banner daniela marszałka

Oggia & San Bernardo in Mendatica

Autor: admin o środa 9. września 2015

PODJAZD NR 1 > https://www.strava.com/activities/389402768

PODJAZD NR 2 > https://www.strava.com/activities/389402780

Nasz ostatni dzień w Ligurii – krainie gór, morza i gwarantowanego słońca. Nawet pod koniec kalendarzowego lata. Darek dzień wcześniej odzyskał swe buty, więc był już uzbrojony i niebezpieczny. W tym miejscu podziękowania należą się naszej gospodyni z Casa Rosmarino, która we wtorkowe popołudnie wsiadła na skuter i na mieście złapała kuriera przewożącego przesyłkę dla mego kolegi. W środę pomimo transferu do Borgo San Dalmazzo tak jak w każdy inny mieliśmy pokonać przynajmniej dwa podjazdy. Wedle wstępnych założeń obie wspinaczki miały nam wypaść już w drodze do nowej bazy noclegowej. Pierwsza jeszcze w Ligurii, zaś druga już na terenie piemonckiej prowincji Cuneo. Te plany uległy jednak zmianie już na wstępie tj. w sobotni wieczór, gdy z uwagi na zbyt późny przyjazd na riwierę nie dane nam było ruszyć na pobliską Colle d’Oggia. Tego wzniesienia nie chciałem jednak definitywnie skreślać z naszego „menu”. Lepiej już było poświęcić jeden z piemonckich podjazdów. Tym bardziej, że pozostałe jedenaście dni wyprawy i tak mieliśmy spędzić wyłącznie w tym niegdyś stołecznym regionie. Dlatego po korekcie środowych planów ustaliliśmy, że na pożegnanie z Ligurią zaliczymy jeszcze dwa podjazdy na jej terenie. W pierwszej kolejności wspomnianą Colle d’Oggia (1167 m. n.p.m.) i następnie Colla San Bernardo in Mendatica (1272 m. n.p.m.). Dzięki uprzejmości naszej gospodyni nie musieliśmy obu wzniesień robić w trasie. Ta zacna niewiasta zgodziła się byśmy opuścili apartament znacznie później niż zapisane to było w warunkach rezerwacji. W teorii wyjechać mieliśmy do godziny 11:00. Na szczęście ewentualni nowi goście mogli się tam meldować od 16:00. Dzięki temu uzyskaliśmy zgodę na wyjazd wczesnym popołudniem. Perspektywa ożywczego prysznica po zaliczeniu pierwszej góry czwartego etapu zachęciła Darka do szybszego niż zwykle wyrwania się z objęć Morfeusza. Warto było ruszyć z domu około 9:00 po to by po pierwszej wspinaczce umyć się i zjeść coś na gorąco przed czekającym nas 150-kilometrowym transferem.

Pierwszy ze środowych podjazdów mieliśmy zacząć w Dolcedo czyli miejscowości oddalonej niespełna 6 kilometrów od naszego wzgórza. Pomimo skromnego dystansu zdecydowaliśmy się skorzystać z samochodu. Pojechaliśmy najkrótszą trasą przez Isolalungę. Początek tego dojazdu prowadził po Strada Colla. Drodze tak wąskiej, iż zacząłem się zastanawiać czy aby przypadkiem nie wbiłem się na ulicę jednokierunkową. Po kilkunastu minutach byliśmy już w Dolcedo, nad którym góruje dzwonnica kościoła pod wezwaniem św. Tomasza. Tu zaczyna się najtrudniejszy z trzech podjazdów na Colle d’Oggia. Podjazd północny zaczyna się w Pieve di Teco, zaś zachodni poniżej miejscowości Montalto Ligure. Oba te wzniesienia mają po około 930 metrów przewyższenia i przez cyclingcols zostały wycenione odpowiednio na 527 i 662 punktów. My wybraliśmy drogę południową czyli szlak o długości 17,7 kilometra przy średnim nachyleniu 6,1% i max. 10%. Do pokonania w pionie mieliśmy mieć 1082 metry, zaś brutto nawet 1087. Ta premia górska warta była według Michiela z CC 725 punktów. Droga na szczyt nie była szczególnie trudna. Niemniej dość długa, a przy tym skomplikowana pod względem nawigacyjnym. Dość powiedzieć, że na tym niespełna 18-kilometrowym szlaku trzeba było czterokrotnie zmieniać szosę. Pierwsze 2400 metrów po starcie przy moście nad potokiem Prino prowadziło po drodze SP39. Następne 4,3 kilometra biegło po SP40, zaś kolejne 5800 metrów po SP93. W połowie trzynastego kilometra trzeba było wybrać drogę SP24 i trzymać się jej przez niemal 5,5 kilometra. Natomiast tuż przed finałem należało jeszcze wskoczyć na wspólną z zachodnim wariantem podjazdu szosę SP21 i pokonać na niej ostatnie 170 metrów wzniesienia. Całkiem niezła kombinacja alpejska. Nic dziwnego, że jeden z nas się pogubił i to już przy pierwszej okazji. Tym razem padło na Darka. Mało który z naszych liguryjskich podjazdów miał zaszczyt „poznać się” z Giro d’Italia. W zasadzie można to powiedzieć tylko o Colle di Melogno. Oggia również nie miała dotąd tego szczęścia. Niemniej podobnie jak spory kawałek mojego wtorkowego Monte Ceppo w sezonie 2015 zagościła przynajmniej na trasie słynnego niegdyś rajdu samochodowego Rally San Remo. Jeden z odcinków specjalnych tej imprezy poprowadzono bowiem po wspomnianym segmencie na drodze SP24.

