banner daniela marszałka

Puerto de la Ragua

Autor: admin o piątek 15. września 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Cherin

Wysokość: 2042 metry n.p.m.

Przewyższenie: 1510 metrów

Długość: 24,8 kilometra

Średnie nachylenie: 6,1 %

Maksymalne nachylenie: 13 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Chcąc zaliczyć kolejne andaluzyjskie „dwutysięczniki” musieliśmy spędzić w samochodzie więcej czasu niż dzień wcześniej. W piątek chcieliśmy poznać podjazdy pod Puerto de la Ragua oraz Puerto de Escullar (vel Puerto de Padilla). Przełęcze położone na pograniczu prowincji Almeria i Granada. O poranku opuściliśmy Roquetas de Mar. Tym razem ruszając na zachód. Pierwszy przystanek wyznaczyliśmy sobie w Cherin. Wiosce liczącej raptem 166 mieszkańców i należącej do gminy Ugijar. To są już tereny należące do Granady, a ściślej do comarki Alpujarra Granadina. Do przejechania 63 kilometry w niespełna godzinę. Odcinek do El Ejido po autostradzie A-7, zaś dalsza część trasy drogami regionalnymi A-358, A-347 i A-348. Około dziesiątej przejechaliśmy most żelazny nad rzeczką Bayarcal i zaczęliśmy się rozglądać za miejscem, gdzie możnaby spokojnie zostawić samochód na najbliższe trzy godziny. Znaleźliśmy fajną miejscówkę na południowym krańcu wioski przy drodze A-348a, jakieś 150 metrów od miejsca z którego trzeba było ruszyć pod górę. Główne podjazdy pod przełęcz Ragua biegną po drodze A-337. To jedyna szosa, która przecina pasmo Sierra Nevada w układzie południkowym czyli na linii północ-południe. Droga ta łączy Cherin z gminą La Calahorra znaną z renesansowego zamku wybudowanego w latach 1509-12. Niemniej na stronie „cyclingcols” opublikowano trzy wersje podjazdu na Raguę. Oprócz południowego i północnego zaprezentowano tam również wariant południowo-wschodni. To znaczy podjazd z miejscowości Laujar de Andarax, który to przez 80% swego dystansu prowadzi szosą AL-5402 czyli przez prowincję Almeria. Z owej trójki wspinaczka z Cherin jest zdecydowanie najtrudniejsza, więc nie ulegało dla mnie wątpliwości, że właśnie z tym wzniesieniem powinna się zmierzyć moja dzielna kompania.

Południowa droga na Puerto de la Ragua zmusza do pokonania w pionie ponad półtora tysiąca metrów, co na Starym Kontynencie jest zjawiskiem dość rzadkim. Podjazd liczy sobie 25,1 kilometra przy średnim nachyleniu 6% i max. 10%. Wariant almeryjski jest dłuższy, ale nierówny i ogólnie łagodniejszy. Ma długość 31,9 kilometra z przeciętną tylko 3,5%, max. 9% i amplitudą brutto 1286 metrów. Najłatwiejsza jest północna ścieżka z La Calahorry czyli wspinaczka o długości 15,1 kilometra przy średniej 6,1% i max. 8%. Na trasach Vuelta a Espana ta przełęcz pojawiła się jak dotąd dwukrotnie. Oba te górskie odcinki kończyły się w słynnej stacji Sierra Nevada, zaś Ragua nie miała większego wpływu na wyniki, gdyż była usytuowana grubo ponad 100 kilometrów przed metą. Przy pierwszej okazji wspinano się na tą przełęcz od strony północnej. Było to na siódmym etapie VaE-1997 zaczynającym się w Guadix. Premię górską na owej przełęczy wygrał mało znany Włoch Andrea Vatteroni, lecz sam etap padł łupem Francuza Yvona Ledanois. Nasza strona owej góry została przetestowana dwanaście lat później. Kiedy to start trzynastego odcinka VaE-2009 wyznaczono w miejscowości Berja. Premię górską na przełęcz Ragua wygrał wówczas Francuz David Moncoutie, który przez szesnaście lat jeździł w barwach Cofidisu. Pod koniec swej kariery był on bardzo skuteczny na trasach wyścigu Dookoła Hiszpanii. W latach 2008-2011 czterokrotnie z rzędu wygrał klasyfikację górską Vuelty. Przy tym w każdej z owych edycji zwyciężał na jednym z górskich etapów. W 2009 roku był to właśnie odcinek z metą w Sierra Nevada. Poza tym wygrał też w Pirenejach na Pla de Beret, w Xorret de Cati nieopodal Alicante oraz w galicyjskiej stacji Manzaneda. Można zatem rzec, że triumfował w każdym zakątku Espanii.

Czekała nas potężna wspinaczka, acz z drugiej strony niezbyt pikantna. To wzniesienie mogło nas „wykończyć” ogólnym dystansem i przewyższeniem niż zaskoczyć stromizną. Aczkolwiek profil zaczerpnięty z andaluzyjskiej strony dla cykloturystów sugeruje, iż tu i ówdzie pojawiały się ścianki o wartości 11-13%. Dzieląc ten podjazd na dłuższe segmenty mieliśmy tu najpierw cztery kilometry z przeciętnym nachyleniem tylko 3,7%, nieco zaniżonym na skutek zjazdu w połowie czwartego kilometra. Potem tej samej długości sektor o średniej 7,8%. W tym najtrudniejszy kilometr całego wzniesienia tzn. siódmy ze stromizną 8,1%. Na dziewiątym kilometrze nieco luzu, po czym długi segment z przewagą odcinków na poziomie nieco ponad 7%. W sumie dziewięć kilometrów ze średnią 6,9%. Za nim przerywnik w postaci spokojnego kilometra dziewiętnastego. Potem zaś jeszcze jeden dość wymagający kawałek czyli pięć kilometrów z przeciętną 6,3%. No i na koniec coś w sam raz na szybszy finisz czyli 1200 metrów z nachyleniem ledwie 3%. Normalnie taki profil wzniesienia bardzo by mi odpowiadał, ale nie tego dnia. W noc poprzedzającą nasz przyjazd do Cherin w ogóle nie odpocząłem. Zawinił upał lub też zmęczenie trudnym piątym etapem. Spałem może ze trzy godziny. Tym samym na starcie tej wspinaczki czułem się zaspany i wypruty z energii. Tymczasem Rafał miał akurat jeden ze swych dobrych dni, więc od spodu góry zaczął dokazywać. Na czwartym kilometrze w swoim stylu przycisnął na zjeździe i nam odjechał. Do Piceny czyli wioski w połowie szóstego kilometra dojechał z przewagą około 20 sekund nade mną i Adrianem. Nieco wyżej Adek szybko przeskoczył do Rafała, zaś około półmetka włączył swój kolejny bieg i pojechał po kolejne zwycięstwo na górskiej premii.

Podjazd niemal do końca siódmego kilometra prowadził w sąsiedztwie rzeczki Bayarcal. Potem droga odbiła nieco na zachód ku miejscowości Laroles, będącej siedzibą władz gminy Nevada. Za tą wioską zaczął się wspomniany 9-kilometrowy sektor na którym aż sześć kilometrowych odcinków miało nachylenie co najmniej 7%. Wiraży na tym podjeździe nie było zbyt wiele. W drugiej połowie podjazdu dominowały długie proste, więc niemal cały czas gdzieś tam przed sobą widziałem sylwetkę kolegi z Gorzowa. Trwało swoiste przeciąganie liny między nami. Na dobrą sprawę na przeszło 19-kilometrowym odcinku powyżej Piceny zachowane zostało status quo, bowiem na mecie dzieliło nas wciąż m/w 20 sekund. Zanim do niej dojechaliśmy na 5,3 kilometra przed finałem minęlismy łącznik ze wspomnianą drogą AL-5402. Na czwartym kilometrze od końca wjechaliśmy w granice utworzonego w roku 1999 Parque Nacional de Sierra Nevada. Obejmuje on obszar 859 km2 i ma największą powierzchnię lądową pośród wszystkich hiszpańskich parków. Na jego terenie znajduje się aż 20 szczytów o wysokości ponad 3000 metrów n.p.m. Na ostatnich kilometrach podjazd zachwycał górskimi widokami. Trzeba też było uważać na krowy swobodnie pasące się przy drodze. Na pokonanie całego podjazdu potrzebowałem przeszło stu minut. Według stravy segment o długości 24,83 kilometra pokonałem w 1h 42:55 (avs. 14,4 km/h) czyli z realnym VAM 880 m/h. Adek wyrobił się w czasie 1h 37:38. Wyniku Rafy tu nie znalazłem. Na górze było ciepło czyli 25 stopni. Dotarliśmy tu w samo południe i zabawiliśmy jakieś 20 minut. Po południowej stronie przełęczy czyli już na terenie gminy Ferreira (com. Guadix) funkcjonuje stacja, w której zimą można uprawiać narciarstwo biegowe i saneczkarstwo, zaś latem biegi na orientację i kolarstwo górskie. Długi zjazd z Ragui zakończyliśmy wjazdem do Cafe Bar Felipe. Mała czarna miała mnie pobudzić przed drugim z piątkowych wyzwań.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9853319661

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9853319661

PUERTO DE LA RAGUA by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/9853272140

PUERTO DE LA RAGUA by RAFA

https://www.strava.com/activities/9853198520

ZDJĘCIA

Ragua_01

FILM

Napisany w 2023c_Andalucia & Este | Możliwość komentowania Puerto de la Ragua została wyłączona

Tetica de Bacares

Autor: admin o czwartek 14. września 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Velefique / Baranco de Senes

Wysokość: 2074 metry n.p.m.

Przewyższenie: 1233 metry

Długość: 17,9 kilometra

Średnie nachylenie: 6,9 %

Maksymalne nachylenie: 17 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Po zaliczeniu Calar Alto nie od razu udaliśmy się w dalszą drogę. Warto było się posilić przed drugim z czwartkowych wyzwań. Tym samym parking pod barem Montellano opuściliśmy dopiero po czternastej. Najkrótsza droga z Gergal pod Velefique wiedzie szlakiem znanym z Vuelty. To znaczy przez miejscowości Olula de Castro i Castro de Filabres. Niemniej szybsza jest 42-kilometrowa trasa przez pustynne okolice wiodąca szosami A-92, N-340a oraz AL-3102. Wybraliśmy tą drugą. Jeszcze przed półmetkiem, tuż po wjeździe na drogę krajową minęliśmy Oasys MiniHollywood. To najstarszy z tutejszych parków rozrywki w klimacie westernowym. Powstał na bazie scenografii wybudowanej w 1965 roku do filmu „Za kilka dolarów więcej” autorstwa Sergio Leone. Zresztą ów włoski reżyser nakręcił w tych stronach całą trylogię swoich spaghetti-westernów z Clintem Eastwoodem w roli głównej. Nagrano tu również sceny do takich filmów jak: „Lawrence z Arabii”, „Kleopatra”, „Conan Barbarzyńca” czy „Indiana Jones i ostatnia krucjata”. Ogółem od początku lat pięćdziesiątych w prowincji Almeria nakręcono około 300 filmów. Złotą erą tutejszych plenerów były niewątpliwie lata 60. i 70. Jadąc na północ drogą AL-3102 zaczęliśmy się rozglądać za miejscem, z którego najlepiej byłoby zacząć wspinaczkę pod Tetica de Bacares. Profil podjazdu ściągnięty ze strony „andaluciacicloturismo.com” zdradzał, że niewiele stracimy pomijając kilka pierwszych kilometrów. Aby nie porzucać samochodu na pustkowiu dojechaliśmy aż do Velefique. Ostatni kilometr przed tą wioską był już dość stromy. Uznaliśmy więc, że ten odcinek trzeba już będzie zaliczyć. Dlatego przed wspinaczką wykonaliśmy krótki zjazd do upatrzonego miejsca startu przy mostku nad Rambla de Galera.

Mieliśmy zatem wystartować z poziomu m/w 840 metrów n.p.m. Niemniej jako, że nasza meta znajdowała się na Tetica de Bacares, a nie Puerto de Velefique to i tak zostało nam do zrobienia przeszło 1230 metrów w pionie. Tymczasem uczestnicy Vuelta a Espana pokonują na nim przewyższenie co najwyżej 1150 metrów, albowiem bez „ślepego finału” nie da się tu wjechać wyżej niż na 1825 metrów n.p.m. Alto de Velefique podobnie jak Calar Alto już pięciokrotnie wystąpiła na trasach wyścigu Dookoła Hiszpanii. Zawsze wspinano się od trudniejszej południowej strony. Co warte podkreślenia były to te same etapy Vuelty z lat 2004, 2006, 2009, 2017 i 2021. W oczach organizatorów La Vuelta te dwie góry są skazane na współpracę. Przy pierwszych dwóch okazjach Alto de Velefique wystąpiła w roli „supportu” przed podwójnym Calar Alto jako głównym aktorem widowiska. Na premiach górskich wygrywali tu ci sami kolarze, którzy nieco później jako pierwsi kończyli również pierwszy z dwóch podjazdów do Obserwatorium tzn. Francisco Lara oraz Egoi Martinez. Na swój wielki dzień meta w cieniu Tetica de Bacares czekała do roku 2009. Tym razem to Velefique wystąpiła w roli głównej. Kolarze podjeżdżali na nią dwukrotnie. Była pierwszą i trzecią premią górską dwunastego etapu, który znów zaczynał się w Almerii. Pomiędzy nie wstawiono podjazd z Seron na Collado Venta Luisa. Wczesną premię górską na Velefique wygrał Bask Bingen Fernandez. Natomiast na mecie pierwszy zameldował się Ryder Hesjedal. Kanadyjczyk o sekundę wyprzedził Hiszpana Davida Garcię Dapenę. Tu za nimi ze stratą 6 sekund finiszowali kolarze walczący o generalkę czyli Robert Gesink i Ezequiel Mosquera.

