banner daniela marszałka

Cirque du Troumouse

Autor: admin o czwartek 7. czerwca 2018

DANE TECHNICZNE

Wysokość: 2100 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1029 metrów

Długość: 15,1 kilometra

Średnie nachylenie: 6,8 %

Maksymalne nachylenie: 12,6 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Na Col de Tentes spędziłem przeszło pół godziny. Zjazd rozpocząłem w towarzystwie Rafała i Krzyśka. Niezależnie od standardowych przystanków fotograficznych, na drugim kilometrze owego szusowania zrobiliśmy sobie dodatkową sesję zdjęciową pt. „Kolarz w akcji” na tle najwyższej z przydrożnych band śnieżnych. Potem moi kompani pojechali już szybciej, zaś ja dojechałem do Darka. Ten po defekcie, który pozbawił go przyjemności z pierwszej wspinaczki teraz musiał ostrożnie zjeżdżać by bezpiecznie dotrzeć do podnóża drugiego z naszych czwartkowych podjazdów. Postanowiłem go asekurować. W sprawach technicznych niespecjalnie byłbym mu w stanie doradzić. Niemniej utrzymując z nim kontakt wiedziałem na bieżąco czy Dario będzie mógł wkrótce wyruszyć na Cirque de Troumouse. Godzina była jeszcze młoda, więc nigdzie mi się nie śpieszyło. Powolny zjazd w pięknych okolicznościach przyrody, co ważne przy dobrej pogodzie był czystą przyjemnością. Żal było opuszczać te piękne okolice, więc na pożegnanie należało je godnie uwiecznić na zdjęciach i filmikach. Ostatecznie ów ledwie 17-kilometrowy zjazd do rozdroża powyżej Gedre zajął nam godzinę i 16 minut, z czego większość stanowiły wszelakiego rodzaju postoje. Do miejsca, w którym zaczyna się droga D922 dojechaliśmy tuż po czternastej. W tym momencie nasi koledzy z Gorzowa Wielkopolskiego już od ponad 10 minut wspinali się w kierunku Cirque de Troumouse. W dodatku my nie od razu ruszyliśmy pod górę. Zmarnowaliśmy w tym miejscu kolejny kwadrans. Postanowiliśmy coś zjeść i przede wszystkim przebrać się do kolejnej wspinaczki. Tym bardziej, że na wysokości 1071 metrów n.p.m. było całkiem ciepło. Termometr w moim Garminie zanotował tu aż 24 stopnie.

Teoretycznie podjazd na Cirque de Troumouse też mogliśmy zacząć w Luz-Saint-Sauveur. Tym niemniej już zawczasu uzgodniliśmy, że nie będziemy się powtarzać. Moim zdaniem dwukrotne pokonywanie tego samego odcinka i to o długości aż 13 kilometrów byłoby stratą czasu. Na tym wyborze traciliśmy co prawda niemal 400 metrów z ogólnego przewyższenia, lecz wciąż do pokonania w pionie pozostawało nam ponad 1000 metrów. W dodatku tych najbardziej wymagających, bo rozłożonych na dystansie niespełna 15 kilometrów. Poza tym nawet tak okrojona trasa przekładała się na dystans dzienny blisko 90 kilometrów z przewyższeniem ponad 2500 metrów. Jakby nie patrzeć była to zdrowa dawka górskich wrażeń. Nasz cel nr 2 czyli Kocioł Troumouse jest zjawiskiem tego samego typu co słynny Cirque de Gavarnie. Optycznie nie jest aż tak imponujący jak jego sąsiad z zachodu. Tym niemniej dla kolarzy amatorów stanowi nie lada atrakcję. Cirque de Troumouse ma średnicę 4 kilometrów, zaś jego podstawa znajduje się na wysokości około 2200 metrów n.p.m. Jego ściany tworzą górskie szczyty wznoszące się na ponad 3000 metrów n.p.m. Wśród nich najwyższą górą jest La Munia (3133 m. n.p.m.). W tym „cyrku” wypiętrzenie górskich ścian nie sięga więc tysiąca metrów. Niemniej z kolarskiego punktu widzenia ma to swoje zalety. Droga ku Cirque de Gavarnie – tylko początkowo szosowa, zaś następnie szutrowa – dochodzi do poziomu ledwie 1570 metrów n.p.m. Natomiast tutejsza asfaltowa ścieżka wije się po serpentynach na wysokość aż 2100 metrów. Tym samym Gavarnie jest turystycznym rajem obleganym przez amatorów pieszych wędrówek, zaś leżący nieco na uboczu Troumouse stanowi wyzwanie dla ambitnych cykloturystów.

