banner daniela marszałka

Col du Mollard

Autor: admin o czwartek 15. czerwca 2017

DANE TECHNICZNE

Wysokość: 1630 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1088 metrów

Długość: 19,4 kilometra

Średnie nachylenie: 5,6 %

Maksymalne nachylenie: 9,2 %

PROFIL

SCENA

Początek na drodze D81 poniżej wsi Villargondran (Sabaudia). To miejscowość położona ledwie 3,5 kilometra na południowy-wschód od Saint-Jean-de-Maurienne. Leży na lewym brzegu L’Arc i zarazem na południe od autostrady A43 i kolejowej trasy Ligne de la Maurienne. Według danych z 2015 roku mieszka tu około 870 osób. Trzeba przyznać, że gmina ta jest bardzo zadbana. Zatem nie bez racji przed paroma laty otrzymała trzy kwiatki w 4-stopniowej skali ogólnokrajowego konkursu „Villes et Villages Fleuris”. Przez wieś biegnie regionalna droga D80, po której niemal w całości prowadził nasz podjazd pod Col du Mollard. Trzeba jednak zastrzec, że na przełęcz tą prowadzą trzy równie ciekawe szlaki. Każdy z nich zmusza do pokonania w pionie przeszło tysiąca metrów. Wszystkie zaczynają się w dolinie Maurienne, lecz tylko dwa docierają na przełęcz od strony północnej. Dwie ścieżki czyli wedle nomenklatury rodem z „cyclingcols”: południowa i północno-zachodnia zaczynają się w tym samym miejscu, bo na ulicach miasta św. Jana Chrzciciela. Tym niemniej rozstają się już po przebyciu 400 metrów czyli na rondzie reklamującym noże firmy Opinel. Szlak południowy prowadzi zasadniczo po drodze D926 i przez pierwsze 15 kilometrów jest zbieżny z północno-wschodnią wspinaczką na słynną Col de la Croix de Fer. Dopiero na wysokości 1230 metrów n.p.m. w pobliżu osady Belleville trzeba odbić w lewo czyli wjechać na szosę D80. Kolejne 6 kilometrów wspinaczki doprowadzi nas na przełęcz Mollard, acz od strony południowej. Z kolei ścieżka północno-zachodnia przez niemal całą długość owego podjazdu pozostaje wierna drodze D110. Szosa ta początkowo biegnie wzdłuż potoku L’Arvan, po czym skręca na wschód w kierunku wioski Albiez-Montriond, gdzie łączy się z północno-wschodnim szlakiem na Col du Mollard. To znaczy tym zaczynającym się poniżej Villargondran. Wspólny dla obu podjazdów finałowy odcinek o długości 1600 metrów prowadzi już po szosie D80.

Północno-wschodnia wspinaczka na przełęcz Mollard ma nieco większe przewyższenie od wariantów podjazdu zaczynających się w Saint-Jean-de-Maurienne. Niemniej różnica to raptem 21 metrów. W skali przeszło tysiąca metrów to „zwycięstwo” o włos. Mimo to uchodzi ona za najłatwiejszą z całej trójki. Zapewne dla tego, że jest najbardziej regularna. Tylko jeden kilometrowy odcinek ma tu średnie nachylenie powyżej 8%. Ostatnie 1000 metrów ma przeciętną 8,1%. Większość tego typu odcinków trzyma na poziomie od 6 do 7,5%. Podjazd ten jest za to niewątpliwie jednym z najbardziej zakręconych we francuskich Alpach. Myślałem, że nic nie może dorównać serpentynom na mglistej Col de l’Arpettaz, a jednak myliłem się. Od wjazdu na drogę D80 do poziomu wioski Albiez-le-Jeune (1370 metrów n.p.m.) naliczyłem 47 wiraży, z czego aż 36 na niespełna 8-kilometrowym odcinku między początkiem piątego a końcem dwunastego kilometra wspinaczki! Niestety tej karuzeli kibice Tour de France jeszcze nie oglądali, choć na Col du Mollard „Wielka Pętla” wjechała już trzy razy: w latach 2006, 2012 i 2015. Za każdym razem na etapach prowadzących do mety w stacji La Toussuire. Premię górską wygrywali tu: Duńczyk Michael Rasmussen i dwukrotnie Francuz Pierre Rolland. Niemniej na przełęcz tą zawsze wjeżdżano od strony południowej, po ledwie 6-kilometrowej wspinaczce prosto po górnej fazie zjazdu z przełęczy Żelaznego Krzyża. Z kolei zjazd do Saint-Jean-de-Maurienne prowadził po mniej skomplikowanej i krótszej drodze D110. Tym niemniej oba północne podjazdy na Mollard zostały w ostatnich latach przetestowane na Tour de l’Avenir. Nasza wspinaczka od Villargondran po drodze D80 została przejechana w początkowej fazie ostatniego etapu tej imprezy z roku 2014. Natomiast wjazd drogą D110, acz jedynie do poziomu wsi Albiez-Montrond (1520 m. n.p.m.) gościł na finałowych kilometrach „Touru Przyszłości” z roku 2017. Sukces święcili tu dwaj zawodnicy, którzy od sezonu 2018 jeździć będą w Team Sky. Etap w pięknym stylu wygrał urodzony we Włoszech i wychowany we Francji Rosjanin Paweł Siwakow. Z kolei Kolumbijczyk Egan Bernal kontrolował poczynania swych najgroźniejszych rywali i finiszował tego dnia czwarty, zapewniając sobie generalne zwycięstwo w TdF dla kolarzy do lat 25.

