banner daniela marszałka

Col de Creu

Autor: admin o wtorek 7. czerwca 2022

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Olette (N116, D4)

Wysokość: 1712 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1087 metrów

Długość: 22,6 kilometra

Średnie nachylenie: 4,8 %

Maksymalne nachylenie: 12 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Po poniedziałkowej podróży pomiędzy dwoma górskimi uzdrowiskami we wtorkowy poranek obudziliśmy się w katalońskim Vernet-les-Bains. Miasteczko to ma niespełna 1,5 tysiąca mieszkańców. W przeciwieństwie do Ax-les-Thermes nie gościło nigdy największej z kolarskich imprez. Tym niemniej ma równie długą co Ax historię. Jego początki sięgają wieku IX. Miejscowi władcy czyli Hrabowie Conflent i Cerdanii na przełomie X i XI wieku założyli też w tej okolicy istniejące do dziś Opactwo św. Marcina (Abbaye Saint-Martin du Canigou). Vernet jest popularnym ośrodkiem wypoczynkowym nie tylko dzięki walorom lokalnych wód termalnych. Słynie ze słonecznego klimatu. Notuje się tu średnio 300 pogodnych dni w roku. Miasteczko ulokowane jest w osłoniętej dolinie u podnóża Pic du Canigou (2785 m. n.p.m.). To znaczy u stóp góry mającej szczególne znaczenie dla Katalończyków. Do XVIII wieku mylnie uważanej za najwyższy szczyt całych Pirenejów! Skąd ten błąd skoro Pico Aneto (3404), Vignemale (3298) czy Pica d’Estats (3140) – najwyższe wierzchołki całego łańcucha górskiego, ich francuskiej oraz wschodniej części są wyraźnie wyższe? Otóż w erze przed-naukowej liczyło się przede wszystkim wrażenie. Tymczasem Canigo jak nazywają ją miejscowi leży niespełna 50 kilometrów od Morza Śródziemnego. Tym samym na tle swej okolicy wyróżniała się bardziej niż wspomniane wierzchołki z głębi lądu. Ciekawostkę stanowi też fakt, iż na hiszpańskim banknocie z lat 70. o nominale 500 peset ujęto Vernet z ośnieżonym Pic de Canigou w tle. Według legendy jako pierwszy zdobył ją w dalekim 1285 roku Piotr III Wielki, ówczesny władca Aragonii, Walencji, Katalonii, a nawet Sycylii. Na szczycie tym stoi krzyż, do którego co roku w wigilię św. Jana zmierza z Perpignan pielgrzymka z pochodnią i katalońską flagą.

Vernet swój status uzdrowiska zawdzięcza wodom siarczkowo-sodowym, którymi leczy się choroby dróg oddechowych i schorzenia reumatyczne. Za najsłynniejszego kuracjusza w dziejach tutejszego spa uchodzi angielski pisarz Rudyard Kipling czyli autor „Księgi Dżungli”. W miejscowości tej nieopodal lokalnego merostwa stoi też jedyny w swoim rodzaju pomnik Entente-Cordiale tj. porozumienia francusko-brytyjskiego z roku 1904. Według moich założeń Vernet miało być dla nas bazą wypadową do trzech relatywnie długich pirenejskich etapów. We wtorek i środę mieliśmy podjechać samochodem do Olette. Pierwszego dnia chciałem z tej miejscowości wyruszyć główną doliną i dojechać do Mollera dels Clots (2040), po czym zjechać ku Cerdanii by z miejscowości Ur wjechać na Col del Pam (1998). Przy drugiej okazji chciałem skorzystać z bocznych dróg i w pierwszej kolejności zdobyć Col de Creu (1718), zaś w ramach „poprawki” dotrzeć przynajmniej na Col de la Llose (1866). Po czym w czwartek na pożegnanie z Pirenejami przewidziałem już wycieczkę spod domu i wspinaczki na Col de Jau (1506) oraz Col de Mantet (1760). Tym niemniej na poniedziałkowym dojeździe do Vernet nieco zwątpiliśmy w walory długiej wspinaczki po „ruchliwej” drodze N116. Potem jeszcze kolejną korektę do mego śmiałego planu dołożyła nieciekawa prognoza pogody na środę. Ostatecznie zamiast sześciu zrobiliśmy w tym czasie pięć podjazdów. Przede wszystkim zupełnie odpuściliśmy sobie mój wtorkowy projekt i tym samym kręciliśmy niemal wyłącznie po szosach historycznej krainy Conflent.

