Lac de Tseuzier
Autor: admin o poniedziałek 7. sierpnia 2017
DANE TECHNICZNE
Wysokość: 1780 metrów n.p.m.
Przewyższenie: 1256 metrów
Długość: 20,8 kilometra
Średnie nachylenie: 6 %
Maksymalne nachylenie: 10,2 %
PROFIL
SCENA
Początek w Sionie (Valais). To miasto jest stolicą i zdecydowanie największą miejscowością swego kantonu. Mieszka w nim 34 tysiące osób czyli mniej niż w mym rodzinnym Sopocie. Tym niemniej jest ono niemal dwukrotnie większe niż kolejne najludniejsze miasta tego górskiego regionu tzn. Martigny, Monthey czy Sierre. Sion już trzykrotnie (bezskutecznie) ubiegał się o prawo organizacji Zimowych Igrzysk Olimpijskich. Najpierw chciał je mieć u siebie w 1976 roku, a potem jeszcze w latach 2002 i 2006. Centrum tego miasta znajduje się na wysokości 512 metrów n.p.m, lecz jego dwa najbardziej charakterystyczne punkty spoczywają znacznie wyżej, bo na śródmiejskich wzgórzach. Patrząc od strony zachodniej pierwszym jest XIII-wieczna Basilique Notre-Dame de Valere, zaś drugim Chateau de Tourbillon z przełomu XIII i XIV wieku. Osobiście pierwszy raz usłyszałem o tym mieście jesienią roku 1986, gdy piłkarze z miejscowego klubu wyeliminowali w II rundzie Pucharu Zdobywców Pucharów nasz GKS Katowice z Janem Furtokiem i Markiem Koniarkiem. Co ciekawe wyścig Dookoła Szwajcarii mimo ponad 80-letniej historii nigdy nie finiszował w Sionie. Stolica kantonu Valais ledwie trzykrotnie gościła ów wyścig w stacjonarnej roli, przy tym zawsze tylko jako miasto startowe. Za pierwszym razem w 1994 roku, potem zaś dzień pod dniu w sezonie 2001. Tu właśnie rozpoczęła się górska czasówka do stacji Crans-Montana, którą zdecydowanie „wygrał” Lance Armstrong. Znacznie częściej miasto to pojawiało się na trasie wyścigu Tour de Romandie, zasadniczo krążącego jedynie po szosach frankońskiej części Helweckiej Konfederacji. Uczestnicy tego wyścigu finiszowali tu już dziesięciokrotnie, z czego sześć razy w XXI wieku. Pierwszym zwycięzcą na ulicach Sionu był Włoch Gino Bartali (1949), zaś jedynym kolarzem który dwukrotnie wznosił tu ręce do góry w geście triumfu Hiszpan Alejandro Valverde (2006 i 2010). Oprócz nich zwyciężali też: Francuz Tino Sabbadini (1958), Belgowie Nico Emonds (1986) i Edwig Van Hooydonck (1993), Szwajcar Fabian Jeker (2004), Niemiec Andreas Kloden (2008), Hiszpan Luis Leon Sanchez (2012) i jako ostatni Szwajcar Michael Albasini (2014). Z Polaków najwyższej finiszował Sylwester Szmyd, który czwarty etap z 2006 roku ukończył na piątym miejscu.
