banner daniela marszałka

La Creusaz

Autor: admin o sobota 5. sierpnia 2017

DANE TECHNICZNE

Wysokość: 1780 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1315 metrów

Długość: 16,5 kilometra

Średnie nachylenie: 8 %

Maksymalne nachylenie: 11,2 %

PROFIL

SCENA

Początek w Martigny (Valais). Wedle ostatnich danych miejscowość ta ma blisko 18 tysięcy mieszkańców. Tym samym jest drugim pod względem wielkości miastem w swym kantonie, minimalnie dystansując opisane wcześniej Monthey. Podobnie jak sąsiad z północy również ono jest stolicą dystryktu o nazwie tożsamej z własną. Martigny leży w iście strategicznie miejscu. To znaczy u zbiegu drogi krajowej nr 21, która przez przełęcz bądź tunel Grand-Saint-Bernard biegnie do Włoch oraz szosy nr 203, która przez przełęcz Forclaz zmierza ku Francji. Obie łączą się na rondzie w południowo-zachodniej części miasta, w dzielnicy Martigny-Combe. Z kolei na północ od tej miejscowości Rodan dotąd płynący na zachód skręca na północ ku Jezioru Genewskiemu. Wkrótce też pochłania wody górskiej rzeki Dranse, która na swym końcowym odcinku przepływa przez to miasto. W Martigny zorganizowano start do szesnastego etapu Tour de France z roku 2009, wiodącym przez trzy kraje i obie przełęcze św. Bernarda do mety w sabaudzkim Bourg-Saint-Maurice. Giro d’Italia bywało tu jedynie przejazdem. Natomiast Tour de Suisse gościło czterokrotnie, lecz za każdym razem kolarze słuchali tu jedynie wystrzału startera. Co ciekawe w latach 2002, 2012 i 2014 za każdym razem (podobnie jak na wspomnianym TdF) działo się to dzień po górskim finiszu w stacji narciarskiej Verbier. Można więc powiedzieć, że te dwie miejscowości ostatnio „chodzą w pakiecie”. Jedynie uczestnicy Tour de Romandie mieli tu okazje pościgać się o etapowe zwycięstwa. W sumie dziewięciokrotnie w ponad 70-letniej już historii tego wyścigu. Jako pierwszy w 1952 roku wygrał tu Holender Wout Wagtmans. Rok później w Martigny wyznaczono zarówno start jak i metę całej Romandii czyli początek pierwszego odcinka i finisz piątego etapu. Ten dzień należał do przyszłego triumfatora TdF Francuza Louisona Bobeta, lecz cały wyścig padł łupem Szwajcara Hugo Kobleta. W 1957 roku czasówkę wygrał tu Francuz Jean Forestier, zaś na etapach ze startu wspólnego triumfowali: Szwajcar Kurt Gimmi (1959), Francuzi Edouard Delberque i Jean Milesi (1962 & 1965), Szwed Alf Segersall (1981) i Włoch Mario Cipollini (1996). W końcu zaś w 2011 roku zaledwie 3-kilometrowy prolog na ulicach Martigny wygrał Hiszpan Jonathan Castroviejo.

Na obrzeżach Martigny zaczynają się trzy trudne wzniesienia, z czego dwa na wspomnianym już rondzie. Pierwszym jest podjazd pod Col de la Forclaz (1528 m. n.p.m.) o długości 12,9 kilometra przy średniej 7,9%. Przełęcz ta siedmiokrotnie znalazła się na trasie Tour de France, w tym sześć razy forsowana była właśnie od wschodniej strony.  Najczęściej na etapach „Wielkiej Pętli” wiodących do Chamonix, lecz ostatnim razem w 2016 roku na odcinku do Finhaut-Emosson. Etap ten wygrał co prawda Ilnur Zakarin, lecz wcześniej na Forclaz najszybciej wjechał nasz Rafał Majka. Z tego samego miejsca, lecz w przeciwnym kierunku odbija lokalna dróżka na Col des Planches (1411 m. n.p.m.). To podjazd o długości ledwie 10,2 kilometra, lecz ze średnim nachyleniem aż 8,9%. Można go jeszcze przedłużyć o 3,5 kilometra kończąc całą wspinaczkę na Col du Lein (1658 m. n.p.m.). Planches nie jest znane narodowym tourom, lecz w ostatnich latach dwukrotnie została wykorzystana na Tour de Romandie. W 2014 roku na etapie do Aigle i w 2016 na odcinku do Villars-sur-Ollon. Najmniej znana, lecz najtrudniejsza z okolicznych wspinaczek skrywa się jednak w górach na północny-zachód od miasta. To podjazd do górskiej osady La Creusaz. Zaczyna się on przy drodze nr 21 (Route de Leman) jakiś kilometr na północ od centrum Martigny. Pierwsze czterysta metrów to w zasadzie płaski dojazd do podnóża góry. Wspinaczka zaczyna się w pobliżu Centrale de la Batiaz, elektrowni produkującej prąd dzięki wodom ze sztucznego Lac d’Emosson. Przez pierwsze 2,5 kilometra nachylenie jest umiarkowane, po czym przed wioską Gueuroz wjeżdża się do 500-metrowego tunelu. Za nim przejeżdża się przez most przerzucony nad głębokim kanionem potoku Le Trient. Czwarty i piąty kilometr trzymają już na poziomie od 8,5 do 9,5%, po czym droga nieco odpuszcza na dojeździe do miasteczka Salvan (6,8 km). Niebawem jednak, tuż po minięciu torów kolejowych zaczyna się najtrudniejsza faza tej wspinaczki. Trzeba jeszcze pokonać 9,5 kilometra o średniej 9,1%. Od połowy dziewiątego kilometra droga niemal cały czas biegnie przez las. Za wyjątkiem szesnastego kilometra praktycznie nie daje odsapnąć. Asfalt kończy się na wysokości 1812 metrów n.p.m. Jakieś ćwierć kilometra za osadą La Creusaz, do której prowadzi też kolejka gondolowa z miejscowości Les Marecottes.

