudnie zaplanowałem wspólną wycieczkę do Mondovi, leżącego niespełna 30 kilometrów na wschód od Cuneo. Pierwsze wzmianki o tej miejscowości sięgają roku 1198. Ciekawostką jest fakt, iż w XVI wieku było ono największym miastem całego Piemontu i siedzibą pierwszego w tym regionie uniwersytetu. Po dojechaniu na miejsce zaparkowaliśmy nad rzeką przy Piazza Ellero. Szybko zadbaliśmy o zakupy spożywcze na kolejne dni, po czym mieliśmy się wybrać do Piazza. To znaczy położonej na wzgórzu Monte Regale najstarszej z siedmiu dzielnic tego miasta. Niemniej zamiast podjechać tam samochodem i zaparkować przy Piazza d’Armi zafundowałem nam dwu i półkilometrowy marsz przez via Sant’Agostino i Via Nino Carboneri serpentynami na miarę kolarskiej premii górskiej. Towarzyszył nam przy tym 30-stopniowy upał, więc po takiej zaprawie byliśmy już mocno „ugotowani”. Zabrakło nam sił jak i czasu na godną tego miejsca spokojną przechadzkę.