Tego dnia różnice na finiszu były minimalne. Sześcioosobowa grupka największych asów z liderem Alejandro Valverde straciła tylko 16 sekund. Sylwester Szmyd finiszował trzynasty. Tak jak jak lata wcześniej pod Obserwatorium. Potem w 2017 roku Velefique znów poprzedzała Calar Alto. Niemniej tym razem znajdowała się znacznie bliżej mety. Na premii górskiej pierwszy pojawił się Francuz Romain Bardet. Drugi finisz na Alto de Velefique zorganizowano w sezonie 2021. Poprzedzały go wspinaczki na Collado Venta Luisa oraz „bufetową” Alto de Castro de Filabres. Wszystkie premie tego dnia wygrał Damiano Caruso. Doświadczony Włoch popisał się solową akcją o długości aż 71 kilometrów. U podnóża finałowej góry miał przeszło pięć minut zapasu nad liderami wyścigu. Do mety dotarł z przewagą 1:05 nad Primozem Rogliczem oraz 1:06 nad Enrikiem Masem. Tydzień później w górach Kastylii jego wyczyn przebił Rafał Majka. Polak wygrał etap do El Baracco po blisko 90-kilometrowym rajdzie. Jak w detalach wygląda południowy podjazd na Alto de Velefique vel Tetica de Bacares? Pierwsze pięć kilometrów o przeciętnym nachyleniu 3,3% to segment, który pominęliśmy. Szósty jest już solidniejszy. Po nim zaczyna się zaś najtrudniejszy sektor wzniesienia czyli cztery kilometry o średniej 9,2% z momentami do 12%. Kolejne osiem kilometrów to umiarkowane wyzwanie z przeciętną 6,3%, acz max. do 14%. Tuż przed przełęczą zaczyna się trzykilometrowe „falsollano”. Po nim zostaje już tylko atak szczytowy na Tetica de Bacares czyli 3,4 kilometra ze średnią 7,3%. Na finałowym odcinku pierwsze 800 metrów jest niemal płaskie. Potem zaś im dalej tym trudniej. Wisienką na torcie jest stumetrowa końcówka na betonowej drodze ze stromizną do 17%.

Skoro Puerto de Velefique jest przełęczą to ma też swoje drugie oblicze. Podjazd północny prowadzi z Tijoli przez Bacares. Tym samym pierwsze 15,5 kilometra tego wzniesienia pokrywa się z północno-wschodnią wspinaczką pod Calar Alto. Od tej strony jedzie się dłużej, ale łagodniej. Do pokonania jest dystans 28,5 kilometra z przeciętnym nachyleniem tylko 4% i max. 10%. Podjazd jest nieregularny, zaś jego łączne przewyższenie to aż 1330 metrów. Dla porównania cała północna droga na przełęcz liczy sobie 20,1 kilometra przy średniej 5,7% i ma amplitudę brutto 1137 metrów. Gdy o godzinie piętnastej wsiadaliśmy na rowery było bardzo gorąco. Mój licznik zanotował 35 stopni. Decyzja o pominięciu kilku dolnych kilometrów wydawała się jak najbardziej trafionym pomysłem. Dzięki niej krócej trzeba było się smażyć w najgorszym upale. Poza tym wcale nie szliśmy tu na łatwiznę. Wszak owe 170 metrów „zgubione” na dole z nadwyżką mieliśmy odpracować na samej górze. Zaczynając ten podjazd miałem jedną myśl. Przetrwać w swoim tempie pierwsze pięć kilometrów. Trzeba pokonać najbardziej stromy sektor, zaś wyżej jakoś to będzie. Liczyłem na to, że nie tylko stromizna odpuści, ale i temperatura stanie się mniej dokuczliwa. Na samym początku wspinaczki minęliśmy dużą biało-niebieską tablicę z wszelkimi danymi tego podjazdu. Po kilometrze wróciliśmy do „pueblo blanco”, w którym zostawiliśmy teamowe auto. Praktycznie na zakręcie przy naszym parkingu zaczął się najtrudniejszy sektor tego wzniesienia. Kilka kilometrów przy średnim nachyleniu 9-10% sprawiło, iż nasza grupka szybko poszła w rozsypkę. Tempo Adriana było dla mnie za mocne, zaś moje nie pasowało Rafałowi.

Na pokonanie przeszło 4-kilometrowego stromego sektora potrzebowałem 26 minut z hakiem. Półtorej minuty więcej niż Adek i o trzy mniej niż Rafał. Otoczenie drogi skaliste, acz nie pozbawione roślinności. Niemniej w dolnej i środkowej tercji tylko krzewy i kępy traw. Teren odkryty, więc widoki obszerne tak ku dolinie jak i górskim szczytom. Od szóstego kilometra jazda po serpentynach. Pod koniec dziesiątego zaczął się najbardziej zakręcony segment czyli siedem wiraży na dystansie 1600 metrów. Ten odcinek pięknie się prezentował z wysokości Mirador de El Pedregal. To jest z punktu widokowego na 600 metrów przed przełęczą. Docierając do niej ujrzałem na szosie napis „Indurain”. Widać fani kolarstwa mają długą pamięć. Tym bardziej, że wielki „Big Mig” zapewne nigdy nie ścigał się na tej górze. Za przełęczą skręt w lewo i wjazd na płaskowyż o długości 1700 metrów. W oddali widać już było wierzchołek Tetiki. Po podjechaniu 14,6 kilometra dotarłem do rozdroża i na chwilę stanąłem by upewnić się gdzie dalej jechać. W lewo jakaś gruntowa dróżka, prosto zjazd do wioski Bacares, więc należało odbić w prawo czyli do lasu. Nadal kierunek północ. Początkowo luźny teren. Wyżej solidne 7-8%. Na 1200 metrów przed finałem zaczął się wjazd na „kopiec kreta”. W sumie pięć zawijasów, w tym ostatni do przejechania po poprzecznie ciętym betonie. Meta tuż pod szczytem. Najdłuższy segment ze stravy (17,82 km) przejechałem w 1h 26:14 (avs. 12,4 km/h). Adriano wykręcił na nim czas 1h 20:51, zaś Rafa 1h 32:09. Na wierzchołek góry trzeba było wejść po schodkach. Spotkaliśmy tam niewiastę szykującą się do zejścia ze swego strażackiego posterunku. W 1878 roku inżynier i generał Carlos Ibanez de Ibero spędził w tym miejscu całe dwa miesiące uczestnicząc w wytyczaniu połączenia geodezyjnego Europy z Afryką.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9848405723

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9848405723

TETICA DE BACARES by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/9848429321

TETICA DE BACARES by RAFA

https://www.strava.com/activities/9848400635

ZDJĘCIA

Bacares_01

FILM

Napisany w 2023c_Andalucia & Este | Możliwość komentowania Tetica de Bacares została wyłączona

Calar Alto

Autor: admin o czwartek 14. września 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Gergal A-1178

Wysokość: 2158 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1428 metrów

Długość: 22,6 kilometra

Średnie nachylenie: 6,3 %

Maksymalne nachylenie: 14 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Zwiedzanie Andaluzji rozpoczęliśmy na wschodzie tego regionu, a zatem od gór prowincji Almeria. Już pierwszego dnia bardzo mocne uderzenie. Etap z dwoma wjazdami na poziom przeszło 2000 metrów n.p.m. Mieliśmy na nim do pokonania premie górskie rodem z wielkiej Vuelty. Przetestowane na trasach wyścigu Dookoła Hiszpanii w roli finałowych podjazdów. Pierwszym celem była Calar Alto, zaś drugim Alto de Velefique. Przy czym tą drugą wspinaczkę chcieliśmy sobie przedłużyć. Metą wcale nie miała być przełęcz, lecz pobliski wierzchołek Tetica de Bacares. Aby poznać te góry trzeba się było wybrać na obszar Sierra de los Filabres. Ten masyw jest największym i zarazem najwyższym pasmem górskim prowincji Almeria. Zajmuje powierzchnię 1510 km2. Ma długość 63 i szerokość 28 kilometrów. Podobnie jak słynna Sierra Nevada wchodzi w skład Cordillera Penibetica. Co ciekawe jego najwyższymi szczytami są: Calar Alto (2168 m. n.p.m.) oraz Tetica de Bacares (2088 m. n.p.m.). A zatem mieliśmy tu zaliczyć nie tyle najwyższe kolarskie wzniesienia tego pasma czy prowincji, lecz po prostu najwyższe góry w całej tej okolicy. Na trzy noce zatrzymaliśmy się w Roquetas de Mar. Mieście na Costa de Almeria liczącym obecnie 106 tysięcy mieszkańców. Aby z gwarnego wybrzeża dostać się do podnóża pierwszej z czwartkowych gór musieliśmy przejechać autem dystans 63 kilometrów dzielący nas od Gergal. Niemniej ta trasa niemal w całości wiodła autostradami AP-7 i A-92, więc na dojazd potrzebowaliśmy około 45 minut. W końcówce tej trasy przecięliśmy Desierto de Tabernas. Największą pustynię Europy (280 km2) powstałą na miejscu wyschniętego morza śródlądowego, które ongiś istniało między pasmami Sierra de los Filabres i Sierra Alhamilla.

Po dotarciu na miejsce wypakowaliśmy się na placu przed barem Montellano. W pobliżu ronda, z którego na północ odchodzi górska droga A-1178. To oczywiście nie jedyna opcja rozpoczęcia wspinaczki ku Obserwatorium na szczycie Calar Alto. Na „cyclingcols” opublikowano profile czterech, zaś na „climbfinder” nawet pięciu podjazdów wiodących do tego miejsca. Mamy tu bowiem zasadniczo dwie wspinaczki od strony Campo de Tabernas czyli południową i południowo-zachodnią oraz dwie zaczynające się w Valle del Almanzora to jest północną i północno-wschodnią. W pewnym uproszczeniu można powiedzieć, że pierwsza z nich zaczyna się w Gergal, druga nieopodal Aulago, trzecia w Seron, zaś czwarta w Tijola. Do mety docierają jednak tylko dwie drogi. Podjazd trzeci i czwarty łączą się z sobą przy schronisku na Collado del Ramal czyli na wysokości około 1700 metrów n.p.m. Następnie ten już wspólny północny szlak na trzy kilometry przed finałem zlewa się z wybraną przez nas drogą południową. W ten sposób od przełęczy Collado Venta Luisa (1970 m. n.p.m.) jest już tylko jedna wschodnia droga na Calar Alto. Natomiast opcja południowo-zachodnia biegnąca po drodze AL-4404 jest od początku do końca niezależna od pozostałych i dociera do Obserwatorium od strony zachodniej. Dodam jeszcze, że na stronie „climbfinder” widnieje znacznie dłuższy wariant południowego podjazdu pod Calar Alto. Profil tej góry zaczyna się jakieś 15 kilometrów przed Gergal. Na wysokości ledwie 265 metrów n.p.m. w rejonie Desierto de Tabernas. W tej wersji ów podjazd ma długość aż 37,4 kilometra oraz przewyższenie 1892 metrów (netto) czy też 1981 metrów (brutto).

Według „cyclingcols” najtrudniejszy jest podjazd z Tijoli o długości 31,8 kilometra i średnim nachyleniu 4,6 %. Potem mamy wariant z Gergal (22,5 km x 6,3 %), opcję z Seron (31,3 km x 4,5 %) i wspinaczkę z Aulago (29 km x 4,7 %). Na każdym trzeba pokonać około półtora tysiąca metrów w pionie. Mowa o amplitudzie brutto czyli z odzyskami wysokości po mini-zjazdach. Najmniej czyli 1441 metrów jest do zrobienia na najkrótszym, ale najbardziej konkretnym podjeździe z Gergal. Natomiast najwięcej, bo aż 1620 metrów na nierównej wspinaczce z Tijoli. Jeśli ta wyprawa trwałaby trzy tygodnie lub mielibyśmy dwa tygodnie na zwiedzanie samej Andaluzji to zaproponowałbym kolegom trzykrotne zaliczenie Calar Alto. To znaczy również opcje z Tijoli oraz Aulago. Na to jednak nie mieliśmy czasu, więc spośród czterech wybrałem podjazd moim zdaniem najciekawszy. Peleton Vuelta a Espana już pięć razy docierał na Calar Alto oraz dwukrotnie przejeżdżał przez przełęcz Venta Luisa. Trzy razy przy Obserwatorium wyznaczano metę górskiego etapu. W roli podjazdu czy choćby zjazdu wykorzystano już wszystkie tutejsze drogi. Pierwsza wizyta Vuelty w tych stronach miała miejsce na etapie dwunastym z 2004 roku. Na 143-kilometrowym odcinku ze startem w Almerii na Calar Alto wjeżdżano dwukrotnie. Najpierw z poziomu wioski Bacares (1229 m. n.p.m.) czyli robiąc końcówkę północno-wschodniej wspinaczki. Pierwszy na premii górskiej pojawił się Hiszpan Francisco Lara. Następnie kolarze zjechali na południe przez Aulago by finałową wspinaczkę zacząć w Gergal. Etap wygrał Roberto Heras, który wyprzedził Santiago Pereza o 34 i Francisco Mancebo o 53 sekundy. Czwarty ze stratą 1:27 finiszował Alejandro Valverde. Kolejność pierwszej czwórki była identyczna jak na mecie całego wyścigu w Madrycie.