AKCJA

Z Planachaux do Monthey zjechałem kwadrans po czternastej. Piotr i Sławek po zjeździe z Morgins byli tam już niemal od godziny. Natomiast Darek tak się rozpędził na dolnym odcinku drogi nr 201, iż minął skręt do centrum miasta i zajechał do sąsiedniego Collombey. Drugie ze swych sobotnich wzniesień mieliśmy zaliczyć w drodze powrotnej do Nendaz. Pedro i Sława umówieni byli na spotkanie z Col de la Forclaz. Natomiast w sprawie wyboru drugiej góry dla siebie i Darka wahałem się do samego końca. Przed wyjazdem planowałem któregoś dnia zmierzyć się z ekstremalną Riondą (2157 metrów n.p.m.). To potężne wzniesienie na prawym brzegu Rodanu zaczynające się w miejscowości Levey-les-Bains (kanton Vaud). Cały podjazd ma 1715 metrów przewyższenia do pokonania na dystansie 15,3 kilometra! To daje średnie nachylenie 11,2 %. Jednym zdaniem to jakby Zoncolan od strony Ovaro tyle, że o 50% dłuższy. Niemniej nie cały ów podjazd jest szosowy. Gdybyśmy się zdecydowali na bitwę z tym kolosem prawdopodobnie naszą wspinaczkę musielibyśmy skończyć we wiosce Le Martinaux na wysokości 1670 metrów n.p.m. To jednak wciąż oznaczałoby konieczność przejechania 11,4 kilometra ze średnim nachyleniem 10,8%. Po problemach na Planachaux nie czułem się na siłach by podjąć tego rodzaju wyzwanie. Poza tym przeciwko wyprawie na Riondę przemawiał jeden aspekt praktyczny. Musielibyśmy wysiąść z auta przed półmetkiem drogi z Monthey do Martigny, zaś po walce do kresu sił na hardcorowym wzniesieniu przejechać jeszcze 13 kilometrów do samochodu. Uznałem, że lepiej będzie wybrać bardziej przystępny podjazd do La Creusaz. Choć i on bezsprzecznie zasługuje na miano premii górskiej najwyższej kategorii. Do Martigny dojechaliśmy drogą kantonalną nr 21 i zatrzymaliśmy się na północnych obrzeżach miasta w pobliżu Rue de la Batiaz. W zamierzeniach miała to być jedynie baza wypadowa dla naszej dwójki. Niemniej nasi koledzy wkrótce stwierdzili, że nie ma sensu wsiadać do wozu na parę minut i ku swojej górze również ruszyli z tego miejsca, acz pół godziny później. Około piętnastej wciąż było gorąco, lecz wzmagający się silny wiatr z północy był zapowiedzią zmiany pogody. U podnóża góry mój licznik zanotował temperaturę 31 stopni, zaś półtorej godziny później w La Creusaz wciąż komfortowe 23.

