banner daniela marszałka

Nigra & Obergummer

Autor: admin o piątek 14. sierpnia 2015

PODJAZD NR 1 > https://www.strava.com/activities/376584885

PODJAZD NR 2 > https://www.strava.com/activities/376584879

Czwartkowe San Lugano było zaledwie prologiem przed dziesięcioma zasadniczymi etapami naszej podróży do sub-regionu Alto-Adige (niem. Sud Tirol). Już w piątek skończyły się żarty i zaczęły schody. Odtąd już codziennie mieliśmy się mierzyć z dwoma poważnymi podjazdami i to na ogół znacznie trudniejszym niż ten pokonany na naszym wieczorku zapoznawczym. Na początek zaproponowałem kolegom dwie wycieczki ku Valle Isarco (niem. Eisacktal). Ta położona na północ od Bolzano dolina znana jest wszystkim podróżnym wjeżdżającym do Włoch od strony przełęczy Brenner. To wzdłuż niej biegnie słynna Autostrada del Brennero (A22), której asystuje droga krajowa SS12. W kierunku wschodnim od tej doliny, odchodzi kilka wielokilometrowych dróg prowadzących ku dolomickim przełęczom. Gdy na przełomie maja i czerwca 2010 roku zwiedzaliśmy wraz z Darkiem cały region Trentino-Alto Adige miałem okazję poznać trzy spośród nich. A mianowicie podjazdy: z Prato all’Isarco do stacji Alpe di Siusi, z Ponte Gardena na Passo Gardena oraz z Bressanone na Passo delle Erbe. Poza tym w zamierzchłym roku 2004 poznałem też górną część szlaku na Passo Costalunga. Teraz pojawiła się okazja by dokończyć tą „robotę” tzn. zaliczyć Costalungę w pełnym wymiarze, a przede wszystkim przyjrzeć się pozostałym (dotąd nieodkrytym) wzniesieniom z tej okolicy. Na pierwszy rzut pójść miały podjazdy na Passo Nigra (1688 m. n.p.m.) oraz Obergummer (1341 m. n.p.m.). Ta pierwsza przełęcz została przetestowana na Giro d’Italia w 1991 roku, na etapie z Selva di Val Gardena do Passo Pordoi wygranym przez Franco Chiocciolego. Niemniej na Nigrze najszybciej zameldował się Francuz Dominique Arnaud. Druga góra pozostaje jak dotąd nieodkryta. Oba podjazdy rozpoczynają się w Prato all’Isarco (niem. Blumau), dokąd musieliśmy dojechać jakieś 45 kilometrów. Najpierw ostro w dół do Cortacci, potem krótko po Strada del Vino oraz niżej położonymi alejkami wśród sadów jabłkowych. Następnie dwoma odcinkami „krajówki” SS12 przedzielonymi nieco kłopotliwym przejazdem przez centrum Bolzano. Miejsce do zaparkowania mieliśmy z góry upatrzone. To znaczy wypróbowane przed pięcioma laty podczas wypadu na Alpe di Siusi.

Przyznam, że w planach miałem pokonanie najtrudniejszej z opisanych na „cyclingcols” trzech wersji podjazdu na Passo Nigra. Dwa z nich rozpoczynają się z Prato all’Isarco, lecz wspólne mają tylko ostatnie 12 kilometrów. Ten trudniejszy liczy sobie 18,9 kilometra przy średnim nachyleniu 7,2 % i maksymalnym niemal 19 %. Prowadzi przez wioskę Brie (niem. Breien) i na siódmym kilometrze trzyma średnio na poziomie aż 16 %. Niestety mojej uwadze umknął fakt, iż zaczynał się on na pobliskiej Vecchia Strada per Tires, po drugiej stronie szumiącego obok nas potoku. My zaś skierowaliśmy się w przeciwnym kierunku tj. od razu do tunelu na drodze SP 65. Pierwsze 2100 metrów wiodły nas trasą zbieżną z początkiem podjazdu do Alpe di Siusi. Były one tyle trudne, że nasz 8-osobowy oddział szybko pękł. Jechałem jako pierwszy i tuż po zakręcie w prawo o 180 stopni postanowiłem się zatrzymać i upewnić by moi koledzy przypadkiem nie pojechali prosto ku Fie allo Sciliar. Po ponownym starcie nadal jechało mi się bardzo dobrze, więc wkrótce znów stałem się samotnym liderem w naszej stawce. Przed końcem ósmego kilometra czyli na dojeździe do Aica di Sopra miałem już 1:22 przewagi nad Darkiem, 2:22 nad Romkiem oraz blisko 3 minut nad Tomkiem, Adamem i Arturem. Po kilkusetmetrowym zjeździe zatrzymałem się na chwilę i w tym momencie minął mnie jakiś kolarz, który okazał się być miejscowym asem. Postanowiłem do niego doskoczyć. Nie było to trudne, gdyż właśnie zaczęła się najłatwiejsza faza tego wzniesienia. Zdążyłem się już wcześniej zorientować, iż omyłkowo zafundowałem nam najdłuższą bo przeszło 25-kilometrową wersję wspinaczki na Passo Nigra. Przejechaliśmy razem przez Santa Caterina (11,1 km) i Tires (14,6 km) od czasu do czasu prowadząc miłą konwersację. To znaczy taką na ile oddech mi pozwalał. Mój nowy kompan zdawał się dobrze znać tutejsze trasy.