AKCJA

Na czwartą wycieczkę do Vallee de la Maurienne udaliśmy się tylko we trzech. Darek już wcześniej postanowił ograniczyć swe  samochodowe dojazdy do Doliny Tarentaise. Tego dnia udał się jedynie do pobliskiego Moutiers, by z tego miasta podjechać na Col du Pradier. Wzniesienie, które ja z Romanem zaliczyłem sześć dni wcześniej po wspinaczce do Meribel-Mottaret. Jedna premia górska w najbliższej okolicy bazy nie była szczególnie ambitnym wyzwaniem. Niemniej skoro była jedyna to Dario postanowił z nią „pójść na całość”. To znaczy nie zatrzymał się jak my u kresu szosy, lecz przedłużył sobie tą wspinaczkę o dwa szutrowe odcinki. Dotarł na wysokość około 1820 metrów n.p.m. Dzięki temu zyskałem kilka ciekawych zdjęć ze strefy „off-road” na tej górze. Z kolei Piotr w czwartek chciał odpocząć przed ostatnim etapem naszej wyprawy. W trakcie pierwszych 10 dni swego pobytu w Sabaudii zdołał pokonać dziesięć podjazdów pierwszej bądź najwyższej kategorii, w tym takie giganty jak: Val Thorens, Madeleine, Croix de Fer czy Galibier. W jego programie przysłowiową „truskawką na torcie” miała być piątkowa wspinaczka na Col de l’Iseran (2770 m. n.p.m.). To znaczy na najwyższą drogową przełęcz Francji jak i całej Europy. Niemniej jak sam stwierdził kolarstwo nie zapomniało o nim. Gdy około południa w poszukiwaniu bagietki zjechał rowerem w rejon Aigueblanche trafił na młody peleton szykujący się do walki na pierwszym etapie Tour de Savoie-Mont Blanc. Pierwszy etap tej imprezy startował w tym roku z La Lechere, gdzie wyznaczono start honorowy. Prawdziwe ściganie miało się zacząć po starcie ostrym w Moutiers. Kolarze mieli pojechać najpierw wschód, a potem skręcić na południe by sforsować wspomnianą przełęcz Iseran. Metę pierwszego odcinka przygotowano w stacji Aussois ponad Modane. Gdy w trakcie pobytu w Les Emptes poznałem program tego wyścigu musiałem dokonać korekt w naszym planie zajęć. Początkowo założyłem sobie wyjazd na Col du Mollard i Lac de Pramol w środę 14 czerwca, zaś wypad na Plan d’Amont i Valfrejus dzień później. Nie chcąc się znaleźć na „kursie kolizyjnym” z sabaudzkim Tourem musiałem dokonać roszady w swym kalendarzu.