Darek ruszył ku przełęczy o godzinie 9:26, zaś ja trzy minuty później. Mój kompan był w najlepszej formie od lat i już podczas sierpniowego wyjazdu parę razy pokazał mi plecy. Jednak na wzniesieniu takim jak Oggia spodziewałem się go złapać po kilku kilometrach. Tymczasem Dario w sposób niezamierzony uniemożliwił mi wykonanie tego zadania. Dojechawszy do Molini di Prela (2,3 km) odbił w lewo i kontynuował jazdę po szosie SP39 przez kolejne dwa kilometry z hakiem. Zanim po około piętnastu minutach spędzonych poza trasą wrócił do feralnego rozjazdu, ja byłem już połowie szóstego kilometra swojej wspinaczki. Jechałem w miarę mocno urokliwą trasą wśród oliwnych gajów i zastanawiałem się czemu jeszcze nie widzę przed sobą znajomej sylwetki. Do tego momentu zdążyłem już minąć Casa Carli (4,1 km) i wiraż nr 4 na wysokości Praelo (4,6 km). Kolejną miejscowością na mojej drodze była Pantasina. Tu po przejechaniu 6,7 kilometra należało skręcić w lewo aby wjechać na drogę SP93. Kilometr dalej minąłem szósty zakręt na wysokości ukrytego w cieniu drzew kościoła w stylu romańskim. Wyżej można było napotkać co najwyżej pojedyncze domy i gospodarstwa hodowlane. W połowie trzynastego kilometra zatrzymałem się na przeszło półtorej minuty u kresu szosy SP93. Z tego miejsca w lewo szła droga gruntowa, zaś w prawo zjazd ku miejscowości Ville San Pietro. Po krótkiej rozmowie z angielskim cykloturystą ruszyłem dalej prosto, tym samym wjeżdżając na rajdowy sektor po drodze SP24. Ten fragment podjazdu miał swój dziki urok. Przy drodze spore stado krów, które zrobiły mi dość szczelną blokadę podczas późniejszego zjazdu. Na zboczu góry dojrzeć też można było konie. Po przebyciu 17,5 kilometra już mogło się wydawać że to koniec wspinaczki. Tym niemniej po przecięciu starego szlaku via Marenca trzeba było jeszcze przejechać niespełna czterysta metrów lekko w dół, zaś po ostrym zakręcie w prawo wspomniany już finał na drodze SP21. W sumie przejechałem 18,1 kilometra w czasie netto 1h 09:08 (avs. 15,7 km/h). Na stravie znalazłem segment o długości 17,4 kilometra przejechany w czasie netto 1h 07:53 (avs. 15,4 km/h i VAM 936 m/h). Ten wynik dałby mi 26 miejsce pośród 224 sklasyfikowanych osób. Tymczasem gorszy o 99 sekund czas brutto zdegradował mnie na 31 pozycję. Ogólnie tempo niezłe, lecz nie rewelacyjne. Znacznie lepszy VAM tzn. 1013 m/h wykręciłem w środkowej fazie tego podjazdu. Na odcinku niespełna 10 kilometrów pomiędzy Molini di Prela a końcem drogi SP93.