Etap szesnasty z roku 2006 był niemal kopią tego sprzed dwóch lat. Znów trzeba było wjechać na Alto de Velefique od południa oraz na Calar Alto dwukrotnie. Najpierw w wersji północno-wschodniej od Bacares, po czym na metę z Gergal. Scena ta sama, scenariusz podobny tylko aktorzy inni. W głównych rolach wystąpili Baskowie. Na premii górskiej pierwszy był Egoi Martinez, który na tym wyścigu wygrał klasyfikację górską. Natomiast na metę najszybciej dotarł Igor Anton, który o 23 sekundy wyprzedził tercet: Alejandro Valverde, Aleksander Winokurow oraz Samuel Sanchez. Na trzynastym miejscu ze stratą 1:19 finiszował Sylwester Szmyd, który cały wyścig ukończył na czternastej pozycji. W sezonie 2009 Vuelta po raz trzeci pojawiła się w tej okolicy. Wspinano się z Seron, lecz tylko do poziomu Collado Venta Luisa, gdyż meta etapu znajdowała się na Alto de Velefique. Premię górską na Luizie wygrał Hiszpan Javier Ramirez. Na trzeci finisz pod Calar Alto trzeba było czekać do roku 2017. Na etapie jedenastym owej edycji przewidziano tylko jeden podjazd do Obserwatorium (znów od Bacares) poprzedzony południową wspinaczką na przełęcz Velefique. Odcinek ten wygrał Kolumbijczyk Miguel Angel Lopez z przewagą 14 sekund nad zawodnikami walczącymi o generalne zwycięstwo. Drugi był Chris Froome, trzeci Vincenzo Nibali, zaś czwarty Wilco Keldermana. Ostatnio czyli w 2021 roku uczestnicy VaE wspinali się tu znów drogą północno-wschodnią, ale w końcu od samego dołu czyli z Tijoli. Podobnie jak w 2009 roku wspinaczka zakończyła się na przełęczy Venta Luisa. Choć meta znajdowała się blisko 60 kilometrów dalej na Alto de Velefique nie przeszkodziło to Włochowi Damiano Caruso wygrać tak premię górską jak i sam etap.

Wybrałem dla nas podjazd od Gergal z co najmniej trzech względów. Po pierwsze historia. To znaczy dwa finisze rodem z Vuelty. Po drugie walory techniczne. Najwyższa średnia stromizna i najmniejsza ilość „pustych kilometrów” tj. odcinków ze znikomym czy żadnym nachyleniem. Po trzecie logistyka. Ten wariant wspinaczki najłatwiej było połączyć z popołudniową wyprawą na drugi z olbrzymów Sierra de los Filabres czyli Tetica Bacares (Velefique). Cóż nas zatem czekało na blisko 23-kilometrowej drodze do Observatorio de Calar Alto? Pierwsze 5 kilometrów z przeciętnym nachyleniem tylko 4,4%. Niemniej miejscami stromizny do 9-10%. Kolejna „piątka” ze średnią 5,7%, w tym szósty kilometr na poziomie 8,1%. Na siódmym chwilowa stromizna do 14%. Druga „dycha” zdecydowanie trudniejsza niż pierwsza. Jak widać na profilu ze strony „andalusiacicloturismo.com” cały segment o długości 9,3 kilometra ze średnią 7,8%. W tym liczne „chwilówki” rzędu 12-13-14%. Potem chwila luzu na dojeździe do Collado Venta Luisa. Natomiast z trzech ostatnich kilometrów zdecydowanie najtrudniejszy ten pierwszy ze średnią aż 9,5% i max. 14%. Końcówka stosunkowo łatwa. Tyle atrakcji po drodze, a co na mecie? Słynne obserwatorium otwarte w 1975 roku. Dziś wyłącznie w rękach hiszpańskich, lecz do roku 2018 współzarządzane przez Instytut Maxa Plancka z Heidelbergu. Działa tu pięć teleskopów, z których najokazalszy 3,5-metrowy jest największym w kontynentalnej Europie. Ponoć pracownicy tego ośrodka odkryli już blisko sto mniejszych planet. Obecnie uczestniczy on w projektach naukowych CALIFA i CARMENES. Ten pierwszy służy opracowaniu mapy 600 galaktyk, zaś drugi polega na badaniu 300 gwiazd karłowatych.

Na starcie 25 stopni, zaś niebo błękitne z paroma chmurkami. Pierwsze cztery i pół kilometra wzdłuż granicy Parku Naturalnego Desierto de Tabernas. Pierwsza połowa tego sektora całkiem solidna, potem luźniejszy teren. W połowie piątego kilometra należało skręcić w lewo by pozostać na drodze A-1178. Jazda na wprost oznaczałaby wjazd na A-4406, która to leci na wschód ku przełęczy Alto de Castro de Filabres (1250 m. n.p.m.). Można się nią przedostać do podnóża podjazdu pod Alto de Valefique. Organizatorzy Vuelty korzystali z tej opcji w latach 2009 i 2021. Na szóstym i początku siódmego kilometra pierwsze kilkunastoprocentowe stromizny. Rafał wypadł nam tu z towarzystwa. Droga konsekwentnie biegła na północ, zaś jej okolice stały się bardziej zalesione niż na samym dole. Przeważały długie proste odcinki. Dopiero za półmetkiem minęliśmy kilka wiraży. Niestety tego dnia chmury wisiały niedostatecznie wysoko. Najpierw zabrały nam nieco światła. Z czasem znacznie pogorszyły wszelką widoczność. Na dojeździe do Collado Venta Luisa brnęliśmy już przez „gęste mleko”. Niemniej skrętu w lewo na Calar Alto nie przeoczyliśmy. Na trzecim kilometrze od końca nawet nie widziałem jak jest stromo. Koncentrowałem się tylko na utrzymaniu koła Adka. Udało się, więc na szczyt dojechaliśmy razem. Zabrało to nam 1h 36:16 (avs. 13,8 km/h) z VAM 879 m/h. Na mecie zrazu skierowaliśmy się ku wieży po lewej stronie szosy. Po kilku minutach podjechaliśmy do stojącej nieco wyżej wieży północnej. Tu nagrałem przyjazd Rafała, który finiszował w czasie 1h 45:49. Na szczycie w mglistej poświacie było dość rześko. Tylko 15 stopni. Widoki mocno ograniczone. Wielka szkoda. Dopiero poniżej Venta Luisa można było liczyć na ładniejsze fotki. Po zjeździe zrobiliśmy sobie bufet w barze Montellano. Klimat tego miejsca był nieco teksański, więc na lunch pożarłem sporego hamburgera.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9846927868

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9846927868

CALAR ALTO by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/9846866018

CALAR ALTO by RAFA

https://www.strava.com/activities/9846860318

ZDJĘCIA

Calar-Alto_01

FILM

Napisany w 2023c_Andalucia & Este | Możliwość komentowania Calar Alto została wyłączona

Collado Bermejo

Autor: admin o środa 13. września 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Totana

Wysokość: 1201 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 961 metrów

Długość: 20,9 kilometra

Średnie nachylenie: 4,6 %

Maksymalne nachylenie: 14 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Z Morron de Espuna zjechaliśmy do Totany. Na sam dół czyli do poziomu drogi krajowej N-340A. Na zjeździe zrobiliśmy sporo foto-przystanków. Najdłuższa przerwa wypadła oczywiście na Collado Bermejo. Południowa strona góry jest odrobinę dłuższa niż wariant z Alhama de Murcia. Tym samym gdy skończyliśmy ów zjazd to na licznikach mieliśmy już blisko 50 kilometrów. W teorii byliśmy dopiero na półmetku czwartego etapu. Jednak w praktyce już za połową trasy, albowiem drugą wspinaczkę mieliśmy zakończyć na przełęczy, a nie szczycie góry. Nie chcieliśmy marnować sił na powtórkę wcześniej podjechanego finałowego odcinka. Wspomnę tylko, że powrót z Totany do Alhamy przez Bermejo wcale nie był koniecznością. Obie te miejscowości znajdują się w tej samej dolinie i dzieli je raptem 12 kilometrów. Zatem gdyby ktoś czuł się tego dnia kiepsko to mógł wrócić do samochodu znacznie krótszą i niemal płaską trasą. Niemniej nikt nie rozważał nawet takiej opcji. Gdy dotarliśmy do „fałszywego półmetka” zbliżała się godzina wpół do czternastej. Najpierw wpadliśmy na szybkie zakupy do supermarketu Dia. Następnie na samym początku drogi powrotnej zatrzymaliśmy się na dłużej przed jednym z barów przy Calle General Aznar. Rozsiedliśmy się w „ogródku” by spożyć paellę i coś tam jeszcze. Po to by energii starczyło nam na kolejne 40 kilometrów kręcenia. Ruszyliśmy z powrotem dopiero około 14:10. Przy czym ja zgapiłem się z włączeniem licznika. Odpaliłem go niespełna kilometr dalej wjeżdżając na Avenida Santa Eulalia.

Totana czyli miejscowość, w której „naładowaliśmy akumulatory” na drugą część środowego etapu jest miastem nieco większym od Alhama de Murcia. Obecnie ma nieco ponad 33 tysięcy mieszkańców czyli z grubsza tyle co mój rodzimy Sopot. Zakończył się w nim trzeci etap Vuelta a Espana z 2011 roku. Odcinek rozpoczęty w Petrer (prov. Alicante) miał charakter pagórkowaty i nie przewidywał przejazdu przez Collado Bermejo. Niemniej na kończącej ten etap przeszło 20-kilometrowej rundzie wokół miasta trzeba było pokonać blisko 3-kilometrowy podjazd na Alto de la Santa o średniej 7%. O etapowe zwycięstwo walczyło na nim czterech uciekinierów, z których najsilniejszy okazał się doświadczony Hiszpan Pablo Lastras. Kolarz bardzo skuteczny w tego typu akcjach. Jeden z tych, którzy wygrali etapy w każdym z trzech Wielkich Tourów. Tego dnia odniósł swój trzeci triumf na trasach Vuelty. W końcówce odjechał swym kompanom i wygrał z przewagą 15 sekund nad Francuzem Sylvainem Chavanelem, Baskiem Markelem Irizarem oraz Ukraińcem Rusłanem Pidgornym. Co więcej został nawet liderem tej imprezy, acz tylko na jeden dzień. Szanse na obronę koszulki miał znikome, bowiem kolejny etap VaE-2011 kończył się podjazdem do stacji Sierra Nevada. Tyle o Totanie. Czas uzupełnić informacje o Collado Bermejo. Wspomniałem już, że na tą przełęcz peleton Vuelty wjeżdżał dwukrotnie. Za drugim razem czyli w 2017 roku właśnie od południowej strony, albowiem sam etap niczym nasza środowa wycieczka kończył się zjazdem do Alhama de Murcia. Na premii górskiej jako pierwszy z uciekinierów pojawił się Hiszpan Jose Joaquin Rojas, który później na finiszu uległ Włochowi Matteo Trentinowi.

Od strony technicznej oba podjazdy na Morron Espuna vel Collado Bermejo są bardzo podobne. Niemniej gdyby ktoś z moich czytelników miał okazję i czas wjechać na tą górę tylko od jednej ze stron to polecam wybrać wspinaczkę z Alhama de Murcia. Północna strona góry z punktu widzenia cyklisty ma więcej do zaoferowania. Na teren Parque Regional de Sierra Espuna wjeżdża się tu znacznie szybciej. Na wysokości 330 metrów n.p.m. po przejechaniu około pięciu kilometrów licząc od centrum miasta. Dzięki temu niemal cała wspinaczka przebiega w cichej atmosferze i otoczeniu pięknej przyrody. Podjazd południowy na dobre wkracza do wspomnianego parku dopiero na początku piętnastego kilometra, gdy jesteśmy już na poziomie 715 metrów n.p.m. Tym samym jedynie na ostatnich siedmiu kilometrach przed przełęczą można cieszyć oczy urokami tej górskiej krainy. Południowa wspinaczka pod Collado Bermejo rozwija się powoli. Według profilu ze znakomitej strony „altimerias.net” pierwsze 9 kilometrów tego podjazdu ma przeciętne nachylenie tylko 4,2%. Najtrudniejszym z nich jest kilometr ósmy o średniej 7,1%, na którym stromizna miejscami dochodzi do 9-10%. Potem robi się jeszcze łatwiej. Mamy tu krótki zjazd ku miasteczku Aledo, zaś po nim cztery kilometry z nachyleniem od 1 do 4%. Dopiero po opuszczeniu drogi regionalnej RM-503 trzeba się zabrać do solidniejszej pracy. Trzecia tercja wzniesienia jakkolwiek najprzyjemniejsza dla oczu i serca cykloturysty jest zarazem najbardziej wymagającą dla jego nóg i płuc. Trzeba na niej pokonać 496 metrów przewyższenia, co na dystansie 7 kilometrów daje średnią 7,1% przy max. 14%. Niby nic wielkiego. Niemniej z jedną dużą górą w nogach i przy temperaturze w przedziale od 27 do 34 stopni nie można było tego sektora lekceważyć.

Wyjazd z Totany zabrał nam kilka minut. Po dwóch kilometrach minęliśmy rondo, na którym nasza „wylotówka” T-502 połączyła się z ruchliwszą drogą M-502. W połowie trzeciego kilometra przejechaliśmy nad kanałem Tajo-Segura, który w bardziej wyrazistej postaci widzieliśmy wcześniej po drugiej stronie przełęczy. Droga zaczęła się nieco śmielej wznosić. Adrian przycisnął i szybko nam odskoczył. Ja już wcześniej obiecałem sobie jak i Rafałowi, że pokonam drugą środową górę jego tempem. Na górze ze średnim nachyleniem poniżej 5% wszelka „walka” o ładny VAM była z góry skazana na porażkę. Tego dnia moje sportowe ambicje ograniczyłem do wjazdu na Morron Espuna w towarzystwie Adka. Powrotny podjazd na Collado Bermejo potraktowałem zaś ulgowo. Chciałem oszczędzić siły na czekające nas od czwartku trudne premie górskie w Andaluzji. Nie przypuszczałem jednak, że ta wspinaczka będzie dla mnie aż tak lajtowa. Rafaello tego popołudnia wyraźnie był „nie w sosie”. Wydawał się pozbawiony zwyczajowej energii. Oczywiście nie ulegało dla mnie wątpliwości, że poradzi sobie z tą górką. Nie takie przeszkody widział na swej kolarskiej drodze nasz kolega ultra-maratończyk. Niemniej opornie mu tu szło. Gustaw Kramer z Vabanku powiedziałby, że Rafa jechał w stylu „langsam, langsam aber sicher”. Dlatego kręcąc poniżej swych możliwości i tak co jakiś czas musiałem się zatrzymywać by poczekać na swego kompana w kryzysie. Ta okoliczność miała i swoje dobre strony. Tu i ówdzie mogłem pstryknąć fotkę i tym samym wzbogacić kolekcję zdjęć zrobionych na zjeździe. Na początku szóstego kilometra nasz szlak po raz pierwszy wpadł do Parku Regionalnego Sierra Espuna. Na razie tylko „przelotnie”, bo na około trzy kilometry.

