Monte Cristo, Campo Imperatore & Rocca di Cambio
Autor: admin o poniedziałek 23. czerwca 2014
PODJAZD NR 1 & 2 > https://www.strava.com/activities/167649219
PODJAZD NR 3 > https://www.strava.com/activities/167649190
Dojechawszy do L’Aquili znaleźliśmy się w samym sercu półwyspu i zarazem pośród najwyższych szczytów całych Apenin. Tylko w tym regionie czyli Abruzji czekały nas wycieczki na kolarskie dwutysięczniki. W poniedziałek na najwyższą górę całej wyprawy. Natomiast we wtorek na wzniesienie niewiele od niej niższe, a przy tym największe ze wszystkich pod względem przewyższenia jak i po prostu najtrudniejsze. Naszym głównym wyzwaniem na dzień 23 czerwca był bardzo długi podjazd znany pod hasłem Gran Sasso d’Italia. W zasadzie to dwa wzniesienia w jednym. Najpierw wspinaczka pod Valico Monte Cristo (1767 m. n.p.m.), a po niedługim zjeździe i krótkim odcinku na płaskowyżu poprawka do miejsca o dumnej nazwie Campo Imperatore (2130 m. n.p.m.). Ten podjazd czterokrotnie gościł uczestników Giro d’Italia. Po raz pierwszy w 1971 roku gdy wygrał na nim Vicente Lopez-Carill (trzeci kolarz TdF 1974). Hiszpan wyprzedził o 4 sekundy Belga Antoona Houbrechtsa i o 29 Włocha Pierfranco Vianellego. W 1985 roku triumfował tu Włoch Franco Chioccioli (zwycięzca Giro 1991), który na finiszu pokonał Australijczyka Michaela Wilsona, wraz z którym o 23 sekundy zdystansował Kolumbijczyka Reynela Montoyę. Z kolei w 1989 roku najlepszym góralom wyścigu umknął Duńczyk John Carlsen, który o 29 sekund wyprzedził Kolumbijczyka Luisa Herrerę i Baska Marino Lejarretę. W końcu zaś w trakcie Giro z roku 1999 nie miał tu sobie równych słynny Włoch Marco Pantani. Tego dnia „Pirat” o 23 sekundy wyprzedził Hiszpana Josę-Marię Jimeneza i o 26 Szwajcara Alexa Zulle. Dzięki temu po raz pierwszy na tym wyścigu przywdział różową koszulkę lidera, którą stracił w niesławie po kontroli poziomu hematokrytu przed startem do przedostatniego etapu. W najnowszej historii w to miejsce zajrzało tylko tzw. „Baby Giro” (Girobio) czyli wyścig Dookoła Włoch dla kolarzy do lat 27. Prym wiedli kolarze dziś już dobrze znani z profesjonalnego peletonu. Wygrał Kolumbijczyk Winner Anacona, który o 7 sekund wyprzedził Włocha Fabio Aru.
Wstaliśmy na tyle późno, iż na śniadanie w pobliskim barze (rogalik i kawa na talon od właściciela Il Quinto Quarto) zeszliśmy dopiero kwadrans przed dziesiątą. Potem wróciliśmy jeszcze do naszego nocnego lokalu by się na spokojnie spakować. Do Paganiki 5-tysięcznej miejscowości położonej na wschód od Orlego Miasta mieliśmy samochodem ledwie 11 kilometrów. Zaparkowaliśmy na wylocie z tego miasteczka, bezpośrednio przy drodze krajowej SS 17bis. Od tego miejsca do placu wieńczącego drogę pod Campo Imperatore dzieliło nas 37,5 kilometra, na których trzeba było pokonać niemal 1470 metrów przewyższenia. W praktyce nawet więcej wobec czekającego nas parokilometrowego zjazdu. Na starcie było tylko 26 stopni, lecz już po czterech kilometrach jazdy na liczniku miałem wartość 31. Początek podjazdu w żaden sposób nie można nazwać wspinaczką. Dość powiedzieć, że na liczącym 6,4 kilometra odcinku od Paganiki przez Camardę do Assergi średnie nachylenie wynosiło tylko 2,7 %. Dopiero na ulicach tej miejscowości na dłuższy czas należało się pożegnać z dużą tarczą. Za Assergi droga stała się bardzo szeroka i przechodziła ponad autostradą A24. Pod koniec dziewiątego kilometra skręciła na wschód. Po przejechaniu 10,7 kilometra dojechałem do Fonte Cerreto (1115 m. n.p.m.). W tym miejscu wjeżdżało się na teren Parco Nazionale del Gran Sasso e Monti della Laga. Na mapach