Zgodnie współpracując dojechaliśmy do San Cipriano (17,5 km). Dojazd do tej wioski poprzedzony był zjazdem rozpoczynającym się na wysokości kościółka. To tylko dodatkowo pogłębiało wrażenie stromizny z jaką mieliśmy się wkrótce zmierzyć. Znaki drogowe straszyły tu nachyleniem rzędu 20 %. To była raczej przesada. Niemniej 16 % też potrafi zrobić wrażenie, szczególnie przy zmianie rytmu po długim łatwym odcinku. Ze stromej prostej za wioską doskonale widać było w oddali szczyty Dolomitów, w tym jak wyjaśnił mi mój przewodnik Cima del Vajolet. Co by nie mówić mój włoski towarzysz był mocniejszy ode mnie. Niemniej miał pokojowe zamiary. Nie starał się mnie zgubić. Wręcz przeciwnie parę razy zwolnił bym miał szanse złapać jego koło. Jazda jego tempem była dla mnie podróżą na granicy swych aktualnych możliwości. Tymczasem jak widać ostatnie osiem kilometrów tego wzniesienia do łatwych nie należało. Ta kręta droga z tuzinem wiraży, wiodła przez iglasty las trzymając na solidnym poziomie od 7 do 9 %. Ta wersja podjazdu na Passo Nigra miała mieć 25,4 kilometra przy średnim nachyleniu 5,4 % i przewyższeniu netto 1363 metrów, zaś brutto nawet 1393. Licznik włączony na dole już za tunelem pokazał mi na samej górze dystans 24,9 kilometra i czas jazdy 1h 30:56 (z postojem 1h 32:01). Przeszło minutę straciłem na postoju około ósmego kilometra. Najdłuższy odcinek znaleziony na stravie liczy sobie 22,6 kilometra i zaczyna się na wspomnianym wirażu z początku trzeciego kilometra. Ten dystans pokonałem w czasie 1h 22:43 (avs. 16,4 km/h) co daje mi 29 miejsce na 353 zarejestrowanych osób. Gdybym się nie zatrzymywał byłbym trzy lokaty wyżej. Niewątpliwie asysta mocnego kolarza, któremu starałem się dorównać pomogła w wykręceniu takiego wyniku. Dzięki temu różowa koszulka lidera tej wycieczki jeszcze pewniej spoczęła na moich ledwo co wyleczonych barkach. Na górze zrobiłem sobie pamiątkowe zdjęcia przy tablicy, po czym Włoch ruszył dalej by jadąc już po płaskowyżu dotrzeć na Passo Costalunga. Poczekałem na swoich kolegów. Po chwili jako drugi przejechał Dario w czasie 1h 26:30, zaś trzeci zjawił się Tomek z czasem 1h 28:20. Potem przybyli Romek razem z Adamem, choć z różnymi czasami tzn. 1h 29:53 i 1h 30:00. Szósty wjechał Daniel – 1h 31:09, siódmy Artur – 1h 35:11 i jako ósmy Rafał – 1h 42:14.