Podjazd do Lac de Tseuzier zaczyna się w północno-wschodniej części miasta na styku Avenue Ritz i Route de Rawil. Ruszając na północ tą drugą ulicą opuszczamy Sion po przejechaniu 1100 metrów. Pierwsza połowa tej wspinaczki prowadzi przez tereny zamieszkane. Pierwsze miejscowości na tym szlaku to Champlan i Grimisuat przedzielone kilometrową prostą pośród winnic. Po ośmiu kilometrach dojeżdżamy do Botyre-Ayent, zaś kilometr dalej w trakcie przejazdu przez Saint-Romain mijamy odchodzącą w lewo drogę ku stacji narciarskiej Anzere. Do tego ośrodka sportów zimowych zajrzały obie szwajcarskie etapówki. Tym samym można przyjąć, iż pierwsze 9 kilometrów podjazdu do Lac de Tseuzier zostało swego czasu przetestowane przez zawodowy peleton. Etap Tour de Suisse z roku 1994 wygrał w tych stronach Szwajcar Heinz Imboden. Natomiast górskie odcinki Tour de Romandie z lat 1981 i 2005 dwaj błyskotliwi za młodu Włosi: Giuseppe Saronni i Damiano Cunego. Jak widać na załączonym profilu wzniesienie to ma trzy wyraźne fazy. Przeszło 5-kilometrowy początek jest solidny. Środkowa „tercja” o długości 6 kilometrów bardzo nieregularna. Z kolei 7-kilometrowy finał jest równy i naprawdę trudny, bo ze stałym nachyleniem między 8 a 9,5%. Wystarczy powiedzieć, że na odcinku 6,85 kilometra bezpośrednio poprzedzającym parkingi przed wyciągiem Les Rousses stromizna tylko na dwie krótkie chwile spada poniżej 7%. Ostatnie 1600 metrów przed wjazdem na zaporę to już zupełnie płaska droga, częściowo skryta w dwóch tunelach. Pierwszy z nich liczy sobie aż 700 metrów. Barrage de Tseuzier powstała w roku 1957 na rzece La Lienne. Zapora ta ma „tylko” 156 metrów wysokości. Powstałe za nią jezioro powierzchnię 0,85 km2 i głębokość do 140 metrów. W tle zbiornika wznoszą się szczyty sięgające niemal 2800 metrów n.p.m. Niekiedy konstrukcja ta bywa też wymieniana jako Barrage du Rawil. Ta „rezerwowa” nazwa pochodzi od niedostępnej dla kolarzy szosowych przełęczy Col du Rawil (2429 m. n.p.m.), znajdującej się dalej na północ, w pobliżu góry Mittaghorn.
AKCJA
Z Pont de la Morge do Sionu przedostaliśmy się w kilka minut. Najpierw pokręciliśmy się po mieście by znaleźć miejsce, z którego trzeba zacząć wspinaczkę ku Lac de Tseuzier. Dopiero po tej „inspekcji terenu” wybraliśmy sobie miejscówkę na pozostawienie samochodu. Zatrzymaliśmy się przy Rue Mathieu-Schiner w pobliżu wejścia na teren parku miejskiego. Piotr i Sławek ruszyli stąd pieszo na zwiedzanie starówki oraz wspomnianych już średniowiecznych fortec. Natomiast Darek i ja około wpół do czwartej udaliśmy się na wcześniej upatrzone miejsce by zacząć naszą „robotę na drugim etacie”. Warunki owej „pracy” były ciężkie. O tej porze dnia było jeszcze cieplej niż kilka godzin wcześniej przed wyprawą na Col du Sanetsch. Na pierwszych trzech kilometrach podjazdu temperatura sięgała aż 35 stopni. Poniżej 30-stu spadła dopiero na początku trzynastego kilometra. Nie dość więc, że pierwsze wzniesienie kosztowało nas sporo zdrowia to na drugim upał „dusił” od samego startu. Przyjęliśmy taktykę defensywną co oznaczało spokojną jazdę, przynajmniej do czasu gdy powietrze stanie się bardziej rześkie. Na drugim kilometrze przejechaliśmy cztery wiraże na północno-wschodnich kresach Sionu i niebawem byliśmy już w Champlan (2,6 km). Potem jazda w otwartym terenie z widokami na winnice i dolinę Rodanu. Obrazy podobne do tych z dolnej części Col de la Forclaz. Na dojeździe do Grimisuat (5,2 km) średnie nachylenie wynosi 6,9%. Jadąc ze średnią prędkością około 13 km/h do owego miasteczka dojechaliśmy w 23:26. Kolejne 2,5 kilometra na dojeździe do Ayent (Botyre) były znacznie łatwiejsze, więc przyśpieszyliśmy do 17 km/h. Potem nieco zjazdu i ścianka ze stromizną nawet 10,2% przed Saint-Romain (9 km). Do tej miejscowości dotarliśmy w czasie 37:14. Tu właśnie minęliśmy szosę wiodącą ku stacji narciarskiej Anzere. Za Fortunau (9,5 km) nasza droga stała się węższa, lecz jej nawierzchnia ani trochę nie straciła na jakości. Tymczasem do końca prawdziwej wspinaczki zostało jeszcze 10 kilometrów. Na kilometrze jedenastym i w pierwszej połowie dwunastego stromizna dochodziła do 9%. Potem za przystankiem autobusowym Ayent-Les Giettes był niemal płaski teren na odcinku 900 metrów.
