banner daniela marszałka

Auna di Sopra & Rifugio Prati di Kohl

Autor: admin o niedziela 16. sierpnia 2015

PODJAZD NR 1 > https://www.strava.com/activities/376584909

PODJAZD NR 2 > https://www.strava.com/activities/376584938

Niedziela czyli trzecia wycieczka w rejon Bolzano. Tym razem nie musieliśmy nawet wyjeżdżać poza to miasto. Kolejne wspinaczki miały się bowiem zaczynać na wschodnich rogatkach Bozen. Obie premie górskie niewysokie tzn. sięgające niespełna 1400 metrów n.p.m. Bezpieczne rozwiązanie na kolejny pochmurny dzień. Zgodnie ze sprawdzonym już wcześniej sposobem na pierwsze danie zaserwowałem nam wzniesienie dłuższe czyli przeszło 20-kilometrowy podjazd do Auna di Sopra (1364 m. n.p.m.). Natomiast na drugie górę krótszą, acz bardziej konkretną tzn. niespełna 11-kilometrową Prati di Kohl (1372 m. n.p.m.). Przejechawszy Bolzano zatrzymaliśmy się w zatoczce przy Via Rencio. Stamtąd do podnóża pierwszego podjazdu mieliśmy ledwie kilkaset metrów. Niestety tego dnia nie dane nam było pojeździć w komplecie. Danielowi doskwierał silny ból pleców. Aby sobie z nim poradzić wziął przepisane przez lekarza leki. Na tyle mocne, że nie czuł się na siłach by wsiadać na rower i zdobywać alpejskie szczyty. Zrobił sobie dzień przerwy, który już następnego dnia wyszedł mu na dobre. Niemniej o tym przy kolejnej okazji. Wspomniana już Auna di Sopra (niem. Oberrinn) posiada kolarski „tytuł szlachecki”. To znaczy ma za sobą występ w Giro d’Italia. Co prawda tylko jeden, ale zawsze. Uczestnicy wyścigu Dookoła Włoch zmierzyli się z tym wzniesieniem w 1995 roku na etapie czternastym z Trento do Kurzas / Maso Corto. Wystąpiła ona jednak w roli ledwie przystawki będąc pierwszą z czterech premii górskich. Pierwszy na niej był włoski sprinter Giuseppe Citterio jeżdżący wtedy wraz z naszym Zenonem Jaskułą w ekipie AKI-Gipiemme. Następnie zjechano ku Val Sarentino (niem. Sarntal), po czym skierowano się na północ ku przełęczom Pennes i Monte Giovo. Z tej drugiej zjechano ku Merano, zaś na finałowym wzniesieniu po zwycięstwo etapowe pomknął Kolumbijczyk Oliverio Rincon. Według „cyclingcols” podjazd do Auna di Sopra liczy sobie 20,4 kilometra o średnim nachyleniu 5,1 % przy przewyższeniu netto 1043 metry. Tym niemniej faktycznie trzeba na nim pokonać w pionie aż 1142 metry. A czemu? O tym za chwilę.

