banner daniela marszałka

Monte Serra & Campo Cecina

Autor: admin o środa 2. lipca 2014

PODJAZD NR 1 > https://www.strava.com/activities/167654651

PODJAZD NR 2 > https://www.strava.com/activities/167654667

Trzeci i ostatni dzień w Toskanii spędzić mieliśmy poza głównym grzbietem Apenin. Czekała nas przeprowadzka z Bagni di Lucca do Carrary. W swych planach na środę 2 lipca mieliśmy aż trzy wspinaczki. Najpierw jeszcze w trasie gdzieś około południa krótki wypad na górę Monte Serra (916 m. n.p.m.) w górskim paśmie Monte Pisano. Natomiast popołudniu już po zameldowaniu się pod nową strzechą dwie dłuższe wspinaczki w tzw. Alpach Apuańskich czyli Passo del Vestito (1061 m. n.p.m.) oraz Campo Cecina (1300 m. n.p.m.). W sumie mielibyśmy do przejechania 101 kilometrów i to w trzech odcinkach. Będąc bogatsi o niemal dwa tygodnie naszych doświadczeń wiedzieliśmy, że czekałoby nas sześć-siedem godzin jazdy na rowerze, uwzględniając postoje na każdej górze i liczne foto-przystanki na zjazdach. Do tego trzeba było jeszcze dodać co najmniej dwie godziny na transfery samochodem oraz dodatkową godzinkę na trzykrotne wypakowanie się i zapakowanie się do auta pod kolejnymi górami. Ponadto między górą pierwszą i drugą musielibyśmy jeszcze poświęcić nieco czasu na znalezienie kolejnego noclegu oraz zameldowanie i rozpakowanie się pod tą nowym dachem. Z góry było widać, że ten program jest zbyt napięty. Jeden z trzech jego punktów trzeba było zawczasu skreślić. Monte Serra z uwagi na udział w dwóch edycjach Giro d’Italia, prestiż w światku cykloturystów oraz wartość testową dla mieszkających w tej okolicy „profich” była dla nas zbyt cenna abyśmy mogli ją pominąć. Pozostało nam wybierać pomiędzy dwoma sąsiadkami z Gór Księżycowych, jak starożytni nazywali Alpi Apuane. Obie około 20-kilometrowe z porządnym przewyższeniem. Pierwsza rodem z Massy, druga wywodząca się z Carrary. Porównując profile skopiowane z „Passi e Valli in Bicicletta n. 7” uznaliśmy, że więcej atutów ma Campo Cecina. Jest wyższa i większa, a przy tym pozbawiona wypłaszczeń, których nie brak w pierwszej połowie podjazdu na przełęcz Vestito. Tą drugą polecał mi jej dobry znajomy tzn. Sylwester Szmyd przez wiele lat mieszkający w pobliskim Montignoso. Tym niemniej jako ambitni amatorzy zdecydowaliśmy się wybrać na audiencję do królowej Alp Apuańskich. Taki przydomek nadali Campo Cecina autorzy wspomnianej książeczki.

