banner daniela marszałka

Pra’ Campo & Monte Padrio

Autor: admin o czwartek 14. sierpnia 2014

PODJAZD NR 1 > https://www.strava.com/activities/182312487

PODJAZD NR 2 > https://www.strava.com/activities/182312498

Siódmy etap oznaczał małą rewolucję w naszym sposobie działania. Od soboty do środy załatwiliśmy wszystkie nasze „interesy” na zachód od Bianzone. Dlatego w kolejnych dniach mogliśmy spoglądać już tylko w kierunku północno-wschodnim czyli ku górnej części Valtelliny. Poza tym czwartkowe premie górskie mieliśmy stosunkowo blisko naszej bazy noclegowej. Dzięki temu na ten jeden dzień mogliśmy sobie darować podjeżdżanie samochodami do wybranych górek. Tego dnia podjazdy mieliśmy zaczynać na ulicach Tirano. Miasteczka liczącego nieco ponad 9 tysięcy mieszkańców, acz i tak będącego największą miejscowością na długim odcinku od Sondrio po Bormio. Jest ono położone zaledwie dwa kilometry od granicy ze Szwajcarią u zbiegu Addy i jej prawego dopływu Poschiavino. Z racji tej bliskości kończy się tu jak i zaczyna trasa należącego do słynnych Kolei Retyckich pociągu Bernina Express. Ta pełna krajobrazowego uroku linia kolejowa z Chur do Tirano została poprowadzona przez liczne tunele i mosty. Jej najwyższa stacja znajduje się na wysokości aż 2253 metrów n.p.m. W 2008 roku jej południową część wpisano na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Tirano w ostatnich latach stało się popularnym przystankiem na szlaku Giro d’Italia. W 2008 roku zakończył się tu etap dwudziesty. Na trasie z Rovetty kolarze mieli do pokonania przełęcze: Gavia, Mortirolo i Aprica. Swój trzeci w tym wyścigu etap wygrał mocny ponad swoją miarę Włoch Emanuele Sella. Po kolejnym solowym rajdzie triumfował z przewagą 1:04 nad Gilberto Simonim i 1:22 nad Joaquinem Rodriguezem. Równo półtorej minuty do Selli straciła 10-osobowa grupka z Riccardo Ricco i Alberto Contadorem na czele. Na dzień przed zakończeniem Hiszpan utrzymał prowadzenie w wyścigu by podczas mediolańskiej czasówki postawić kropkę nad „i”. Kilka tygodni później tak Sella jak i Ricco wpadli na kontroli antydopingowej. Zapewne już w trakcie Giro wigoru dodawało im EPO trzeciej generacji czyli CERA. Z kolei w sezonie 2011 zakończył się tu etap siedemnasty ze startem w Feltre. Przy tej okazji jechano „tylko” przez przełęcze: Tonale i Aprica. Zamiast najlepszych górali prym wiedli więc mocni harcownicy. Tym razem kontrowersje pojawiły się już na mecie. Uciekło jedenastu zawodników. Zaciętą walkę o etapowy triumf stoczyło trzech. Pierwszy na kresce był mistrz Włoch Giovanni Visconti, lecz na finiszu odpychał swego najgroźniejszego rywala. Zwycięstwo przyznano zatem „poszkodowanemu” Diego Ulissiemu, zaś drugi był Pablo Lastras. Peleton przemknął przez Tirano również w latach 2010 i 2012 na etapach do Apriki i Passo dello Stelvio.