Tym razem udało nam się w końcu wystartować przed południem. Dokładnie o godzinie 11:53, ale zawsze był to jakiś postęp w naszej organizacji. Początek wspinaczki na drodze SP73 wiódł wśród upraw winorośli. Do połowy drugiego kilometra trasa była kręta. Przypominało to wstęp do lombardzkiej Pra’ Campo, aczkolwiek Auna nie była tak stroma jak rzeczony podjazd w poznanej przed rokiem Valtellinie. Zaraz po starcie mocno ruszył Rafał. Niemniej już po kilku minutach uformowała się czołówka, w której oprócz mnie znaleźli się Adam i Tomek. Po przejechaniu 1,9 kilometra minęliśmy osadę Santa Giustina. Potem do końca czwartego kilometra jechaliśmy niemal prosto na wschód, mając dobry widok na biegnącą w dolinie Autostradę del Brennero. W tym miejscu powoli zacząłem odjeżdżać. Kolejną osadą na była Laste Basse (niem. Unterplatten) po 4,6 kilometra od startu. Po pięciu kolejnych serpentynach byłem już na wysokości Ramml (6,9 km). Pod koniec ósmego kilometra w Rein (7,7 km) miałem już 1:45-1:50 przewagi nad Tomkiem i Adamem. W połowie dziesiątego kilometra dojechałem w końcu do pierwszej z dwóch większych miejscowości na tym szlaku czyli Auna di Sotto (niem. Unterrinn). Dokładnie po dwunastu kilometrach minąłem drogę SP134 wiodącą ku Soprabolzano alias Oberbozen. Jakiś kilometr dalej byłem już przy lokalnym Centrum Rzemiosła, zaś po przebyciu 14,2 kilometra przejechałem przez duże rondo u wrót Collalbo (niem. Klobenstein). Trzeba było na nim odbić w lewo i wybrać szosę SP135. Następnie po przejechaniu 14,6 kilometra należało raz jeszcze skręcić w lewo ku Auna di Sopra. W tym miejscu na wysokości niemal 1200 metrów n.p.m. kończyła się zasadnicza część tego podjazdu. Według stravy pierwsze 13,8 kilometra przejechałem w czasie 54:55 czyli ze średnią prędkością 15,1 km/h i VAM 987 m/h. Na tym segmencie byłem dokładnie o trzy minuty szybszy od Tomka i Adama. Pozostała część ekipy jechała bardzo zgodnie. Kwartet w składzie: Dario, Arturro, Romano i Rafael pokonał ten odcinek w czasie 1h 03:38. Wedle wysłuchanej później relacji Darek korzystając ze spokojniejszego tempa prowadził w tej grupie profesorskie wykłady na temat skutecznej taktyki podczas jazdy w górach.

Po drugim rondzie do szczytu wzniesienia pozostało mi do przejechania około 6 kilometrów o skromnym przewyższeniu niespełna 200 metrów. Wkrótce minąłem parę osad składających z kilku zabudowań postawionych na górskiej łące tzn. Unterkemater (15,7 km) i Riggermoos (16,5 km). W praktyce odcinek ten okazał się znacznie trudniejszy niż wyglądał na wykresie z komputera. Począwszy od końcówki szesnastego kilometra naliczyłem pięć krótkich zjazdów, po których za każdym razem trzeba było odzyskiwać wysokość mocując się ze stromymi hopkami. Takie ciągłe zmiany rytmu po godzinie mocnej jazdy na wcześniej regularnym podjeździe nie były przyjemną niespodzianką. Należało tu trochę popracować manetkami przerzutek. Dwudziesty kilometr wiodący już po Auna di Sopra i niemal w całości składał się ze zjazdu. Tym niemniej nie można było się rozluźnić. Na sam koniec czekała nas jeszcze stroma ścianka długości 800 metrów o maksymalnym nachyleniu sięgającym 15 %. Na szczyt przy przystanku autobusowym na wysokości ulicy Sam dotarłem po pokonaniu 20,9 kilometra w czasie 1h 17:01 czyli z przeciętną prędkością 16,3 km/h. Byłem ciekaw kto przyjedzie drugi. Zakładałem, że Adam lub Tomek. Tymczasem oczekiwanie przedłużało się. Po kilkunastu minutach pierwszy zza ostatniego zakrętu wyskoczył Dario o kilkanaście sekund przed Romkiem oraz kilkadziesiąt przed Rafałem i Arturem. Na finałowej hopce urządzili sobie ostre ściganie o punkty na premii górskiej. Zwycięsko z tej potyczki wyszedł najbardziej doświadczony w tym gronie Darek. Zagadką pozostawały losy Adama i Tomka. Założyłem, że musieli pomylić drogę na którymś z etapów wspinaczki. Nie pomyliłem się. Okazało się, że na drugim rondzie zamiast w lewo pojechali prosto w kierunku Corno del Renon i Madonnina / Gissmann. Tym niemniej nie byli z tego powodu stratni. Dotarli znacznie wyżej od nas, albowiem po kolejnych 7 kilometrach jazdy zatrzymali się dopiero na wysokości 1730 metrów n.p.m. w miejscu zwanym Obergrunwald. Tym samym nieco z przypadku zaliczyli podjazd o przewyższeniu ponad 1400 metrów. No i jak tu nie wierzyć w rosyjskie przysłowie: „wolniej jedziesz, dalej zajedziesz”.