Gościnne progi „Hotelu Corona” w Bagni di Lucca opuściliśmy po godzinie dziesiątej. Na początek mieliśmy do pokonania około 35 kilometrów w kierunku południowym. Drogami SS12, SP29 i SS439 przez Borgo a Mozzano i Capannori omijając od wschodu stolicę całej tej prowincji czyli Lukkę. Rodzinne miasto Mario Cipolliniego. Legendarnego sprintera, który w sezonie 2002 w belgijskim Zolder zdobył tytuł mistrza świata, zaś kilka miesięcy wcześniej triumfował w klasyku Milano – San Remo. Co godne podkreślenia „Super Mario” w latach 1989-2003 wygrał aż 57 etapów na trasach trzech Wielkich Tourów. Na południe od tego miasta wznosi się pozornie niewysokie, acz wyniosłe na tle płaskiej okolicy pasmo Monte Pisano. Najwyższym ich szczytem jest Monte Serra (917 m. n.p.m.), zwieńczona masztami należącymi do stacji RAI. Kolarze mogą zdobyć tą górę z trzech różnych stron. Od strony północnej po starcie w Pieve di Compito (wg. „archivio salite” to 10,5 kilometra o średnim nachyleniu 7,8 %). Od strony południowo-zachodniej rozpoczynając wspinaczkę w Calci (11,2 km przy średniej 7,8 %) bądź południowo-wschodniej ruszając z Buti (12,2 km przy średniej 6,8 %). W każdym układzie trzeba pokonać przeszło 800 metrów przewyższenia. Dwie południowe opcje łączą się z sobą przeszło cztery kilometry przed szczytem na passo Prato Ceragiola (635 m. n.p.m.). Następnie południe spotyka się z północą na passo Prato a Calci (814 m. n.p.m.). Odtąd na szczyt wiedzie już tylko jeden wspólny szlak. Giro d’Italia przemknęło po zboczach tej góry dwukrotnie w latach 1971 i 1978. W obu przypadkach kolarze docierali jedynie na wysokość Prato Ceragiola, wspinając się prawdopodobnie od strony Buti. Za pierwszym razem na etapie z San Vicenzo do Casciana Terme kiedy to pierwszy na górze był Włoch Lino Farisato, zaś na mecie jego rodak Romano Tumellero. Tego dnia Claudio Michelotto odebrał koszulkę lidera Aldo Moserowi. Siedem lat później wzniesienie to „namieszało” jeszcze bardziej. Tym razem różowym trykotem wymienili się Belgowie. Sprinter Rik Van Linden oddał ją góralowi Johanowi De Muynck. Ten drugi wygrał etap La Spezia – Cascina z przewagą 52 sekund nad 40-osobowym peletonikiem z Francesco Moserem na czele. Pomimo, że był to ledwie trzeci etap Giro z roku 1978 Belg wytrwał na prowadzeniu przez kolejne siedemnaście dni do samej mety wyścigu w Mediolanie.

Częściej zaglądały w te strony kobiety uczestniczące w Giro Rosa (dawniej Giro Donne). Pięciokrotnie wyznaczano na tej górze etapowe finisze. Między innymi przez trzy lata z rzędu w drugiej połowie minionej dekady. W 2007 roku na czasówce z Buti na Prato a Calci najlepsza była Litwinka Edita Pucinskaite. W dwóch kolejnych sezonach organizowano tu etapy ze startu wspólnego. Przy obu okazjach panie najpierw wspinały się z Calci na Prato Ceragiola, by potem zjechać do Buti i po krótkim płaskim odcinku na drodze SS439 zacząć finałową wspinaczkę z Pieve di Compito do mety na Prato a Calci. W 2008 roku pierwsza na kresce była Włoszka Fabiana Luperini, zaś rok później Amerykanka Mara Abbott. Ja zdobyłem już tą górę podczas toskańskich wakacji z lipca 2011 roku. Wspinałem się wówczas od strony Calci. Teraz przyszedł czas na wypróbowanie północnego szlaku. Dlatego też po około 45 minutach jazdy zatrzymaliśmy się przy drodze prowadzącej do Pieve di Compito, niespełna kilometr po zjechaniu z szosy SS439. Trafił nam się kolejny słoneczny dzień. Na szczęście nieprzesadnie upalny. Na starcie było tylko 25 stopni, zaś na całej górze max. 27. Wystartowaliśmy kwadrans po jedenastej. Pierwsze 1400 metrów okazało się zaledwie wstępem do prawdziwego podjazdu. Ten rozgrzewkowy odcinek o średnim nachyleniu około 3 % skończył się na wysokości Sant’Andrea di Compito. Via delle Pieve odbijała w tym miejscu w prawu ku wiosce. My musieliśmy wybrać odchodzącą w lewo Strada del Monte Serra, która biegła na południe pod prąd rzeczki Visona di Compito. Tu podjazd zaczął się na dobre, acz nie od razu stawiał wysokie wymagania. Na początek 1500 metrów o średniej 5,1 %. Kolejny kilometr już na poziomie 7,7 %. Na tym odcinku, dokładnie pod koniec drugiego kilometra trzeba było pokonać dwa pierwsze wiraże. W książce doliczono się ich w sumie jedenastu. Najtrudniejszy niemal 5-kilometrowy odcinek zaczyna się w połowie trzeciego kilometra. Ma on średnio 9,5 %, przy max. 12,5 % i kończy się po serii pięciu wiraży w miejscu zwanym Colle di Calci (7,4 km). Z tego miejsca w prawo odchodzi dróżka na płaskowyż Santallago. Tymczasem szosa na Monte Serra skręca w lewo i stopniowo łagodnieje. Niemniej następne 600 metrów jest wciąż jeszcze dość wymagające. Dopiero gdy z końcem ósmego kilometra szlak na dobre skręca w kierunku wschodnim podjazd wyraźnie odpuszcza i na kolejnych 800 metrach przechodzi w niegroźne „falsopiano”. Ten łatwy odcinek kończy się na Passo Prato a Calci (8,8 km) w pobliżu restauracji „Monte Serra”.