Na dziesiątym kilometrze mieliśmy ładny widok na wiekowe Aledo. Za owym miasteczkiem wjechaliśmy zaś na drogę RM-503. Następnie w połowie czternastego kilometra skręciliśmy w prawo, by ponownie wjechać na teren wspomnianego parku. Tu najpierw trzeba było pokonać prostą o długości aż 1800 metrów kończącą się w strefie wypoczynkowej Las Alquerias. Powyżej niej zaczęła się najładniejsza część tej wspinaczki. Na siedemnastym i osiemnastym kilometrze seria zakrętów. W połowie dziewiętnastego punkt widokowy czyli Mirador del Collado del Pillon. Nie napinając się zbytnio pokonałem ostatnie 18 kilometrów południowego Bermejo w 1h 18:22, acz de facto jechałem przez 1h 08:53. Reszta czasu to moje „postojowe” z 9 przystanków. Adriano pokonał ten segment w 56:13 (avs. 19,2 km/h). Natomiast Rafa potrzebował na to samo równo 1h i 20 minut. Do samochodu dotarłem po wpół do siedemnastej. Przed wyjazdem z Alhama de Murcia wpadliśmy jeszcze na zakupy do supermarketu Mercadona oraz pobliskiej apteki. Potem czekał nas około 210-kilometrowy transfer do Roquetas de Mar. Na szczęście biegnący autostradą, więc do zrobienia w nieco ponad dwie godziny. Niemniej do Andaluzji wkroczyliśmy znacznie szybciej, bo już po pokonaniu 1/3 owej trasy. Tak to po czterech dniach logistycznie skomplikowanej tułaczki dotarliśmy do „ziemi obiecanej”. Kolejna baza przewidziana była już na trzy noce. Dzięki temu w dwóch następnych dniach schodząc na parking pod domem mogliśmy z sobą zabierać jedynie rowery i torby z ciuchami kolarskimi. W Roquetas wynająłem apartament na trzecim piętrze bloku mieszkalnego przy Plaza Ondina. Lokal z dużym balkonem i widokiem na morze. Do niego jednak nigdy nie dotarliśmy. Cóż tacy z nas niszowi turyści. Przejechaliśmy autem przeszło 3000 kilometrów nie po to by odpoczywać na plażach Costa de Almeria, lecz by pomęczyć się w górach Al-Andalus.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9843492834

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9843492834

COLLADO BERMEJO by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/9841580286

COLLADO BERMEJO by RAFA

https://www.strava.com/activities/9841446301

ZDJĘCIA

Bermejo_01

FILM

Napisany w 2023c_Andalucia & Este | Możliwość komentowania Collado Bermejo została wyłączona

Morron de Espuna

Autor: admin o środa 13. września 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Alhama de Murcia

Wysokość: 1569 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1341 metrów

Długość: 23,6 kilometra

Średnie nachylenie: 5,7 %

Maksymalne nachylenie: 14 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Czwarty dzień z rzędu spędzony w trybie koczowniczym. To jest powiązany z koniecznością załadowania o poranku całego naszego dobytku do samochodu oraz jego wyładowania wieczorem w zupełnie innym miejscu. Na szczęście to był nasz ostatni odcinek dojazdowy do Andaluzji, acz bynajmniej nie ostatnia przeprowadzka. Po Katalonii, Aragonii oraz Walencji trzeba było domknąć temat premii górskich we wschodniej Hiszpanii zaliczeniem najciekawszych podjazdów na terenie wspólnoty autonomicznej Murcia. To niewielki region o wielkości porównywalnej z Asturią czy Nawarrą. Jakkolwiek przechodzą przezeń wszystkie trzy pasy Gór Betyckich to nie ma tu zbyt wielu dużych wzniesień kolarskich. Wybór mieliśmy zatem ograniczony. Nie ulegało dla mnie wątpliwości, że trzeba będzie wjechać na Morron de Espuna. Dylemat dotyczył drugiej górki. Rozważałem zaproponowanie kolegom stromej wspinaczki pod Sierra de Carrascoy (1054 m. n.p.m.). Mielibyśmy na niej do pokonania 9,5 kilometra ze średnią 9,5%, w tym trzy kilometry ze średnią 13-14%. Alternatywą było zaś zobaczenie Espuny z dwóch stron. To znaczy wjechanie za pierwszym razem niemal na sam szczyt góry. Natomiast za drugim jedynie do poziomu Collado Bermejo (1201 m. n.p.m.). To jest do przełęczy, na której zaczyna się finałowy odcinek całej wspinaczki. Po namyśle wybrałem to drugie rozwiązanie. Przeciwko Carrascoy przemawiał kiepski stan nawierzchni na podjeździe. Jak również fakt, iż trzeba by dojechać do podnóża owej góry samochodem. Przy duecie Morron & Bermejo nie było takiej komplikacji. Za to etap miał być najdłuższym z dotychczasowych. Za sprawą dwóch przeszło 20-kilometrowych wspinaczek.

Morron de Espuna w pełnym wymiarze liczonym od centrum Alhama de Murcia liczy sobie aż 26 kilometrów. Jej przewyższenie to blisko 1400 metrów, a zatem zbliżone do wielkości Mont Caro. Niemniej ta góra jest łagodniejsza. Na dobrą sprawę jedynie w samej końcówce trzeba tu pokonać dwa wymagające kilometry. Wstęp jest łatwy. Dwa pierwsze kilometry to praktycznie „falsollano”. Dlatego zdecydowałem, że ten odcinek w ogóle sobie darujemy. Na trzecim i czwartym kilometrze przeciętne nachylenie wynosi tylko 3,5%. Na piątym kilometrze zaczyna się poważniejsza wspinaczka. Przy czym stromizna jest umiarkowana. Na odcinku 8 kilometrów średnia to 6%, przy max. 11%. Trzynasty i czternasty kilometr są w zasadzie płaskie. Po nich trzeba pokonać kolejny solidny sektor. Tym razem o długości 6,5 kilometra i przeciętnej 6,4%, przy max. 12%. W jego pierwszej części znajduje się bardzo kręty odcinek pod nazwą El Perdigon z 18 wirażami na dystansie ledwie 2 kilometrów. Po przejechaniu 20,7 kilometra od centrum miasta wjeżdża się na przełęcz Bermejo. Z niej do końca szosy pod bramą Escuadron de Vigilancia Aerea (EVA-13) pozostaje 5,3 kilometra o średniej 6,9% i max. 14%. Zatem to końcówka jest najtrudniejsza. Głównie za sprawą trzeciego i drugiego kilometra od końca, gdzie stromizna trzyma na poziomie 8,8%. Z uwagi na obecność bazy lotniczej zastanawiałem się jak wysoko będzie tu można wjechać. Większość segmentów widocznych na stravie, jak również ślad „street view” na mapach google urywa się tu na wysokości około 1400 metrów n.p.m. Niemniej o żadnym szlabanie czy bramie na kilka kilometrów przed finałem nie słyszałem.

Sierra Espuna to masyw górski o powierzchni 250 km2. Przeszło 70% tego obszaru wchodzi w skład utworzonego w 1992 roku Parku Regionalnego. Najwyższy szczyt owych gór to Morron Espuna (1583 m. n.p.m.). Pasmo to zaliczane jest już do południowego pasa Gór Betyckich czyli Cordillera Penibetica. Najwyższego z trzech, bo obejmującego m.in. pasmo Sierra Nevada. Z kolei Alhama de Murcia czyli punkt startu do tej długiej wspinaczki to gmina mająca przeszło 23 tysięcy mieszkańców. W mieście tym swoją siedzibę ma ElPozo Alimentacion S.A. Potentat branży spożywczej będący drugą pod względem obrotu firmą w regionie Murcia. To tłumaczyło podwójną nazwę mety etapowej w programie Vuelta a Espana z 2017 roku. Finisz dziesiątego etapu tej imprezy wyznaczono w Alhamie. Trasa wiodła przez Collado Bermejo, zaś z przełęczy do mety pozostawały 24 kilometry. To był dzień dla uciekinierów. Dwunastu z nich dotarło do miasta przed grupą faworytów. O zwycięstwo etapowe powalczyli Matteo Trentin oraz Jose Joaquin Rojas. Włoch był wówczas w życiowej formie. Łatwo ograł szybkiego przecież Hiszpana, zaś w całym wyścigu wygrał aż cztery odcinki. Przełęcz Bermejo dwukrotnie pojawiła się na wielkiej Vuelcie. Pierwszy raz w 2009 roku, kiedy to podjeżdżano na nią z Alhamy. Była to wstępna faza etapu do Caravaca de la Cruz wygranego przez Amerykanina Tylera Farrara. Na premii górskiej pierwszy zameldował się Francuz Davide Moncoutie czyli zwycięzca klasyfikacji górskiej owej edycji. Poza tym Bermejo co roku jest kluczowym punktem na trasie lutowej jednodniówki Vuelta Ciclista a la Region Murcia „Costa Calida”. Organizatorzy tych zawodów korzystają równie często z obu dróg prowadzących na przełęcz. W sezonie 2023 wybrali podjazd z Alhamy.

Po przyjeździe do Alhama de Murcia udaliśmy się na jej zachodni kraniec. Rozpakowaliśmy się na parkingu obok restauracji Jarro de Oro. Praktycznie tuż poza granicami miasta. Jak się okazało z tego miejsca do bramy bazy lotniczej trzeba było pokonać niemal 24 kilometry. Jazdę zaczęliśmy na wysokości niespełna 230 metrów n.p.m. Na początek mieliśmy do przejechania przeszło 800 metrów po Avenida de la Sierra Espuna. Jednak tuż za pierwszym zakrętem trzeba było opuścić drogę RM-515 i wskoczyć na węższą dróżkę trzymającą kurs zachodni. Zrazu przejechałem ten punkt, więc musiałem zawrócić. Droga wznosiła się łagodnie, więc można było się spokojnie rozgrzać przed trudniejszą częścią wzniesienia. Na początku czwartego kilometra przejechaliśmy nad kanałem, który jest częścią systemu nawadniania Tajo-Segura. Dzięki, któremu woda z Tagu płynącego przez region Kastylia-La Mancha transportowana jest na południe kraju. Chwilę później wjechaliśmy na teren Parque Regional de Sierra Espuna. Przyznam, że ta kraina jak i sam podjazd przypadły mi do gustu. Przy umiarkowanym nachyleniu można było podjeżdżać w całkiem żwawym tempie. Widoczki też niczego sobie. Droga zrazu bez typowych serpentyn, lecz i tak wijąca się po górskim zboczu. Nawierzchnia drogi wyborna. Od siódmego kilometra znów wyraźniej skierowała się na zachód. Po przejechaniu 9,6 kilometra minęliśmy Collado Ballesteros (761 m. n.p.m.). Tuż za tą pośrednią przełęczą zaczął się najłatwiejszy fragment wzniesienia. Przeszło dwukilometrowy. Minęliśmy na nim centrum im. Ricardo Cadorniu. To był człowiek, który pod koniec XIX wieku rozpoczął ratowanie przyrody tego pasma górskiego. Jakiś kilometr dalej śmignęliśmy obok strefy rekreacyjnej Fuente del Hilo.

Podjazd odżył w połowie trzynastego kilometra. Kilkaset metrów dalej rozpoczął się mocno zakręcony El Perdigon. Rafała męczyło nasze tempo i zaczął odstawać. Niemniej do czasu zwalnialiśmy by jak najdłużej jechał z nami. Ostatecznie się rozstaliśmy. Ja z Adrianem wjechałem na Bermejo w czasie 1h 12:15. Nasz młodszy kolega 50 sekund później. Tuż przed przełęczą minął nas za to w tempie iście ekspresowym młodzian w stroju podobnym do trykotu ekipy Movistar. Zapewne jakiś członek młodzieżowej przybudówki tej drużyny. Na finałowy sektor wprowadził nas wiraż w prawo. Z tego miejsca dobrze już było widać grzbiet Morrona czyli cel naszej wspinaczki. Pierwsze dwa kilometry owej końcówki wiodły nas na północ. Potem droga skręciła na zachód w kierunku Mirador del Collado Mangueta. To tutaj po przejechaniu 21,4 kilometra od granic miasta kończą swój podjazd prywatne samochody. My pocisnęliśmy wyżej. Pokonaliśmy jeszcze dalsze dwa kilometry z hakiem. Po drodze minęliśmy tablice zwiastujące bliskość bazy wojskowej. Niemniej ich treść nas nie zatrzymała. Cóż, ja nigdy nie uczyłem się hiszpańskiego. Dotarliśmy niemal pod bramę EVA-13. Ta w przeciwieństwie do swej siostry z Aitany wydawała się być opuszczona. Zawróciliśmy niemal od razu. Zdjęcia zaczęliśmy robić nieco niżej. Na podjeździe spędziliśmy przeszło 1h i 22 minuty. Niemniej była to jazda z pewną rezerwą. Rafał finiszował 5 minut po nas. Na najdłuższym segmencie ze stravy (23,54 km) uzyskaliśmy z Adkiem czas 1h 40:53 (avs. 14 km/h). Jedynym asem, który przejechał go poniżej godziny jest Bala1. Wiadomo lokalny hero i jeden z najlepszych kolarzy XXI wieku czyli Alejandro Valverde. Co ciekawe zrobił to 11 marca 2023 roku czyli kilka miesięcy po zakończeniu profesjonalnej kariery!

