Passo di Tremalzo & Rifugio Alpo
Autor: admin o sobota 13. sierpnia 2016
PODJAZD NR 1 > https://www.strava.com/activities/674819788
PODJAZD NR 2 > https://www.strava.com/activities/674819751
Najciekawsze podjazdy nieopodal bazy w Bocenago przejechaliśmy w czwartek i piątek. Dlatego na pierwszy weekend naszej wyprawy musiałem już poszukać premii górskich z dala od Residence Green House. Opcje do wyboru były dwie. Wycieczka na północ ku górom wysokim, bądź wypad na południe ku wzniesieniom niższym, acz wcale nie łatwiejszym od tych pierwszych. Wybrałem to drugie rozwiązanie co oznaczało spotkanie z Passo di Tremalzo (1665 m. n.p.m.) i Rifugio Alpo (1480 m. n.p.m.). Tym samym w sobotnie przedpołudnie musieliśmy ruszyć samochodami ku południowo-zachodnim rubieżom regionu Trentino-Alto Adige. Na bazę wypadową do obu wspinaczek wybrałem Storo czyli miejscowość znajdującą się u podnóża pierwszego z wyżej wymienionych podjazdów. Na przeszło 40-kilometrowy dojazd trzeba było przeznaczyć trzy kwadranse. Tym razem udało nam się opuścić apartament przed wpół do jedenastą. Większą część trasy dojazdowej zdołałem już poznać w piątkowe popołudnie. Teraz trzeba było po prostu pojechać kilkanaście kilometrów dalej. Po dotarciu do Storo skręciliśmy na wschód w drogę krajową SS240. Następnie przejechaliśmy przez całe to miasteczko i zaparkowaliśmy na bocznej uliczce Via Emilio Miglio w pobliżu miejscowego parku. Dzień był słoneczny, więc warto było porzucić samochody w zacienionym miejscu. Bez szczególnego pośpiechu przygotowaliśmy się do pierwszego OS-u na trzecim etapie naszego Giro del Trentino. Podjazd na przełęcz Tremalzo był jak najbardziej w moim typie. Po pierwsze długi na 21,7 kilometra. Po drugie duży bo z przewyższeniem aż 1277 metrów. Co ważne regularny tj. bez dwucyfrowych stromizn czyli ze średnią 5,9 % i maximum na poziomie 9,4 %. Poza tym wzniesienie to miało stosunkowo łatwy początek, świetnie nadający się do przeszło 20-minutowej rozgrzewki. Niemniej był tu też teren zdatny do solidnego przetestowania swych możliwości. Mam na myśli ostatnie 11 kilometrów o średnim nachyleniu 7,4 %. Wzniesienie o takiej charakterystyce warto byłoby wypróbować na Giro d’Italia. Niestety z punktu widzenia kolarzy szosowych ma ono jedną wadę. Dojazd na przełęcz jest asfaltowy jedynie od strony zachodniej, więc można by tu wyznaczyć tylko linię mety etapu. Bogatszy o osobiste doświadczenie uważam, że ten podjazd byłby idealną sceną dla wymagającej górskiej czasówki. To jednak co najwyżej melodia dalszej przyszłości.
Wyścig Dookoła Włoch bywał jednak w bliskim sąsiedztwie tej przełęczy. To znaczy na pośredniej Passo d’Ampola (747 m.n.p.m.), gdzie kończy się łatwiejsza dolna część podjazdu na Tremalzo. Tym niemniej zarówno w 1960 jak i 1992 roku podjeżdżano tu od strony Lago di Garda wobec czego premia górska usytuowana była nieco wcześniej, bo w miejscowości Molina di Ledro. Za pierwszym razem prowadził tu słynny Belg Rik Van Looy, zaś za drugim Włoch Giorgio Furlan. Ruszyliśmy do boju na raty, lecz w krótkich odstępach czasu. Jako pierwszy Pedro o godzinie 11:21. Tuż po nim Dario, a kilka minut później ja wespół z Adamem i Romanem. Z miejsca naszego postoju zjechaliśmy na start przy ostatnich domostwach na wylocie ze Storo. Pierwsze pół kilometra podjazdu czyli odcinek do mostu nad potokiem Palvico był bardzo łatwy. Po ośmiuset metrach minęliśmy pierwszy wiraż. Dwa kolejne blisko siebie po przejechaniu 1200-1300 metrów. Droga była szeroka i nieszczególnie stroma, acz miejscami nachylenie przekraczało 6 czy nawet 7 %. Na początku trzeciego kilometra przejechaliśmy przez most nad potokiem Murazzo (2,1 km), a tuż za nim zaliczyliśmy pierwszy przejazd pod efektownym skalnym nawisem. W towarzyszącym naszej drodze Palvico przygód zażywali amatorzy raftingu. W połowie szóstego kilometra podjazdu przejechaliśmy kolejną podwójną serpentynę. To były już zakręty numer pięć i sześć. Ostatnie na tym fragmencie wzniesienia. Byliśmy już na terenie Valle d’Ampola. Wkrótce czyli po przejechaniu 6,6 kilometra skończyła się pierwsza faza wspinaczki. Kolejne dwa kilometry były niemal zupełnie płaskie. Spokojnie można było wrzucić łańcuch na dużą tarczę. Niemniej nie był to czas jakieś harce. Raczej ostatnia okazja do chwili wypoczynku przed znacznie trudniejszym zadaniem jakie czekało na nas tuż po zjeździe z głównej drogi. W końcu po przebyciu 8,4 kilometra, tuż przed dojazdem do niewielkiego Lago dell’Ampola trzeba było odbić w prawo na górską szosę SP127. Do tego miejsca bez szczególnego wysiłku dojechaliśmy ze średnią prędkością około 20 km/h. Według stravy segment o długości 7,7 kilometra i średniej 3,9 % przejechałem w czasie 23:33 (avs. 19,7 km/h). Naszym oczom ukazał się okazały budynek Locanda Ampola, przed którym skręciliśmy w lewo aby wjechać do lasu.