To miejsce jest w zasadzie mini-placem i zarazem skrzyżowaniem dróg. Od zachodu dochodzi do niego droga z Pieve di Compito. W kierunku północnym odchodzi boczna dróżka na szczyt Monte Cascetto (902 m. n.p.m.). Na południe zjeżdża szersza droga ku Prato Ceragiola. Natomiast na wschód odbija ostatni fragment podjazdu pod Monte Serra czyli dodatkowe 1600 metrów o średnim nachyleniu 6,7 %. Dlatego przez skrzyżowanie trzeba było pojechać na wprost. Ten finałowy odcinek wiedzie przez gęsty las i kończy się pod bramą państwowej stacji radiowo-telewizyjnej czyli RAI. Wspinaczkę o długości 10,4 kilometra ukończyłem w czasie 43:41. Całą górę przejechałem więc z przeciętną prędkością 14,3 km/h. Obecnie zbierając materiał przydatny do spisania tego odcinka wspomnień z podróży porównałem swój wynik z osiągnięciami innych użytkowników programu „strava”. W poprzedniej dekadzie na zboczach Monte Serra testowali swą formę najlepsi zawodowcy z Ivanem Basso na czele. Niemniej korzystali oni z odcinka o długości 6,3 kilometra gdzieś pomiędzy Buti a Prato Ceragiola. Po północnej stronie góry zdają się dominować profesjonaliści znacznie młodszej generacji. Na całej górze najlepszy wynik zarejestrował Jesper Hansen (rocznik 1990) z ekipy Tinkoff-Saxo. Duńczyk wykręcił czas 34:09. Drugi na tej liście z czasem o blisko pięć minut gorszym jest nasz rodak z Krakowa, ukrywający się pod nickiem „Don Carlo Michele”. Mój wynik jest na razie ex-aequo 11-12 pośród 188 odnotowanych rezultatów. Tym niemniej większość śmiałków jak i niemal wszyscy zawodowcy zwykli kończyć swe wspinaczki na poziomie Prato a Calci. Na tym odcinku o długości 8,8 kilometra (wg. „stravy” 8,6 km) zdecydowanie najlepszy jest Chad Haga, 26-letni Amerykanin z Giant-Shimano. Teksańczyk dojechał tu w 27:36 (avs. 18,8 km/h). Drugi z wynikiem 29:15 jest wspomniany Hansen, zaś trzeci z czasem 29:46 zaledwie 21-letni Belg Louis Vervaeke, od lipca tego roku neo-profi z Lotto-Belisol. Ja ten sam fragment góry pokonałem w 37:44 co daje mi ex-aequo 69-71 miejsce pośród 518 osób. Ciekawe, który byłbym w swej kategorii wagowej około 75 kilogramów. Wspinałem się z prędkością niemal 1100 metrów w pionie na godzinę (VAM 1092 m/h). Tym niemniej wartość tą znacząco zaniża tu każdemu ostatnie kilkaset metrów przed Prato a Calci. Jeśli wierzyć programowi „strava” na konkretnym wzniesieniu było więcej niż dobrze, przynajmniej jak na moje możliwości. Na pierwszych ośmiu kilometrach wykręciłem VAM na poziomie 1147 m/h, zaś na pięciu najbardziej stromych nawet 1227 m/h.

