banner daniela marszałka

Monte Petrano, Monte Nerone & Monte Catria

Autor: admin o sobota 21. czerwca 2014

PODJAZD NR 1 > https://www.strava.com/activities/167646567

PODJAZD NR 2 > https://www.strava.com/activities/167646570

PODJAZD NR 3 > https://www.strava.com/activities/167646586

Czwartkowy prolog i przymusowo skrócony etap piątkowy były ledwie przygrywką do tego co czekało nas już trzeciego dnia tej wyprawy. Naszym celem na sobotę 21 czerwca był górski hat-trick w prowincji Pesaro e Urbino. Trzy spore wzniesienia jednego dnia. Pierwsze należało zdobyć do południa, drugie wczesnym popołudniem, zaś trzecie o dowolnej porze byle przed zmierzchem. Akurat tego dnia, przynajmniej od strony organizacyjnej, nie stanowiło to dużego problemu gdyż wszystkie trzy góry były usytuowane blisko siebie. W następnych dwóch tygodniach tego rodzaju śmiały plan chcieliśmy powtórzyć jeszcze kilkukrotnie, nawet przy założeniu, iż pomiędzy kolejnymi podjazdami trzeba będzie pokonać większe dystanse samochodem. Do naszego menu na trzeci dzień wrzuciłem najciekawsze fragmenty szesnastego etapu Giro d’Italia 2009. Był to niewątpliwie jeden z najtrudniejszych górskich odcinków Giro w ostatnim ćwierćwieczu. Myśląc o królewskich etapach wyścigu Dookoła Włoch w pierwszej chwili wyobrażamy sobie przejazd przez góry takie jak: niebotyczne Stelvio, Gavia czy Fauniera, szutrowe Finestre, czy super-strome Mortirolo lub Zoncolan. Tymczasem przed pięcioma laty kolarze mieli do czynienia z kilkoma mało znanymi światu górami, z których żadna nie przekraczała poziomu 1500 metrów n.p.m. Tym niemniej dystans tego odcinka, liczba i jakość podjazdów oraz niemiłosierny upał sprawiły, iż był to etap trudniejszy od większości dotąd rozegranych w Alpach. Zresztą taki miał być z założenia. Na stulecie Giro metę włoskiego touru przewidziano w Rzymie i tym samym decydujące górskie odcinki wyznaczono w Apeninach. Na wspomnianym szesnastym etapie kolarze mieli do przejechania 237 kilometrów przez dziewięć mniejszych i większych wzniesień, z czego cztery klasyfikowane – w sumie 4800 metrów przewyższenia! Na ostatnich 94 kilometrach trzy podjazdy na miarę premii górskich pierwszej kategorii czyli: Monte Nerone, Monte Catria i finałowe Monte Petrano.

Postanowiłem, że nie będziemy się przejmować takimi detalami jak kolejność owych podjazdów. Przenocowaliśmy w okolicy Cagli, miejscowości którą wybrałem ze względu na dogodną lokalizację w centrum interesującego nas terenu poznawczego. Z Agriturismo Bufano najbliżej mieliśmy do podnóża Monte Petrano, gdzie przed pięciu laty triumfował Hiszpan Carlos Sastre. Dlatego w pierwszej kolejności skierowaliśmy się ku tej górze. Z naszej nocnej przystani na wysokości 440 m. n.p.m. zjechaliśmy do miasta i szybko znaleźliśmy zjazd z drogi SP 424 (via Flaminia). Sto metrów dalej w bocznej uliczce rozpakowaliśmy się by już na rowerach wrócić na start. Około 10:15 byliśmy już gotowi do odegrania pierwszego aktu sobotniego tryptyku. W górę łagodnie wznoszącej się drogi SP29 ruszyliśmy na tyle energicznie, iż zrazu przeoczyliśmy skręt w Strada Monte Petrano. Na szczęście szybko się w tym zorientowałem i naprawiłem swój błąd. Wystarczyło cofnąć się ze sto metrów. To znaczy tuż po minięciu średniowiecznej baszty należało wykonać skręt pod kątem 180 stopni w węższą uliczkę, która znacznie śmielej pięła się do góry. Od razu nie było wątpliwości, że to konkretny podjazd. Najtrudniejszy przeszło 12 % fragment witał nas już na pierwszym kilometrze wzniesienia. Zresztą większość tego podjazdu trzymała na poziomie około 8 %. Nieco lżej było tylko na szóstym i ostatnim kilometrze, a także dzięki serii siedmiu wiraży na wysokości pomiędzy 780 a 940 m. n.p.m. Tablica przy której zrobiliśmy sobie zdjęcia znajdowała się kilkaset metrów przed finałem. Tenże znajdował się zaś na płaskowyżu otoczonym łąką. Linię mety wymalowano na wysokości niewielkiego baru położonego w cieniu wierzchołka Monte Petrano (1162 m. n.p.m.). Cały podjazd miał 10,4 kilometra o średnim nachyleniu 7,8 % przy przewyższeniu 809 metrów. Udało mi się go pokonać dokładnie w 44 minuty czyli z przeciętną prędkością 14,2 km/h.

