banner daniela marszałka

Valle di Gressoney (Staffal)

Autor: admin o niedziela 22. sierpnia 2021

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Pont-Saint-Martin (SS26)

Wysokość: 1836 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1506 metrów

Długość: 37,7 kilometra

Średnie nachylenie: 4 %

Maksymalne nachylenie: 10,7 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Nie dość, że w tym roku udało mi się wyjechać tylko na jedną „pełnometrażową” wyprawę to jeszcze zacząłem ją od falstartu. Niemiła niespodzianka czekała mnie już na etapie pakowania się do samochodu. Podobnie jak przed rokiem chcieliśmy przewieźć rowery wewnątrz Hondy po uprzednim zdjęciu kół i wyjęciu siodełek. Niestety moje za „żadne skarby świata” nie chciało wyjść z ramy. Mea culpa. Po wyprawie w Alpy Nadmorskie zamontowałem je na sucho i teraz było już „zapieczone na amen”. Mimo usilnych starań będących mieszanką rozwiązań siłowych i zabiegów z preparatem WD-40 sztyca podsiodłowa ruszyła się tylko o parę centymetrów i tak już pozostała. To jest w pozycji zbyt wysokiej do jazdy i zarazem przekręconej. Tymczasem trzeba było w końcu ruszać w drogę. Wyjazd i tak się nam opóźnił o dobrą godzinę. Miałem skromną nadzieję, że zaaplikowane smary i oleje w ciągu kolejnej doby „zrobią swoją robotę” i już we Włoszech uda się nam wyjąć to feralne siodło. Do pokonania autem mieliśmy trasę blisko 1700 kilometrów. W Polsce wybraliśmy tym razem szlak przez Bydgoszcz i Poznań na Świecko. W Niemczech zrazu jak zwykle czyli na Berlin, Lipsk i Norymbergę, lecz potem na zachód by przez okolice Ulm kierować się na austriacką Bregencję. Potem wjazd do Szwajcarii i powolna podróż miejscami zakorkowaną autostradą A13 przez San Bernardino. Chcąc uniknąć kolejnego postoju do Włoch wjechaliśmy boczną dróżką przez Stabio, gdzie podczas swej kariery mieszkał słynny Australijczyk Cadel Evans. Potem do celu zostały nam już niespełna dwie godziny. Po dotarciu do Pont-Saint-Martin było jednak nieco za późno na zrobienie sobotniego „prologu” z jedną górką. Zresztą ja i tak nie miałem na czym pojechać. Jednak Rafał z Krzyśkiem przybyli tam o kilka godzin wcześniej. Dzięki temu na tyle już odpoczęli, by pod wieczór sprawdzić się na wymagającym podjeździe pod Vallone di Nantey. To wspinaczka o długości 13,8 km i średnim nachyleniu 7,5% z metą na wysokości 1375 metrów n.p.m.

Nazajutrz czyli w niedzielę mieliśmy już cały dzień do swej dyspozycji. Z pobliskiego Settimo Vittone (Piemont) dojechali do nas jeszcze kolejni Gorzowianie czyli Darek i Ania, małżeństwo przybyłe w te strony po wakacjach w Prowansji i Alpach Nadmorskich. Niestety sobotnio-wieczorne zabiegi nad Scottem nie przyniosły pożądanych skutków i nie mogłem wraz z całą ekipą uczestniczyć w wyprawie ku pierwszemu ze wspólnych celów. Kwadrans przed dziesiątą piątka dzielnych amatorów ruszyła zatem z Pont-Saint-Martin na podbój najdłuższej z aostańskich dolin. Natomiast ja chwilowo musiałem zadowolić się spacerem po owym miasteczku. Ta obecnie przeszło 3,5-tysięczna miejscowość powstała na antycznej drodze do Galii przy ujściu potoku Lys do rzeki Dora Baltea. Swą nazwę zawdzięcza okazałemu kamiennemu mostowi z I wieku p.n.e., którego patronem stał się później św. Marcin z Tours. To najniżej położone miasto całego regionu Aosty poznałem przelotnie w 2019 roku. Teraz miałem znacznie więcej czasu na jego zwiedzanie. Na szczęście z kolarskiego punktu widzenia nie był to dla mnie dzień zmarnowany. Umówiłem się z Krzyśkiem, że jak tylko „nostra squadra” wróci ze swej wycieczki to pożyczę od niego rower i późnym popołudniem zaliczę na solo to samo co oni wzniesienie. Valle di Gressoney nie była mi całkiem obca. Przed dwoma laty w ramach przeszło 18-kilometrowego podjazdu na Pian Coumarial poznałem już dolną część owej doliny. To znaczy odcinek o długości około 10,5 kilometra, gdyż musiałem ją wówczas opuścić powyżej wioski Fontainemore. Tym razem miałem dotrzeć do samego jej krańca czyli stacji narciarskiej Staffal powstałej u podnóża masywu górskiego Monte Rosa. Najrozleglejszego i drugiego pod względem wysokości w całych Alpach. Trasy narciarskie z aostańskich dolin Ayas i Gressoney oraz piemonckiej Alagna Valsesia o łącznej długości 180 kilometrów składają się na ośrodek narciarski Monterosa Ski.

