banner daniela marszałka

Hospice de France

Autor: admin o niedziela 10. czerwca 2018

DANE TECHNICZNE

Wysokość: 1385 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 755 metrów

Długość: 10,6 kilometra

Średnie nachylenie: 7,1 %

Maksymalne nachylenie: 14,6 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Bagneres-de-Luchon, którego bogatą historię kolarską przedstawiłem w poprzednim odcinku, z każdej strony otoczone jest podjazdami znanymi z tras Tour de France. Na zachód od miasta mamy Col de Peyresourde, na wschodzie graniczną Col du Portillon. Na północy opisaną już przeze mnie Port de Bales, zaś na południe od uzdrowiska mamy stację narciarską Superbagneres. Wszystkie cztery na miarę premii górskich pierwszej lub najwyższej kategorii. Biorąc pod uwagę moje sportowe ambicje jak i fizyczne możliwości był to materiał z pozoru idealny na dwa dni kręcenia po górskich szosach wokół Luchon. Tym niemniej był w tym wszystkim pewien haczyk. Na przełęcz Peyresourde wjechałem już w lipcu 2007 roku pod koniec wyścigu L’Etape du Tour z metą w Loudenvielle. Wówczas co prawda zaliczyłem ten podjazd w jego niepełnej 10-kilometrowej wersji, lecz brakujący do całości 4-kilometrowy fragment miałem poznać teraz w ramach wspinaczki na Port de Bales. Dlatego musiałem sobie znaleźć jakieś inne wyzwanie do programu na niedzielę bądź wtorek. Na szczęście w bezpośredniej okolicy Luchon są jeszcze trzy inne wymagające wzniesienia. Dodajmy od razu niewypróbowane na trasach „Wielkiej Pętli”. Patrząc od północy są to wspinaczki: z Juzet-de-Luchon do Artigue (6,7 km przy średniej 8,9%), z Montauban-de-Luchon do Abri de Herran (8,9 km ze średnią 9,3%) oraz z Bagneres-de-Luchon do Hospice de France. Ta ostatnia, choć nie najtrudniejsza z trojga, wydała mi się najciekawsza. Zaczyna się na południowym skraju miasta, przy drodze biegnącej na wschód do wioski Saint-Mamet. Podjazd w całości prowadzi po szosie D125. Przez pierwsze 4,5 kilometra jest to szlak wiodący również do wspomnianego już Superbagneres. Za to na ostatnich 3 kilometrach zmusza ona do pokonania „ściany” o średnim nachyleniu 10,9%.

Hospice de France to górskie schronisko położone na polanie Campsaure-Couradilles et Pesson. Pierwsza historyczna wzmianka o tych okolicach pochodzi z przełomu XII i XIII wieku. W 1200 roku ziemie te nadano Rycerskiemu Zakonowi Joannitów, którzy mieli strzec bezpieczeństwa pielgrzymów i kupców zmierzających na słynny szlak do Santiago de Compostela. Pierwszą ubitą drogę w te górskie okolice doprowadzono w roku 1858. Jeszcze przed końcem XIX wieku wybudowano tu karczmę. Odrestaurowana w 1938 roku gospoda na cztery dekady trafiła w ręce Odona Haurillon, słynnego w tych stronach przewodnika jak i wojennego przemytnika. Niestety w 1976 roku stara droga dojazdowa do Hospice de France została trwale zablokowana przez osuwisko, co przyczyniło się do upadku schroniska. Ponownie otwarto je dopiero w lipcu 2009 roku, po tym jak na lewym brzegu rzeczki La Pique ukończono budowę nowej drogi na polanę. Obecnie poza zakwaterowaniem i wyżywieniem jest ono również siedzibą małego regionalnego muzeum. W sezonie zimowym schronisko jest zamykane, po czym „wraca do życia” co roku 15 kwietnia. Stanowi ono bazę wypadową do ambitnych pieszych wędrówek. W trzy godziny z przystankiem w Refuge Venasque (2239 m. n.p.m.) dojść można na graniczną przełęcz o tej samej nazwie (2444 m. n.p.m.). Po aragońskiej stronie granicy jest zaś całkiem niedaleko do masywu Maladeta (3312 m. n.p.m.) oraz najwyższego szczytu całych Pirenejów czyli Pico de Aneto (3404 m. n.p.m.). Szukając w sieci jakiegokolwiek związku Hospice de France z kolarstwem szosowym ustaliłem, iż w maju 2017 roku przed schroniskiem tym wyznaczono finisz drugiego etapu Ronde de l’Isard d’Ariege. To wyścig dla kolarzy do lat 23, równie prestiżowy co jego alpejski odpowiednik Tour de Savoie Mont Blanc.