2014_0702_001

Kilka minut po trzynastej zjechaliśmy do samochodu. Teraz czekał nas ponad 65-kilometrowy transfer do Carrary i poszukiwania B&B „Il Nido del Cucolo”. Zanim na dobre się rozpędziliśmy po kilku minutach jazdy w bocznej uliczce spostrzegliśmy Pawła Poljańskiego. Nasz krajan z Rumii mieszka w tej okolicy podczas kolarskiego sezonu. Zapewne wyjechał właśnie na jeden ze swych ostatnich treningów przed rozpoczynającym się 6 lipca wyścigiem Dookoła Austrii. „Poljan” skręcił w stronę Monte Serra, zaś my wręcz przeciwnie pomknęliśmy na północ. Najpierw w stronę Lukki drogami SR439 i SP26. Potem autostradą nr 11 ku Morzu Liguryjskiemu. Dalej po A12 wzdłuż wybrzeża mijając znane kurorty Lido di Camaiore i Forte dei Marmi. W końcu na wysokości Massy należało zjechać z autostrady i odbić w głąb lądu ku Carrarze. Miastu rozsławionemu przez biały marmur wydobywany w okolicznych górach już od czasów etruskich. To z niego rzeźbili swe najsłynniejsze dzieła mistrzowie renesansu i baroku czyli: Filippo Brunelleschi, Michelangelo Buonarroti czy Giovanni Lorenzo Bernini. Żaden z nich nie pochodził jednak z Carrary. W przeciwieństwie do żywej legendy piłki nożnej czyli Gianluigi Buffona. Ten mistrz świata z roku 2006 i zdaniem wielu ekspertów najlepszy bramkarz pierwszej dekady XXI wieku wystąpił w reprezentacji Włoch aż 146 razy. Organizatorzy Giro właściwie docenili Carrarę tylko w roku 1960. Zakończył się tu wówczas etap 3a ze startem w Livorno wygrany przez Belga Emile’a Daems’a. Natomiast po popołudniu rozegrano bardzo oryginalny etap 3b z finałem pod Cave di Carrara czyli w pobliżu tutejszych kamieniołomów. To była górska czasówka na niemal sprinterskim dystansie 2,2 kilometra. Najlepsze czasy tzn. 4:50 wykręcili w niej Katalończyk Miguel Poblet i późniejszy triumfator całego wyścigu Francuz Jacques Anquetil. Trzeci ze stratą 2 sekund próbę tą ukończył Luksemburczyk Charly Gaul. Pół wieku później Giro znów kręciło się po okolicy. Tym niemniej w 2010 roku metę wyznaczono w nadmorskiej filii tego miasta czyli Marina di Carrara. Po śmiałej akcji triumfował Australijczyk Matthew Lloyd z przewagą 1:06 nad Szwajcarem Rubensem Bertogliatim i 1:15 nad peletonem, który przyprowadził Niemiec Danilo Hondo.

Nasza kolejna „nocna meta” przy Via Nuova Bergiola 33 okazała się być dobrze ukryta powyżej miasta. Znalezienie tego miejsca zabrało nam, więc niemało czasu. Na marginesie dodam, że był to najdroższy z zarezerwowanych przeze mnie noclegów. Kosztował nas 70 Euro za dobę. „Dycha” ponad standard zapewne za piękny widok na karraryjskie kamieniołomy. Po rozpakowaniu się i dłuższym odpoczynku kwadrans przed osiemnastą znów wsiedliśmy do samochodu. Tym razem aby dostać się do podnóża podjazdu pod Campo Cecina. Wzniesienie to można zaatakować od strony południowo-zachodniej ze startem w miasteczku Molicciara (23,8 km przy średniej 5,4 %) lub w opcji południowo-wschodniej z początkiem w Carrarze (20,2 km przy średniej 5,9 %). Ta pierwsza jest nie tylko dłuższa, ale też nieco większa i trudniejsza za sprawą nieregularnego początku o stromiźnie dochodzącej do 15 %. Obie łączą się z sobą na wysokości 665 metrów n.p.m. i mają wspólne ostatnie 10,7 kilometra. Wybraliśmy wariant wschodni bardziej regularny i bliższy naszemu lokum. Do Carrary mogliśmy zjechać na rowerach. Jednak liczyliśmy się z tym, iż wracać będziemy już po zmroku. Przy takiej ewentualności woleliśmy zaś błądzić samochodem niż dodatkowo męczyć się na rowerze. Tymczasem zdążyliśmy już trochę pobłądzić w trakcie poszukiwań samej góry. Południowo-wschodni wariant podjazdu pod Campo Cecina zaczyna się na Via Apuana w pobliżu Chiesa di San Rocco. Mimo dość późnej pory na starcie mieliśmy 30 stopni Celsjusza. Wystartowałem dokładnie o 18:11 Dario ruszył nieco wcześniej. Niedługo po nim z młodzieńczym entuzjazmem „odpalił pod górę” pewien nastolatek ubrany zgoła nie po kolarsku tzn. w trampki, szorty i t-shirt. Już po trzystu metrach należało skręcić w lewo i wjechać z miasta drogą SP73. W połowie drugiego kilometra minąłem osadę Linara (1,5 km), zaś z końcem trzeciego kilometra dojechałem do większej wioski czyli Gragnary (3,0 km). Tu rozegrała się akcja rodem z wyścigów kolarskich. Miejscowy „scalatore” dopadł Darka, by dosłownie po chwili zostać dogoniony przez mnie. Dla naszego młodego rywala był to już kres owej wspinaczki. Tymczasem nam musiało starczyć sił na 17 dalszych kilometrów. Następną miejscowością na tym szlaku jest Castelpoggio (6,5 km). Dojazd do tej wioski był już znacznie trudniejszy. Na pierwszych 3 kilometrach średnie nachylenie wynosi tylko 4,7 %. Natomiast nieco dłuższy odcinek między Gragnarą a Castelpoggio ma już średnio 8,2 %, zaś najtrudniejsze 500 metrów „trzyma” na poziomie 10,2 %.

