banner daniela marszałka

Alto de la Rabassa & Collada de la Gallina

Autor: admin o środa 8. czerwca 2016

PODJAZD NR 1 > https://www.strava.com/activities/603083449

PODJAZD NR 2 > https://www.strava.com/activities/603083450

Na ostatni dzień pobytu w Andorze zostawiliśmy sobie wypad ku południowym rubieżom pirenejskiego Księstwa. W trakcie dwunastego etapu naszej prywatnej Volty mieliśmy się zapoznać z trzema podjazdami na szosach wokół Sant Julia de Loria. W najbliższej okolicy tego miasteczka jest aż pięć wymagających wzniesień. Biorąc pod uwagę nasze możliwości kondycyjne chcąc poznać je wszystkie musielibyśmy tu przyjechać dwa razy. Tymczasem do swej dyspozycji mieliśmy tylko jeden dzionek. Uznałem więc, że trzeba się skupić na tym co jest tu najciekawsze. Za takie uznałem wspinaczki obiektywnie najtrudniejsze i zarazem znane z tras wyścigu Dookoła Hiszpanii. Zakreśliłem sobie i kolegom wielce ambitny program zwiedzania. Na początek podjazd pod Alto de la Rabassę (2032 metrów n.p.m.) do wykonania południowym szlakiem i następnie dwie wspinaczki na Coll de la Gallina (1910 m. n.p.m.) czyli zarówno od północnej jak i południowej strony. Zważywszy, że każde tych z wzniesień ma przewyższenie około tysiąca metrów wszystko to składało się na iście królewski odcinek tej wyprawy. Przy starcie i mecie we wspomnianej Santa Julia de Loria mieliśmy do pokonania co najmniej 3150 metrów w pionie na dystansie około 85 kilometrów. To było środowe zadanie dla mnie jak i Rafała. Darek postawił sobie poprzeczkę jeszcze wyżej. To znaczy podobnie jak dzień wcześniej do podnóża pierwszej góry zdecydował się dojechać na rowerze, a nie samochodem. Dario lubi sobie dłużej pospać, a potem przygotować się do wyjazdu z bazy w sobie właściwym tempie. Z drugiej strony potrzebuje nieco czasu na rozgrzanie swego „dieslowskiego silnika” do poziomu potrzebnego na sprawne pokonanie trudnego górskiego podjazdu. Tym samym prowadzący niemal cały czas w dół 13-kilometrowy dojazd z Encamp do San Julia nie stanowił dla niego żadnego problemu. Wiedząc, że czeka nas bardzo trudny i dość długi etap chciałem mieć możliwie jak najwięcej czasu na jego pokonanie. Dlatego w towarzystwie Rafała wyjechałem z HolaStays Fontbernat już przed dziesiątą. Niestety pośpiech bywa złym doradcą. Po dojechaniu na miejsce okazało się, że nie zabrałem z sobą butów kolarskich. Musiałem się po nie wrócić do Encamp bądź skopiować ubiegłoroczny wyczyn Darka na szosach Ligurii czyli ruszyć pod górę w adidasach. Wybrałem to pierwsze rozwiązanie, przez co swój podjazd pod Rabassę rozpocząłem dopiero o godzinie 11:33 czyli przeszło godzinę po Rafale, który ruszył do boju już o 10:28.