W przeciwieństwie do ponurej środy pogodny czwartkowy poranek wręcz zachęcał do rowerowej przejażdżki. Niemal wszyscy jakby spragnieni tej przyjemności zjedli wczesne śniadania i już po ósmej byli gotowi do drogi. Dario, Adam i Tomek ruszyli w stronę Tirano około 8:20. Ja aż tak bardzo się nie śpieszyłem, lecz kilka minut przed dziewiątą też byłem już poza domem. Borys, który nasłuchał się od naszej „młodzieży” opowieści o pobliskim wzniesieniu Bratta postanowił w pierwsze kolejności sprawdzić ten podjazd. Jedynie Daniel, który po mokrym szóstym odcinku odczuwał ból w kolanie, postanowił wyruszyć nieco później, aby przejechać jedno wzniesienie przy wyższej od porannej temperaturze. Dla mnie jak i dla moich trzech kolegów z „przedniej straży” pierwszym wyzwaniem miał być bardzo stromy podjazd na Pra’ Campo. Zarówno profil książkowy z „PVB-23” jak i ten znaleziony w „archivio salite” na stronie zanibike.net sugerowały, że finał tej wspinaczki będziemy mieć na wysokości 1761-1770 metrów n.p.m. W rzeczywistości asfalt skończył się przy dawnym budynku Guardia di Finanza na wysokości podawanej przez „cyclingcols” czyli 1709 m. n.p.m. Tym niemniej podjazd w pełni zasłużył na przyznaną mu w książce „szkolną” piątkę. Dodam tylko, iż ze wszystkich wzniesień, o które zahaczyliśmy na tym wyjeździe wyżej zostało ocenione tylko Prato Maslino, zaś równie wysoko La Bianca i Mortirolo. Niespełna ośmiokilometrowy dojazd do podnóża góry zajął mi 18 minut. Najpierw kilometr zjazdu do drogi krajowej SS38, a potem 6600 metrów w ramach spokojnej rozgrzewki. Warto było ją zrobić, bowiem czekała mnie góra o długości 12,6 kilometra z przewyższeniem 1271 metrów czyli przy średnim nachyleniu aż 10,1 % i max. 17 % (według „PVB” nawet 18 %). Podjazd rozpoczyna się na prawym czyli zachodnim brzegu Addy przy styku głównej ulicy z boczną Via Pedrotti. Na starcie o godzinie 9:13 było jeszcze rześko tj. 19 stopni. Niemniej miałem okazję ku temu by się szybko rozgrzać. Już pierwszy kilometr kończący się na Via Andres ma średnio 8,7 %. Zbocze tej góry skierowane jest na południe, więc podobnie jak na Prato Valentino dolny odcinek wiedzie wśród winnic. Pod koniec trzeciego kilometra tzn. na piątym wirażu trzeba było skręcić w prawo w stronę wioski Baruffini. Tymczasem ja pojechałem prosto by po dalszych 1600 metrach dotrzeć do osady Roncaiola, gdzie skończył mi się asfalt. Wszedłem do przydrożnej restauracji, gdzie kelnerka wyjaśniła mi w którym miejscu popełniłem błąd.

Zawróciłem zatem do feralnego zakrętu, skąd odbiłem w lewo. Kto nie ma w głowie, ten musi mieć w nogach. Za błędy trzeba płacić. Od sześciu kilometrach kręciłem się po zboczu Monte Masuccio (2816 m. n.p.m.), zaś faktycznie pokonałem tylko 2800 metrów drogi na Pra’ Campo. Kilometr dalej dojechałem do wspomnianego Baraffuni. Droga wije się tu przez trzy zakręty i jest bardzo stroma. Pierwsza połowa piątego kilometra ma średnio 13,8 %, zaś maksymalna stromizna sięga aż 16 %. Na jedenastym wirażu kończy się pierwsza tercja tej trudnej wspinaczki. Te pierwsze 4,8 kilometra do skrętu ku osadzie Piazzo ma średnie nachylenie 9,9 %. Dalej jest równie ciekawie. Pod koniec szóstego kilometra wjeżdża się do lasu. Nieco wcześniej nasza asfaltowa alejka po raz kolejny przecięła dawny szlak przemytników, którzy niegdyś kursowali między włoską Valtelliną i szwajcarską Gryzonią (kantonem Graubunden). My natknęliśmy się jedynie na pracowników „Zieleni Miejskiej”, którzy z takim zapałem kosili przydrożne trawy, iż sporą część szóstego kilometra zamienili w zielony dywan. Po wjechaniu do lasu znalazłem się przez chwilę w świecie kreskówek. Ktoś miał fantazję by postawić przy drodze wyciosane w drewnie postacie Kung-Fu (?) Pandy, Krecika, Kanarka Tweetiego i Kota Sylwestra. Druga tercja wzniesienia kończy się wraz z dotarciem do osady Pra’ Baruzzo (10,0 km). Środkowy odcinek o długości 5,2 kilometra ma średnio 9,7 % przy max. 15 % w połowie ósmego kilometra. Początek jedenastego kilometra daje chwilę wytchnienia. To najłatwiejsze 500 metrów tej góry ze skromnym nachyleniem 6,4 %. Niemniej to tylko „miłe złego początki”. Na ostatnich dwóch kilometrach nachylenie jest już tylko dwucyfrowe. Na przedostatnim kilometrze 10,8 i 13,4 %, zaś na ostatnim 14,2 i 14,8 %. Jakby tego było mało właśnie wtedy poczułem, że z tylnego koła schodzi mi powietrze. Dętkę musiałem przebić kilka kilometrów niżej na „zielonym” odcinku szosy. Niemniej na tym etapie wspinaczki było już tak stromo, że jechałem „stojąc w pedałach”. Tym samym flak na tyłach nie uniemożliwiał mi jazdy. Kilkaset metrów przed finałem spotkałem Darka, Adama i Tomka, którzy dopiero co zaczęli swój zjazd do Tirano. Udało mi się dobić do szczytu na resztkach powietrza. Odliczając 3200 metrów na ślepej drodze do Roncaioli moja wspinaczka miała 12,9 kilometra. Ten dystans przejechałem w czasie 1h 11:03 (avs. 10,9 km/h). Na górze zabawiłem aż 40 minut, część tego czasu tracąc na wymianę przebitej dętki.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