Ruszyliśmy z Darkiem o godzinie 15:08. Na samym początku kilkaset metrów płaskiego terenu, lecz już na tym odcinku powitał nas mocny przeciwny wiatr. Z tym żywiołem trzeba się było zmagać niemal do końca czwartego kilometra, bowiem przez cały ten czas jechaliśmy w tym samym kierunku czyli fachowo rzecz ujmując NNW. Na początku czwartego kilometra przejechaliśmy przez tunel, zaś chwilę później przez Pont du Gueuroz. Dario zatrzymał się potem przy nim na dłużej w trakcie zjazdu. Za mostem czekał nas najtrudniejszy odcinek z dolnej części tego wzniesienia. To znaczy kręty kilometr z pięcioma serpentynami, na którym stromizna cztery razy przekroczyła 10%, osiągając max. na poziomie 11,2%. Jechaliśmy zgodnie w jednakowym tempie. Nie czułem się dobrze, ale zgodnie ze „świecką tradycją” chciałem w dobrym stylu pokonać choć pierwsze 7 kilometrów. Za punkt honoru postawiłem sobie utrzymanie się z Darkiem do okolic Salvan. To się jeszcze udało. Według stravy segment o długości 6,6 kilometra między początkiem wzniesienia a centrum tego miasteczka przejechaliśmy w czasie 30:14 (avs. 13,1 km/h z VAM 908 m/h). Niezbyt szybko, ale w końcu Planachaux mieliśmy w nogach, a do tego wspomniany wiatr na powitanie. Nie będzie chyba dla nikogo zaskoczeniem, że liderem na tym sektorze jest Sebastian Reichenbach, profesjonał pochodzący z Martigny. Mijając Salvan czułem, że sił mi szybko ubywa. Uprzedziłem Darka, że niebawem będzie musiał sobie radzić sam. Stroma druga część tego wzniesienia zaczęła się zaraz po przejechaniu pod wiaduktem, na którym ułożone są tory kolei Mont-Blanc Express. Wytrzymałem z Darkiem pierwsze kilkaset metrów i na pierwszym wirażu odpadłem. Do szczytu zostało jeszcze 9 kilometrów i trzeba się było skoncentrować na tym bym w ogóle owo La Creusaz mógł zobaczyć. Pod koniec dziewiątego kilometra minąłem dziwaczny, podwójny wiraż w prawo. Opcja nr 1 to była ślepa droga do wioski Les Granges. Trzeba było wziąć szerszy łuk i wybrać górny skręt w Route de Van. Pamiętam jak rok wcześniej w Katalonii (pierwszego dnia na podjeździe pod Col de Jou) daliśmy się obaj nabrać na tego typu serpentynie i nadłożyliśmy nieco dystansu.

Kolejnym ważnym miejscem był ciasny zakręt na końcu jedenastego kilometra wspinaczki czyli po przebyciu 11,4 kilometra od naszego startu. Tu trzeba było skręcić w prawo, a nie jechać prostu ku osadzie Planajeur. Wciąż jeszcze byłem na tyle przytomny, że się nie pogubiłem. Tym niemniej z minuty na minutę gasnąłem. Stromizna trzymała z reguły na poziomie 9%, momentami przekraczając 10%, a ja goniłem resztkami sił. Czułem się już tak słabo, że musiałem ten kryzys opanować zabiegami natury psychologicznej. Zamiast myśleć o tym jak dużo mi jeszcze zostało do kresu wspinaczki zacząłem sobie wyznaczać bardziej realne cele. Pod koniec dwunastego kilometra pomyślałem sobie, że dojadę przynajmniej do poziomu 1500 metrów n.p.m. by zaliczyć kolejny podjazd o przewyższeniu tysiąca metrów. Gdy to stało się faktem na początku czternastego kilometra nachylenie na chwilę nieznacznie odpuściło, więc nie stanąłem i dalej mozoliłem się ku górze. W zasadzie najbardziej strome kawałki tej góry miałem już za sobą i to zapewne mi pomogło. Przebrnąłem przez dwa kolejne, wciąż wymagające kilometry, po czym szesnasty pozwolił mi zaczerpnąć nieco oddechu i zyskać pewność że jednak dojadę do La Creusaz. Na czterysta metrów przed wioską zaczęła się kolejna nieprzyjemna ścianka. Minąłem linię wyciągu z Les Marecottes, lecz na wysokości restauracji dopadł mnie kurcz uda tak mocny, że musiałem się na chwilę zatrzymać. Stwierdziłem, że moje ciało ma już serdecznie dość tego podjazdu i czas uznać zadanie za wykonane. Odpuściłem sobie zatem ostatnie 300 metrów asfaltowej drogi, na krańcu której Darek stał już od paru minut. Dowlokłem się na restauracyjny taras i poszedłem zamówić sobie coś słodkiego do jedzenia i picia. Na moje szczęście ten lokal otwarty było do godziny siedemnastej. Wkrótce zjechał do mnie Dario i po chwili poszliśmy się rozejrzeć po okolicy. Na stravie nie sposób znaleźć dłuższych segmentów z górnej części tego wzniesienia. Odnotuję jedynie, że niespełna 17-kilometrowy dystans pokonałem w 1h34:02, zaś powyżej Salvan straciłem do swego towarzysza przeszło sześć minut. Tymczasem po południowej stronie miasta Piotr i Sławek w 35-stopniowym upale zmagali się z Forclaz. Sława dotarł na szczyt w czasie 1h 26:18, zaś Pedro zawrócił w połowie szóstego kilometra. Ja mocno sponiewierany, acz nie złamany swój drugi etap na szosach Valais skończyłem przejechawszy 81 kilometrów z przewyższeniem 2752 metrów.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

www.strava.com/activities/1118940979

http://veloviewer.com/activities/1118940979

ZDJĘCIA

20170805_062

FILMY

20170805_165515

20170805_170529

20170805_174540

20170805_175117