Zawodowi kolarze po raz pierwszy przetestowali La Rabassę w połowie lat sześćdziesiątych. Tym niemniej podczas Volta a Catalunya z roku 1965 poznali tylko jej niewielką część, bowiem rywalizowali na ledwie 6-kilometrowej czasówce. Tą wspinaczkową próbę wygrał Bask Francisco Gabica, który rok później triumfował już w „generalce” Vuelta a Espana. Blisko trzy dekady później, bo w roku 1994 zajrzała na tą górę Semana Catalana. Na Alto de la Rabassa zakończył się najtrudniejszy etap tej imprezy. Wygrał go Włoch Stefano Della Santa, który o 1:20 wyprzedził Kolumbijczyka Angela Camargo i o 1:22 Szwajcara Laurenta Dufuax. Ten triumf dał mu zdecydowane zwycięstwo w całym wyścigu. Tym niemniej „złote czasy” dla Rabassy miały dopiero nadejść. Na przełomie wieków przez trzy lata z rzędu kończyła się na tej górze Volta a Catalunya. W latach 1999-2001 rozegrano tu bowiem trzy górskie czasówki. Pierwszą na dystansie 14,2 kilometra wygrał Manuel Beltran z czasem 33:31. Drugie i trzecie miejsca zajęli Jose-Maria Jimenez i Joseba Beloki. Rok później rywalizowano na trasie o długości 12,6 kilometra. Tym razem najlepszy był „El Chava” Jimenez, który wykręcił czas 28:27 i pokonał Roberto Herasa oraz Włocha Leonardo Piepolego. W końcu na zakończenie Volty 2001 zaproponowano kolarzom wspinaczkę o długości 13,9 kilometra. Wygrał ją Beloki z czasem 33:47. Bask okazał się lepszy od Fernando Escartina i Igora Gonzaleza de Galdeano. Co godne podkreślenia były to „etapy prawdy” z prawdziwego zdarzenia, bowiem zarówno Beltran, Jimenez jak i Beloki wygrywali tak czasówkę jak i całą Voltę. Z kolei peleton wielkiej Vuelty po raz pierwszy zmierzył się z tym podjazdem w latach 1999-2000 na etapach do Estacio de Arcalis. Na premii górskiej triumfowali wtedy kolejno: Bask Inigo Charreau i Włoch Andrea Peron. Na siódmym etapie Vuelty z 2008 roku wzniesienie to trzeba było pokonać aż dwukrotnie. Najpierw wspinano się na przełęcz do poziomu 1830 metrów n.p.m., po czym zjechano niemal do poziomu miasta i za drugim razem ścigano się już do mety wyznaczonej na wysokości 2050 metrów n.p.m. Na premii górskiej najwyżej punktował Holender Marc de Maar. Tym niemniej bohaterem dnia został Włoch Alessandro Ballan, który jako jedyny z grona uciekinierów odparł pościg faworytów. Kolarz z ekipy Lampre wygrał ten górski odcinek z bezpieczną przewagą 2:42 nad Ezequielem Mosquerą oraz 2:45 nad Alberto Contadorem, dzięki czemu na jeden dzień został liderem tej imprezy. Trzy tygodnie później zdobył tęczową koszulkę na Mistrzostwach Świata w ojczystym Varese. Po raz piąty przetestowano Rabassę na królewskim etapie Vuelty z roku 2015. Przy tej okazji jako pierwszy na tą przełęcz wjechał Imanol Erviti.

20160608_001

Z geograficznego punktu widzenia Alto de la Rabassa to specyficzna góra. Na jej szczyt prowadzą dwie drogi o wspólnym początku i końcówce, choć na przeważającym dystansie rozbieżne. Obie mają start w centrum San Julia de Loria. Potem wspólny pierwszy kilometr na drodze CS-131 i ten sam 4-kilometrowy finał na szosie CS-130. W międzyczasie rozstają się na 12,5 kilometra. Po rozjeździe trasa północna trzyma się drogi CS-131 wiodąc przez wioskę Aixirivall. Natomiast południowa wjeżdża na szosę CS-130 i mija miejscowość Juberri. Według portalu „cyclingcols” ta druga opcja jest minimalnie trudniejsza. Ona też zazwyczaj występuje w roli podjazdu na wyścigach kolarskich. Dlatego też postanowiliśmy się sprawdzić na południowym szlaku. Znając profil tego wzniesienia wiedziałem, że zdecydowanie najcięższe zadanie czekać nas będzie na pierwszych pięciu-siedmiu kilometrach. Począwszy od ósmego kilometra miał być już teren o ledwie umiarkowanym nachyleniu. Jednym słowem zdatny do szybszej jazdy w razie zachowania sobie rezerw energii po ciężkiej przeprawie na dole. Szukając dogodnego miejsca na pozostawienie samochodu pokonaliśmy już niespełna 250 metrów tego podjazdu. Zaparkowałem bowiem ponad centrum, w bocznej uliczce nieopodal restauracji San Telmo. Tym samym na start wspinaczki musiałem zjechać do centrum. Od początku wiedziałem co w tym dniu będzie moim największym rywalem. Nie jestem człowiekiem wielbiącym upały. Tymczasem trafił nam się akurat najgorętszy dzień całej wycieczki. Temperatura męczyła od pierwszych chwil po wyjściu z samochodu. Wcale nie trzeba było kręcić na rowerze aby się spocić. Dość powiedzieć, że w chwili startu licznik pokazywał mi 34 stopnie Celsjusza! Co więcej przeszło godzinę później w ośrodku Naturlandia 2000 położonym dobre 1100 metrów wyżej nadal wskazywał 28! Niezły piekarnik, a do tego jeszcze ta stroma ściana zaraz po starcie. Otóż pierwszy kilometr tego wzniesienia ma średnie nachylenie na poziomie 9,7 % i maksimum sięgające 13 %. Jedynie stojąca przy ulicy tablica „La Rabassa” pocieszała, że ogólnie nie będzie aż tak trudno. Według jej danych miałem do przejechania 17,4 kilometra o średnim nachyleniu „tylko” 6,5 % i przewyższeniu 1127 metrów z finałem całej wspinaczki na wysokości 2037 metrów n.p.m.