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9840497065

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9840497065

MORRON DE ESPUNA by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/9840496386

MORRON DE ESPUNA by RAFA

https://www.strava.com/activities/9841446301

ZDJĘCIA

Espuna_01

FILM

Napisany w 2023c_Andalucia & Este | Możliwość komentowania Morron de Espuna została wyłączona

Alto de las Antenas del Maigmo

Autor: admin o wtorek 12. września 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Tibi / Rio Verde

Wysokość: 1186 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 739 metrów

Długość: 9,7 kilometra

Średnie nachylenie: 7,6 %

Maksymalne nachylenie: 18 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Nasza druga górka trzeciego etapu znajdowała się w Sierra del Maigmo. To niewielki masyw położony kilkadziesiąt kilometrów na południowy-zachód od Sierra de Aitana. Na mapie trzeba go szukać między miejscowościami Xixona i Petrer. Najwyższy szczyt w tym paśmie to El Maigmo liczący 1296 metrów n.p.m. Natomiast najsłynniejszym podjazdem kolarskim w tych górach jest niewątpliwie Xorret de Cati (1097 m. n.p.m.). Wzniesienie sześciokrotnie wykorzystane na trasach Vuelta a Espana. Przy piątej okazji czyli w 2017 roku jako pierwszy na tą górkę wjechał Rafał Majka. Niemniej etapu nie wygrał bowiem premię górską od mety dzielą tam zawsze ponad trzy kilometry. Na finiszu nie było zaś mocnych na Francuza Juliana Alaphilippe’a. Dziesięć dni przed naszym przybyciem w te strony los Polaka podzielił słynny Remco Evenepoel. Belg wygrał premię, ale na mecie ograł go Słoweniec Primoz Roglić. Cati to wspinaczka krótka, ale bardzo konkretna. Zmuszająca do pokonania w pionie 444 metrów na dystansie ledwie 3,85 kilometra. Zatem mająca średnio aż 11,5%. Na pewno byłaby dla nas ciekawym wyzwaniem. Niemniej nie spełniała podstawowego warunku by znaleźć się na opracowanej przeze mnie liście szosowych gór do odhaczenia. Dyskwalifikowało ją przewyższenie mniejsze niż 500 metrów. Poza tym czy warto było wysiadać z auta dla zaliczenia niespełna 4-kilometrowej górki? Uznałem, że nie. Zresztą z podobnych względów pominąłem też Mas de la Costa czy Cubre del Sol. Nasza strata była znikoma. Przede wszystkim dlatego, że w najbliższej okolicy mogliśmy się sprawdzić na podjeździe dłuższym, a przy tym trudniejszym od Portell de Cati.

Zaproponowałem swym kompanom inną stromą wspinaczkę. Po pierwsze blisko 10-kilometrową, a przy tym o amplitudzie blisko 300 metrów większej niż ta z Xorret de Cati. Tym samym po wyjeździe z Selli zamiast brać kurs na Castallę pojechaliśmy do Tibi. Mój wybór padł na podjazd prowadzący ku Alto de las Antenas del Maigmo. Górę wielu nazw. Na stronie „climbfinder” figuruje ona również jako Alto de Guixop. To imię dostała od najbliższego szczytu górskiego. Z kolei na „cyclingcols” jej profil opublikowano pod hasłem głównym Antenas de Pedro Paya, zaś na drugie imię wybrano jej Alt de les Xemeneies. W kolarskim światku ten niedługi, lecz stromy podjazd od niedawna nie jest już anonimowy. W lutym 2022 roku pojawił się na trasie Volta a la Comunitat Valenciana. Zakończył się na nim trzeci etap tej imprezy. Jak się okazało decydujący o losach całego wyścigu. Co ciekawe uczestnicy tych zawodów wspinając się ku Antenas del Maigmo na ostatnich kilometrach zmagali się nie tylko ze sporą stromizną, lecz także grawelowym odcinkiem o długości 1800 metrów. W tych warunkach nie poradził sobie lider, którym był wspomniany już przy innej okazji Evenepoel. Etap wygrał Rosjanin Alexander Własow, który o 14 sekund wyprzedził Carlosa Rodrigueza oraz o 21 Enrica Masa. W czołówce zaroiło się od gwiazd współczesnego peletonu, gdyż na kolejnych miejscach finiszowali: Pello Bilbao, Alejandro Valverde, Jakob Fuglsang i Giulio Ciccone. Sponiewierany Remco dotarł na szczyt dopiero ósmy ze stratą 41 sekund. Cały ten wyścig wygrał Własow przed Evenepoelem i Rodriguezem.

Co godne zauważenia dolną i środkową tercję tego wzniesienia na kilka miesięcy przed wyścigiem Dookoła Walencji pokonał też peleton Vuelta a Espana. Finisz siódmego odcinka Vuelty 2021 wyznaczono bowiem na Balcon de Alicante (995 m. n.p.m.). Do tej mety pierwszy dotarł Australijczyk Michael Storer z przewagą 21 sekund nad Carlosem Veroną i 59 nad Pawłem Siwakowem. Tymczasem pierwsze 6,5 kilometra wspinaczki spod Tibi jest wspólne dla obu tych premii górskich. Droga ta rozdwaja się dopiero na wysokości 850 metrów n.p.m. Na dojeździe z Selli do Tibi Trzeba było przejechać 65 kilometrów. Niemniej spora część owej trasy biegła drogami AP-7 i A-7, więc przejazd zabrał nam mniej niż godzinę. Początek podjazdu ku Antenas del Maigmo znajduje się poniżej wspomnianego miasteczka. Dokładnie zaś na moście ponad Rio Verde. Uznałem jednak, że samochód lepiej będzie zostawić na miejskim parkingu niż nad ową rzeką. Po chwili poszukiwań znaleźliśmy sobie takie miejsce przy Avinguda de la Foia de Castalla. Gdy szykowaliśmy się do startu dochodziła już piętnasta. Było gorąco, można rzec parno. Temperatura sięgnęła 33 stopni. Gorzej, że na niebie zebrało się sporo chmur. Można było mieć wątpliwości czy zdążymy przejechać etap 3b na sucho. Na samym początku trzeba było zjechać ku Zielonej Rzece. Był to całkiem stromy zjazd. Przeszło 90 metrów w dół na dystansie 1,1 kilometra. Jakieś półtorej godziny później w drodze powrotnej z Maigmo trzeba się było uporać z tą ścianką. Będącą de facto pierwszą kwartą blisko 5-kilometrowego podjazdu na Alto de Tibi (723 m. n.p.m.). Skądinąd pięciokrotnie sprawdzonego na Vuelcie w latach 1998-2021. Dzięki tej przeszło kilometrowej hopce przekroczyliśmy tego dnia sumę 2000 metrów przewyższenia.

Niemniej nasz cel znajdował się na zachód od rzeki. Pierwsza część tej wspinaczki była nierówna. Wstępny odcinek o długości 2,2 kilometra prowadził nas po drodze CV-810. Na pierwszych 500 metrach nachylenie na poziomie 8%. Potem przez kilometr średnia rzędu 6%, zaś pod koniec drugiego kilometra już tylko 4%. Następnie wjazd na szerszą i w zasadzie płaską CV-805. Po niej trzeba było przejechać siedemset metrów w kierunku północnym. Na początku czwartego kilometra skręt w lewo i kolejna 700-metrowa prosta. Tym razem jednak z nachyleniem 6-7%. To był fragment podjazdu kończący się przy Poligono Industrial Maigmo. Za strefą przemysłową raz jeszcze w lewo i kilkaset metrów luzu tzn. dwa odcinki poprowadzone równolegle do Autovia del Mediterraneo (A-7). Niemniej w istocie służące przeprawieniu się na drugą stronę tej drogi ekspresowej. W końcu po przejechaniu 4,2 kilometra od rzeki wjechaliśmy na sztywną Ruta Balcon de Alicante. Według „cyclingcols” od tego miejsca do szczytu pozostaje 5,4 kilometra o średniej 10,5%. Pierwsze dwa kilometry trudne, ale nieprzesadnie. Oba ze średnią powyżej 9%. Na pierwszym z nich najtrudniejszy dwustumetrowy odcinek na poziomie 11%, zaś na drugim już rzędu 13%. Tego dnia to wystarczyło by Rafał został za nami. Nieco wyżej na krótkim wypłaszczeniu jakieś trzy kilometry przed finałem minęliśmy odchodząca w lewo końcówkę dróżki na Balcon. W miejscu rozjazdu wygląda ona groźniej niż najbliższe metry szlaku pod Antenas. Niemniej w rzeczywistości finał rodem z VaE-2021 nie umywa się do tego, na który my żeśmy się porwaliśmy.

Nasza góra bardzo szybko odżyła. Ba, postawiła jeszcze twardsze niż dotąd warunki. Trzeci kilometr od końca raził średnią 11,8%. Na kolejnym wyniosła ona „zaledwie” 10,7%. Jednak tylko dlatego, że jego luźny początek nie przystawał do całej reszty. Niemniej gdy ujrzałem najbliższą ściankę straciłem wszelką nadzieję na to, iż mogę się utrzymać na kole naszego lidera. Dałem zatem znać Adkowi był gnał do mety w swoim tempie. Pozostała część przedostatniego kilometra trzymała już na poziomie od 10 do 14,5%. Ostatni kilometr miał zaś średnio 12,5%. Przy czym pierwsze 800 metrów to było stałe 13-14,5%, zaś ogólny wynik zaniżał wyraźnie luźniejszy finisz. Na pokonanie całej góry potrzebowałem 49 minut. Finałowy segment o długości 5,4 kilometra przejechałem zaś w 33:22 (avs. 9,8 km/h). Biorąc za podstawę obliczeń 566 metrów przewyższenia z „cyclingcols” oznaczało to VAM na poziomie 1018 m/h. Można powiedzieć, że na szczyt góry docieraliśmy w równych odstępach. Adriano na ostatnich dwóch kilometrach dołożył mi ponad dwie minuty. Górny sektor pokonał w 31:14 (avs. 10,5 km/h) z VAM 1087 m/h. Natomiast Rafaello uzyskał tu czas 35:19 (avs. 9,3 km/h) i VAM 962 m/h. Na górze zabawiliśmy razem jakieś pięć minut. Niebo było ciemnoszare. Wzmagał się wiatr. Wyglądało na to, że w drodze do Tibi może nas złapać ulewa. Mimo to nie zaniechałem robienia zdjęć na zjeździe. Na szczęście żadna burza nas nie dopadła. Po wszystkim mieliśmy mieć jeszcze do przejechania autem ze 130 kilometrów ku bazie noclegowej nr 4 w Alhama de Murcia. Jednak gdy dotarliśmy na miejsce okazało się, że Bulwar Naranjos znajduje się jakieś 17 kilometrów na południe od miasta. Dokładnie zaś na terenie strzeżonego osiedla z apartamentami w całkiem miłym standardzie.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9834783700

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9834783700

ANTENAS DEL MAIGMO by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/9834756679

ANTENAS DEL MAIGMO by RAFA

https://www.strava.com/activities/9834724975

ZDJĘCIA

Maigmo_01

FILM

Napisany w 2023c_Andalucia & Este | Możliwość komentowania Alto de las Antenas del Maigmo została wyłączona

Alto de Aitana

Autor: admin o wtorek 12. września 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Sella

Wysokość: 1548 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1154 metry

Długość: 18,8 kilometra

Średnie nachylenie: 6,1 %

Maksymalne nachylenie: 13 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Po Katalonii i Aragonii przyszła kolei na górki z Comunidad Valenciana. Ten region słynie z klimatu przyjaznego kolarstwu szosowemu. To właśnie w okolicach Walencji oraz na pobliskich Balearach rozgrywane są pierwsze wyścigi kalendarza europejskiego. Natomiast miejscowości takie jak Alicante, Denia czy Calpe są najpopularniejszymi lokalizacjami przedsezonowych obozów przygotowawczych. Tak dla ekip zawodowych jak i całej masy amatorów kolarstwa. Ta wspólnota autonomiczna dzieli się na trzy prowincje. Patrząc z północy na południe są to: Castellon, Valencia i Alicante. Najciekawsze podjazdy kolarskie znajdują się w tej ostatniej. Na trzeci etap wybrałem nam wspinaczki na Aito de Aitana oraz ku Antenas de Pedro Paya. Pierwsza długa i ze sporym przewyższeniem. Druga krótka, lecz bardzo stroma na ostatnich kilometrach. Obie zlokalizowane jakieś dwie godziny jazdy samochodem od naszej trzeciej bazy noclegowej w Benaguasil. Do wyboru mieliśmy dwie trasy dojazdowe. Nadmorską biegnącą w dużej mierze autostradą AP-7 oraz śródlądową z wykorzystaniem drogi ekspresowej A-7. Wybraliśmy ten drugi wariant. Krótszy terenowo, acz nieco dłuższy czasowo. Uzgodniliśmy, że naszą wspinaczkę pod Alto de Aitana zaczniemy z wioski Sella leżącej na wysokości około 400 metrów n.p.m. W drodze do niej podjechaliśmy od strony północnej na Port de Tudons (1024 m. n.p.m.). Przełęcz znaną z wielu „występów” na trasach Vuelta a Espana. Począwszy od roku 1975 była ona już 11 razy premią górską na tym wyścigu, z czego ośmiokrotnie w XXI wieku. Jej pierwszym zdobywcą był Bask Miguel Maria Lasa, zaś ostatnim jak dotąd Słoweniec Jan Polanc z roku 2021.