20140814_pra campo

Do Tirano zjechałem dopiero kwadrans po dwunastej. Rozpocząłem skomplikowane poszukiwania drogi na Trivigno. Najpierw ruszyłem w kierunku dworca kolejowego i na zachód wzdłuż Via San Giuseppe. To jednak nie był dobry trop. Wróciłem na drogę SS 38 i przejechałem na lewy brzeg Addy. Tu spostrzegłem ulicę Via Trivigno, ale wbrew pozorom i to nie był właściwy szlak. Droga ta bardzo szybko zmieniła się w kamienisty dukt przystępny chyba tylko dla furmanek i posiadaczy rowerów górskich. Musiałem pojechać jeszcze dalej na wschód. W końcu znalazłem co chciałem czyli początek podjazdu na Monte Padrio (1877 m. n.p.m.) na Via Lucini. Czekał mnie podjazd o długości 19,4 kilometra z przewyższeniem 1429 metrów przy średnim nachyleniu 7,4 % i max. 16 %. Wystartowałem o godzinie 12:27 przy temperaturze 26 stopni. O ile Pra’ Campo było przez cały czas strome, o tyle kluczem do zdobycia Monte Padrio miało być sprawne przebrnięcie przez pierwsze sześć kilometrów. To miała być zdecydowanie najtrudniejsza część tego wzniesienia. Już pierwszy kilometr prowadzący po drodze równoległej względem „krajówki” miał średnio 8 %. Po niespełna 900 metrach trzeba było skręcić w prawo nadal jadąc pośród sadów jabłkowych. Już na drugim kilometrze stromizna sięgnęła 15 %. Pod koniec drugiego kilometra, a dokładnie na wysokości skrętu na Colognę (1,8 km) podjazd schował się w lesie. Przez długie cztery kilometry stromizna niemal nie schodziła poniżej 10 %. Nieco łatwiejsze czasy zwiastował dopiero szósty kilometr na poziomie 9,5 %. Średnie nachylenie na pierwszych 6 kilometrach wynosi tu aż 10,6 %. Kolejne pięć kilometrów nadal wiedzie wąską, ukrytą w lesie ścieżką, acz już pod bardziej znośnym nachyleniem. Od startu do połowy jedenastego kilometra trzeba pokonać w sumie trzynaście wiraży. Nasza książkowa lektura koniec drugiej fazy tego wzniesienia wyznaczyła na wysokości zjazdu w kierunku osady Costamoscia (10,9 km). Poprzedzający to miejsce odcinek o długości 4,9 kilometra miał solidne nachylenie 7,8 %. Dopiero kolejne trzy kilometry wiodące stanowczo w kierunku zachodnim dają możliwość złapania głębszego oddechu. Niemniej nawet tu nie brak trudniejszych momentów czyli stromizn rzędu 10 i 11 % pod koniec dwunastego kilometra. Na tym odcinku pomiędzy drzewami dostrzec można początek przeszło 30-kilometrowego podjazdu na Passo del Bernina (2328 m. n.p.m.) po przeciwległej stronie Valtelliny. Tymczasem nasza droga się poszerza, zaś w połowie czternastego kilometra wyjeżdża z leśnej otuliny. Trzecia faza podjazdu kończy się na wysokości 1602 metrów n.p.m. po przejechaniu odcinka o długości 3,1 kilometra ze skromnym nachyleniem 4,3 %.