20160608_011

Ruszyłem do walki z górą i samym sobą. Po przejechaniu pierwszego kilometra na wysokości wielkiego napisu „Naturlandia 7 km” odbiłem w prawo i wjechałem na drogę CS-130. Tu na znacznie łatwiejszym terenie o długości 700 metrów mogłem odsapnąć po trudach ostrej inicjacji. Za mostem na rzeczce Aubinya wszystko wróciło do początkowej normy. Tym razem na dłuższy czas, bo nachylenie na średnim poziomie powyżej 9 % trzymało się przez ponad trzy kilometry. Na początku piątego kilometra dojechałem do Juberri. Wioska ta ciągnęła się wzdłuż drogi przez następne 900 metrów. Na końcu tego odcinka pojawiła się tablica informująca o tym, iż kolejny odcinek będzie już nieco łatwiejszy. Kilometr szósty i siódmy były jeszcze dość wymagające, acz trzymając na poziomie 7,5 %. Fragment wzniesienia o takim nachyleniu skończył się po przejechaniu 7,3 kilometra. Choć do szczytu pozostało jeszcze 10 kilometrów to większość przewyższenia miałem już za plecami. W połowie dziewiątego kilometra dojechałem do parku rozrywki „Naturlandia 1600”. To dolna część całego ośrodka połączona z górną nie tylko szosą, ale też „saneczkowym” torem o długości 5300 metrów. Kolejne kilometry mijały szybciej skoro długimi odcinkami mogłem jechać z prędkością 18-19 km/h. Na początku trzynastego kilometra minąłem się ze zjeżdżającym Rafałem. Jakiś kilometr dalej dojechałem do zbiegu dróg CS-130 i CS-131. To tu na wysokości 1821 metrów n.p.m. organizatorzy Vuelty zwykli kreślić linię przelotowej górskiej premii. Droga zmieniła kierunek z wschodniego na południowy. Na ostatnich dwóch kilometrach trafiło się jeszcze parę trudniejszych momentów i trzy wiraże na ostatnich 800 metrach. Na końcu asfaltowej drogi znajdował się mały parking dla quadów i innych pojazdów terenowych. Naturlandia 2000 leży wzdłuż drogi gruntowej. Zamiast na nią tuż przed parkingiem odbiłem w prawo i po wąskiej alejce pokonałem ostatnie 140 metrów. Licznik zatrzymałem po przejechaniu niespełna 17,5 kilometra z przewyższeniem 1084 metrów w czasie 1h 09:17 (avs. 15,1 km/h). Na stravie znalazłem dwa ciekawe segmenty z tej góry. Pierwszy to 13,2 kilometra od samego dołu do przełęczy. Uzyskałem na nim czas 55:19 (avs. 14,4 km/h i VAM 988 m/h). Lideruje tu George Bennet, nowozelandzki profi z Lotto NL-Jumbo. Dziesiąty kolarz ubiegłorocznej Vuelty na etapie z 2015 roku wjechał to w 39:18. Z kolei sektor „Naturlandia 1600 – Rabassa” o długości 8,4 kilometra pokonałem w 29:57 (avs. 17,0 km/h i VAM 910 m/h) tracąc do innego króla tej trasy ledwie 7 minut.