Dla zdecydowanej większości cyklistów kręcących w tej okolicy to Tudons jest metą wspinaczki. Dlatego, że niespełna 7-kilometrowa końcówka podjazdu na Alto de Aitana biegnie po drodze wojskowej. Prowadzącej do bazy zarządzanej przez Eskadrę Nadzoru Powietrznego (Un Escuadron de Vigilancia Aerea). W Hiszpanii jest 13 takich ośrodków, przy czym dwa na Wyspach Kanaryjskich. Tutejsza eskadra to EVA-5. Aitana jest najwyższym górą prowincji Alicante, na której to zakończyły się cztery etapy wielkiej Vuelty. Zależało mi na tym by wjechać na jej szczyt. Wycieczką pod samą Tudons wydawała mi się nie dość interesująca. Musieliśmy znaleźć sposób na legalne pokonanie bramy stojącej obok przełęczy. Na szczęście mieliśmy wśród nas Rafała, dla którego Hiszpania to druga ojczyzna, zaś język Cervantesa nie ma żadnych tajemnic. Zleciłem swemu koledze z Gorzowa „rozpoznanie terenu” tj. ustalenie co trzeba zrobić by dostać zgodę na pokonanie finałowego segmentu tego wzniesienia. Rafa napisał do dowództwa bazy. Następnie dzwonił i negocjował warunki wstępu. Ostatecznie załatwił nam przepustki. Niemniej były pewne wymogi. Trzeba było z wyprzedzeniem wysłać im swoje dane osobowe. Natomiast w dniu wizyty należało się stawić pod bramą o określonej godzinie (tuż przed południem). Tym samym aby nie przegapić swej szansy musieliśmy wyjechać z Benaguasil już około 8:30. Mój pomysł na zdobycie Aitany zakładał pokonanie sporej części południowego podjazdu na Port de Tudons. Można go zacząć nawet z poziomu 200 metrów n.p.m. czyli 18 kilometrów przed przełęczą. Jednak my z ostrożności na miejsce startu wybraliśmy wyżej położoną Sellę. Tym samym skróciliśmy sobie Tudons do 12 kilometrów. Dlatego by ryzyko ewentualnego spóźnienia na spotkanie z wojskowymi ograniczyć do minimum.

Wspomniałem już o tym, że Alto de Aitana pojawiała się na trasach Vuelta a Espana. Po raz pierwszy organizatorzy Vuelty skorzystali z niej w sezonie 2001. Piętnasty etap tamtej edycji wygrał Duńczyk Claus-Michael Moller, który o 15 sekund wyprzedził trójkę wybitnych górali. Na drugim miejscu finiszował Włoch Gilberto Simoni, a tuż za nim linię mety przecięli Hiszpanie: Carlos Sastre i Roberto Heras. Późniejszy triumfator owej edycji Angel Casero odrobił tu 16 sekund do liderującego Oscara Sevilli. Niemniej koszulkę lidera odebrał swemu rodakowi dopiero po kończącej wyścig czasówce w Madrycie. Przy kolejnych dwóch okazjach ze zwycięstw etapowych na Aitanie cieszyli się Włosi. W 2004 roku najszybciej do mety dziewiątego etapu dotarł Leonardo Piepoli, który o 5 sekund wyprzedził Herasa oraz o 10 Baska Isidro Nozala. Prowadzenie w wyścigu utrzymał Amerykanin Floyd Landis, choć finiszował dziewiąty ze stratą 54 sekund. Z kolei w sezonie 2009 pierwszy na kresce był Damiano Cunego. „Mały Książe” wygrał ósmy odcinek owej edycji z przewagą 33 sekund nad Francuzem Davidem Moncoutie oraz 36 nad Holendrem Robertem Gesinkiem. Czwarty tego dnia Australijczyk Cadel Evans został zaś nowym liderem wyścigu. W roku 2016 Aitana będąc metą dwudziestego etapu była świadkiem aż trzech ciekawych batalii. O etap do samego końca zażarcie rywalizowali Pierre-Roger Latour i Darwin Atapuma. Ostatecznie Francuz wyprzedził Kolumbijczyka o 2 sekundy. Trzeci ze stratą 17 sekund dojechał do mety Włoch Fabio Felline. Za ich plecami Chris Froome bezskutecznie próbował urwać liderującego Nairo Quintanę. Doszło natomiast do zmiany na trzeciej pozycji w „generalce”. Esteban Chaves nadrobił bowiem 1:24 nad Alberto Contadorem i ostatecznie wyprzedził „El Pistolero” o 13 sekund.

W trakcie trzeciego dnia wyprawy do Andaluzji mieliśmy jeszcze ładny kawałek drogi. Niemniej to właśnie od wtorku jeździliśmy już po Górach Betyckich. Nie były to jeszcze najwyższe partie owych gór, lecz tzw. Sistema Prebetico obejmująca jedynie północno-wschodnią część tego łańcucha górskiego. Po przyjechaniu do Selli wypakowaliśmy się na parkingu pod miejscowym cmentarzem. Zgodnie z planem ruszyliśmy pod górę około jedenastej. W ramach pierwszej fazy tej wspinaczki było do zrobienia 620 metrów w pionie. Jadąc spokojnie czyli z VAM na poziomie 800-900 m/h mieliśmy dotrzeć na Tudons po około 45 minutach. To dawało nam kwadrans zapasu. Tak na wszelki wypadek, gdyby jeden z nas „złapał kapcia” po drodze. Startując z Selli zostawiliśmy sobie do podjechania przeszło 18 kilometrów. Zatem dystans wspinaczki pod Aiatnę był bardzo zbliżony do tego z obu niedzielnych premii górskich. Przewyższenie większe niż na Santuari MDM, lecz zarazem wyraźnie mniejsze niż na Mont Caro. Podjazd regularny. Na dojeździe do Tudons łagodny. Powyżej przełęczy co najmniej solidny, ale wciąż bez większych stromizn. Ze strony „cyclingcols” można było się dowiedzieć, iż odcinki z dwucyfrowym nachyleniem będą tu rzadkością. W sumie miało nam się uzbierać ledwie 1,3 kilometra takiego terenu, z czego 900 metrów powyżej bramy. To znaczy tyle samo co na znacznie krótszym podjeździe do stacji Valdelinares. Cały dolny sektor o długości blisko 12 kilometrów miał mieć przeciętne nachylenie tylko 5,3%. Trzecia tercja wzniesienia czyli odcinek z Tudons na Aitanę to już była „nieco inna para kaloszy”. Dystans 6,7 kilometra ze średnią 7,8%. Na nim zaś cztery kilometrowe odcinki na poziomie ponad 8%.

Podjazd na Port de Tudons potraktowaliśmy ulgowo. Droga przez pierwsze 4,8 kilometra trzymała się Riu de Sella. Co kilometr mijaliśmy dwie przydrożne tabliczki. Brązową odliczającą dystans pozostały nam do przełęczy oraz białą podającą nachylenie na kolejnym odcinku. Niemniej nie średnie, lecz maksymalne co było nieco mylące. Po rozstaniu z rzeczką droga CV-770 wpadła w bardziej zalesiony teren. W połowie siódmego kilometra minęliśmy łącznik z szosą CV-778, po której prowadzi wariant podjazdu zaczynający się w miejscowości Relleu. Potem na dziewiątym kilometrze nasz szlak spotkał się jeszcze z drogą CV-785 biegnącą od wioski Penaguila i ogrodu zoologicznego Safari Aitana. Na przełęcz dotarliśmy zgodnie z planem. Przed bramą czekali już wysłannicy z bazy lotniczej. Krótka dwuminutowa odprawa. Porozmawiali z Rafałem i otworzyli nam bramę. Następnie wskoczyli do Jeepa i rychło nas minęli życząc powodzenia. Odcinek na drodze wojskowej był wyraźnie trudniejszy od tego poniżej przełęczy. Ta zmiana nachylenia podcięła nogi Rafałowi. Kilkakrotnie zostawał za nami, na kilkanaście czy kilkadziesiąt metrów. Niemniej gdy tylko nieco zwalnialiśmy wracał do szeregu. Jednak tą górę bardziej niż każdą inną trzeba było ukończyć razem. Nie wypadało gubić Rafała, skoro tylko dzięki niemu tu wjechaliśmy. Na ostatnim kilometrze przez chwilę postraszyła nas mżawka. Cały wjazd na Aitanę (wliczając niedługi postój na przełęczy) zabrał nam 82 minuty z hakiem. Na mecie czekali nasi strażnicy-przewodnicy. Byli na tyle uprzejmi, że zrobili nam trójkowe zdjęcie na tle pomnika poległych. Niemniej o robieniu fotek we własnym zakresie nie było tu mowy. Zatem szybko i grzecznie zjechaliśmy na Tudons bez żadnych foto-przystanków. Dopiero na przełęczy jak i późniejszym zjeździe do Selli przyszła pora na łapanie obrazków do albumu z podróży.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9833695895

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9833695895

ALTO DE AITANA by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/9833656235

ALTO DE AITANA by RAFA

https://www.strava.com/activities/9833587272

ZDJĘCIA

Aitana_01

FILM

Napisany w 2023c_Andalucia & Este | Możliwość komentowania Alto de Aitana została wyłączona

Pico del Buitre

Autor: admin o poniedziałek 11. września 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Arcos de las Salinas

Wysokość: 1948 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 891 metrów

Długość: 11,8 kilometra

Średnie nachylenie: 7,6 %

Maksymalne nachylenie: 16 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Po opuszczeniu Virgen de la Vega mieliśmy do przejechania autem 66 kilometrów. Na początek wjazd na przełęcz św. Rafała (1560 m. n.p.m.). Z niej zjazd do Mora de Rubielos. Ładnego miasteczka z XIV-wiecznym zamkiem. Następnie przecięliśmy autostradę A-23 czyli Autovia Mudejar. Po wjeździe na drogę A-1514 byliśmy już na trasie szóstego etapu tegorocznej Vuelty. Na tym szlaku jeszcze łagodny podjazd pod Torrijas (1340 m. n.p.m.), po czym 10-kilometrowy zjazd do Arcos de las Salinas. U podnóża drugiej z poniedziałkowych gór pojawiliśmy się około szesnastej. Znaleźliśmy sobie zacienione miejsce parkingowe pod murami miasteczka. W co trudno uwierzyć ma ono obecnie tylko 118 mieszkańców. Tymczasem starczyłoby tu lokali zapewne dla tysiąca osób. Zresztą jakieś sto lat temu żyło tu tylu ludzi. Ślady takiej XX-wiecznej depopulacji widziałem już wielokrotnie, także na włoskiej czy francuskiej prowincji. Niemniej właśnie tego typu odludne miejsca są prawdziwą „mekką” dla astrofizyków. Szukają oni do swych badań naukowych okolice o jak najniższym zanieczyszczeniu sztucznym światłem. Takie właśnie tu sobie znaleźli. Swoje prace na Pico del Buitre czyli Szczycie Sępa zaczęli w roku 1992. Projekt badawczy wznowiono piętnaście lat później, zaś budowę Observatorio Astrofisico de Javalambre ukończono w 2013 roku. W latach 2008-09 powstała droga wiodąca na wierzchołek tej góry, choć nie od razu w pełni szosowa. Jej górny sektor wyasfaltowano dekadę później. To znaczy na pierwszy przyjazd wyścigu Dookoła Hiszpanii. W ten sposób dzięki badaniom kosmosu „zrodził się” podjazd, na którym dziś walczą gwiazdy kolarskiego peletonu.

Vuelta a Espana zajrzała tu dwa razy w ostatnich pięciu sezonach. Podczas debiutu z roku 2019 w głównych rolach wystąpili typowi harcownicy. To był wielki dzień dla pro-kontynentalnej ekipy Burgos-BH. Na piątym etapie tej Vuelty jej zawodnicy zajęli dwa pierwsze miejsca. Wygrał Hiszpan Angel Madrazo o 10 sekund przed Holendrem Jetse Bolem. Trzeci był Jose Herrada z Cofidisu ze stratą 22 sekund. Co ciekawe szósty odcinek tej imprezy wygrał młodszy brat tego ostatniego Jesus. Faworyci wyścigu deptali po piętach uciekinierom. Najmocniejszym z nich okazał się Miguel Angel Lopez, który nadrobił 12 sekund nad Alejandro Valverde i Primozem Roglicem oraz przeszło 40 nad pozostałymi rywalami. Dzięki temu Kolumbijczyk wyszedł na prowadzenie w wyścigu. Na Vuelcie z roku 2023 Pico del Buitre również pojawiło się w pierwszym tygodniu, ale na szóstym etapie. Także tym razem dotychczasowy lider VaE poległ na zboczach tej góry. Przed czterema laty koszulki lidera nie obronił tu Irlandczyk Nicolas Roche. Tym razem rozstał się z nią Remco Eevenepoel, triumfator VaE z roku 2022. Ponownie o etapowy sukces powalczyli uciekinierzy. Niemniej tym razem w odjeździe znaleźli się doborowi górale. Najmocniejszym z nich okazał się Sepp Kuss, który o 26 i 31 sekund wyprzedził dwóch Francuzów: Lenny Martineza oraz Romaina Bardet. Nowym liderem wyścigu został młodziutki Martinez (20 lat i 51 dni). Niemniej najistotniejszy był fakt, iż tego dnia Amerykanin z Kolorado nadrobił ponad trzy minuty na swymi liderami z Jumbo-Visma czyli Jonasem Vingegaardem oraz Rogliczem. Dwa dni później na mecie w Xorret de Cati Kuss zdobył koszulkę lidera. Po czym choć miał w nogach dwa wielkie toury obronił to prowadzenie. Przez kolejne dwa tygodnie stracił nieco czasu tylko do swych kolegów z drużyny.