Dolina Gressoney vel Lys znana jest także kolarzom i to nie tylko cyklistom amatorom. Wystarczy wspomnieć, iż w 1995 roku zakończył się w niej dwudziesty etap Giro d’Italia. Profi nie podjechali jednak do samego końca doliny. Metę zlokalizowano bowiem w miejscowości Gressoney-Saint-Jean na wysokości 1375 metrów n.p.m. po pokonaniu 27-kilometrowego podjazdu. Triumfatorem tego górskiego odcinka został pochodzący z dalekiego Archangielska, lecz reprezentujący Ukrainę blondwłosy Siergiej Uszakow. Na ostatnich metrach długiego, acz łagodnego wzniesienia pokonał on innego „asa ucieczek” Szwajcara Pascala Richarda, przyszłego mistrza olimpijskiego z Atlanty. Natomiast na czele pierwszej grupy liderów owego wyścigu, jako trzeci finiszował tu rosyjski Łotysz Piotr Ugriumow. Oczywiście Valle del Lys „nawiedzał” też lokalny wyścig dla kolarzy do lat 26 czyli Giro delle Valle d’Aosta. Młodzieżowcy w XXI wieku dwukrotnie dojeżdżali tu wyżej niż wspomniani zawodowcy. W latach 2005 i 2007 etapy ich wyścigu kończyły się w miejscowości Gressoney-La-Trinite. To znaczy na wysokości 1624 metrów n.p.m. w odległości 33 kilometrów od Pont-Saint-Martin. Za pierwszym razem wygrał tam Białorusin Branislau Samoilau, znany z późniejszych występów w zespole CCC. Natomiast przy drugiej okazji Kolumbijczyk Alex Norberto Ardila. Potem jeszcze znacznie krótszą wspinaczkę po drodze SR44 zafundowano „młodzieży” w sezonie 2009, gdy na mecie w Fontainemore (765 m. n.p.m.) triumfował Francuz Alexandre Geniez. Ja swoją próbę zacząłem po godzinie piętnastej. Z bazy noclegowej do podnóża podjazdu czyli ronda na styku dróg SS26 i SR44 miałem ledwie 700 metrów. Na starcie było gorąco czyli 31 stopni, acz na horyzoncie pośród wysokich szczytów nie brakowało ciemnych chmur. Zważywszy na długość czekającej mnie wycieczki mogłem się w tym czasie załapać na bardzo różne warunki pogodowe.