20160608_031

20160608_131213

20160608_124922

Środowy upał miał jednak pewną zaletę. Nie trzeba było się cieplej ubierać na zjazd. W końcówce szusowania do Sant Julia de Loria na niespełna 10 minut zatrzymałem się przy samochodzie. Musiałem napełnić bidon aby jakoś przetrwać kolejne dwie godziny w tym afrykańskim klimacie. Po dotarciu do skrzyżowania Carretera de Rabassa z Avinguda Verge de Cannolich mogłem się ostatni raz zastanowić, który z podjazdów pod Collada de la Gallina (1910 m. n.p.m.) zaatakować. Do podnóża południowej Galliny na początku drogi CS-140 przy moście nad rzeką La Valira miałem ledwie 850 metrów. Z kolei do podnóża północnego podjazdu na drodze CG-6 przy rondzie w Aixovall tylko 1300 metrów. Każdy wybór miał swe plusy. Geografia przemawiała za wspinaczką południową. Jest ona nieco większa gdyż ma 1048 metrów przewyższenia, podczas gdy północna „tylko” 988. Wydaje się też być nieco trudniejsza. Według „cyclingcols” ma długość 12,1 kilometra o średniej 8,4 % i max. 14,5 % liczonym na odcinku 100 metrów. Z kolei północna to 11,8 kilometra o średniej 8,3 % i max. 13 %. Krótsze stromizny na obu tych wzniesieniach sięgają nawet 18 %. Natomiast historia była po stronie północnego wzniesienia. Uczestnicy Vuelta a Espana zmagali się z nim dwukrotnie walcząc tu o etapowe zwycięstwa. Był to podjazd finałowy, acz pokonywany w swym niepełnym wymiarze. Etapy z lat 2012 i 2013 kończyły się bowiem przy Santuari de Canolich na wysokości 1530 metrów n.p.m. Za pierwszym razem byliśmy tu świadkami zaciętej walki wielkiej czwórki tego wyścigu. Wygrał Alejandro Valverde przed Joaquinem Rodriguezem i Alberto Contadorem, zaś 15 sekund za nimi przyjechał Chris Froome. Bardzo dobrze spisali się dwaj Polacy. Przemysław Niemiec finiszował dziesiąty ze stratą 42 sekund, zaś Tomasz Marczyński był szesnasty z bagażem 1:24. Rok później samotnie do mety przy barokowym sanktuarium dotarł Włoch Daniele Ratto o blisko cztery minuty wyprzedziwszy grupę faworytów. Drugi był jego rodak Vincenzo Nibali (+ 3:53), zaś trzeci amerykański weteran Chris Horner (+ 3:55). Tym razem nie mieliśmy powodów do zadowolenia. Najlepszy z naszych rodaków Bartosz Huzarski był 39. Co gorsza na zimnym i deszczowym etapie przemarzł Rafał Majka. Góral z Zegartowic stracił tego dnia blisko 20 minut do Nibalego i spółki przez co w „generalce” zleciał z 9 na 26 miejsce. W owym czasie nie można było jeszcze puścić wyścigu przez przełęcz, bowiem końcówka południowego podjazdu była szutrowa.

20160608_051

Brakujący kawałek asfaltu wylano pod koniec 2014 roku i już w następnym sezonie organizatorzy VaE do spółki ze świetnie znającym miejscowe drogi „Purito” Rodriguezem wpletli tą wspinaczką w hardcorowy profil jedenastego etapu swej imprezy. Była to czwarta z sześciu górskich premii na ledwie 138-kilometrowej trasie. Wygrał ją Hiszpan Omar Fraile, który na tym wyścigu skutecznie walczył o zwycięstwo w klasyfikacji górskiej. Wcześniejszego pomysłu nie zmieniłem i ostatecznie wybrałem podjazd północny. Południowego jeszcze nie skreśliłem. Czasu do wieczora miałem wciąż sporo, acz upał gasił mój entuzjazm do dłuższej jazdy. Kilka minut po czternastej na starcie w Aixovall było aż 36 stopni! Cóż było robić? Jechać swoje, ale z umiarem. W takich warunkach zbytnia fantazja mogła bowiem bardzo drogo kosztować. Pierwsza tercja tego wzniesienia prowadzi po CG-6 czyli jednej z głównych dróg Księstwa. Mimo tego nie brak tu stromizn. Cały drugi kilometr ma średnie nachylenie aż 9,8 % przy max. 13 %. Średnią całego dojazdu do Bixessarri (3,6 km przy 7 %) zaniża łatwy początek jak i krótki zjazd na początku trzeciego kilometra. Ten odcinek pokonałem w czasie 13:59 (avs. 15,5 km/h i VAM 1068 m/h). We wiosce trzeba było zjechać z głównej drogi. To znaczy skręcić w lewo i przez mostek nad potokiem Os de Civis wjechać na wąziutką szosę CS-111. Odtąd niemal każdy kilometr trzymał na poziomie od 9 do 10,5 %. Owszem było stromo, ale za to bardzo kręto co zawsze odrobinę pomaga w walce z grawitacją. Na liczącym 4100 metrów dojeździe do Santuari de Canolich było aż 18 wiraży. Do tego cały podjazd jak każdy inny w Andorze świetnie oznakowany za pomocą charakterystycznych tablic. Dzięki temu z góry wiedziałem co czeka mnie na kolejnym kilometrze. Przeszło 4-kilometrowy sektor od Bixessarri do Canolich ze średnią 9 % przejechałem w 22 minuty (avs. 11,4 km/h i VAM 1034 m/h). Lider tego odcinka. Nie byle kto bo David de la Cruz wykręcił tu czas 15:04 (avs. 16,6 km/h). Tuż za kościołem minąłem bar, który w swej ofercie sprzedażowej miał lody. Pomyślałem, że na zjeździe zrobię tu sobie obowiązkowy przystanek. Tymczasem chciałem mieć tą gorącą wspinaczkę jak najszybciej za sobą. Dwa kolejne kilometry były nieco łatwiejsze od reszty. Za to dwa ostatnie wręcz przeciwnie, zatem walczyć trzeba było do samego końca. Udało mi się pokonać Gallinę w czasie poniżej godziny. Podjazd o długości 11,5 kilometra i przewyższeniu 939 metrów przejechałem w 57:15 (avs. 12,4 km/h), zaś 8-kilometrowy odcinek na drodze CS-111 w 42:39 (avs. 11,5 km/h).