Pico del Buitre leży w masywie Sierra de Javalambre. To pasmo również należy do Gór Iberyjskich. Jego najwyższym szczytem jest Javalambre (2020 m. n.p.m.). Podobnie jak Sierra de Gudar góry położone są na pograniczu Aragonii i Walencji. Co ciekawe to właśnie w nich znajduje się na najwyższe wzniesienie Comunidad Valenciana czyli Cerro Calderon (1838 m. n.p.m.). Wspinaczka do obserwatorium na Szczycie Sępa jest znacznie trudniejsza niż podjazd do stacji Valdelinares. Szczególnie wymagająca jest jej górna część. Początek niewinny, acz nie pozbawiony trudniejszych momentów. Pierwsze 4,4 kilometra ma przeciętne nachylenie tylko 4,3%. Niemniej ścianka pod koniec czwartego kilometra jest przedsmakiem tego co ma później nastąpić. Jeszcze przed półmetkiem wzniesienia trzeba się zmierzyć z pierwszym trudnym sektorem. To odcinek o długości 1,5 kilometra i średniej 10,5%. Stromizna maksymalnie sięga tu 16%. Potem jest luźniej przez około kilometr. Na początku siódmego kilometra pojawia się nawet krótki zjazd. Niemniej rychło przechodzi on w kolejną stromiznę i ta trzyma już niemal do końca podjazdu. Ostatnie 5 kilometrów ma średnią niemal 10% przy max. 14-15%. Najtrudniejszy jest czwarty kilometr od końca. Na całym wzniesieniu jest w sumie 5 kilometrów odcinków o dwucyfrowej stromiźnie. Według „cyclingcols” to obecnie najtrudniejszy podjazd w regionie Aragonia. W zestawieniu rodem z „climbfinder” zajmuje on drugie miejsce. Nieco wyżej oceniany jest tylko jeden z czterech wariantów wspinaczki pod Javalambre. Bardzo długi i nieregularny kończący się na wysokości 1844 metrów n.p.m.

Nasz pojedynek z Sępią Górą zaczęliśmy kwadrans po szesnastej. Nadal było ciepło. Na starcie 28, potem nawet 32, zaś na szczycie przyjemne 24 stopni. Po 250 metrów minęliśmy wiekowy kościółek. W tym miejscu trzeba było pojechać w lewo. Na pierwszych dwóch kilometrach nachylenie drogi było znikome. Po wyjeździe z Arcos de las Salinas ujrzeliśmy wysoką biało-niebieską tablicę z bodaj wszystkimi danymi czekającej nas wspinaczki. Na czwartym kilometrze ładne skałki w pobliżu drogi. Tuż przed pierwszą dłuższą stromizną metalowa instalacja przedstawiająca kolarkę z długim warkoczem. Cały ten wstępny sektor pokonaliśmy razem. Pierwsze dwa kilometry w tempie 19-20 km/h. Na kolejnych dwóch prędkość siadła nam do 15-17 km/h. Gdy tylko zaczęła się wspomniana półtorakilometrowa stromizna Adrian poleciał do przodu. Nie było żadnych szans by podczepić się pod ten express. Zmęczyliśmy ów odcinek we dwójkę w tempie około 10,5 km/h. Gdy podjazd odpuścił Rafał w swoim stylu pocisnął na twardszym przełożeniu i nieznacznie mi odjechał. Według stravy dolny segment o długości 6,14 kilometra pokonałem w 24:35 (avs. 15 km/h). Na rozdrożu, gdzie droga do obserwatorium rozstaje się z rzeką Arcos traciłem do Adka już półtorej minuty, zaś do Rafy 10 sekund. Na wysokości porzuconej osady pasterskiej rozpoczynał się najtrudniejszy sektor wzniesienia. Dość szybko złapałem Rafała i przez kolejne trzy kilometry wspólnie zmagaliśmy się z tym ciężkim wyzwaniem. Nie byliśmy w stanie jechać z prędkością ponad 10 km/h. Ja gramoliłem się na szczyt w tempie od 8,3 do 9,6 km/h. Adriano radził sobie znacznie sprawniej. Na każdym z tych kilometrów dokładał nam około 50 sekund, zaś na tym najtrudniejszym ponad minutę.

Na przedostatnim kilometrze poczułem, że mogę jechać nieco szybciej od Rafała. Być może mój młodszy kolega zaczął płacić za swe ataki na Valdelinares. W połowie dziesiątego kilometra las wokół drogi już zanikać. Na zboczach góry pośród pojedynczych drzew dostrzec można było kępy jałowca, nazywane futrem pantery. Po 9,8 kilometra od startu wspinaczki szlak osiągnął swój północny kraniec. Niemniej do mety brakowało jeszcze dwóch kilometrów. Najpierw trzeba było przejechać 1,3 kilometra w kierunku południowo-wschodnim do rozdroża, na którym w lewo odchodzi szutrowa dróżka ku szczytowi Javalambre. My jednak musieliśmy skręcić w prawo. Pierwsze czterysta metrów tej końcówki nadal z solidną stromizną. Dopiero za szlabanem, który musieliśmy obejść zrobiło się luźniej. W tym miejscu stworzono kapitalną instalację artystyczną w temacie kolarskim. Finisz wyznaczyliśmy sobie na betonowym placu pod wieżą, na której zamontowane są dwa tutejsze teleskopy. Adrian rozprawił się z tą górą w czasie 52:19. Ja potrzebowałem 58:32 (avs. 11,6 km/h), zaś Rafał 59:09. Zatem odrobiłem straty z Valdelinares i to z lekką nawiązką. Niemniej łatwo mi to nie przyszło o czym świadczy VAM niespełna 900 m/h. Na górze mocno wiało, ale za to widoki były przednie i światło do zdjęć na zjeździe też bardzo dobre. Po dotarciu do samochodu mieliśmy jeszcze do pokonania blisko 90 kilometrów. Trzeba było zjechać z gór w rejon Walencji. Naszym celem było Benaguasil. Ta 12-tysięczna miejscowość na tle dwóch wcześniejszych baz noclegowych zdawała się być gwarnym miastem. Wynająłem tu wielopokojowe mieszkanie w stuletniej kamienicy. Niemniej były minusy tej miejscówki. Przede wszystkim bagaże trzeba było wnieść na trzecie piętro po schodach. Natomiast samochód należało zostawić na mieście, jakieś dwieście metrów od domu.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9828637261

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9828637261

PICO DEL BUITRE by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/9828638176

PICO DEL BUITRE by RAFA

https://www.strava.com/activities/9828779018

ZDJĘCIA

Pico-del-Buitre_01

FILM

Napisany w 2023c_Andalucia & Este | Możliwość komentowania Pico del Buitre została wyłączona

Estacion de Esqui de Valdelinares

Autor: admin o poniedziałek 11. września 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: La Virgen de la Vega A-228

Wysokość: 1963 metry n.p.m.

Przewyższenie: 583 metry

Długość: 10,6 kilometra

Średnie nachylenie: 5,5 %

Maksymalne nachylenie: 12 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Dzień drugi na hiszpańskiej ziemi czyli dwa przystanki w Aragonii. Przyznam, że ten region kojarzy mi się z Saragossą, Pirenejami i może jeszcze rzeką Ebro. Jakim cudem trafił zatem do naszego programu przewidującego stopniowy zjazd ku Andaluzji wzdłuż wschodniego wybrzeża Hiszpanii? Cóż, to rozległa wspólnota autonomiczna. Mniejsza jedynie od obu Kastylii oraz wspomnianej już Al-Andalus. Ciągnie się od granicy z Francją po szerokość geograficzną Madrytu, do której sięga za sprawą bardzo słabo zaludnionej prowincji Teruel. Na jej południowym krańcu znajduje się comarca Gudar-Javalambre ze stolicą w miasteczku Mora de Rubielos. To bardzo odludny i górski teren. W tym „powiecie” mieszka dziś mniej niż 7600 osób. Ledwie 3,2 „człowieka” na km2! Można powiedzieć, że ludzie stąd uciekają do większych ośrodków. Niemniej nas przyciągnęła niczym magnes. Wszystko za sprawą dwóch kolarskich gór, które w XXI wieku po dwakroć pokazały się na trasach Vuelta a Espana. Pierwszą był podjazd do stacji narciarskiej Valdelinares. Drugą wspinaczka do obserwatorium astronomicznego na szczycie Pico del Buitre. Noc poprzedzającą ten etap spędziliśmy w sennej miejscowości El Lligallo de Ganguil na południowych kresach Katalonii. Lokal był w nieco wyższym standardzie niż ten z Peralady. Niemniej samochód trzeba było zostawić przy ulicy, więc prawie wszystkie bagaże trzeba było wnieść na pierwsze piętro. Nazajutrz „Apartament laio Kiko” opuszczaliśmy na raty, bo za pierwszym razem zapomniałem zabrać ważny dla mnie drobiazg. Ostatecznie ruszyliśmy w drogę około wpół do dziesiątej.

W tym dniu więcej czasu mieliśmy spędzić w aucie niż na rowerach. Szacowałem, że na wszystkich trzech odcinkach przelotowych zejdzie nam co najmniej pięć godzin. Tym razem przejazd pomiędzy dwoma podjazdami miał być tym najkrótszym. Najwięcej czasu kosztował nas dojazd do pierwszej z poniedziałkowych gór. Na Vuelcie finałowy podjazd do stacji Valdelinares poprzedzano łagodnym wjazdem na Puerto de San Rafael (1560 m. n.p.m.). My nie mieliśmy czasu na cały ten zestaw. Musieliśmy się ograniczyć do przeszło 10-kilometrowej wspinaczki z ulic Virgen de la Vega. Dojazd z drugiej bazy noclegowej do tej miejscowości liczył około 190 kilometrów i w dużej mierze prowadził przez góry. Minęliśmy dwie wysoko położone przełęcze, w tym na samej końcówce Puerto de Valdelinares (1828 m. n.p.m.). Do miejsca przeznaczenia dotarliśmy wczesnym popołudniem. Przed nami był podjazd o ledwie umiarkowanym stopniu trudności, acz w minionym ćwierćwieczu popularny w światku kolarskim. Trzeba przede wszystkim wspomnieć o tym, iż w stacji Valdelinares dwukrotnie organizowano etapowe finisze wielkiej Vuelty. Po raz pierwszy w sezonie 2005. Szósty odcinek tej imprezy wygrał Hiszpan Roberto Heras, który o 13 sekund wyprzedził Rosjanina Denisa Mienszowa oraz o 28 swego rodaka Davida Blanco. Dzięki temu zwycięstwu Heras został liderem 60. Vuelty. Blisko dekadę później na dziewiątym etapie VaE-2014 faworyci mogli sobie powalczyć co najwyżej o dwunaste miejsce. O zwycięstwo rywalizowali uciekinierzy. Najmocniejszym z nich okazał się Kolumbijczyk Winner Anacona, który o 45 sekund wyprzedził Aleksieja Łucenko z Kazachstanu oraz o 50 sekund Włocha Damiano Cunego. Rodak triumfatora czyli Nairo Quintana zyskał 23 sekundy nad Alejandro Valverde i odebrał Hiszpanowi koszulkę lidera.

Zanim do stacji Valdelinares po raz pierwszy dojechała hiszpańska Vuelta, nasz poniedziałkowy podjazd pięciokrotnie przetestowano na wyścigu Dookoła Aragonii. Nie rozgrywana obecnie Vuelta a Aragon chętnie zaglądała w te strony na przełomie tysiącleci. W stacji Aramon Valdelinares wygrywali kolejno: Bask Aitor Garmendia (1998), Hiszpan Juan-Carlos Dominguez (1999 i 2001), Włoch Pietro Caucchioli (2002) oraz wspomniany już Mienszow (2004). Aramon Valdelinares powstała w paśmie Sierra de Gudar. To masyw na pograniczu wspólnot Aragonia i Walencja zaliczany do Gór Iberyjskich. Ów ośrodek sportów zimowych jest niewielki. Łączna długość tutejszych tras to 17 kilometrów. Amatorów białego szaleństwa obsługuje tu 9 wyciągów: 4 krzesełkowe i 5 orczyków. Najwyższym punktem tego terenu jest szczyt Pico de Penarroya (2028 m. n.p.m.). Jak nietrudno się domyślić stacja leży na terenie gminy Valdelinares. Ta zaś wyróżnia się tym, iż jej główny ośrodek położony jest na wysokości aż 1695 metrów n.p.m. co jest swoistym rekordem Hiszpanii. Premia górska Estacion de Esqui de Valdelinares była najłatwiejszą z 28 gór jakie zaliczyliśmy w trakcie naszej 15-dniowej Vuelty. Zarazem najmniejszym z owych wzniesień, gdyż nie miała nawet 600 metrów przewyższenia. Jednak nie brak tu mocniejszych odcinków. Na kilometrach od trzeciego do szóstego średnie nachylenie utrzymuje się powyżej 7%. Natomiast na ósmym i dziewiątym wynosi nawet 8-9%. Niemniej o tym jak trudny okaże się dany podjazd nie decydują jedynie obiektywne warunki terenowe. Istotne jest również to w jakim tempie chcemy lub musimy go pokonać.