Rower Żbika pasował mi rozmiarem, ale wiadomo że cudzy sprzęt to jednak nie własny. Nieco irytowała hałaśliwa piasta odzywająca się po puszczeniu korb, zaś buty kolegi były ze dwa numery za duże. Niemniej „darowanemu koniowi nie zagląda się …”. Byłem mu przede wszystkim wdzięczny za to, iż pomógł mi w podbramkowej sytuacji. Zresztą z Krzyśkowym „rumakiem” współpracowało mi się nad wyraz dobrze. Dość powiedzieć, że na blisko 9-kilometrowym dojeździe do Fontainemore pojechałem o 2:20 szybciej niż dwa lata wcześniej na swym starym i zasłużonym Ridley’u Orionie. Podjazd z Pont-Saint-Martin do Staffal jest bardzo długi i ogólnie rzec ujmując łagodny. Niemniej nie jest to równe wzniesienie o stałym nachyleniu w okolicy 4%. Pośród wielu łatwych, a niekiedy niemal płaskich odcinków trzeba też pokonać kilka trudniejszych sektorów, acz żaden z nich nie liczy sobie więcej niż trzy kilometry. Pierwszy zaczyna się już przebyciu 400 metrów od wspomnianego ronda. Na 3-kilometrowym odcinku do pierwszej galerii stromizna utrzymuje się na średnim poziomie 7,4%. Kolejny sektor o podobnej długości jest znacznie luźniejszy. Podjazd odżywa dopiero pod koniec siódmego kilometra w pobliżu wioski Lillianes (670 m. n.p.m.) i trzyma do końca dwunastego kilometra, gdy osiąga poziom sztucznego Lago Guillemore (908 m. n.p.m.). Dojechawszy do tego jeziorka miałem już za plecami cały znany sobie segment czyli wioskę Fontainemore i skręt po moście nad Lys w kierunku Plan Coumarial. Wjechałem już na teren gminy Issime, pierwszej z trzech komun zasiedlonych przez potomków germańskich (alemańskich) Walserów. Ci pasterze z ziem nad początkowym biegiem Rodanu w XII wieku przeszli na południową stronę masywu Monte Rosa i zasiedlili szereg bocznych dolin na terenie dzisiejszej Aosty, Piemontu czy szwajcarskiego kantonu Ticino. Do samego Issime (950 m. n.p.m.) wpadłem pod koniec czternastego kilometra. Na łatwym odcinku, który miał się zakończyć dopiero cztery kilometry dalej w Gaby (1040 m. n.p.m.).

We wiosce tej zaczyna się krótki, lecz sztywny podjazd do Niel-Gruba (1551 m. n.p.m.) czyli 5,2 kilometra o średniej 9,7% i max. 17%. Ja jednak musiałem jechać prosto na północ. Powyżej Gaby trzeba było zaliczyć kolejny „schodek” na drodze do mety. Tym razem sektor o długości 2,9 kilometra i przeciętnym nachyleniu 6,5%. Nic szczególnie trudnego, acz na tyle wymagający by wytrącić z rytmu szybkiej jazdy na twardszym przełożeniu. W połowie 21-wszego kilometra za osadą Pont de Trenta kolejny raz przejechałem na prawy brzeg potoku Lys. Do końca 25-tego kilometra nachylenie stopniowo malało, po czym na kilka ładnych kilometrów niemal zupełnie zanikło. W tym czasie przemknąłem przez wspomnianą przy okazji opowieści z GdI wioskę Gressoney-Saint-Jean. Łańcuch wrócił na małą tarczę dopiero pod koniec trzydziestego kilometra. W tej okolicy zaczął się sektor wspinaczki o długości 2,4 kilometra i średniej 8%. Na tym etapie wzniesienia miał prawo zaboleć. Wkrótce mogłem jednak odetchnąć na płaskim dojeździe do Gressoney-La-Trinite, skąd odchodzi wyciąg na szczyt Punta Jolanda (2238 m. n.p.m.). Zaraz po minięciu dolnej stacji owej kolejki zaczęła się 1200-metrowa ścianka o stromiźnie 9,2%. Ostatni naprawdę trudny fragment tej wspinaczki. Główna szosa swój najwyższy poziom osiąga na ostatnim moście nad potokiem Lys. Ja zamiast na ów mostek pojechałem nieco wyżej do końca szutrowej ścieżki. Boczna uliczka po drugiej stronie mostu dociera nieco wyżej niż moja meta. Niemniej najwyżej w okolicy Staffal (Tschaval) prowadzi asfaltowa droga, na którą trzeba skręcić w prawo jakieś 500 metrów przed finałem. Ten szlak dociera bowiem na wysokości aż 1870 metrów n.p.m. Na pokonanie całego blisko 38-kilometrowego podjazdu potrzebowałem 1h 52:38. Jak można było oczekiwać średnia prędkość była wysoka 20,2 km/h, zaś VAM niski czyli 798 m/h. Te dane niewiele mówiły o stanie mojej formy. Dobrze świadczył o niej fakt, iż do Adriana na tak długim podjeździe straciłem tylko nieco ponad 4 minuty.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/5836811896

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/5836811896

ZDJĘCIA

Valle di Gressoney_54

FILM