2015_0909_030

20150909_112045

20150909_114806

20150909_115727

20150909_123937

Na Darka przyszło mi czekać około 40 minut. W tym czasie mogłem wygrzać się na słońcu. Na przełęczy temperatura wynosiła 22 stopnie, zaś niebo było bezchmurne. Siadłem sobie na poboczu podziwiając piękno tej cichej okolicy. Skontaktowałem się ze swym zagubionym kolegą, który miał jeszcze do szczytu kilka kilometrów. Porozmawiałem chwilę ze spotkanym niemieckim cykloturystą. Zadzwoniłem również do Sopotu złożyć życzenia urodzinowe swojej Mamie. Dario ostatecznie dotarł na szczyt po upływie 1h i 52 minut. Nie znaczy to wcale, że jechał aż tak wolno. Kwadrans stracił na dole wyjeżdżając poza trasę. Potem z ostrożności zatrzymywał się jeszcze pięć razy. Na tych przystankach stracił dwanaście minut, z czego siedem przy przejściu z drogi SP93 na SP24. Ogólnie te wszystkie przerwy wybiły go z rytmu, więc jechał bez bojowego nastawienia w tempie 12-13 km/h. Z pewnością poniżej swych aktualnych możliwości. Na przełęczy spędziliśmy razem około 15 minut, po czym rozpoczęliśmy spokojny odwrót do Dolcedo. W moim przypadku oznaczało to trzy kwadranse spokojnego zjazdu i pół godziny spędzone na przystankach. Przy samochodzie i tak byłem pierwszy, gdyż Darek dodatkowo kręcił jeszcze filmiki. Przed przyjazdem kolegi zdążyłem jeszcze zrobić małe zakupy w przydrożnym sklepiku spożywczym. Do apartamentu zajechaliśmy po trzynastej. W ciągu następnej godziny przygotowaliśmy się do wyjazdu z Ligurii. Około wpół do trzeciej opuściliśmy gościnne progi Casa Rosmarino i zjechaliśmy ze wzgórza w kierunku Porto Maurizio. Naszym przystankiem w drodze do południowego Piemontu miało być miasteczko Pieve di Teco. Dojazd do niego miał nam zająć około 35 minut i w dużej mierze prowadzić po drodze krajowej SS28. Aby do niej dojechać musieliśmy przejechać przez centrum Imperii. Pomijając wieczorny wypad w poniedziałek jakoś nie mieliśmy okazji by przyjrzeć się temu pięknemu miasteczku. Za dnia łatwiej można było dostrzec jego uroki. Dario kręcił filmiki z jadącego auta i dla lepszego efektu jeden podczas krótkiego przystanku. Po przyjechaniu do Pieve di Teco mieliśmy kłopot ze znalezieniem miejsca parkingowego. Ostatecznie postanowiliśmy skorzystać z patentu miejscowych mieszkańców i stanąć przy głównej drodze jednym kołem na ulicy, zaś drugim na wąskim chodniku. Z naszej miejscówki zjechaliśmy kilkaset metrów do zbiegu z drogą SP7 na wysokości całodobowej stacji benzynowej TotalERG.

20150909_144611

Przed sobą mieliśmy blisko 20-kilometrowy podjazd na Colla San Bernardo. Dla mnie miała to być już piąta w życiu wspinaczka pod górę noszącą imię św. Bernarda z Methon k. Annecy. To znaczy urodzonego pod koniec X wieku zakonnika, który jest patronem alpinistów i mieszkańców Alp, a także turystów, narciarzy i ratowników górskich. Najpierw w czerwcu 2009 roku zdobyłem Col du Grand Saint-Bernard czyli przełęcz Wielką Świętego Bernarda (2469 m. n.p.m.) od strony szwajcarskiej, zaś w lipcu 2010 roku Passo Piccolo San Bernardo (2188 m. n.p.m.) czyli przełęcz Małą Świętego Bernarda od włoskiej strony. Potem obie te przełęcze pokonałem jeszcze od przeciwnych stron podczas jedenastego i dwunastego etapu Route Grandes Alpes. Naszej wielkiej wyprawy z przełomu czerwca i lipca 2013 roku, którą odbyliśmy w towarzystwie Adama Kowalskiego, Piotra Mrówczyńskiego i Romana Abramczyka. Na tle dwóch wielkich przełęczy z pogranicza Francji, Włoch i Szwajcarii ten podjazd był ledwie ich dalekim i ubogim krewnym. Niemniej i na tej górze było co jechać. Po starcie z Pieve di Teco mieliśmy mieć do przejechania 19,7 kilometra o średnim nachyleniu 5,2% i max. 10,5%. Wzniesienie to miało przewyższenie netto 1034 metry, zaś brutto nawet 1087. Dla odróżnienia od innych przełęczy imienia św. Bernarda ta góra znana jest pod nazwą Colla San Bernardo in Mendatica czyli z dodatkiem pochodzącym od nazwy wioski leżącej na wysokości niespełna 800 metrów n.p.m. Wystartowaliśmy o 15:40, przy czym Darek ruszył jakieś pół minuty wcześniej. Początek był łatwy więc ruszyłem na dużej tarczy i w połowie drugiego kilometra dogoniłem kolegę. W połowie trzeciego kilometra Dario w swoim stylu ściął małe rondo i znów musiałem odrobić kilkadziesiąt metrów. Tym razem też szybko poszło, więc do zjazdu z drogi SP28 dotarliśmy razem. Po przejechaniu 2,9 kilometra trzeba było odbić w lewo i zjechać na drogę SP3 prowadzącą wzdłuż potoku Aroscia. Przez następne półtora kilometra zamiast się wspinać straciliśmy 38 metrów ze zdobytej wcześniej wysokości. Podczas zjazdu przez Aquetico Dario ostro zaatakował. Ja wolałem nie zrywać tempa tak wcześnie. Czułem się bardzo dobrze, więc postanowiłem skorzystać z taktyki, która przyniosła mi powodzenie podczas rywalizacji z Darkiem i Romkiem na Passo delle Erbe. Teren był tak łagodny, że przez pierwsze siedem kilometrów nie musiałem zrzucać łańcucha na małą tarczę.