Tym samym górskie okolice Modane obejrzałem sobie w środę, zaś nazajutrz przyszła pora m.in. na Col du Mollard. Przełęcz, która bywa używana na Tour de France, acz na razie w niepełnym swym wymiarze. Za sterami Renault Traffica zasiadł Romano, zaś na pokład oprócz mnie wsiadł Tomek. Czekała nas przeszło 90-kilometrowa, acz dość szybka wycieczka w rejon Saint-Jean-de-Maurienne. Przejazd drogami N90 i A43 poszedł jak zwykle sprawnie. Niemniej końcówka owego transferu nieco nam się wydłużyła, po tym jak pierwszy znaleziony przejazd pod torami kolejowymi okazał się „na oko” zbyt niski dla naszego auta. Trzeba było pojechać parę kilometrów dalej na wschód by przeskoczyć na południową stronę Ligne de la Maurienne w okolicy miasteczka Saint-Julien-Mont-Denis. Tym samym do Villargondran dojechaliśmy od wschodu drogą D81. Na miejscu zaparkowaliśmy na pustym i zacienionym parkingu przed miejscową salą gimnastyczną. Do podnóża naszego pierwszego podjazdu musieliśmy zjechać kilkaset metrów. Wystartowaliśmy o godzinie 11:54 z równoległej względem linii kolejowej szosy D81. Jednak już po przejechaniu 600 metrów, wskoczyliśmy na drogę D80, której trzymać mieliśmy się do samego końca owej wspinaczki. Zacząłem jak mi się wydawało dość spokojnie, lecz szybko zostałem sam na prowadzeniu. Dlatego na pierwszym rondzie zrobiłem kółeczko by koledzy do mnie dojechali. Obaj byli jednak nieskorzy do żwawej jazdy od samego dołu, więc od drugiego kilometra znów jechałem sam. Trzeba od razu dodać, że sytuacja pogodowa w Sabaudii po deszczu ze środowego popołudnia szybko wrócił do gorącej normy. Tu na starcie mieliśmy 32 stopni. Na podjeździe temperatura sięgnęła maximum 34, potem spadła do 25, by na ostatnich kilometrach znów wzrastać aż do 30 stopni na samej przełęczy. Przez pierwsze trzy kilometry trwał przejazd przez Villargondran. Już ten odcinek był dość kręty, bowiem do wyjazdu ze wsi pokonaliśmy osiem serpentyn. Pod koniec czwartego kilometra minąłem punkt widokowy na dolinę Maurienne.

Niebawem okolica stała się bardziej zalesiona, zaś droga zaczęła się wić co chwila zmieniając kierunek. Tak na piątym jak i szóstym kilometrze trzeba było pokonać sześć serpentyn. Ogółem między wspomnianym punktem widokowym, a leśną osadą Les Villards (6,7 km) minąłem piętnaście wiraży. Na kolejnych pięciu kilometrach ta sama zabawa, która z czasem zaczęła mnie nużyć. Wszystkie serpentyny ciasne i w zasadzie wybijające z rytmu. Wiraże na górskich drogach z reguły są przez mnie mile widziane. Bywa, że dają odrobinę oddechu podczas wspinaczki, szczególnie gdy góra jest sztywna, tak na 8-10% lub więcej. Niemniej tu nachylenie trzymało się na poziomie tylko 6-7%. Jedynie pod koniec siódmego kilometra stromizna przekroczyła 9%. W takim terenie sprawniej jechałoby mi się po dłuższych prostych odcinkach. Tymczasem powyżej Les Villards trzeba było pokonać jeszcze 22 wiraże na dystansie ledwie pięciu kilometrów, w tym aż osiem na kilometrze dziewiątym. Na początku trzynastego kilometra wyjechałem z lasu i po kilkuset kolejnych metrach dotarłem do wsi Albiez-le-Jeune (13 km). Tu nasza droga skręciła w lewo i stała się bardzo nieregularna. Na czternastym kilometrze była niemal płaska, zaś na piętnastym wznosiła się delikatnie. Trudniejszy kilometr trafił się między połową szesnastego i siedemnastego kilometra, po czym sam dojazd do Albiez-Montrond (17,8 km) okazał się stosunkowo łatwy. Pomiędzy tymi wszystkimi fazami wspinaczki nie brakowało krótkich odcinków zjazdu. Jednym słowem trudno było tu złapać dobry rytm jazdy. W centrum Albiez-Montrond trzeba było dwukrotnie skręcić w lewo, by jeszcze przed końcem osiemnastego kilometra zacząć finałowy odcinek o długości półtora kilometra. Ta końcówka jest całkiem solidna. Ostatni kilometr ma średnio 8%, zaś chwilowa stromizna trzy razy sięga na nim 9,2%. Wspinaczkę skończyłem po przejechaniu 19,4 kilometra w czasie 1h 13:27 (avs. 15,9 km/h). Na stravie najdłuższy segment ma 17,6 kilometra i przewyższenie 1015 metrów. Ten odcinek pokonałem w 1h 06:53 (avs. 15,8 km/h z VAM 910 m/h). Romano dojechał do mnie po około 10 minutach. Na przyjazd Tomka poczekaliśmy dobry kwadrans.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

www.strava.com/activities/1038331740

http://veloviewer.com/activities/1038331740

ZDJĘCIA

20170615_060

FILM

MAH02921