Ruszając z rozdroża o godzinie 14:17 nie mieliśmy już najmniejszych szans na dogonienie Rafała i Krzyśka. Nasi kompani w tym momencie mieli już za sobą pięć kilometrów podjazdu czyli trzecią część całej wspinaczki. Trzeba przyznać, że pierwsza tercja tego wzniesienia nie należy do łatwych. Nachylenie jest nieregularne i w kilku miejscach strome. Już na pierwszym kilometrze, który wiedzie krętą trasą przez teren zamieszkany stromizna zbliża się do 10%. Kolejne cztery kilometry z hakiem to przeplatanka trudniejszych i łatwiejszych odcinków. Droga obiera na dłuższy czas kierunek południowo-wschodni wytyczony przez nurt Gave de Heas. Na początku czwartego kilometra Pont de Souarrouy pozwala przejechać na prawy brzeg wspomnianego potoku. Tu szosa początkowo pnie się łagodnie, lecz gdy w nogach mamy już 4300 metrów zmienia się melodia. Teraz przez cały kolejny kilometr trzeba zmagać się z nachyleniem, które ani na moment nie spada poniżej 9%, zaś miejscami przekracza 12%. Następnie podjazd stopniowo łagodnieje od miejsca, w którym mijamy drogę D176 odchodzącą w prawo ku Lac de Gloriettes. To górskie jezioro położone na wysokości 1668 metrów n.p.m. również leży w kotle lodowcowym, znanym jako Cirque de Estaube. Tymczasem nachylenie naszego górskiego szlaku za tym rozjazdem szybko spadło poniżej 5% i na tak niskim poziomie utrzymywało się następnie przez niemal dwa kilometry. W tym czasie przejechaliśmy przez wioskę Heas, zaś następnie minęliśmy miejscowy kościółek na wzgórzu czyli Chapelle de Heas (7,4 km). Pół kilometra dalej po raz drugi przeprawiliśmy się przez Gave de Heas. Po chwili wjechaliśmy na finałowy odcinek drogi mijając nieczynny tego dnia punkt poboru opłat. Tutejsze myto nie jest wygórowane i rzecz jasna dotyczy tylko turystów zmotoryzowanych. W sezonie kierowcy samochodów osobowych płacą tu 5, motocykliści 2, zaś pasażerowie autobusów po 1 Euro od łebka. Z tego miejsca do końca wspinaczki pozostaje dokładnie siedem kilometrów.

Droga nabrała typowo górskiego charakteru. Na kolejnych trzech kilometrach naliczyłem aż 15 wiraży. Nachylenie było zmienne, lecz na ogół wymagające. W najtrudniejszych chwilach wahało się na poziomie od 9 do 10,5%. Na ten odcinek drogi wjechałem z przewagą kilkunastu sekund. Ta różnica wzrosła nawet do niespełna pół minuty. Niemniej ostatecznie Dario zmobilizował się i od połowy jedenastego kilometra znów wspinaliśmy się razem. Po przejechaniu 11,8 kilometra na małym wypłaszczeniu minęliśmy hotelik Auberge du Maillet. Według stravy dotarliśmy tu w czasie 49:06 (avs. 14,4 km/h z VAM 877 m/h). Na tej wysokości droga była już mokra, acz nam deszcz nie dawał się we znaki. Szosa ponownie zaczęła się wspinać na początku trzynastego kilometra. Widoki coraz bardziej zapierały dech w piersiach. Wkrótce musieliśmy się zatrzymać, lecz bynajmniej nie na skutek problemów z oddychaniem. Na dwa kilometry przed szczytem natknęliśmy się na wielką zaspę śnieżną, która całkowicie zakryła szosę na najbliższym wirażu. W tym miejscu czekali już na nas od dobrych 15 minut Krzysiek z Rafałem. Zaczęliśmy się zastanawiać jakie warunki drogowe są powyżej owej przeszkody. Chcąc to sprawdzić trzeba się było zdecydować na osobliwy treking. Należało wziąć rowery na swe barki i wgramolić się po stoku na wyższą półkę szosy z pominięciem zasypanego zakrętu. Przypomniało mi się doświadczenie z ósmego etapu tzw. „Hannibala”, kiedy to wraz z Darkiem i Adamem Kowalskim musieliśmy omijać „wieczne śniegi” blokujące wjazd na przełęcz Esischie. Tym razem zadanie okazało się bardziej skomplikowane. Owszem większa część pozostałej nam do szczytu drogi była przejezdna. Tym niemniej jeszcze dwa razy trzeba było schodzić z rowerów, zaś na ostatniej prostej należało się przedzierać skrajem szosy i poboczem. Koniec końców dotarliśmy do swego celu, acz sam parking na krańcu drogi też okazał się być przykryty śnieżnym kożuchem. Nagrodą za nasz upór był rzadkiej urody widok na Cirque de Troumouse.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/1623624354

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/1623624354

ZDJĘCIA

20180607_063

FILMY

VID_20180607_007

VID_20180607_008