Etap ten zdecydowanie wygrał Paweł Siwakow, który o 1:17 wyprzedził Bjorga Lambrechta oraz o 1:25 trio: Steff Kras, James Knox i Harm Vanhoucke. Według stravy Rosjanin wcale nie uzyskał lepszego czasu od swych rywali na tym podjeździe, więc należy podejrzewać, iż przewagę wyrobił sobie jeszcze na dojeździe do Luchon. Cały wyścig wygrał z przewagą ponad dwóch minut nad Lambrechtem i przeszło trzech nad Crasem, Vanhoucke i Knoxem. Dziś cała piątka jeździ już w ekipach z World Touru. Rosjanin w Team Sky, dwaj Belgowie w Lotto-Soudal i trzeci w Katiuszy, zaś Anglik w Deceuninck-Quick Step. Siwakow to bardzo ciekawa postać. Oboje jego rodzice czyli: Aleksandra Koliaseva i Alexei Sivakov ścigali się na szosie, ich dokonania sprawdzić można na portalu ProCyclingStats. Chłopak urodził się we Włoszech, lecz wychował się i nadal mieszka we Francji. W sezonie 2017 Paweł rządził młodzieżowym peletonem. Po majowym Ronde de l’Isard, w czerwcu wygrał młode Giro d’Italia, zaś w lipcu Giro della Valle d’Aosta. Słabiej spisał się jedynie na sierpniowym Tour de l’Avenir, gdzie generalną klęskę osłodził sobie wygraniem ostatniego etapu. W 2018 roku już jako profesjonalista skutecznie pomagał Michałowi Kwiatkowskiemu na trasie 75. Tour de Pologne. Na górski szlak „ochrzczony” przez Siwakowa wyruszyłem dopiero o wpół do czwartej. Co prawda z Port de Bales do miasta zjechałem kwadrans przed trzecią, lecz musiałem jeszcze poczekać na przyjazd Piotra. Nie było bowiem mowy o tym byśmy wyrobili się z naszym drugim podjazdem zanim Pedro ukończy swą górską rundę. Wystartowaliśmy zgodnie z planem czyli we trzech. Najpierw kierując się w stronę kościoła Wniebowzięcia Matki Boskiej, a następnie prosto na południe Aleją d’Etigny. Niestety po niedawnych przejaśnieniach nie było już śladu w niebiosach. Lało w najlepsze, więc nasza górska wyprawa wyglądała na nieco szalone przedsięwzięcie.