2015_0816_001

20150816_133133

20150816_140421

20150816_144136

Na początku drogi powrotnej ku Bolzano trzeba było sporo pokręcić. W sumie na owym zjeździe uzbierało się 112 metrów przewyższenia. Na dół dotarłem po 73 minutach, z czego równo pół godziny wykorzystałem na tradycyjne przystanki fotograficzne. Po zapakowaniu się do naszych samochodów przeskoczyliśmy na południowy brzeg rzeki Isarco by pokonać krótki odcinek po drodze krajowej SS12. Jadąc w kierunku zachodnim już na pierwszym rondzie odbiliśmy w lewo i po przejeździe pod autostradowym wiaduktem znaleźliśmy się u podnóża naszego drugiego podjazdu. Wyładowaliśmy się na parkingu przed dolną stacją kolejki górskiej do Colle (niem. Kohlern). Przed nami był podjazd do Rifugio Prati di Kohl (niem. Schneiderwiesenhutte). Stromy i nie dający okazji do odpoczynku. Według „cyclingcols” wzniesienie to ma długość tylko 10,9 kilometra, lecz o średnim nachyleniu aż 10,1 %. Jednym słowem podwójny strzał w dziesiątkę. Góra w sam raz dla typowych górali o niebagatelnym przewyższeniu 1105 metrów. Przyszło nam ją zaatakować w sile sześciu ludzi. Rafał postanowił odpocząć przez poniedziałkowym etapem. Tym niemniej wraz z Danielem nie zamierzali li tylko czekać na nasz powrót. Wkrótce wsiedli do wspomnianej kolejki linowej i wjechali nią do Colle dei Contadini (niem. Bauernkohlern), wioski leżącej na wysokości około 1100 metrów n.p.m. Góra od pierwszych metrów była stroma. Prowadziła na nią droga wąska i miejscami kręta. Przez większą część trasy ukryta w lesie, acz na drugim i trzecim kilometrze przemykająca obok upraw winorośli i sadów jabłkowych. Od początku dyktowaniem mocnego tempa zajął się Dario. Po przejechaniu 1800 metrów jechaliśmy już we czwórkę. Zaczęło się ostro. Ten wstęp pokonaliśmy w 10:29 przy średniej prędkości 10,4 km/h i VAM na poziomie 1124 m/h. Artur z Romkiem też spisywali się dzielnie, tracąc do nas ledwie 21 sekund.