Pokonany właśnie 14-kilometrowy odcinek drogi Giro przetestowało tylko raz i to od przeciwnej strony. W 2012 roku po zjeździe z Apriki podjeżdżano od bivio San Cristina (777 m. n.p.m.) po czym po dojechaniu do tego miejsca zjechano do Tirano by następnie skierować się w kierunku Mortirolo i mety na przełęczy Stelvio. W tym miejscu należało dobrze zinterpretować zastane rozdroże. Droga na wprost jeszcze przez chwilę delikatnie się wspina, po czym rozpoczyna zjazd ku Aprice lub Stazzonie. Ja aby kontynuować podjazd musiałem skręcić ostro w lewo. Niemniej znak drogowy wskazujący skręt na Passo del Mortirolo był słabo widoczny. Poza tym jest on o tyle mylący, iż znacznie wcześniej niż na słynną przełęcz dotrzemy stąd do Trivigno jak i kulminacji wspinaczki w pobliżu wierzchołka Monte Padrio (2153 m. n.p.m.). Z rozpędu pojechałem zatem prosto, lecz tym razem zawróciłem już po kilkuset metrach. Do swego „przebiegu” dodałem tylko zbędne 950 metrów. Wspominane rozdroże od centrum Trivigno (1709 m. n.p.m.) dzieli tylko 1400 metrów o średnim nachyleniu 7,6 %. Tym niemniej wbrew treści opisu nr 49 z „PVB-Lombardia 3” to jeszcze nie był koniec całego podjazdu. Droga wspina się dalej przez kolejne cztery kilometry. Co prawda ten finałowy odcinek ma średnio tylko 4,2 % to jednak pierwsze 500 metrów wznosi się na poziomie 9,4 %, zaś cały kilometr trzyma pod kątem 8 %. Potem jest już znacznie łatwiej, zaś momentami prawie płasko. Powyżej Trivigno zaczęło padać, lecz uparłem się by dotrzeć do samego krańca wspinaczki. Licznik wyłączyłem jednak nieco wcześniej tzn. za mostkiem nad potokiem Vallone del Santo. Pomijając zbędny odcinek za rozdrożem podjazd do tego miejsca miał 17,9 kilometra, które pokonałem w czasie netto 1h 27:22 (avs. 12,3 km/h). Dotarłem do Piana del Gobbo i pojechałem jeszcze kawałek w kierunku wschodnim. Zatrzymałem się dopiero gdy z naprzeciwka nadjechał Darek. Okazało się, że tylko on z poprzedzającej mnie trójki wjechał całe Monte Padrio, jako że Adam z Tomkiem pognali od rozdroża w dół ku Aprice. Na górze było mokro i chłodno, ledwie 13 stopni. Dlatego przed długim zjazdem ubrałem się cieplej. Poniżej rozdroża spotkaliśmy najpierw Daniela, a nieco niżej również Borysa. Po dotarciu do centrum Tirano około wpół do czwartej siedliśmy sobie na zasłużoną kawę i ciastko. Po prawej ręce mieliśmy okazałe Santuario della Madonna di Tirano, zaś po lewej przemknął nam startujący właśnie czerwony Bernina Express. Dario najwyraźniej dobrze wytrzymał trudy siódmego etapu. Nie tylko dyktował tempo na drodze krajowej, lecz jeszcze ostro naciągnął mnie na finałowej hopce pod Villa Isabella. Ogółem przejechałem tego dnia 86,5 kilometra o łącznym przewyższeniu 2908 metrów.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

20140814_tirano