Tak czy owak we wtorkowe przedpołudnie podjechaliśmy autem do Olette. To wioska mająca niespełna 350 mieszkańców. Położona w dolinie rzeki La Tet i tym samym rozciągnięta wzdłuż drogi krajowej nr 116. Transfer był ledwie 15-kilometrowy, więc nie zabrał nam zbyt wiele czasu. Po dojechaniu na miejsce zatrzymaliśmy się w centrum naprzeciw XI-wiecznego kościoła pod wezwaniem św. Andrzeja (Eglise Saint-Andre d’Olette). Przybyliśmy tu by jak najszybciej uciec z głównej doliny. Dzień był ciepły, acz szczęśliwie nie upalny. W chwili naszego startu czyli kilka minut po wpół do jedenastej mój licznik odnotował tu przyjemną temperaturę 25 stopni. Na drodze N116 mieliśmy do przejechania ledwie 350 metrów. Tuż po minięciu małej stacji benzynowej wcisnęliśmy się pomiędzy dwa domy by wjechać na drogę D4. To po niej biegnie cały przeszło 22-kilometrowy podjazd na Col de Creu. Cóż można o nim powiedzieć? Niewątpliwie jest długi, ale mimo to nieszczególnie trudny. Wzniesienie z bardzo umiarkowanym przeciętnym nachyleniem. Na dole i górze solidne, zaś w środkowej fazie łagodne. Można tu wyróżnić trzy zasadnicze segmenty. Pierwsze 6 kilometrów o średniej 6,1%. Potem równie długi odcinek z przeciętną ledwie 2,4%. No i w końcu finałowe 9-10 kilometrów ze średnią 5,6%. Najtrudniejsza faza tej wspinaczki to końcówka z trzema kilometrami na stałym poziomie 7-8% i „chwilówkami” na poziomie 10-12%. Creu po katalońsku oznacza Krzyż, ale bez wątpienia nie jest to aż tak ciężka „droga krzyżowa” jak alpejska Col de la Croix de Fer. Przełęcz ta wyznacza granicę pomiędzy Conflent a Capcir. Ta druga katalońska kraina leży w całości na sporej wysokości i znana jest z surowego klimatu. Dlatego doczekała się nawet od Francuzów przydomków typu „mała Syberia” czy też „mała Kanada”.

W teorii na tego typu górze miałem większe szanse utrzymać tempo mocniejszego kolegi. Udało się to połowicznie czyli mniej więcej do półmetka wspinaczki. Przez pierwsze 1600 metrów jechaliśmy na północ wzdłuż Riviere d’Evol. W tym momencie musieliśmy skręcić w lewo i przejechać na jej prawy brzeg. Gdybyśmy pojechali dalej prosto to jadąc boczną dróżką D4a dotarlibyśmy do wioski Evol. Bardzo malowniczej i atrakcyjnej turystycznie, o czym świadczy fakt, iż jest ona członkiem stowarzyszenia „Le Plus Beaux Villages de France”. Wioska ta stoi na szlaku wiodącym na Col de Portus (1739 m. n.p.m.). Przełęcz, którą również można zdobyć na rowerze, acz lepiej gravelowym. Za mostkiem przez kolejny kilometr jechaliśmy równolegle do wspomnianej rzeczki, ale tym razem jakby zawracając na południe. Po czym w połowie trzeciego kilometra nasza droga odbiła na zachód. W połowie czwartego kilometra minęliśmy dróżkę D4b biegnącą ku wiosce Oreilla. Stopniowo otwierał się przed nami piękny i rozległy widok na przełom rzeki Cabrils. Do połowy siódmego kilometra nachylenie było całkiem solidne. Potem teren odpuścił. Gdyby nie próba przytrzymania Piotrowego koła to rzekłbym, iż jechało się łatwo i przyjemnie. W połowie dziewiątego kilometra minęliśmy osadę Tourol, po czym jakiś kilometr dalej rozdroże godne zapamiętania. Na szczęście było ono dobrze oznaczone za sprawą dużych niebieskich tablic. To tu na wysokości około 1090 metrów n.p.m. od drogi D4 umyka w lewo szosa D4c prowadząca do wioski Ayguatebia i zarazem na przełęcz Llose. Zatem to w tym miejscu mieliśmy przerwać nasz późniejszy zjazd z Col de Creu.

Według stravy pierwsze 9,6 kilometra podjazdu pokonaliśmy w niespełna 34 minuty jadąc z prędkością 17 km/h. W drugiej części wypłaszczenia zacząłem odstawać od Piotra, acz do końca łatwego segmentu traciłem tylko drobne sekundy. Ciekawostką na tym odcinku drogi był swego rodzaju indiański totem, a de facto odpowiednio pomalowana przydrożna skałka. Po pokonaniu 15 kilometrów od wyjazdu z głównej doliny raz jeszcze trzeba było skręcić ostro w lewo i przez kilkaset metrów jechać na południe. Tym razem za plecami została nam dróżka D4e wiodącą do wioski Sansa. Nasz szlak wiódł zaś w kierunku Railleu. Do tej wioski wpadłem pod koniec siedemnastego kilometra. Na przystanku autobusowym minąłem „nieożywione” kibicki starszej daty. Wraz z początkiem dziewiętnastego kilometra zaczęła się bardziej wymagająca, finałowa faza tej wspinaczki. Na niej od czasu do czasu trzeba było pokonać ściankę z dwucyfrowym nachyleniem. Droga pięła się tu prostymi odcinkami, więc te trudniejsze fragmenty były zawczasu widoczne. Jedynie na początku ostatniego kilometra pojawiły się dwa wiraże. Potem pozostało już tylko wjechać do górskiego lasu i w cieniu drzew pokonać ostatnie 600 metrów wzniesienia. Piotr tym razem nie musiał na mnie długo czekać. Wjechałem na górę w czasie 1h 19:39 (avs. 16,8 km/h) tracąc do niego niespełna dwie i pół minuty. Finał owego podjazdu wyznaczało skrzyżowanie w pobliżu leśnego parkingu. Typowej tablicy z nazwą przełęczy tym razem nie uświadczyliśmy. Pozostał po niej tylko goły słupek. Jej nieco rzemieślniczą wersję przybito za to na pobliskim drzewie. Na tyle wysoko, by jak sądzę uchronić ją przed losem poprzedniczki.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/7269842974

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/7269842974

COL DE CREU by PIERRE

https://www.strava.com/activities/7269898688

ZDJĘCIA

Creu_50

FILM