Darek czuł się na tej górze jak na własnym podwórku. Miał tu nad wszystkimi poza Tomkiem naturalną przewagę 10-15 kilogramów. Najwyraźniej postanowił to wykorzystać i zajechać nas wszystkim mocnym i momentami rwanym tempem. Akcja w stylu rasowej kozicy. Po przejechaniu 3,4 kilometra minęliśmy osadę Campegno (niem. Kampenn) i przynajmniej do początków piątego kilometra jechaliśmy jeszcze razem. Wkrótce uznałem, że trzymanie się Darka za wszelką cenę może się dla mnie źle skończyć. Wiadomo jazda na zbyt wysokich obrotach może przegrzać silnik. Postanowiłem jechać własnym tempem. Po przejechaniu 5,7 kilometra minąłem Bad San Isidor. Czas jakiś towarzyszył mi Tomek, zaś Adam wisiał parę sekund za nami jakby walcząc o przetrwanie. Nic bardziej mylnego. To ja powoli gasłem. Najpierw skoczył Tomek i powoli zaczął się zbliżać do będącego w zasięgu naszego wzroku Darka. Po czym gdy pogodziłem się z tym, iż ta góra przynieść może triumf tylko kolarzom wagi lekkiej swój skrywany extra-silnik odpalił Adam. Jeszcze dwa lata temu Adamo należał do grona typowych górali będąc maksymalnie wycieniowany. Jednak od tego czasu przybrał na masie i obecnie też już musi wwozić na górę przeszło 70 kilogramów. Jednak na tej górze wcale mu one nie ciążyły. W imponującym stylu mnie wyprzedził i bardzo szybko doszedł prowadzącą dwójkę. Przed przyjazdem do Włoch spodziewałem się, że nasz Mr. Everest po półtoramiesięcznym pobycie w Alpach będzie tak śmigał na każdej górze. Tymczasem Dario miał chwilowe problemy z rowerem, stąd w odjeżdżającej mi czołówce sytuacja była zmienna. Po przejechaniu 7,7 kilometra minąłem remizę strażacką w Colle, zaś około pół kilometra dalej nadziałem się na grupkę krzykliwych „tifosich”. To Daniel i Rafał wjechawszy na poziom górnej stacji postanowili się na nas zaczaić. Gromko zagrzewali mnie jak i pozostałych kolegów do walki z własnymi słabościami mając przy tym niezły obaw. Nasze wyniki z tych okolic są mocno podejrzane, więc stravy nie będę tu cytował. Z filmików nakręconych telefonem Daniela wynika, że w owej „strefie kibica” na początku dziewiątego kilometra prowadził już Adam z niewielką przewagą nad jadącymi razem Darkiem i Tomkiem.

Półtora kilometra dalej dotarłem do zbiegu naszego szlaku z alternatywną drogą na szczyt zaczynającą się w położonej na południe od Bolzano wiosce Pineta. Ta opcja wspinaczki do schroniska Schneiderwiesen jest równie trudna. Długa na 11,5 kilometra ma średnie nachylenie 9,9 % i przewyższenie 1138 metrów. Po skręcie w lewo do końca podjazdu zostało mi jeszcze półtora kilometra. Nieco łatwiejsza od reszty druga część jedenastego kilometra i sama końcówka po kiepskiej nawierzchni. Według moich danych cały podjazd miał długość 11,3 kilometra, które pokonałem w czasie 1h 04:01 z przeciętną prędkością 10,6 km/h. Na stravie najdłuższy odcinek jaki znalazłem miał 10,7 kilometra. Przejechałem go w czasie 1h 02:32 ze średnią 10,3 km/h i VAM ledwie 1006 m/h. Teoretycznie Tomek uzyskał czas 59:15, zaś Darek i Adam odpowiednio 1h 00:37 i 1h 00:45. Niemniej z relacji Darka wiem, że niemal do samego końca jechali w innej kolejności i niewielkich odstępach. Natomiast na szczyt wjechali już razem, po tym jak Adam poczekał trochę na Tomka, zaś następnie obaj nieco zwolnili by doszedł ich Dario. Zakładam, że wyprzedzili mnie o blisko dwie minuty. Ten sam dystans Romek przejechał w czasie 1h 05:01, zaś Arturro 1h 19:59. Na samej górze zaparkowaliśmy nasze karbonowe rumaki w stosownym miejscu i poszliśmy na zasłużony popas (ciastko, kawka, herbatka und piwko) pod dachem Gasthof Schneiderwiesen. Zjazd z góry choć stromy nie mógł być szybki. Na to był zbyt wąski i kręty, a do tego jeszcze mokry po najnowszej dawce deszczu. Najciekawszym wydarzeniem było zagubienie się Tomka. Okazało się, że po przejechaniu półtora kilometra Bury na rozjeździe zamiast w prawo, odbił w lewo wjeżdżając na drogę do Pinety. W swej pomyłce zorientował się zbyt późno by zawracać pod górę. To kosztowałoby go zbyt dużo sił i czasu. Dlatego też zjechał południowym szlakiem do drogi SS12 i następnie już po płaskim terenie wrócił przez Bolzano do naszej bazy wypadowej.

2015_0816_032

20150816_165203

20150816_174956