2014_0621_001

20140621a_monte petrano

Zjechaliśmy do Cagli tuż przed południem. Rowery na pakę, ludzie do auta i już po chwili byliśmy w drodze. Ruszyliśmy wspomnianą SP29 by przez Secchiano dotrzeć do Pianello u podnóża Monte Nerone (1417 m. n.p.m.). Miasteczko to okazało się uroczym miejscem, jakby żywcem przeniesionym z dawnych filmów, których nieśpieszna akcja dzieje się na włoskiej prowincji. Zanim wskoczyliśmy na rowery zrobiliśmy małe zakupy spożywcze mając na uwadze, iż jutro niedziela, zaś przed nami długi dzień na sportowo i może już nie być lepszej okazji na aprowizację. Następnie ruszyliśmy na wschód drogą wzdłuż rzeczki Certano. Podjazd zaczął się na wylocie z miasteczka. Podobnie jak w przypadku Monte Petrano istnieją trzy drogi na szczyt tej kolarskiej góry. Dwie z nich mają początek w Pianello. Ta z której skorzystało Giro wiedzie przez wioskę Cerreto, druga nieco dłuższa przez Massę oraz Serravalle di Carda. Trzecia północna rozpoczyna swój bieg w Piobbico. Ze względów historycznych interesowała mnie ta pierwsza opcja. Niemniej po przejechaniu trzech kilometrów na wysokości 520 metrów n.p.m. popełniłem błąd jadąc prosto, zamiast skręcić ostro prawo w kierunku Cerreto. Dojechawszy do Pieia (660 m. n.p.m.) byłem już świadom swej pomyłki, zaś napotkany motocyklista wyjaśnił mi, że wybrana droga owszem doprowadzi mnie na Monte Nerone, ale po kamienistym dukcie. Zawróciłem, więc w kierunku Cerreto po drodze zabierając z sobą Darka, który również wybrał złą ścieżkę. Droga na szczyt bardzo mi się podobała mimo upału i trudnej końcówki o maximum ponad 11 %, na której musiałem skorzystać z trybu 27. Zatrzymaliśmy się przy pomniku upamiętniającym ów etap Giro sprzed pięciu lat. Tym samym skończyliśmy swą wspinaczkę na linii górskiej premii, którą na „La Corsa Rosa” wygrał Włoch Francesco De Bonis. Przedłużając sobie tą wycieczkę o 3,5 kilometra można było dotrzeć nawet na wysokość 1505 m. n.p.m. Jednak w naszym wykonaniu podjazd ten miał „tylko” 13,2 kilometra o średnim nachyleniu 7,8 % i przewyższeniu 1026 metrów. Na jego pokonanie potrzebowałem 59:43 przy przeciętnej 14,1 km/h. Regularność jak w szwajcarskim zegarku.

2014_0621_050

20140621b_monte nerone 1

20140621b_monte nerone 2

Około 15:30 byliśmy z powrotem w Pianello. Na dokładkę została nam jeszcze Monte Catria (1368 m. n.p.m.). Góra, która jako jedyna z tych trzech debiutowała na trasie Giro przed rokiem 2009. Dokładnie zaś w 2006 roku w swej północnej wersji od strony Colombary. Miało to miejsce na etapie do Saltary wygranym przez Belga Rika Verbrugghe. Premie górską w tym miejscu wygrał rodak zwycięzcy Staf Scheirlinckx. Z kolei w pamiętnym 2009 roku od strony Chiaserny najszybciej wspinał się Damiano Cunego. Zanim jednak zaatakowaliśmy Catrię musieliśmy sobie zorganizować strefę bufetu. Pech chciał, że w Chiasernie przy via Monte Catria otwarty był jedynie bar K2, który w swej skromnej ofercie miał tylko kanapki i odgrzewane kawałki pizzy. Nie było jednak sensu grymasić. Przekąsiliśmy małe co-nieco obiecując sobie porządny posiłek za około dwie godziny w pobliskiej restauracji Cactus. Podjazd pod Monte Catrię zaczął się od długiej prostej. Potem między 630 a 910 m. n.p.m. skorzystaliśmy z pięciu klasycznych wiraży. Nieco wyżej dłuższy odcinek pokonaliśmy w cieniu lasu. Na około dwa kilometry przed szczytem trzeba się było zmierzyć z najbardziej stromym 15 % fragmentem wzniesienia. Na premii górskiej z widokiem na ozdobiony potężnym krzyżem wierzchołek Monte Catria (1701 m. n.p.m.) mocno wiało. Wjechałem w czasie 51:50. Podjazd miał 11,3 kilometra długości, średnie nachylenie znów 7,8 %, zaś przewyższenie rzędu 882 metrów. Prędkość nieco mi siadła. Tym razem zanotowałem przeciętną 13,1 km/h, Niemniej ów mały regres dał się wytłumaczyć tym co już „weszło nam w nogi”. Tego dnia w sumie przejechaliśmy 80,5 km o łącznym przewyższeniu 2852 metrów. Po zjeździe około 19:00 zjedliśmy w końcu prawdziwą obiadokolację. Potem czekało nas jeszcze 115 kilometrów jazdy samochodem przez Fabriano i Camerino w kierunku południowo-wschodnim ku noclegowi w osadzie Da Callarella pod Sarnano. W teorii miało nam to zająć dwie godziny. Wyszło dłużej, gdyż po zmroku pobłądziliśmy trochę po lokalnych, górzystych dróżkach. Momentami czułem się jak kierowca rajdowy na nocnych odcinkach specjalnych. Ostatecznie tuż przed 22:00 dotarliśmy do gospodarstwa agroturystycznego Antica Dimora, gdzie za cenę 60 Euro na pierwszym piętrze jednego z budynków mieliśmy do dyspozycji pokój z kuchnią.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

20140621c_monte catria