widać, że ta górska droga nieco wyżej przecina wspomnianą autostradę, lecz de facto w tym momencie autostrada schowana jest już w ponad 10-kilometrowym tunelu. Do połowy trzynastego kilometra wzdłuż drogi rosły jeszcze niewielkie drzewka. Powyżej 1200 metrów n.p.m. wokół były już tylko górskie łąki, więc krajobraz coraz bardziej nabierał „alpejskiego” charakteru. Po przejechaniu 17,6 kilometra na wysokości 1430 m. n.p.m. minąłem skrzyżowanie z dróżkami do ośrodka narciarskiego Montecristo i płaskowyżu Piano di Fugno. Do przełęczy pozostało jeszcze ponad sześć kilometrów. Na przedostatnim kilometrze był nawet krótki zjazd, a po nim jeszcze 1300 metrów wspinaczki. Ta faza podjazdu pod Campo Imperatore skończyła się tuż po minięciu wierzchołka Monte Cristo (1930 m. n.p.m.). Przejechałem owe 24,1 kilometra o przewyższeniu 1107 metrów i średnim nachyleniu 4,6 % w czasie 1h 18:53 (przeciętna 18,3 km/h).
Wjechawszy na Valico Monte Cristo miałem przed sobą 3,5-kilometrowy zjazd do San Egidio, miejsca będącego bramą do „Małego Tybetu”, jak nie bez przyczyny bywa nazywane Campo Imperatore. Ten niemal nie tknięty przez cywilizację płaskowyż leży na wysokości od 1500 do 1900 metrów n.p.m. Ma 27 kilometrów długości i 8 kilometrów szerokości. Jest na tyle dziki, iż żyją tu: wilki, żbiki, lisy i kozice, zaś w przestworzach rządzą orły przednie i sokoły wędrowne. Tych przedstawicieli górskiej fauny nie napotkaliśmy, acz Darkowi udało się uchwycić w galopie miejscowe „mustangi”. W prawo od San Egidio odchodzi droga SR 17bis ku średniowiecznemu miasteczku Castel del Monte. My musieliśmy jednak pojechać w lewo by pokonaniu około dwóch kilometrów w płaskim terenie zacząć finałowy podjazd o długości 7,9 kilometra i średnim nachyleniu 6,1 %. Z początku łagodny. Optycznie prawie niewidoczny na tle niezmierzonej przestrzeni tego płaskowyżu. Na ostatnich sześciu kilometrach już całkiem wymagający. Rzekłbym nawet trudny, a to na skutek mocnego wiatru z naprzeciwka. Najtrudniejszy odcinek z maksymalnym nachyleniem dochodzącym do 12 % zaczął się 4,5 kilometra przed szczytem. Trudniejsza była pierwsza połowa tego odcinka kończąca się przy zakręcie, który kieruje drogę już bezpośrednio ku zboczom Corno Grande (2912 m. n.p.m.), najwyższej góry całych Apenin. Zdobytej już w XVI wieku i znanej z najdalej na południe Europy występującego lodowca czyli Ghiacciai del Calderone (po niewidocznej dla nas północnej stronie). Pozostałe dwa kilometry z małym hakiem wciąż przy średnim nachyleniu 8 % były już łatwiejsze jako nieco osłonięte od wiatru i wiodące paroma zakrętami. Podjazd pod Campo Imperatore pokonałem w 34:19 przy przeciętnej prędkości 13,8 km/h. Od wyruszenia z Paganiki minęły dokładnie 2h 02:37 co na całej dwuetapowej wspinaczce dało mi średnią 18,4 km/h. Na górze mimo sporej wysokości było 25 stopni. Wjechałem na duży plac z kilkoma budynkami. Jest tu sporej wielkości hotel, w którym latem 1943 roku rząd włoski przetrzymywał odsuniętego od władzy Benito Mussoliniego. Także wyciąg górskiej kolejki linowej, kościółek oraz działające od roku 1951 obserwatorium astronomiczne. W hotelowej restauracji zamówiłem sobie kawę z ciastkiem i poczekałem na przyjazd Darka. Tak z góry jak i na zjeździe widoki przecudnej urody. Zrobiliśmy masę zdjęć, więc tym trudniejsza była ich selekcja na potrzeby tego artykułu. Na wysokości Fonte Cerreto złapał nas lekki deszczyk z będącymi dla nas zagadką nad wyraz dużymi kroplami. Do samochodu zjechaliśmy dopiero około 16:30. Zmęczeni i przede wszystkim głodni. W nogach mimo zasadniczo jednej góry mieliśmy już ponad 75 kilometrów.