To co najtrudniejsze na tej górze zaczęło się gdy mieliśmy już przejechane 12,7 kilometra. Dojechaliśmy do tego miejsca razem i sytuacja ta nie uległa zmianie na kolejnych czterech kilometrach. Darek czuł się dobrze. Ja nie najgorzej, zważywszy na okoliczności tj. swą przeciętną formę fizyczną, zmęczenie po Sanetsch jak i towarzyszącą nam wysoką temperaturę. Wydawało mi się, że w całkiem niezłym stylu przetrwam do końca owego wzniesienia. Jednak Dario mógł jeszcze przyśpieszyć w dowolnym momencie. Ostatecznie zdecydował się na „atak” tuż po ostatnim wirażu czyli niespełna 3 kilometry przed Les Rousses. Na pierwszym kilometrze po „rozstaniu” jechało mi się jeszcze całkiem dobrze. Dystans między nami rósł powoli i cały czas miałem swego kolegę w zasięgu wzroku. Na razie chciałem już tylko więcej nie tracić, by na ostatnich kilkuset metrach przed tunelami rzucić na szalę resztki energii i zniwelować stratę na tyle ile tylko się da. Jednak śmiałe plany to jedno, zaś praktyczne możliwości to niekiedy zupełnie inna kwestia. Zamiast trzymać swe dotychczasowe tempo, na ostatnich dwóch kilometrach wspinaczki wyraźnie opadłem z sił. Według stravy segment od Le Giete do Les Rousses o długości 6,86 kilometra i średniej 8,7% Darek przejechał w 39:14 (avs. 10,5 km/h z VAM 910 m/h), zaś ja w 40:32 (avs. 10,2 km/h z VAM 881 m/h). Dojechawszy do pierwszego tunelu byłem zadowolony, że podjazd mam już za sobą. Na płaskim dojeździe do zapory Tseuzier nawet nie wrzuciłem twardszego przełożenia. Spokojnie „dowlokłem” się do kresu drogi przeszło dwie minuty po Darku. Zatrzymałem się po przejechaniu 21,7 kilometra w czasie 1h 36:53 (avs. 13,4 km/h). Na mecie musiałem nieco odsapnąć zanim byłem w stanie „pozwiedzać” okolicę. Jakiś kwadrans po osiemnastej zjechaliśmy do centrum Sionu. Czwarty etap Tour de Valais sporo mnie kosztował, ale nie bez powodu. Przejechałem tego dnia w sumie 95 kilometrów o łącznym przewyższeniu 3035 metrów. Dawno już nie zrobiłem tylu metrów w pionie. Ponad trzy tysiące metrów amplitudy jednego dnia ostatni raz „nazbierałem” w trakcie wyprawy do włoskiego Tyrolu z sierpnia 2014 roku. Wtedy to najpierw z piątką kolegów zdobyłem Passo dello Stelvio od strony Bormio, a potem wraz z Tomkiem Busztą zaliczyłem jeszcze Passo del Foscagno i niejako „na deser” malowniczy podjazd pod Torri di Fraele.
GÓRSKIE ŚCIEŻKI
www.strava.com/activities/1122367723
http://veloviewer.com/activities/1122367723
ZDJĘCIA
FILMY