Pod koniec szóstego kilometra przejechałem przez wioskę Ponti di Pornassio. Na ósmym kilometrze złapałem kontakt z liderem. Po dziesięciu kilometrach minęliśmy drogę do Montegrosso Pian Latte. Przyjemność wspólnej jazdy przerwał nam dopiero niespodziewany atak owada. Dario połknął jakieś latające stworzenie i mocno się zakrztusił, więc po przejechaniu 11,7 kilometra musieliśmy się zatrzymać na dobre dwie minuty. Po ponownym starcie Darek zrazu jechał wolniej i sugerował bym jechał swoje. Niemniej już podczas przejazdu przez Mendaticę na przełomie trzynastego i kilometra poczuł się lepiej, więc gdy lekko zwolniłem szybko do mnie dojechał. Na ostatnich 9 kilometrach nachylenie było całkiem solidne tzn. średnio 7,3%. Za Mendatiką droga nadal była mocno zawinięta. Na dojeździe do Cian Prai (18,3 km) trzeba było pokonać 10 następnych wiraży. Jechaliśmy razem niemal do samego końca. Darek osłabł nieco dopiero na ostatnim kilometrze. W sumie przejechałem 19,6 kilometra w czasie netto 1h 08:07 (avs. 17,3 km/h). Na stravie znalazłem segment o kilometr krótszy. Uzyskałem na nim czas brutto 1h 07:35. Natomiast Darek 1h 08:46. To dało nam odpowiednio 13 i 14 miejsce pośród 108 zarejestrowanych osób. Gdyby nie przymusowy postój skończylibyśmy o trzy lokaty wyżej. Zatrzymawszy się na przełęczy na wprost przed sobą mieliśmy zjazd do Ponte di Nava, zaś w lewo drogę do Monesi, gdzie w 1966 roku drugi etap Giro d’Italia wygrał znakomity hiszpański góral Julio Jimenez. Niemniej czasu na dotarcie do miejscowości już nie było, a poza tym byłaby to już tylko „dokrętka” po płaskowyżu. Trzeba się było szybko ewakuować do Pieve di Teco. Tym bardziej, że chmary złośliwych meszek nie dawały nam spokoju. Do samochodu dotarliśmy około 18:10. Dzienny przebieg miałem w normie. Tym razem przejechałem 75,5 kilometra o łącznym przewyższeniu 2147 metrów. Po wszystkim chcieliśmy zjeść obiadokolację pod arkadami w historycznym centrum tego miasteczka. Niestety bez powodzenia. Ruszyliśmy, więc w trasę do drugiej bazy noclegowej z nadzieją na znalezienie czegoś po drodze. Ostatecznie zjedliśmy pizzę w jednym z lokali na Colle di Nava (939 m. n.p.m.). O zmroku minęliśmy Garessio, gdzie według wstępnych planów mieliśmy zaczynać podjazd na Colla di Casotto (1379 m. n.p.m.). Na sam koniec straciliśmy jeszcze trochę czasu na ulicach Borgo San Dalmazzo mając problem ze znalezieniem po ciemku naszej mety czyli B&B Il Melograno. Znajomy gospodarz wyjechał akurat z krótką wizytą do Francji, ale na posterunku zostawił swą małżonkę.

2015_0909_031

20150909_165458

20150909_172920