Po krótkiej naradzie u granic miasta postanowiliśmy spróbować szczęścia. Tym niemniej intensywność deszczu szybko nas zastopowała. Już po 600 metrach jazdy schowaliśmy się pod przydrożną wiatą przystankową. Rafał postanowił zawrócić do Luchon. Ja wraz z Krzyśkiem po przeszło 3-minutowej przerwie udałem się w dalszą drogę. Wcześniej jednak ubraliśmy się cieplej, by choć w ten sposób chronić się przed ulewą. W tych warunkach jak i ciepłych strojach nie było mowy o szybszej jeździe. Chodziło tylko o przetrwanie w drodze do naszego celu. Po łatwym pierwszym kilometrze, na drugim było już znacznie trudniej. Pod koniec tego odcinka stromizna przekroczyła nawet 12%. W połowie trzeciego kilometra podjazd odpuścił i to na dłuższy czas. Stromiej zrobiło się dopiero tuż przed miejscem, gdzie nasz szlak rozstawał się z tym prowadzącym do Superbagneres. W tej okolicy nachylenie sięgnęło nawet 13%. Na rozjeździe odbiliśmy w lewo wjeżdżając na ostatnie 6 kilometrów tej wspinaczki. Po przejechaniu niespełna 5 kilometrów od granicy Luchon minęliśmy odchodzącą bardziej w lewo, zamkniętą obecnie, starą drogę do Hospice de France. Dwieście metrów dalej przejechaliśmy na zachodni brzeg La Pique. Szósty kilometr okazał się stosunkowo łatwy, lecz w połowie siódmego musieliśmy pokonać kilkusetmetrową ściankę o nachyleniu rzędu 11-13%. Tymczasem dawna ulewa stopniowo zmieniła się w ledwie mżawkę. Dlatego po pokonaniu owego odcinka zatrzymałem się na wysokości Camino de la Emperatriz czyli Ścieżki Cesarzowej (6,9 km). Zarządziłem ponowną zmianę odzienia, nie chcąc „ugotować się” na stromej 3-kilometrowej ścianie do mety. Krzyśkowi takie „przegrzanie systemu” groziło bardziej niż mi, bowiem dojechał tu ubrany w nieprzemakalną kurtkę. Ja przed deszczem ratowałem się jedynie bluzą oraz lekką kamizelką przeciwwiatrową. Ten postój kosztował nas niespełna dwie minuty.

Stromy finał zaczął się po przejechaniu 7,3 kilometra. Na ósmym kilometrze lekkim znieczuleniem okazały się dwa pierwsze wiraże. Na dziewiątym nachylenie już przez cały czas było dwucyfrowe, z maksimum sięgającym niemal 15%. Każdy musiał znaleźć swój sposób na pokonanie tej ciężkiej końcówki. Odjechałem Krzyśkowi, gdyż „kilka kilogramów kolarza mniej” zrobiło swoją różnicę. Niemniej mój kolega też dzielnie stawał na wysokości zadania, choć takiej stromizny na górze o tej długości wcześniej nigdy nie doświadczył. Na dziesiątym kilometrze było parę luźniejszych momentów przy okazji dwóch kolejnych zakrętów. Niemniej na początku jedenastego – tuż przed wodospadem Cascade du Parisien – stromizna znów poszybowała powyżej 14%. Trzeba było wytrzymać trudy wspinaczki jeszcze do połowy kilometra dwunastego, po czym na ostatnich 100 metrach można już było odetchnąć. Przez most wjechałem na parking, po czym skręciłem w stronę szlabanu strzegącego dostępu do schroniska. Nie dałem rady go ominąć więc zszedłem z roweru i już na pieszo dotarłem do budynku. Na segmencie o długości 10,6 kilometra strava zmierzyła mi czas 54:48 (netto 49:41, bowiem przeszło pięć minut kosztowały nas dwa przymusowe postoje). Stroma końcówka wyszła mi nie najgorzej czyli 3,27 kilometra w 19:37 (avs. 10,0 km/h z VAM 1053 m/h). Na górze spędziliśmy przeszło 40 minut, bowiem znów się rozpadało. Na szczęście lokal był otwarty, więc można było się schować pod dachem, zjeść ciastko i wypić kawę. Z suchej kryjówki mogliśmy obserwować kaprysy górskiej pogody. Ta nie ulegała większej poprawie. Nie mogliśmy jednak czekać bez końca. Kwadrans po piątej rozpoczęliśmy zjazd do Luchon, gdzie czekali już nasi trzej kompani. Darek tuż przed siedemnastą ukończył swój siódmy etap. Na pokonanie północnego Port de Bales potrzebował 1h 22:33 (avs. 14,1 km/h). W sumie przejechał niemal 79 kilometrów z łącznym przewyższeniem ponad 2600 metrów.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/1630541932

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/1630541932

ZDJĘCIA

20180610_075

FILM

VID_20180610_004