W połowie dziesiątego kilometra trzeba było zjechać z drogi SP73 by jakieś 250 metrów dalej zawrócić na wschód w kierunku osady Maesta (11,4 km). Środkowa faza wzniesienia jest stosunkowo łatwa. Odcinek 8,5 kilometra liczony od Castelpoggio do końca piętnastego kilometra ma średnio 4,5 %. Ani na moment nachylenie nie przekracza tu 8 %. Na początku piętnastego kilometra przejeżdża się przez Passo della Gabellaccia (892 m. n.p.m.). Dopiero ostatnie 5 kilometrów jest znów trudniejsze. Szczególnie 4300 metrów na dojeździe do Colle Uccelliera (1249 m. n.p.m.), które ma średnio 7,7 % przy max. 11 %. Na wysokości tej przełęczy szosa została poszerzona. Z myślą o turystach zrobiono tu parking, gdyż po prawej stronie drogi rozpościera się bajkowy widok na pobliskie kamieniołomy. W tle dobrze widoczne jest również morskie wybrzeże. Dojechawszy na tą przełęcz popełniłem błąd i pojechałem prosto zamiast skręcić w lewo. Po 600 metrach zorientowałem się, że nie tędy droga i zawróciłem na Colle Uccelliera. Dojechawszy na plac od przeciwnej strony musiałem teraz skręcić w prawo by pokonać ostatnie 800 metrów owej wspinaczki. Podjazd kończy się w miejscu zwanym Acquasparta, de facto na wysokości 1275 metrów n.p.m. Dojechałem tu w czasie netto – tzn. bez zbędnych 1200 metrów – 1h 11:32 (z przeciętną prędkością 16,8 km/h). Za linią mety można sobie jeszcze przejechać rundkę wokół niewielkiego placu ozdobionego rzeźbami z miejscowego „złota” czyli białego marmuru. Schronisko Campo Cecina, które dało oficjalną nazwę temu wzniesieniu wybudowano na położonej nieco wyżej polanie. Prowadzi na nią nieprzyjazny rowerom szosowym kamienisty dukt. Trakt ten odchodzi w prawo od asfaltowej drogi jakieś 150 metrów przed finałem wspinaczki. Tymczasem na „strava.com” rejestrowane są czasy uzyskiwane na odcinku od Carrara San Rocco do Piazzale dell’Uccelliera. Mój wynik 1h 09:04 jest na razie szósty pośród 105 wyświetlonych rezultatów. Do prowadzącego w tym zestawieniu duetu Carlo Gabrielli & Gianluca Silvi tracę tylko 3:27 co pozwala mi sądzić, że w te strony zapuszczają się jedynie podobni nam cyklo-amatorzy i cykloturyści. Na początku drogi powrotnej zrobiliśmy sobie dłuższy postój na placu Uccelliera. W dalszej części zjazdu zatrzymywałem się rzadziej niż zwykle z uwagi na słabsze światło o tak późnej porze dnia. Podczas czternastego etapu przejechałem w sumie 66 kilometrów o łącznym przewyższeniu 2031 metrów. Po dotarciu do Carrary naszym priorytetem było zaspokojenie głodu. Trafiliśmy pod właściwy adres. Miejscowa pizza al forno serwowana prosto z pieca była wyborna.

2014_0702_055

20140702_campo cecina 1

20140702_campo cecina 2