Naszym drugi celem na poniedziałek był podjazd do Rocca di Cambio (1379 m. n.p.m.), ponoć najwyżej położonego ośrodka gminnego w całych Apeninach. Znanej też z ośrodka narciarskiego Campo Felice. Góra niezbyt wymagająca. Według oficjalnych danych 15 kilometrów przy średniej 4,8 % i przewyższeniu 733 metrów. Niemniej cenna dla nas z uwagi na bogate związki z wyścigiem Dookoła Włoch. Wielkie Giro finiszowało w tym miasteczku czterokrotnie. Trzy razy w latach sześćdziesiątych, gdy wygrywali: Włoch Luciano Galbo (1965), słynny Niemiec Rudi Altig (1966) oraz Hiszpan Luis Pedro Santamarina (1968). Po wielu latach wróciło w te strony przed dwoma laty. W trakcie Giro z 2012 roku po finiszu z rozciągniętej na finałowym kilometrze dużej grupy najszybciej finiszował Włoch Paolo Tiralongo, który nieznacznie wyprzedził swego rodaka Michele Scarponiego i o 3 sekundy Luksemburczyka Franka Schlecka. Podjazd nie porwał peletonu. Dość powiedzieć, że w minucie zmieściło 57 czołowych kolarzy. W sezonie 2002 zawitało tu Tirreno – Adriatico, zaś etap wygrał Danilo Di Luca. Pomimo relatywnie łatwego zadania chcieliśmy wcześniej coś zjeść licząc na to, iż sjesta już się skończyła. W trakcie naszych poszukiwań na 6-kilometrowej drodze z Paganiki do Monticchio straciliśmy tylko sporo czasu. Zdesperowani zdecydowaliśmy się ruszyć autem do Rocca di Cambio w nadziei na to, iż na górze łatwiej będzie o ciepłą strawę niż w nieprzyjaznej „Dolinie Głodu”. Jednak na górze szczęście również nam nie dopisało. Musieliśmy więc skorzystać ze skromnej oferty małego sklepu spożywczego. Około 18:15 wsiedliśmy na rowery z zamiarem dotarcia do Monticchio. Tym niemniej zbyt długo trzymaliśmy się drogi krajowej SS5-bis przez co zjechaliśmy do San Raniero. Zatrzymaliśmy się na wysokości około 600 metrów n.p.m. Na starcie wzniesienia Dario dostał dwie-trzy minuty zapasu. Jechał mocno, lecz ja jeszcze szybciej. Góra sprzyjała „ciężkim góralom”, więc mogłem skorzystać z twardego przełożenia. Ostatni raz takim tempem tej wielkości górę jechałem dwa lata wcześniej zdobywając Col de Schlucht w Wogezach. W naszym wykonaniu podjazd do Rocca di Cambio miał 19 kilometrów, które przejechałem w czasie 58:27 przy średniej 19,5 km/h. Na górę wjechaliśmy około 20:00. To był nasz najdłuższy dzień na rowerze. Przejechaliśmy w sumie 113 kilometrów o łącznym przewyższeniu 2396 metrów. Tymczasem na koniec czekał nas jeszcze 104-kilometrowy transfer do Lettomanopello u podnóża wyniosłego pasma Majella. Dotarliśmy tam około 22:00 przeciskając się przez tłum ludzi uczestniczących w miejscowym festynie i błądząc po wąskich uliczkach w centrum tego miasteczka. Dobra wiadomość była taka, iż pod dachem Residence La Casa di Vittorio mieliśmy się zatrzymać na dwa kolejne noclegi.