20160608_061

Na przełęczy spotkałem Darka szykującego się już do zjazdu na północną stronę. Dowiedziałem się od niego, że ma w nogach obie strony tego wzniesienia, bowiem właśnie pokonał je od południowej strony. Do zrobienia pozostała mu jeszcze Rabassa. Ja miałem już dość jazdy. Pokonały mnie nie tyle góry co klimat. Zrobiłem kilka zdjęć, nakręciłem filmik i przeszedłem się po drewnianej ścieżce na punkt widokowy. Przyjrzałem się jeszcze blaszanej instalacji wystawionej ku czci lokalnego bohatera „Purito” Rodrigueza. Po niespełna kwadransie pogodzony z losem rozpocząłem spokojny zjazd do San Julia. Ciekaw byłem czy Rafał wytrwa w naszym porannym postanowieniu zaliczenia wszystkich trzech podjazdów. Odpowiedź poznałem niecały kilometr przed Bixessarri. Gdy stanąłem na jednym z wiraży z naprzeciwka nadjechał niestrudzony Rafa. W tym momencie do szczytu brakowało mu jeszcze siedem kilometrów, ale wiedziałem że nie odpuści. Swój skrócony występ zakończyłem o 16:12 przejechawszy 61,5 kilometra o łącznym przewyższeniu 2097 metrów. Plan minimum zrobiłem. Musiałem dłużej poczekać na prawdziwych bohaterów tego morderczego etapu. Przebrałem się przy aucie i schowałem przed słońcem w cieniu dużego drzewa. Pobliska restauracja była niestety zamknięta. Rafał dotarł do samochodu o 17:27. Przejechał w sumie 85 kilometrów o amplitudzie 3176 metrów. Wspinaczki kosztowały go zapewne jeszcze więcej niż mnie czy Darka, ale nie dał za wygraną. Nie będąc optymalnie przygotowany do tej wyprawy pokonał tego dnia trzy strome góry, bezlitosne słońce jak i własne słabości. Rabassę zdobył w 100 minut, zaś Gallinę odpowiednio w 84 i 95.

20160608_083

20160608_151301

Dario przebił jednak nas obu. Wyruszył z Encamp o 11:45 i wrócił do hostelu o 19:01. Całą drogę pokonał na swym Simplonie. Przejechał w sumie 117 kilometrów o przewyższeniu 3592 metrów. Po drodze nieco pobłądził. Na zjeździe z drugiej Galliny rozerwał szytkę w tylnym kole. Cudem uratował się przed upadkiem. Zjechawszy do miasta wpadł na przymusowe zakupy w Jorma-bike. Po tym wszystkim już na rezerwowej gumie wjechał na Rabassę. Oprócz trzech głównych wzniesień na koniec dnia pokonał jeszcze 13-kilometrowy odcinek lekko pod górę z San Julia do Encamp. Poza tym jeszcze w ramach swej pierwszej wspinaczki przeoczył zakręt w Bixessarri i niemal dotarł do hiszpańskiej granicy. Przez to dodał sobie przypadkiem dwa kilometry wspinaczki w kierunku Os de Civis.  Czasy poszczególnych odcinków naszego andorskiego „Króla Gór” to kolejno: 47:51 (avs. 10,2 km/h) na drodze CS-111 z północnej Galliny, 1h 04:26 (avs. 11,3 km/h) na południowej Gallinie oraz 1h 20:39 (avs. 12,9 km/h) na Rabassie. Wielki szacun MIS DOS AMIGOS.

20160608_1