Postanowiłem wejść na wyższe obroty gdy tylko podjazd stał się trudniejszy. Odjechałem Romkowi i niebawem wyprzedziłem Piotra. Ten, bardzo dzielnie spisał się na dojeździe do Passo d’Ampola. Łagodne nachylenie jak najbardziej mu pasowało. Nie dał się dogonić Darkowi, ba nawet nieco nadrobił nad naszym „scalatore”. Natomiast do mnie czy Romka stracił niespełna trzy i pół minuty. Jednak dopiero teraz zaczęła się kręta „droga krzyżowa”. Na dojeździe do Chiesetta di Croce (13,7 km) było dziewięć wiraży. Za kościółkiem mogłem chwilkę odsapnąć. Niemniej w drugiej połowie piętnastego i na szesnastym kilometrze stromizna znów skoczyła do 8-9 %. Sam podjazd cieszył się tego dnia sporą popularnością. Wyprzedzałem licznych cykloturystów płci obojga, którzy zmierzali do celu pojedynczo, parami czy to w grupach. Spora ich część pochodziła z Czech, co wyszło na jaw gdy na przełęczy poprosili mnie o zrobienie grupowego zdjęcia. Ostatni łatwiejszy odcinek wzniesienia znajdował się na siedemnastym kilometrze. Po wyjechaniu z lasu minąłem takie przybytki jak: Centro Visitatori Monsignor Mario Ferrari (17,8 km), Rifugio Garibaldi (19,1 km) czy Ristorante Da Richetto (19,8 km). Od restauracji do szczytu pozostało już tylko półtora kilometra. Niemniej na poziomie zbliżonym do 9 %, a zatem na finiszu trzeba się było dodatkowo sprężyć. Dotarłem na przełęcz przejechawszy 21,3 kilometra w czasie 1h 17:49 (avs. 16,4 km/h). Górne 12,7 kilometra pokonałem w 52:36 (avs. 14,6 km/h i VAM 1058 m/h), zaś finałowe 4,2 km o średniej 8,1 % w 18:20 (avs. 13,8 km/h). Jeśli wierzyć stravie to na tej końcówce wykręciłem VAM 1115 m/h uzyskując 35. czas pośród 2119 sklasyfikowanych osób. Na tym segmencie znalazłem też czasy wszystkich swoich kolegów. Romano finiszował w 21:15 (avs. 11,9 km/h), zaś na całej górze stracił do mnie cztery i pół minuty. Adam finał przejechał w 25:32, Dario w 25:59, zaś Pedro w 26:48. Na przełęczy była setka ludzi. Spora ich część dotarła tu rowerami. Piknikowej atmosferze sprzyjała dobra pogoda czyli słońce i 24 stopni Celsjusza. Zdecydowaliśmy się odpocząć przy kawce na tarasie miejscowej restauracji. Piesi turyści mogą stąd ruszać na szczyt Monte Tremalzo (1973 m. n.p.m.). Amatorzy rowerów górskich mają szutrowe dukty, którymi da się zjechać do zachodniego brzegu Lago di Garda. To słynne jezioro można zresztą dostrzec z pobliskiej łąki. Z uwagi na piękne okoliczności przyrody nie śpieszyło nam się z powrotem do Storo. Ja na tej przełęczy spędziłem aż 50 minut, bowiem zjazd rozpocząłem dopiero o 13:35.