Jazdę zaczęliśmy tuż przed trzynastą przy temperaturze 31 stopni. Na początek przejechaliśmy płaskie 450 metrów drogą A-228 biegnącą ku sąsiedniej miejscowości Alcala de la Selva. Na rondzie przy stacji benzynowej Galp trzeba było skręcić w prawo i wjechać na górską drogę A-2705. Pierwsze kilkaset metrów z umiarkowanym nachyleniem 5,5%. Potem cały kilometr na poziomie ledwie 2,3%. Wspinaczka na dobre zaczęła się od zakrętu w lewo pod koniec drugiego kilometra. Nieco dalej minęliśmy pierwszy z sześciu wiraży. Od piątego kilometra jechaliśmy przez sosnowy las, którego przyjemny zapach unosił się w powietrzu. O stromiźnie kolejnych kilometrów informowały nas przydrożne tabliczki w kolorze niebieskim. Podjazd pozornie łatwy, dla mnie takim się nie okazał. Wszystko za sprawą Rafała. Amigo z Gorzowa od czasu naszej poprzedniej Vuelty poczynił spore postępy. Już przed trzema laty nad Lago di Como potrafił dokazywać. Przed tym sezonem zrzucił zaś kilka kolejnych kilogramów i „odgrażał się”, że da czadu na hiszpańskich szosach. Pierwszego dnia nie zachwycił, ale na krótkim Valdelinares przystąpił do ataku. Szarpał do skutku i ostatecznie odjechał mi na kilkanaście sekund. Adriano wjechał na górę razem z Rafą. Wspinaczka de facto skończyła się po przejechaniu 9,3 kilometra od ronda za Virgen de la Vega. Ostatnie 1100 metrów to już było szybkie „falsollano”. Segment o długości 8,93 kilometra pokonałem w 36:43 (avs. 14,6 km/h) z VAM 951 m/h. Na górze przez kwadrans pokręciliśmy się po „wymarłym” o tej porze roku ośrodku. Potem przyjemny zjazd i przed 14:30 byliśmy w komplecie na dole. Jednak nie od razu ruszyliśmy w dalszą drogę. Przed wycieczką do Arcos de las Salinas wpadliśmy jeszcze na kawę do hotelu „La Vega”.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9827493793

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9827493793

VALDELINARES by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/9827478708

VALDELINARES by RAFA

https://www.strava.com/activities/9827471181

ZDJĘCIA

Valdelinares_01

FILM

Napisany w 2023c_Andalucia & Este | Możliwość komentowania Estacion de Esqui de Valdelinares została wyłączona

Mont Caro

Autor: admin o niedziela 10. września 2023

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Els Reguers T-342

Wysokość: 1436 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1349 metrów

Długość: 18,8 kilometra

Średnie nachylenie: 7,2 %

Maksymalne nachylenie: 15 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Po pierwszej „robocie” kawa wypita na tarasie przed restauracją Can Vila była czystą przyjemnością. Niemniej ta sjesta nie mogła trwać długo. Przed zmrokiem mieliśmy pokonać jeszcze jeden kataloński podjazd. W dodatku na przeciwległym krańcu tego tego regionu. Wśród hiszpańskich wspólnot autonomicznych Katalonia jest szósta pod względem powierzchni. Niemniej to spory kawał ziemi (przeszło 32 tysiące km2). Z naszych województw większe jest tylko mazowieckie. Tymczasem w to niedzielne popołudnie musieliśmy przemierzyć ją całą z północy na południe. Do przejechania między podnóżami obu wzniesień mieliśmy aż 321 kilometrów. Na nasze szczęście jakieś 90% tego dystansu mogliśmy „połknąć” korzystając z autostrady AP-7. Tak czy owak czekał nas przeszło trzygodzinny przejazd, więc około trzynastej zawinęliśmy się do samochodu by ruszyć w kierunku Tortosy. Transfer przebiegł sprawnie. Po drodze tylko jeden krótki przystanek wywołany pochopnym alarmem kontrolki. Ciśnienie w oponach się zgadzało, więc można było gnać dalej. Zmierzając ku delcie rzeki Ebro minęliśmy stolice trzech katalońskich prowincji czyli kolejno: Gironę, Barcelonę i Tarragonę. Na zjeździe nr 40 rozstaliśmy się z Autopista de la Mediterrania by skorzystać z regionalnej drogi C-42. Naszym celem była Mont Caro. Najwyższy szczyt w masywie Ports de Tortosa-Beseit. To wapienne pasmo leży na północno-wschodnim krańcu długiego na przeszło 500 kilometrów łańcucha Gór Iberyjskich (Sistema Iberico). Podobnie jak w przypadku Mare de Deu del Mont tu również po szosie można wjechać niemal na wierzchołek góry.

Zgodnie z profilem nasz drugi podjazd mogliśmy zacząć w miasteczku Roquetes, sąsiadującym ze wspomnianą już Tortosą. Tym niemniej darowałem nam wstępny odcinek na drodze T-342. Postanowiłem, że wystartujemy z miejsca, gdzie zaczyna się biegnąca prosto na zachód Carretera dels Ports. Przesłanki tej decyzji były dwie. Znikome nachylenie początkowego sektora oraz relatywnie późna pora dnia. Warto było zacząć tą wspinaczkę z poziomu niespełna 90 metrów n.p.m. by zaoszczędzić nieco czasu. Wciąż pozostało nam do podjechania blisko 19 kilometrów. Dystans bardzo podobny do tego z Santuari MDM, lecz tym razem w pionie musieliśmy pokonać aż 1350 metrów. Przeszło czterysta więcej niż przed południem. Mont Caro jest nie tylko najwyższym wzniesieniem pasma Ports de Tortosa-Beseit, ale też całej prowincji Tarragona. Na tej części podjazdu, który pozostał nam do pokonania można wyróżnić cztery sektory. Pierwszy niemal 5-kilometrowy o przeciętnej ledwie 3,8%. Drugi ciężki i długi o długości 9 kilometrów i średniej 8,4%. Trzeci to krótki przerywnik między dwoma trudnymi segmentami. Raptem 1300 metrów ze zmiennym, acz ogólnie łagodnym nachyleniem. Na sam koniec trzeba zaś jeszcze 3,7 kilometra ze stromizną 9%. Według strony „cyclingcols” to najtrudniejsza kolarska góra w Katalonii. Na liście rankingowej z „climb finder” premia górska numer trzy, albowiem wyżej wyceniono jeden z wjazdów na Coll de Pradell oraz wspinaczkę pod Alt de Montnou. W każdym razie oba te źródła wyceniają Mont Caro wyżej niż Turo de l’Homme. To znaczy podjazd który był najtrudniejszym spośród zaliczonych przeze mnie i Rafała w trakcie naszej wyprawy z roku 2016.

Mont Caro jest górą znaną z wyścigu Dookoła Katalonii. W programie wiekowej Volta a Catalunya pojawiła się czterokrotnie. Po raz czwarty w minionym sezonie. Tym niemniej trzeba zaznaczyć, iż „profi” nie ścigają się tu do najwyższego punktu szosowej drogi. Organizatorzy katalońskiej Volty lokują finisze swych górskich odcinków około 5 kilometrów przed szczytem. Na wysokości nieco ponad 1000 metrów n.p.m. w miejscu znanym jako Mirador del Portell. Na końcu wspomnianego przeze mnie 9-kilometrowego sektora. Góra w tej postaci zadebiutowała na VaC w sezonie 1985. Wygrał wówczas Kolumbijczyk Alirio Chizabas, który o sekundę wyprzedził Hiszpana Vicente Beldę. Ten drugi utrzymał prowadzenie w wyścigu, lecz stracił je na późniejszej czasówce. Za ich plecami trzeci Robert Millar nadrobił 18 sekund nad czwartym Seanem Kellym. Było to o tyle istotne, iż ostatecznie Szkot wygrał ów wyścig z przewagą ledwie 3 sekund nad Irlandczykiem. W roku 1991 znów triumfował tu Kolumbijczyk. Tym razem słynny Luis Herrera, który o 12 sekund wyprzedził Hiszpana Pedro Delgado. Piąty ze stratą 27 sekund finiszował liderujący po czasówce wokół Tarragony wielki Miguel Indurain. „Big Mig” bez trudu obronił koszulkę lidera i tym samym kilka tygodni po swym pierwszym triumfie w Tour de France po raz drugi w karierze wygrał też Volta a Catalunya. Na kolejną wizytę peletonu VaC w tym miejscu trzeba było czekać do roku 2017. Doszło wtedy do batalii wielkich asów. Zwycięsko wyszedł z niej Alejandro Valverde, który o 13 sekund wyprzedził Chrisa Froome’a i Alberto Contadora. „Balaverde” objął prowadzenie w tym wyścigu. W owej edycji wygrał aż trzy odcinki i generalkę z przewagą ponad minuty nad Contadorem. Podobnie jak dla Induraina było to dla niego wówczas drugie z trzech zwycięstw w katalońskiej Volcie.

Nasza góra w swej skróconej postaci czyli pod hasłem Lo Port była areną emocjonującego spektaklu także w 2023 roku. W końcówce piątego etapu zażarty pojedynek stoczyli lider i wicelider po czterech odcinkach czyli Primoz Roglic i Remco Evenepoel. Na starcie w Tortosie obaj mieli ten sam czas. Belg na ostatnim kilometrze zaatakował, lecz Słoweniec skutecznie go skontrował i ostatecznie wygrał z przewagą 6 sekund nad młodszym rywalem. Niewiele ustępował im Portugalczyk Joao Almeida. Na mecie trzeci ze stratą 12 sekund. Co ciekawe czwarty podobnie jak w sezonie 2017 był tu Katalończyk Marc Soler. Tym razem do triumfatora stracił 28 sekund, przed sześcioma laty 25. Zatem znów na ojczystej ziemi nieco mu zabrakło do „wielkiej trójki”. Niespełna pół roku po herosach światowego peletonu u stóp Mont Caro stanął nasz skromny oddział. Zawczasu wypatrzyłem w necie miejsce, gdzie można było się rozpakować. Był nim wielki parking przy Carrer de l’Espigol na obrzeżach osiedla domków jednorodzinnych powstałego nieopodal miejscowości Els Reguers. Oddalony ledwie pół kilometra od rozdroża, z którego chcieliśmy wystartować. Gdy ruszyliśmy pod górę było już dobrze po wpół do siedemnastej. Tym niemniej wciąż ciepło, bo mój licznik zanotował o tej porze 30 stopni. Przy czym niebo nad górami Ports de Tortosa-Beseit było dość mocno zachmurzone. Pierwsza kwarta podjazdu jak należało się spodziewać  dość łatwa, a przy tym monotonna. Długi odcinek prościutko na zachód przy co najwyżej umiarkowanym nachyleniu. Szosa na pierwszych dwóch kilometrach biegła w terenie zamieszkanym. Następnie poprzez gaj oliwny. Przejechaliśmy ten sektor we trójkę ze średnią ponad 21 km/h. Peleton VaC ten łagodny wstęp „przeleciał” w tempie 33 km/h.

Pod koniec piątego kilometra droga zatoczyła szeroki łuk w lewo, po którym zaczęła się wspinaczka z prawdziwego zdarzenia. Po 14-minutowej rozgrzewce trzeba się było zabrać do intensywniejszej pracy. Zmiana rytmu jazdy była dość gwałtowna. Już pierwszy kilometr środkowego sektora miał mieć średnią 8,3%, zaś drugi nawet 9,5%. Szybko, bo w połowie szóstego kilometra wjechaliśmy na teren Parc Naturals dels Ports. To utworzony w 2001 roku chroniony obszar przyrodniczy o powierzchni 350,5 km2. Droga nadal szła na zachód, lecz bardziej krętym szlakiem niż na pierwszych kilometrach. Wysokie procenty dość szybko dały znać o sobie. Rafał został w tyle. Ja musiałem się mocniej starać by dotrzymać kroku Adrianowi. Góra dyktowała twarde warunki. Jedynie na dziewiątym kilometrze było nieco luźniej. Pod koniec dziesiątego kilometra minęliśmy punkt widokowy Mirador del Cargol, zaś trzysta metrów dalej na wierzchołku samotnej skały dostrzegliśmy rzeźbę koziorożca. W tym dniu „ubranego” w katalońską flagę pro-niepodległościową, która obok tradycyjnych pasów w kolorach złotym i czerwonym ma jeszcze białą gwiazdę na tle niebieskiego trójkąta. Po jedenastu kilometrach wjechaliśmy między chmury. Miejscami widoczność była mocno ograniczona. Pod koniec dwunastego kilometra zaczął się bardzo kręty odcinek z sześcioma wirażami na dystansie ledwie kilometra. Zbliżaliśmy się do wyścigowej mety. Nachylenie spadło do około 7%. Po około 58 minutach od startu minęliśmy Mirador del Portell. Ciężki sektor pokonaliśmy w 44:11 z VAM około 1000 m/h. Rafał stracił do nas blisko 4 minuty. Ze stravy można się dowiedzieć jak mocno pojechali tu uczestnicy Volty. Strasznie tu pocisnęli. Pierwsza czternastka wspinała się w tempie co najmniej 1800 m/h, z czego wielka trójka nieznacznie przekroczyła poziom 1900 m/h!

Niemniej oni w tym miejscu mieli już po zawodach. My musieliśmy przejechać dalsze pięć kilometrów. Tuż przed końcem stromego sektora zauważyłem „oskarżycielskie” napisy pod adresem UCI. Wymalowane zapewne przez kibiców kolumbijskich, fanów pauzującego w tym roku Nairo Quintany. W połowie czternastego kilometra teren złagodniał. Na szosie było nieco rozsypanego żwirku, więc trzeba było uważać. Tuż przed wjazdem na finałowy odcinek była też chwila zjazdu. Po przebyciu 14,9 kilometra należało odbić w lewo by wjechać na węższą dróżkę, która stromym i krętym szlakiem z dwunastoma zakrętami zawiodła nas na szczyt góry. Ta końcówka przypominała nam finał wspinaczki pod Mont Vial we francuskich Alpach Nadmorskich. Łatwo nie było, ale zmęczyliśmy ów odcinek w nieco ponad 21 minut jadąc ze średnią prędkością 10,5 km/h. Dojechaliśmy do końca szosy, a potem jeszcze ciut dalej. Chodnikiem aż po taras widokowy. Niestety tego popołudnia widoki z niego były wielce enigmatyczne. Wierzchołek góry wraz ze swymi antenami oraz maryjną kapliczką tonął w chmurach i momentami mało co było widać. Cały podjazd pokonaliśmy 1h 25:57 (avs. 13 km/h) z VAM 941 m/h. Rafał zameldował się na mecie dokładnie po 10 minutach. Napotkani strażnicy górscy zrobili nam trójkowe zdjęcie pod szczytem. Gdy zaczęliśmy zjazd była już godzina 18:20. Niestety w drodze powrotnej napotkaliśmy więcej chmur niż przejaśnień. Tym samym nie sposób było uwiecznić na zdjęciach piękna tej góry. Po kolejnej godzinie dotarłem na parking. Na koniec dnia musieliśmy pokonać autem 22 kilometry dzielące nas od bazy noclegowej w El Lligallo del Ganguil. Udało się dotrzeć przed zmierzchem. Program dnia był napięty, ale udało się go sprawnie zrealizować.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/9824135436

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/9824135436

MONT CARO by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/9823507132

MONT CARO by RAFA

https://www.strava.com/activities/9823358452

ZDJĘCIA

Mont-Caro_01

FILM

Napisany w 2023c_Andalucia & Este | Możliwość komentowania Mont Caro została wyłączona