2015_0814_002

20150814_134405

20150814_140713

20150814_142204

Długi zjazd z Passo Nigra zajął mi dokładnie 77 minut. Z tego 49 spędziłem na spokojnej jeździe. Natomiast reszta tego czasu zeszła mi na zdjęciowych przystankach. Jak można się domyślić spoglądając na profil podjazdu w środkowej części zjazdu musieliśmy trochę pokręcić. Trzeba było nawet pokonać parę hopek. W sumie na tym zjeździe Garmin naliczył 79 metrów przewyższenia. W połowie zjazdu złapała nas pierwsza na tym wyjeździe ulewa. Niemniej jak wkrótce miało się okazać był to jedynie przedsmak mocniejszych atrakcji tego rodzaju. Po dotarciu do Prato all’Isarco zastałem już przy samochodach całą naszą kompanię. Dzięki inwencji Darka zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie całej drużyny. Po czym zaczęliśmy się szykować to zdobycia piątkowej góry nr 2. Podjazd pod Obergummer miał być dwukrotnie krótszy od Nigry, lecz ze względu na swą stromiznę w sumie niewiele od niej łatwiejszy. Według danych z „cyclingcols” ma on długość 12,3 kilometra o średnim nachyleniu 8,3 % i przewyższeniu 1016 metrów. Przy tym maksymalne nachylenie 16 % i w sumie wart jest 881 punktów w skali opracowanej przez twórcę tej strony, zaś zdobyta już przez nas Nigra zasłużyła tam na 980 punktów. Ruszyliśmy na Obergummer w sile sześciu ludzi tzn. wszyscy poza Danielem i Rafałem. Start wzniesienia znajdował się ledwie 200 metrów od miejsca naszego postoju. Ruszywszy z parkingu w dół SS12 wystarczyło po prostu skręcić w drugą ulicę w lewo. Od samego początku widać było jak ciężka to góra. Średnie nachylenie na pierwszych 5 kilometrach do Collepietra (niem. Dorf Steinegg) to 10 %. Ten odcinek jest nie tylko stromy, ale i bardzo kręty. Na pierwszych 4 kilometrach tego wzniesienia naliczyć można piętnaście serpentyn. To jeden wiraż na każde 270 metrów. Na Obergummer rządził Adam. Od startu ruszył ostro. Próbowałem się z nim utrzymać, ale najwidoczniej mocno przejechana Nigra wyssała ze mnie za dużo sił. Już na drugim czy trzecim kilometrze spadłem mu z koła. Według stravy nasz lider pierwsze 4,9 kilometra tej góry pokonał w czasie 24:52 (avs. 11,6 km/h) z VAM na poziomie 1120 m/h. W tym momencie traciłem do niego 38 sekund, zaś jadący na trzeciej pozycji Tomek o 20 więcej. Darek miał już stratę 2:09, Romek 2:53, zaś Artur 7:34.

Wkrótce otworzyło się nad nami niebo i lunęło z całą mocą. Począwszy od siódmego kilometra jechaliśmy w strugach deszczu. Momentami niewiele było widać, a krople deszczu niczym igły cięły po twarzy i ramionach. Ja najwidoczniej za szybko zacząłem. Dopadł mnie mały kryzys. Nie byłem w stanie uczepić się koła Tomka, który łatwo mnie przeszedł i próbował dogonić Adama. Widziałem ich obu przed sobą, ale w coraz większym dystansie. Do tego dokładnie po przejechaniu 10 kilometrów zmarnowałem około półtorej minuty kręcąc się w pobliżu bocznej drogi na Monte Larice. Nie byłem pewny czy jechać prosto, czy też może skręcić w prawo. Ostatecznie wybrałem to pierwsze rozwiązanie, które okazało się słuszne. Z tego miejsca do końca podjazdu miałem jeszcze 2600 metrów, z czego 2300 po głównej drodze czyli SP132. Natomiast ostatnie 300 metrów, już po skręcie w lewo ku gospodzie Larchenwald. Wedle mapy z programu veloviewer musiałem dobić na wysokość ponad 1350 metrów n.p.m. W tym miejscu zameldowałem się pierwszy, ale tylko dlatego że Adam z Tomkiem z rozpędu pojechali na wprost ku leżącemu nieco niżej Obergummer (wł. San Valentino di Sopra). Podobnie nieco później uczynił Darek. Na stravie najdłuższy z zaznaczonych na tej górze odcinków ma 12,2 kilometra. Adam pokonał go w czasie 56:49, zaś depczący mu po piętach Tomek w 57:09. Mi zajęło to aż 1h 02:15 i nawet gdyby odliczyć błądzenie po 10 kilometrach byłoby to tylko 1h 00:42. Jakby nie patrzeć straciłem do chłopaków niemal cztery minuty. Romek pokonał ten dystans w czasie 1h 04:08. Czasu Darka dziwnym trafem nie znalazłem. Niemniej na innym segmencie, uciętym po przejechaniu 9,9 kilometra od startu, tracił on do Romka 1:19, więc najpewniej cały odcinek na drodze SP132 pokonał w czasie około 1 godziny i 6 minut. Szósty śmiałek czyli Artur zawrócił w połowie góry, gdy zaatakowała nas wspomniana ulewa. Po rzęsistym deszczu na górze było tylko 16 stopni. Będąc przemoczony schowałem się w gospodzie. Zamówiłem ciastko i coś ciepłego do picia. Koledzy poszli za moim przykładem. Na pokonanie chłodnego i mokrego zjazdu zdecydował się tylko Romek. Mnie i Darka poratował Daniel, zaś Adama i Tomka wybawił Rafał. Po prostu wsiedli w swoje auta i zgarnęli nas na górze. Tym samym tego dnia przejechałem jedynie 62,6 kilometra, lecz o łącznym przewyższeniu około 2550 metrów.

2015_0814_031