Zjazd do naszego parkingu zajął mi blisko godzinę, z czego dwadzieścia minut spędziłem na tradycyjnych foto-przystankach. Gdy około wpół do trzeciej dotarliśmy do Storo był tam już niezły „piekarnik”. Temperaturka w pobliżu 35 stopni Celsjusza. W takich warunkach niespecjalnie lubię jeździć i to nawet po płaskim terenie. Tymczasem tego popołudnia czekało nas jeszcze jedno wyzwanie i związany z nim bardzo intensywny wysiłek. To znaczy przeszło 10-kilometrowy bardzo stromy podjazd do Rifugio Alpo (1480 m. n.p.m.). Ekstremalna wspinaczka o średnim nachyleniu ponad 10% i maksymalnej stromiźnie aż 20%! Już wcześniej ustaliliśmy, że w ramach rozgrzewki przed tym strasznym wzniesieniem przejedziemy kilkukilometrowy płaski odcinek między Storo a Baitoni. Adam z Piotrem wystartowali jako pierwsi o 14:46, lecz bez zamiaru dojechania do alpejskiego schroniska. Zdecydowali, że podjadą tylko do miejscowości Bondone. Niemniej nawet ten cel wymagał pewnej dozy poświęcenia, jako że pierwsze cztery kilometry naszego podjazdu miały średnie nachylenie na poziomie 8,4%. Ja wraz z Darkiem i Romkiem ruszyłem kwadrans później czyli tuż po piętnastej. Zjechaliśmy do centrum Storo, po czym odbiliśmy w lewo na drogę SP69. Świadomi tego co nas wkrótce czeka staraliśmy się nie tracić sił na dojeździe. Jechaliśmy spokojnie w tempie około 26 km/h. Na szczęście w dolinie nie wiało. Po przejechaniu niespełna sześciu kilometrów dotarliśmy do Baitoni. Zacząłem zerkać w lewo, aby się upewnić czy aby nasz podjazd nie zaczyna się na bocznej drodze. Trzymaliśmy się jednak wciąż naszej „route sixty-nine” i to była słuszna koncepcja. Gdy tylko dojechaliśmy w pobliże jeziora Lago d’Idro nasza szosa zadarła nosa i wzbiła się ostro do góry. Co ciekawa u podnóża góry znaleźliśmy się niemal na granicy Trentino z lombardzką prowincją Brescia. Wspomniane Lago ma powierzchnię 11,4 km2 i maksymalną głębokość 122 metrów. W całości leży już na terenie Lombardii i jest najwyżej położonym pośród wszystkich większych włoskich jezior przedalpejskich, bowiem leży na wysokości 368 metrów n.p.m. Gdy tylko zaczęliśmy podjazd Dario zaatakował. To wzniesienie niewątpliwie było typie mego starszego kolegi. Gdybym ważył 60-62 kilogramy też bym optymistycznie podchodził do tego typu premii górskich. Jednak znając swoje warunki i możliwości zastanawiałem się czy mogę tu sobie pozwolić na jazdę jego tempem. Postanowiłem spróbować, przynajmniej do czasu. Uznałem, że jeśli będzie dla mnie za mocno to zawczasu odpuszczę.
Początkowo straciłem do Darka jakieś 10 sekund. Niemniej wkrótce go złapałem i na drugim kilometrze wspinaczki zacząłem nawet odjeżdżać. W tej okolicy minęliśmy położony wysoko na skale zamek Castello San Giovanni (1,1 km). W połowie drugiego kilometra droga szerokim łukiem skręciła na południe. Na stosunkowo łatwym trzecim kilometrze przeprawiliśmy przez dwa górskie potoki. Po przejechaniu 3,8 kilometra wziąłem zakręt w prawo, po którym ujrzałem przed już wspomniane Bondone. W centrum tej miejscowości przed barem prowadzonym na wysokości ósmego wirażu wypoczywali nasi dwaj koledzy. Dojechali w to miejsce spokojnie w tempie nieco ponad 9 km/h i VAM poniżej 800 m/h. Teraz mieli już sjestę i przyznam, że szczerze zazdrościłem im tego odpoczynku. Niemniej nie mogłem odpuścić. Tym bardziej, że Dario zaczął się do mnie zbliżać. Wcześniej zdołałem nad nim nadrobić blisko pół minuty, zaś teraz zostało mi z tego już tylko 13 sekund zapasu. Jak wynika ze stravy dolne 4,5 kilometra o średniej 7,8% przejechałem w 21:06 (avs. 13,0 km/h i VAM 995 m/h). Darek wykręcił tu czas 21:19 (avs. 12,8 km/h). Natomiast Romano 22:44 (avs. 12,0 km/h) czyli tracił do nas około półtorej minuty. Szosa jeszcze przez czterysta metrów wiodła przez teren zabudowany. W końcu tuż za lądowiskiem dla helikopterów (4,9 km) stanowiącym niezły punkt widokowy na północną część Lago d’Idro wpadła do lasu. Zakładałem, że Dario mnie niebawem dopadnie. Przyznam, że wcale nie miałem ochoty za wszelką cenę się z nim trzymać. W końcu ważąc co najmniej 75 kilogramów ciężko jest oszukać prawa fizyki. Tym bardziej na górze gdzie ostatnie 5 kilometrów miało mieć średnio aż 12,4%! Czekała mnie zatem leśna szkoła przetrwania. Tylko spokój i jazda równym tempem mogła mnie uratować. Przestałem się już oglądać za siebie i koncentrowałem się na tym co jest przede mną. W połowie szóstego kilometra stromizna po raz pierwszy przekroczyła 13%, lecz była to ledwie przygrywka do prawdziwej „ściany płaczu”. Najgorsze były trzy odcinki na poziomie około 17% z kulminacją odpowiednio po 6,6 – 7,2 – 8,4 kilometra od startu. O dziwo chwilę zwątpienia w to czy dam radę miałem na pierwszym z nich. Przez dwie kolejne ścianki przebrnąłem już pewniej i to pomimo, że jedna z nich wiodła po chropowatej nawierzchni z betonu. Pomiędzy obiema można było odsapnąć na łatwej drugiej połówce ósmego kilometra. Po tych najgorszych stromiznach jeszcze przez dobry kilometr podjazd trzymał na poziomie od 10 do 13%.
Przejechawszy 10,2 kilometra dotarłem do drewnianej tablicy zwiastującej bliski kres morderczej wspinaczki. Za najbliższym zakrętem w lewo pojawił się rozjazd. Oczywiście my musieliśmy wybrać trudniejszą opcję „a sinistra”. Na dobicie trzeba było przejechać jeszcze 350 metrów, z czego pierwsze dwieście bardzo strome z maxem powyżej 16%. Minąłem budynek schroniska, w którym trwał remont. Ostatnie metry pokonałem już szybciej. Zatrzymałem się na płaskiej alejce przy znaku drogowym pt. zakaz wjazdu ciężarówek o wadze ponad 26 ton. Najpierw próbowałem wyrównać oddech po tym co właśnie przeżyłem. Po chwili zacząłem się zastanawiać nad fantazją włoskich drogowców. Jakim cudem w to miejsce i po tej drodze miałby dotrzeć pojazd choćby tylko kilkunastotonowy? Wspinaczka kosztowała mnie nie tylko sporo zdrowia, ale i litry potu. Dlatego by szybciej ochłonąć zdjąłem i wycisnąłem koszulkę, po czym zawiesiłem ją na płocie by szybciej wyschła. Cały podjazd o długości 10,6 kilometra i przewyższeniu 1060 metrów pokonałem w 1h 02:46 (avs. 10,132 km/h). Na stravie najdłuższy segment, który znalazłem ma długość 10,2 kilometra i przewyższenie 1035 metrów. Kończy się przy wspomnianej tablicy przed finałową „ścianką na dobicie”. Wykręciłem tu czas 59:45 (avs. 10,2 km/h i VAM 1039 m/h) co jest na razie siódmym wynikiem w gronie 109 sklasyfikowanych osób. Natomiast górną „połówkę” podjazdu czyli odcinek 5,8 kilometra z przewyższeniem 704 metrów przejechałem w 39:59 (avs. 8,7 km/h i VAM 1057 m/h). W najtrudniejszych momentach brnąłem do przodu w tempie 5 czy 6 km/h. Niespodziewanie jako następny do Rifugio Alpo dotarł Romano, który wspomniane 10,2 kilometra pokonał w 1h 03:25. Darka zmogły bóle pleców, ale oczywiście nie poddał się. Do tablicy dotarł w 1h 09:50, przy czym jechał przez 1h 07:22. Gdy staliśmy z Romkiem w naszym zaułku widzieliśmy z odległości około stu metrów jak Darek dojeżdża do zakrętu, na którym my zakończyliśmy wspinaczkę. Dario nas nie dostrzegł, wziął zakręt w lewo i pognał jeszcze wyżej. Dokręcił jakieś 700 metrów po głównie szutrowej ścieżce i zakończył jazdę przed gospodarstwem Malga Alpo di Storo na wysokości 1508 metrów n.p.m. Spotkaliśmy się z nim po dłuższej chwili. W trakcie zjazdu wzorem kolegów zatrzymaliśmy się w Bondone na ciastko i kawę. W dolinie jechaliśmy tym razem szybciej, bo z przeciętną 31 km/h. Trzeci etap skończyliśmy kilka minut po osiemnastej. Tego dnia przejechałem w sumie 77,5 kilometra o łącznym przewyższeniu 2516 metrów. Piotr z Romanem ruszyli swym vanem prosto do Bocenago. Natomiast ja z Adamem i Darkiem udałem się na obiad do poznanej dzień wcześniej pizzerii w Roncone.